banner ad

Łapiński: Dziedzictwo Benedykta

| 6 stycznia 2023 | 1 Komentarz

"Możemy poszukiwać prawdy i przybliżać się do niej, jednakże nie możemy jej posiadać – to raczej ona nas posiada."

Wczoraj pożegnaliśmy papieża Benedykta XVI – jednego z największych teologów i intelektualistów naszych czasów. Człowieka, który ubogacił Kościół jako subtelny i przenikliwy pisarz oraz rozważny i mądry papież. W swoich tekstach i wypowiedziach umiał sięgnąć istoty wielkich zagadnień, jednocześnie nazywając po imieniu współczesne zagrożenia dla wiary. Wszystko to czynił jednak w ten niepowtarzalny sposób, który zamiast wyręczać swoich słuchaczy w docieraniu do prawdy, raczej delikatnie zapraszał ich do wejścia na drogi poszukiwań. W moim odbiorze, z jego osoby zawsze tchnęła wrażliwość i głębia, a z drugiej strony ujmująca nieśmiałość i kruchość.Moje kształtujące się na przestrzeni lat zrozumienie chrześcijaństwa i przyszłości wiary we współczesnym świecie zawdzięcza mu bardzo wiele – szczególnie w trzech aspektach, w których myśl Josepha Ratzingera i późniejszego Benedykta XVI wydaje mi się bezalternatywną drogą naprzód.

Pierwszą z wielkich idei Benedykta jest hermeneutyka ciągłości – idea, zgodnie z którą wszystko to, co w Kościele nowe i świeże, musi być odczytywane w kontekście tego, co stare i tradycyjne. Tradycja domaga się rozwoju, a rozwój potrzebuje tradycji. Te rzeczywistości tak często przeciwstawiane są sobie w "hermeneutyce zerwania" katolickich progresywistów, którzy chcieliby oddzielić Kościół wszystkich wieków grubą kreską od Kościoła naszych czasów, a w dziedzictwie przeszłości widzą raczej obciążający balast do zrzucenia, niż skarbiec czekający na twórczą eksplorację. Także co bardziej skrajni katoliccy tradycjonaliści stosują tę samą "hermeneutykę zerwania", usiłując udowodnić, że Kościół posoborowy i przedsoborowy to dwie, diametralnie odmienne – niemal ontologicznie osobne! – rzeczywistości. Te sposoby myślenia o katolicyzmie są ślepymi uliczkami, ponieważ nie są w stanie nadać sensu całej rzeczywistości Ciała Chrystusa. Więżą człowieka w czymś, co – słowami Platona – wiecznie się staje, a nie istnieje nigdy (jak chcieliby progresywiści) lub istnieje tylko w wiecznym, ekstrapolowanym z historii ideale, dostępnym i osiągalnym w tu i teraz tylko dla elitarnej grupki "wiedzących" super-tradycjonalistów. Katolik wierzy w opatrznościowe działanie Boga w swoim Kościele oraz w to, że Duch Święty prowadzi go jako całość po krętych meandrach historii w stronę pełniejszego poznania Boga i głębszego zjednoczenia się z Chrystusem i w Chrystusie – hermeneutyka ciągłości jest jedynym sposobem na dostrzeżenie i podążanie za tym prowadzeniem, gdyż Bóg jest Bogiem, który nie zmienia zdania i nie przeczy sam sobie, a jednocześnie nieustannie "czyni rzecz nową", wcielając swoją miłość w kolejne pokolenia tych, którzy należą do Chrystusa.

Drugim skarbem, który zawdzięczam Benedyktowi jest koncepcja "reformy reformy". Jest logicznie powiązana z hermeneutyką ciągłości, ponieważ ostatnie kilkadziesiąt lat historii chrześcijaństwa przyniosło sporo zachłyśnięcia się własnymi innowacjami, kwestionowalnych redefinicji, bezkrytycznego podejścia do kulturowych trendów, triumfalistycznego optymizmu i utraty nadnaturalnego aspektu wiary. Wszystkie te negatywne zjawiska mają jednak charakter pasożytniczy – żerują one na z natury dobrych pragnieniach kształtowania wiary człowieka poprzez liturgię, wejścia w dyskusję z przedstawicielami współczesnego świata na wzór św. Pawła przemawiającego do Greków na Areopagu, żywienia nadziei na Boże działanie w historii oraz przekładania wiary na życie jednostek i społeczeństw. Chaos zmian lawinowo następujących w Kościele po Drugim Soborze Watykańskim przypomina pierwotny chaos stworzenia o tyle, że domaga się on nie jego odrzucenia a raczej szeregu oddzieleń – ziaren od plew, autentycznych poruszeń Bożych od falsyfikatów, autentycznego rozwoju doktryny od naginania jej pod wymagania ducha czasu, reformy liturgii od jej deformy, duszpasterskiej troski od duszpasterskiego permisywizmu czy uczciwego dialogu z innowiercami od po stokroć zabójczego religijnego pluralizmu.

Wreszcie, niezastąpionym dobrem pochodzącym od Benedykta XVI jest jego teologia biblijna. Pokorna i jednocześnie odważna, dążąca do interpretacji Pisma Świętego na jego własnych warunkach i w ciągłości z tradycją Kościoła, pozostaje świadoma dorobku tzw. metody historyczno-krytycznej, ale jest zbyt mądra, by przyjmować jej dokonania… bezkrytycznie. Znakiem wielkości jest umiejętność godzenia napięć i tworzenia syntez – także i tutaj Joseph Ratzinger tego dokonuje. "Jezus historyczny" Benedykta XVI JEST Chrystusem naszej wiary. Jezus z Nazaretu jest zarówno odwiecznym Bogiem-Słowem przekraczającym ograniczenia epok i nurtów filozoficznych, jak i Żydem-człowiekiem z I wieku – teologii biblijnej Benedykta XVI udaje się przekonująco oddać hołd tej wielkiej chrześcijańskiej prawdzie. Jak nieskończenie większa jest to myśl od tych, które w obliczu tajemnicy człowieczeństwa Chrystusa kapitulują, usiłując o własnych siłach odtworzyć historyczną postać Jezusa według osobistego uznania z dowolnie zebranych przez siebie fragmentów większej całości.

Nie będzie przesadą, gdy powiem że jego odejście w ostatnim dniu minionego roku było dla mnie jak rozstanie z duchowym ojcem – człowiekiem, którego obecność (nawet ta skryta i cicha, jak w ostatnich latach) tchnęła jakimś pokojem, inspirowała, przydawała nadziei. Choć jego abdykacja przypadła na długo przed moją konwersją na katolicyzm, w tym ustępującym papieżu-teologu było coś, co czyniło mi go bliskim jeszcze dekadę temu, na progu dorosłego życia i u początków refleksji nad chrześcijaństwem. Dziś mogę powiedzieć o sobie, że ja też jestem pokoleniem Benedykta XVI.

Zresztą, głęboko nasycona znaczeniem jest nie tylko myśl Benedykta XVI, ale i jego życie i śmierć. Jeden z soborowych ojców, krok po kroku coraz wyraźniej kształtujący w sobie inne i mądrzejsze zrozumienie nowej rzeczywistości kościelnej, niż większość współczesnych mu hierarchów, sam w sobie stanowi argument na rzecz sensowności wysuwanych przez siebie propozycji – reformy reformy i hermeneutyki ciągłości. Najgoręcej komentowana i najbardziej kontrowersyjna część jego życia – czyli właśnie niemalże bezprecedensowe zstąpienie z tronu św. Piotra – pozostaje wydarzeniem tajemniczym, którego wszystkich okoliczności i przyczyn możemy się raczej domyślać i które zasługuje na osobny komentarz. Nie przekreśla ono jednak jego życiowego dorobku; być może nawet jeszcze wyraźniej uwypukla potrzebę jego podjęcia przez następne pokolenia katolików.

Benedykt XVI zmarł w dniu wspominającym św. Sylwestra I – pierwszego papieża epoki konstantyńskiej, w której zgodnie z ewangeliczną przypowieścią Jezusa, małe gorczyczne ziarno Kościoła stało się drzewem zamieszkanym przez ptaki narodów, zaś proroctwo Daniela doczekało się swojego ostatecznego wypełnienia, gdy wielki kamień Królestwa Bożego zwyciężył i zastąpił żelazne królestwo Rzymu, ostatnie z czterech wielkich pogańskich imperiów starożytności. Odejście Benedykta akurat tego dnia wydaje mi się symbolizować głęboki kryzys i być może kres tej epoki w dziejach świata oraz nastanie nowej, apokaliptycznej. W imieniu zmarłego papieża kryje się jednak bezpośrednio związana z tym nadzieja: to św. Benedykt z Nursji pośród walącego się w gruzy starożytnego świata, na niepozornym odludziu włoskich gór rozpoczął zakładanie klasztorów – zalążków przyszłej odnowy religijnej i kulturalnej, w których niczym w ziarnie ukryta była nowa epoka. Także i w tym przypadku mam wrażenie, że w Benedykcie XVI nie tylko coś się kończy (jak podkreśla wielu komentatorów), ale i zaczyna.

Żeganam więc Josepha Ratzingera i Benedykta XVI najpierw z żalem, a potem z pogodną pewnością, że nie jest to pożegnanie ostateczne – przez kluczową wartość jego orędzia jesteśmy jako katolicy (a nawet wszyscy chrześcijanie) skazani, by do niego wracać. Jestem też przekonany, że w obliczu Tego, którego ukochał swoimi ostatnimi gasnącymi słowami, wszystkie słabości, zaniedbania i grzechy jakie były udziałem 95-letniego papieża-emeryta, szybko spłoną w ogniu oczyszczającej i przebaczającej Miłości Chrystusa, w którą wierzył i o której tak pięknie pisał. Spodziewam się, że wszyscy którzy w przyszłości znajdą się przed obliczem Pana dołączając do grona zbawionych, znajdą tam także Josepha Ratzingera wypełnionego chwałą i uwielbiającego Boga.

Na koniec, oddajmy głos jego opublikowanemu ostatnio testamentowi:

"Trwajcie mocno w wierze! Nie dajcie się zwieść! Często wydaje się, że nauka – z jednej strony nauki przyrodnicze, a z drugiej badania historyczne (zwłaszcza egzegeza Pisma Świętego) – są w stanie zaoferować niepodważalne wyniki sprzeczne z wiarą katolicką. Przeżyłem od dawna przemiany nauk przyrodniczych i mogłem zobaczyć, jak przeciwnie, zniknęły pozorne pewniki przeciw wierze, okazując się nie nauką, lecz interpretacjami filozoficznymi tylko pozornie odnoszącymi się do nauki; tak jak z drugiej strony, to właśnie w dialogu z naukami przyrodniczymi również wiara nauczyła się lepiej rozumieć granicę zakresu swoich roszczeń, a więc swoją specyfikę. Już sześćdziesiąt lat towarzyszę drodze teologii, w szczególności nauk biblijnych, i wraz z następowaniem po sobie różnych pokoleń widziałem, jak upadają tezy, które wydawały się niewzruszone, okazując się jedynie hipotezami: pokolenie liberałów (Harnack, Jülicher itd.), pokolenie egzystencjalistów (Bultmann itd.), pokolenie marksistów. Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i znów wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem – a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem."

Benedykcie, do zobaczenia!

 

Filip Łapiński

Kategoria: Publicystyka, Religia, Wiara

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Olo pisze:

    Napisał Pan: Katolik wierzy w opatrznościowe działanie Boga w swoim Kościele oraz w to, że Duch Święty prowadzi go jako całość po krętych meandrach historii w stronę pełniejszego poznania Boga i głębszego zjednoczenia się z Chrystusem i w Chrystusie.

    Zgoda katolik może i zmierza w stronę pełniejszego poznania Boga, ale przeciez nie Kościół, a hermeneutyka ciągłości dotyczy tego co Kościól głosi na i po Vaticanum II. 

    Weżmy sobie encykliki papiezy Leona XII i Piusa x o ekumeniżmie i porównajmy do encykliki Jana Pawła II – tu nie ma żadnej ciągłości, logicznie tych diokumentów pogodzić się nie da, co zauważył P. Lisicki. 

    Hermenetuka ciągłości to ślepa uliczka i pontyfikat Benedykta XVI jest najlepszym tego dowodem. Wszytko co zamierzał przepadło razem z jego abdykacją. 

    Swoją drogą trzeba Ojcu Świętemu oddać, że poprzez publikację Summorum Pontificum uratował Kościół. To jest clou Jego pontyfikatu, i to jest środek, który uratuje Wiarę. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *