banner ad

Domański: „Wolność słowa” i „wolność myśli”

| 8 marca 2022 | 1 Komentarz

Do pojęć, którymi uwielbiają szafować liberalni agitatorzy, należą „wolność słowa” i „wolność myśli”, względnie „wolność przekonań”. Choć koncepcje te przedstawiane są jako jedne z fundamentów świata demoliberalnego, ich realizacja ma charakter de facto fantomatyczny, a po przyjrzeniu się jej z bliska na hasła jego ideologów nie można już spojrzeć inaczej, niż jako na ponury żart. Nie tylko dlatego, że przeciwnikom „społeczeństwa otwartego” wolność bywa często ograniczana w imię popperowskiego „paradoksu tolerancji” — co samo w sobie nie stoi w sprzeczności z logiką liberalizmu, a wręcz się w nią wpisuje — lecz chodzi o problemy strukturalne, w jakie z powodu kryjących się za nimi błędów intelektualnych uwikłane są pojęcia „wolności słowa” i „wolności myśli” w relacji do pozostałych elementów systemu i do samych siebie.

Wolność słowa?

Artykuł 19 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku rzecze, iż „każda jednostka ma prawo do wolności poglądów i wypowiedzi; prawo to obejmuje nieskrępowaną wolność posiadania poglądów oraz poszukiwania, otrzymywania i przekazywania informacji oraz idei, wszelkimi środkami i bez względu na granice” [1]. Nie mylił się jednak Theodore Kaczynski, pisząc, że „wolność prasy ma bardzo mały użytek dla przeciętnego obywatela jako jednostki. Masmedia są w większości pod kontrolą dużych organizacji zintegrowanych w system. Każdy kto posiada jakąś sumę pieniędzy może dać coś do druku, dystrybuować coś w Internecie lub w inny sposób, lecz to co ma do powiedzenia zostanie wchłonięte przez ogromną ilość materiału w mediach, stąd też nie odniesie to praktycznie żadnego rezultatu. Dla większości osób i małych grup wywarcie wrażenia słowem na społeczeństwo jest prawie niemożliwe.” [2]

„Wolność słowa” oferowana przez system demoliberalny ma w praktyce znaczenie dla tych, którzy mają pieniądze i wpływy potrzebne do trafienia ze swoim przekazem do szerokich mas społecznych. Prywatne media o szerokim gronie odbiorców to więc w zdecydowanej większości media, za którymi stoi wielki kapitał i/lub zewnętrzne ośrodki państwowe. Ze względu na strukturę stosunków ekonomicznych, ale także samą logikę systemu kapitalistycznego, prowadzi to de facto nie do pluralizacji, lecz koncentracji i homogenizacji głosów obecnych w przestrzeni publicznej. „Wolność słowa” stanowi w rzeczywistości hasło mające przede wszystkim legitymizować plutokratyczną hegemonię Nowej Klasy, w rękach której znajdują się tzw. „wolne media” i systemu, z którym ta jest sprzężona wraz z jego obliczem ideologicznym.

Za mirażem „wolności słowa” i teoretyczną równoprawnością uczestników debaty publicznej kryje się prawda o funkcjonującym jak w zaklętym kręgu społeczeństwie spektaklu. „Spektakl to nieustanny pean, jaki panujący porządek wygłasza na swoją cześć, jego chełpliwy monolog” [3] — obserwacje Guya Deborda są dziś jeszcze bardziej aktualne. Potrząsający kukiełkami „skrywają za potencjalnym bezlikiem rzekomych różnic medialnych to, co stanowi rezultat spektakularnej konwergencji, do której dąży się świadomie i z niezwykłym uporem. Podobnie jak logika towarowa góruje nad poszczególnymi, konkurencyjnymi ambicjami wszystkich handlowców albo jak logika wojny kieruje zawsze ciągłymi zmianami w uzbrojeniu, podobnie też surowa logika spektaklu rządzi powszechnie bujnym rozkwitem medialnych ekstrawagancji.” [4]

Choć system demoliberalny chełpi się tym, że w odróżnieniu od „niecywilizowanych dyktatur” nie stosuje, poza marginalnymi przypadkami, państwowej cenzury, w rzeczywistości jest ona tylko czubkiem góry lodowej możliwych środków manipulowania przestrzenią wymiany informacji i idei przez podmioty państwowe i pozapaństwowe. Ogromna część z nich, jak wspomagane algorytmami zagłuszanie głosów kontestacyjnych bełkotliwym szumem medialnym, możliwa jest do realizacji bez jawnego naruszania „wolności słowa”. Mechanizmy samoregulacji systemu same w sobie doprowadzają jej zasadę do stanu samowywrotności — wiodą do praktycznego zaniku znaczenia „wolności słowa” wewnątrz systemu, którego jednym z założeń jest jej zagwarantowanie.

W sposób całkowity dekonstrukcja koncepcji „wolności słowa” może jednak zostać dokonana dopiero w relacji do dekonstrukcji koncepcji „wolności myśli”.

Wolność myśli?

Każda myśl człowieka, podobnie, jak każdy jego czyn, zdeterminowana jest przez szereg czynników, które przesądzają o tym, że jest ona taka, a nie inna, a które to czynniki także zdeterminowane są przez inne czynniki. Zgodnie zatem ze słowami Barucha Spinozy, „ludzie mylą się w mniemaniu, że są wolni, a to mniemanie polega tylko na tym, że będąc świadomi swych czynów, nie znają przyczyn, które ich wyznaczają” [5]. Kwestią wartą rozważenia jest więc jedynie to, jakie czynniki wraz z ich wzajemnym położeniem są tymi, które w danych okolicznościach determinują myśli, przekonania i wyrastające z nich postępowanie.

Dokonania nauk społecznych, w szczególności zaś nurtów takich, jak szkoła durkheimowska w socjologii czy socjobiologia, pomagają nam uświadomić sobie, iż bardziej prawdziwe, niż słynna wypowiedź Margaret Thatcher o „nieistnieniu społeczeństwa”, byłoby stwierdzenie dokładnie odwrotne: nie ma czegoś takiego, jak jednostka, istnieje tylko społeczeństwo. Truizmem będzie konstatacja, iż z kontekstu społecznego wyrastają oba czynniki czyniące człowieka, a tym samym jego myśli takimi, a nie innymi: dziedziczenie i szeroko rozumiane doświadczenia życiowe, w szczególności wychowanie. Przypadek Kaspara Hausera czy doniesienia o dzieciach wychowanych w środowisku zwierzęcym pozwalają zobrazować to w sposób szczególnie klarowny.

Liberalna „emancypacja” od tradycyjnych struktur społecznych nie tylko nie zmieniła istoty owego ciągu przyczynowego, ale także nie zwiększyła podmiotowości człowieka w jego ramach — zdezintegrowała zaś przestrzeń, w której podmiotowość ta mogła być realizowana poprzez zakorzenienie we wspólnocie, w jej wspólnym systemie światopoglądowym i w ojczyźnie fizycznej. David Riesman opisał mające miejsce w społeczeństwie amerykańskim przejście od osobowości wewnątrzsterownej, która zastąpiła tę właściwą „społeczeństwom sterowanym tradycją”, do osobowości zewnątrzsterownej. Usunięcie co najmniej na dalszy plan wspólnoty i tradycji doprowadziło w praktyce do zastąpienia ich przez czynniki wyłącznie bardziej zdehumanizowane — odpowiednio masę i tworzone przez rynek w realiach „samotnego tłumu” mody, produkty popkultury i sztuczne potrzeby. Sposób myślenia dominujący i tworzący rzeczywistość w systemie demoliberalno-kapitalistycznym to sposób myślenia właściwy, wedle określenia Herberta Marcusego, „człowiekowi jednowymiarowemu” — konformistyczny, wewnętrznie zuniformizowany i jednowektorowy.

Zastępowanie mechanizmów społeczeństwa dyscyplinującego mechanizmami społeczeństwa kontrolującego celnie zobrazowane przez Michela Foucaulta metaforą panoptikonu determinuje dalsze losy desygnatu pojęcia „wolności myśli”. W społeczeństwie panoptycznym formalne ograniczenia stają się coraz mniej potrzebne, gdy wdrażane są coraz doskonalsze elementy systemu inżynierii dusz, działające w sposób przypominający resocjalizację skazańców. Bardziej praktyczne od karania myślozbrodni jest niedopuszczenie do jej popełnienia.

Wobec rozwoju technik analizy zachowań i inżynierii społecznej, doskonalenia algorytmów wielkich koncernów technologicznych i przenoszenia coraz większej części życia do środowiska wirtualnego, proporcje czynników determinujących ludzkie myśli i przekonania ulegają dziś przemianom bardziej jeszcze znaczącym i gwałtownym, niż te, które można było zaobserwować kilkadziesiąt lat temu. „Wiedza o konstrukcji psychicznej poszczególnych obywateli oraz o zachowaniach grupowych” — pisze Jacek Dukaj —„dziś już pozwala na skuteczne ich modelowanie, na wpływanie na nie i manipulowanie nimi. Ten wpływ nie jest jeszcze zupełny, lecz jest wystarczający, aby dawać mierzalne skutki. Tak w jednostkowych wyborach konsumenckich (dlatego reklama i PR się opłacają), jak w wyborach politycznych. Siła i zakres wpływu rosną wraz ze wzrostem udziału doświadczeń zapośredniczonych (pochodzących z przestrzeni cyfrowej) oraz wraz z doskonaleniem metod rejestracji i analizy naszych zachowań. Podczas gdy nie rośnie nasza odporność na nie.” [6] Kontynuacja rozwoju systemu zwanego przez Shoshanę Zuboff kapitalizmem inwigilacyjnym lub kapitalizmem nadzoru oznaczać będzie coraz dalej posuniętą algorytmizację ludzkich myśli, pragnień i zachowań w interesie korporacji takich, jak należące do oligopolu GAFA (Google, Apple, Facebook, Amazon) aż do momentu praktycznie zupełnej utraty ludzkiej podmiotowości.

Kwestie te można zignorować na gruncie teorii politycznej, sprowadzając wolność do możliwości działania zgodnie z własną wolą, niezależnie od tego, jaka by ona nie była i jakie nie byłyby czynniki ją determinujące. Zgodnie z tym rozumowaniem musielibyśmy jednak nieuchronnie uznać za wolnych także mieszkańców Huxleyowskiego „Nowego wspaniałego świata”, nie czyniących wszak niczego, co byłoby z ich wolą sprzeczne.

Wyzwolenie poprzez władzę w świetle dnia

Józef Kalasanty Szaniawski, nazywany niekiedy prekursorem polskiego konserwatyzmu, w „Uzasadnieniu cenzury druku” z 1822 roku wskazywał na niebezpieczeństwa związane ze swobodną cyrkulacją wywrotowych materiałów naładowujących masy ideami, które — jak by powiedział Bertrand de Jouvenel — wracają potem jako wola ogółu. Dziś, dwieście lat później, wobec zaistnienia opisanych przyczyn, jeszcze większa jest aktualność argumentów przemawiających za ujęciem w ramy nakreślone przez państwo jego noosfery.

Poza fundamentalnym znaczeniem ideologicznym i cywilizacyjnym, jest to warunek zapewnienia mu elementarnej samosterowności. „Rywalizacja o zasoby materialne ma charakter wtórny. Naczelnym celem geopolityki jest panowanie nad noosferą, „płaszczem mentalnym Ziemi”, sferą świadomości społeczeństw.” [7] Wycofanie się państwa z ingerencji we własną noosferę nie oznacza „wolności słowa i myśli” dla jego obywateli, lecz oddanie steru noosfery w ręce sił zewnętrznych. Oznacza przekształcenie państwa w państwo teoretyczne — takie, jak dzisiejsza McRzeczpospolita.

A dla przeciętnego człowieka, skoro i tak musi on żyć w bańce — a musi, gdyż wynika to z jego naturalnej skłonności połączonej z realiami cywilizacji cyfrowej — w czym gorsza jest bańka skonstruowana przez państwo w interesie zbiorowym wspólnoty politycznej od bańki skonstruowanej przez międzynarodowe korporacje w ich partykularnym interesie ekonomicznym? Stańmy w prawdzie — kwestia sprowadza się do tego, kto, a nie czy, będzie przepuszczał przez swój filtr czynniki kształtujące przekonania, postawy i mentalność większości społeczeństwa. Kto będzie tworzył samą jej tożsamość, jako, że ta w realiach masyfikacji i cywilizacji cyfrowej jest coraz mniej zdeterminowana przez urodzenie, a coraz bardziej zdelokalizowana. A dokładniej — czyj wpływ będzie przeważał.

„Wolność” oferowana przez liberalizm jest kłamstwem, a człowiek w rozumieniu liberalnym nie może być wolny. Fiasko liberalnego projektu „emancypacji”, które wyszło na jaw w sposób szczególnie widoczny w XX i XXI wieku, stanowi konsekwencję błędu antropologicznego leżącego u podstaw ideologii liberalnej. Prawdziwa wolność oznacza możliwość realizacji swojej przyrodzonej natury, a punktem odniesienia musi być dla niej nie abstrakcyjna jednostka, lecz wspólnota. Do przesądów, które będą musiały zostać przezwyciężone wraz z Antyliberalnym Przełomem, należą między innymi „wolność słowa” i „wolność myśli”. Obiektem zainteresowania państwa powinny stać się nie tylko treści obsceniczne, co do zasadności cenzury których w kręgach prawicowych panuje raczej zgoda, ale przede wszystkim takie mające największy wpływ na urabianie przekonań mas. W ładzie ideokratycznym, który wyłoni się po Przełomie, porządek społeczny zostanie zogniskowany wokół idei centralnej, przełamującej poliarchiczną inercję i uzdrawiającej kraj niczym Graal Króla Rybaka wraz z jego ziemią.

 

Piotr Domański

 

[1] Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, przyjęta i proklamowana rezolucją Zgromadzenia Ogólnego ONZ. 217 A (III) 10 grudnia 1948 r.


[2] T. Kaczynski, Społeczeństwo przemysłowe i jego przyszłość


[3] G. Debord, Społeczeństwo spektaklu


[4] Tenże, Rozważania o społeczeństwie spektaklu


[5] B. Spinoza, Etyka w porządku geometrycznym dowiedziona


[6] J. Dukaj, W wirtualnych wspólnotach rysują się zaczątki nowych monarchii


[7] L. Sykulski, Geopolityka

Kategoria: Myśl, Piotr Domański, Polityka, Publicystyka

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Marcin Śrama pisze:

    W starym porządku ktoś, kto powiedział publicznie, albo napisał i wydał coś nieodpowiedniego lądował w Bastylii, albo w innym więzieniu, w czasie rewolucji francuskiej trafiał na gilotynę, w reżimie komunistycznym lądował w łagrze, w nazistowskim – w obozie  koncentracyjnym, natomiast w tak pogardzanym ,,demoliberaliźmie" trzeba bardzo się postarać, aby za treść wypowiedzi, albo artykułów trafić za kratki, lub ponieść jakiekolwiek konsekwencje. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *