banner ad

W kaftanie unii celnej

| 6 listopada 2013 | 0 Komentarzy

800px-Flickr_-_europeanpeoplesparty_-_EPP_Congress_Bonn_(346)Nie jest to tajemnicą, że w polskiej debacie publicznej nt. Unii Europejskiej istnieje szereg tematów tabu. Krąży ona przede wszystkim w koło grantów, dotacji i subwencji, o których rozmawia się przeważnie i tak w wąskim zakresie, nie dostrzegając związanych z nimi niekorzystnych zjawisk.

 

Niestety, nie jest to wyłącznie domeną głównego nurtu, lejącego europropagandę do polskich głów strumieniami. Nawet na szeroko pojętej eurosceptycznej prawicy niewiele miejsca poświęca się pewnym segmentom integracji europejskiej, momentami wręcz popadając w zacietrzewienie godne TVN.

Jednym z faktów, których również wielu rozsądnych eurosceptyków nie chce przyjąć do wiadomości, jest zdecydowanie niekorzystny bilans uczestniczenia Polski w europejskiej unii celnej, czy szerzej we Wspólnej Polityce Handlowej UE.

Zdaniem niektórych stanowi ona konieczny efekt uboczny swobód wynikających z rynku wewnętrznego, podobno zwracającego nam z nawiązką wyeliminowanie Polski jako podmiotu z globalnego handlu. Ten sposób myślenia wyrasta z archaicznego pojmowania globalizacji i nie dostrzeżenia radykalnych zmian jakie zaszły w gospodarce po II Wojnie Światowej.

Gdy w 1945 r. w umysłach elit europejskich raczkowała koncepcja zjednoczenia kontynentu, na całym świecie funkcjonowało około 50 państw, wśród których pod względem wszystkich czynników makroekonomicznych dominował Zachód. Obecnie mamy przynajmniej 194 państwa (wszyscy członkowie ONZ oraz Watykan), zaś na całej kuli ziemskiej postępują procesy regionalizacyjne. W czasie gdy tracące na znaczeniu kraje Europy dążą do utworzenia federacji, na Ziemi z rozbicia molochów powstaje coraz więcej szybko rozwijających się mniejszych państw. W przeciwieństwie do 1945 r., współczesny handel międzynarodowy jest zdecydowanie bardziej zliberalizowany, a protekcjonistyczna Europa ma w nim dużo mniej do powiedzenia. Jeszcze w 1980 r. handel prowadzony przez EWG stanowił 36% światowego, natomiast w tej chwili wraz z postępem integracji nieustannie maleje, tak by według prognoz w 2020 r. wynosić 15%.

Świat u progu XXI wieku nie jest już europocentryczny, zatem zamykanie Polski w protekcjonistycznej unii celnej kierowanej z Brukseli musi stanowić krok samobójczy. W ramach Wspólnej Polityki Handlowej nasz kraj utracił możliwość samodzielnego kierowania własnymi stosunkami handlowymi, cedując kompetencje w tym zakresie na Komisję Europejską. Rzeczpospolita nie ustala już ceł na przywożone do Polski towary i nie może swobodnie handlować z państwami spoza Starego Kontynentu. Uprawnienia te leżą w rękach Unii Europejskiej, prowadzącej jednolitą politykę w tym zakresie dla 27 różnych państw o sprzecznych interesach gospodarczych.

Na chwilę obecną blisko 65% relacji eksportowych Warszawy stanowią kraje pogrążającej się w zapaści UE, natomiast skokowo wzrasta nasz deficyt handlowy z państwami rozwijającymi się, stanowiącymi przyszłość globalnego handlu, takimi jak Indie czy Brazylia. W latach 1995-2004, kiedy nawet po zawarciu umowy stowarzyszeniowej z UE zachowaliśmy suwerenność handlową, nasz handel zagraniczny wzrósł o 130%. Ta sama dana za okres 2004-2013 wynosi 58%. Kaftan unii celnej wiąże Polsce ręce, wzbraniając nam uczestniczenia jako podmiotowy gracz w globalnej wymianie towarowej, gdyż interesy całej „27” w Światowej Organizacji Handlu reprezentuje Komisja Europejska.

Prezentując powyższe stanowisko spotykałem się z oskarżeniami, jakobym deprecjonował rzeczywiście ważne dla Polski rynki europejskie. Tymczasem wyłącznie przypominam, że faktyczne zamykanie się naszego kraju wyłącznie na Europę, przy jednoczesnej perspektywie dominacji Indii, Chin, Brazylii oraz „tygrysów” z Azji, jest bardzo nieroztropne.

Opuszczenie Unii Europejskiej i uzyskanie na powrót suwerenności m. in. w dziedzinie handlu nie musi oznaczać zamknięcia Polski na unijny rynek wewnętrzny. Z danych udostępnionych na stronie internetowej Rady UE wynika, iż Bruksela zawarła do tej pory umowy o wolnym handlu w różnym zakresie z 53 państwami na świecie, często trzeciorzędnymi dla jej rynku (m. in. Jordania, Meksyk), a z kolejnymi 74 jest w fazie negocjacji. Polska, traktowana odrębnie z resztą UE, stanowi dla „26” czwartego partnera handlowego, zaraz po Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii i Japonii.

Od zachowania wzajemnego dostępu do rynków między Polską a Unią zależy więc daleko więcej miejsc pracy w Europie, szczególnie w Niemczech, niż w naszym kraju.

 

Sergiusz Muszyński

Za: www.smuszynski.blogspot.com

Kategoria: Polityka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *