banner ad

Samozwaniec: „Maria i Magdalena”

Znalazłam to dzieło na półce u Dziadka i przeczytałam, jeszcze nie mając świadomości, że oto mam do czynienia z „pierwszą damą satyry polskiej”. Mimo że "Marię i Magdalenę" lubię i od czasu do czasu do niej wracam, doznałam mocnego zdziwienia. Satyra to to na pewno jest, ale tytuł dla autorki stworzono chyba na zamówienie i w czasach, gdy nikt już dokładnie nie wiedział, kto to jest dama.

Książka napisana przez Magdalenę de domo Kossak, młodszą córkę Wojciecha, to garść wspomnień rodzinnych od pięknej epoki (czasów Straussa i Tetmajera) po zmierzch Kossakówki. Napisana jest swobodnie, z humorem i wyraźną dozą złośliwości. Jest tam ojciec, „Wojciech, ten król życia”, ukochana matka, Maniusia z Kisielnickich, uwielbiana siostra – poetka, brat (o którym prawie nic) i cały klan krewnych, własnych i cudzych ówczesnego Krakowa.  Nie ma nic o kuzynce Zofii Kossak-Szczuckiej, i ten brak się odczuwa, bo byłoby to zderzenie dwóch światów i poziomów pisarstwa. Czy "pierwsza dama" czegoś się bała?

Przemija piękno tego świata. Beztroska młodość w kręgu Kossakówki ustępuje miejsca kolejnym nieudanym małżeństwom siostry, i jej – Magdaleny – własnemu. Wszelkie błędy własne zostają starannie wytłumaczone. Cudze słabości starannie wytknięte i obśmiane. Ale to jest już koniec. Przychodzi wojna, umierają rodzice, siostra gaśnie na raka w dalekim Manchesterze.  Zadufana w sobie Magdalena nieco trzeźwieje. Pogoda miesza się ze smutkiem, a nawet grozą. I chyba te fragmenty są u „pierwszej damy satyry” najlepsze.  

Jeśli ktoś lubi czasy Straussa i Tetmajera, tak jak ja, to polubi i „Marię i Magdalenę”. Dowiedzieć można się z niej można kilku ciekawostek o Krakowie przełomu wieków i pośmiać z wydarzeń (jak słynnego toastu Wojciecha: „Jeśli ktoś z was nie pamięta czasów napoleońskich i rozpadających się starych chałup, niech popatrzy na Babcię!”), zastanowić nad kilku celnymi uwagami (np. o Marii Kossakowej, cytuję z pamięci: "te kobiety lepiej sobie radziły z mężczyznami niż współczesne słodkie kociątka"). Książka jednak miejscami stanowi produkcję, odgrywanie się na nielubianych osobach. Mogłaby być krótsza z korzyścią dla jakości.

Aleksandra Solarewicz

M. Samozwaniec, „Maria i Magdalena”, Warszawa 1956

Tags: ,

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *