banner ad

Kilijanek: Zgorszenie pod niebem Asyżu

Co poganie ofiarują, czartom ofiarują, a nie Bogu (l Kor. 10, 20).

Międzyreligijne modlitwy o pokój w Asyżu w 1986 roku wywołują, nawet w 34 lata po tym wydarzeniu, silne emocje. Wciąż trwa spór o interpretację tego, co się wtedy stało. Adam Danek zajmuje pozycję apologety spotkania w mieście św. Franciszka. Uważam, że znajduje się on wśród tych, którzy szukają w tym spotkaniu tego, czego tam nie było i być nie mogło.

Choć niewiele jest punktów, w których mogę zgodzić się z tekstem redaktora Adama Danka, to z jednym zgodzę się na pewno: modły w Asyżu były istotnie jednym z najbardziej spektakularnych przedsięwzięć Jana Pawła II. Mogę się zgodzić też do pewnego stopnia z tym, że to wydarzenie wywołało skrajne oceny wśród ludzi Kościoła. Ale tylko do pewnego stopnia, ponieważ skrajnymi są jedynie te oceny, które widzą w pamiętnym spotkaniu jakiś przełom, wizjonerskie posunięcie papieża, nową jakość dialogu międzyreligijnego. Nie jest skrajnością krytyka papieża czy mówienie o bluźnierstwie, które się tam dokonało – to uzasadniona reakcja.

Kolejne akapity artykułu redaktora Danka nie dają mi jednak możliwości utożsamienia się z wyrażanymi tam poglądami. Danek, jako kluczowy element w procesie kształtowania opinii o Asyżu 1986, uważa stosunek do tradycjonalizmu. Nie sądzę, aby było to trafne stwierdzenie i to w odniesieniu do każdego z trzech podanych opisów tradycjonalizmu. To, że liberałowie byli wniebowzięci, a tradycjonaliści zrozpaczeni nie wynika z ich stosunku do tradycjonalizmu, ale do katolicyzmu. Liberał cieszył się, bo widział, że kontynuowany jest i twórczo rozwijany kierunek Kościoła obrany po Vaticanum II, a nie dlatego, że papież zrobił coś, co nie podobało się tradycjonalistom katolickim. Opisywany przez Adama Danka tradycjonalizm w szerszym znaczeniu, umieściłbym raczej z boku, przyznając że część zainteresowanych tym zagadnieniem intelektualistów mogła uwzględniać to w ich interpretacji. Uważam jednak, że generalną zasadą było odwoływanie się do katolicyzmu i jego zasad. Tak w apologii liberałów, jak krytyce ze strony tradycjonalistów katolickich zauważymy odwołania do Soboru Watykańskiego II, który – jak się zwykło mawiać – otworzył Kościół na inne religie, ostatnich papieży, którzy nadali kierunek zmianom, do Pisma Świętego, Tradycji, żywotów świętych, praktyki Kościoła, jaka panowała dotychczas. To właśnie była podstawa, na której budowano oceny, interpretacje, nadinterpretacje i urojenia.

Niewątpliwe papież musiał i musi dokonywać rozróżnień przyjaciel-wróg. Danek twierdzi, że Jan Paweł II okazał pod tym względem dalekowzroczność, bo wroga upatrywał w materializmie, nie ograniczając go jedynie do komunizmu. Z pewnością był to dobry kierunek. Papież słusznie zlokalizował wroga także poza obozem komunistów. Strategia papieża miała polegać na sojuszu spirytualizmów przeciwko materializmowi. Przywódca Kościoła miał więc walczyć z materializmem, stojąc ramię w ramię z protestantami, którzy pogrzebali duchowość krajów, które nosiły lutrowe brzemię, prawosławnymi, których przywódcy rodem z KGB z pewnością mieli na względzie odrodzenie duchowe Zachodu lub animistami czy szamanami, składającymi ofiary z ludzi i zwierząt. Ci ostatni z pewnością szczególny posłuch uzyskaliby wśród intelektualnej elity Zachodu, gustującej coraz bardziej w wegetarianizmie napędzanym wiarą w to, że zwierzę też człowiek. A może w tym sojuszu znaczniejszą rolę odegrałyby religie Dalekiego Wschodu? Buddyzm z pewnością pomógłby w walce z materializmem, roztapiając go w nirwanie. Co do hinduizmu, to każdy przyzna, że potrafi on czynić rozróżnienia miedzy tym co ważne i duchowe, a tym co poślednie, bliższe materii. Najlepszy tego przykład dają kasty – tak wciąż powszechne w Indiach. W tym kontekście nic dziwnego, że Danek pisze dalej: „Nieprzypadkowo zatem jako cel spotkania wybrano modlitwę o pokój, a nie o „demokrację i prawa człowieka”(…). Fakt, trudno z tym polemizować – każdy hinduista z pewnością będzie wolał, aby kasty żyły w pokoju niż aby w imię praw człowieka ten system przestał istnieć.

Danek obszernie cytuje papieża. Niestety wypada jedynie powiedzieć, że Jan Paweł II w swoim stylu starał się nadać swoisty sens czynom, które wskazywały na coś zupełnie innego. Podobnie jak w przypadku całowania Koranu czy wzywania opieki św. Jana Chrzciciela nad islamem, spotkanie w Asyżu narzucało proste skojarzenia z tym, czemu papież Polak zaprzeczał w swoich przemówieniach. Zostawmy to jednak bez dalszego komentarza.

W kolejnych akapitach tekstu Danek powtarza, obijające się tu i tam poglądy, jakoby wyznawcy wszystkich tradycyjnych religii wyznawali jednego Boga – w znaczeniu, jak rozumiem, tego samego, ale pod innymi imionami czy z nieco odmienną wrażliwością, podkreślającą różne przymioty tego samego Boga. Dodaje też coś od siebie, mianowicie: „Ich wyznawcy wierzą bowiem w jednego Boga, choćby sami nie zdawali sobie z tego sprawy”. Doprawdy kuriozalne, ale czego się nie robi dla Asyżu ‘86. W tym kontekście apokatastaza nie jest przesadą, a utworzenie Kościoła jawi się jako zbędny ambaras, który przez rozrost doktryny zaciemnił tylko światło objawienia pierwotnego i spowodował, jak wcześniej wspomniał redaktor Danek, że o pewnych prawdach „nowocześni chrześcijanie mogli (lub woleli) zapomnieć, choć dawni chrześcijanie o nich pamiętali”.

„Nawet w buddyzmie absolut jest Bogiem (…)” pisze Adam Danek. Problem w tym, że w buddyzmie nie da się, jeśli się nie mylę, określić istnienia absolutu, a już na pewno nie przybiera on postaci osobowego Boga. Dalej kreśli Danek krótki opis tej starej religii, pisząc o absolucie: „(…) zgodnie z buddyjską doktryną nie można na tym świecie dojść do żadnej wiedzy pozytywnej na jego temat i dlatego w ludzkim języku dyskursywnym określa się go mianem Pustki – rzeczywistości wolnej od wszystkiego, co składa się na ten świat.” I to jest przykład konsekwencji religii Wschodu: nie da się poznać, ale jednak coś tam wiadomo. Słuchając o religiach Dalekiego Wschodu zawsze popadam w konsternację ponieważ pomimo tego, że ich koncepcje są biegunowo różne od tego, do czego przyzwyczaiła nas cywilizacja łacińska, mało kto tę sprzeczność zauważa. Wśród wszystkich innych różnic, jedną z podstawowych jest koncepcja prawdy lub raczej jej brak.

Według Danka to pramonoteizm miał być podstawą zaistnienia dnia modlitw w Asyżu. Nie wiem czy tak było, ale jedno wiem na pewno: Danek nie zauważył, że jeden z monoteizmów mocno już odszedł od objawienia pierwotnego i pod wpływam Ducha Świętego odkrył prawdy, których objawienie pierwotne nie mogło zawierać. Wśród tych nowych prawd jest np. istnienie Trójcy Świętej lub Kościoła, który jako jedyny prowadzi do zbawienia. Czy stojący obok siebie „wyznawcy i czciciele jedynego Boga” dążąc do niego tak różnymi ścieżkami na pewno go znajdą? Danek chyba wierzy, że tak – w końcu już stwierdził, że i tak wszyscy wierzą w Boga, nawet jeśli o tym nie wiedzą. Mnie jednak niepokoi nieco fakt, że z tych licznych biegnących obok siebie dróg, tylko jedna prowadzi do Boga, do zbawienia, natomiast reszta dróg prowadzi w kierunku przeciwnym. No chyba, że przyjmiemy że Bóg zesłał swego Syna, który założył Kościół, dając w ten sposób tylko kolejną opcję, inną drogę do zbawienia, wcale nie gorszą niż inne już istniejące i te mające jeszcze powstać, nawet jeśli ich powstanie byłoby wyrazem buntu wobec Niego.

Bardzo ciekawe jest w tekście Danka wyliczenie różnych podobieństw między chrześcijaństwem, a religiami niechrześcijańskimi poczynione za Jerzym Braunem. Mamy tu cały ciąg podobieństw: np. poszukiwanie prawdy w hinduizmie. Szkoda, że ani Danek ani Braun nie dodają czym jest prawda dla hinduisty, bo na pewno nie zgodnością sądu z rzeczywistością. Z buddyzmem ma nas łączyć m. in. wyzwolenie z kołowrotu cierpienia i wskazanie drogi zjednoczenia z Absolutem. Znów, przyglądając się bliżej tym podobieństwom, stają nam przed oczami słowa św. Piusa z Pietrelciny, że cierpienie jest jedynym, czego nam zazdroszczą aniołowie. Co do absolutu, o ile można o nim mówić w buddyzmie (czy buddyzmach) to chyba nikt tam nie myśli o relacji z absolutem, ale prędzej staniu się jego częścią, choć osiągając nirwanę raczej i tak nie będzie się o tym wiedziało czy odczuwało. Mało podobne te podobieństwa, kiedy porównamy to z tym, co zakłada katolicka nauka o zbawieniu. Islam też według Brauna, i cytującego go Danka, ma podobieństwa z chrześcijaństwem np. wiarę w jednego Boga. Umyka panom, że podobieństwo byłoby, istotnie, gdyby islam wyznawał Boga Trójjedynego, a tego się z zawziętością wyrzeka. No i klasyczne, że tak powiem, podobieństwa, czyli cześć dla Jezusa Proroka i Dziewicy Maryi. Nie wiem tylko jak pogodzić jakiegoś Jezusa Proroka z Jezusem, Synem Boga, a Maryję, Matkę Boga z Marią, matką proroka. Obawiam się, że to dwie różne osoby, ale zwolennicy Asyżu ‘86 mają pewnie na ten temat inne zdanie. Zajęci gorliwą modlitwą o pokój uczestnicy spotkania w Asyżu nie mieli widać ochoty zajmować się takimi detalami jak tożsamość czy prawda.

W jednym z ostatnich akapitów możemy przeczytać, że „Braun wysunął ideę ogłoszenia Jezusa „Mesjaszem wszystkich religii””, co miało pomóc w nawróceniu innowierców. Nie wiem czy ostatecznie pomogłoby to w nawróceniu, ale jestem przekonany, że oddałoby nieocenioną przysługę dziełu ośmieszenia Pana Jezusa, jako Osoby o rozdwojonej jaźni. Czy nieomylny Bóg miałby być Mesjaszem religii, która idzie drogą przez Niego wyznaczoną i jednocześnie tej, która zwalcza Jego naukę? Czy tylko ja widzę tę niemałą sprzeczność? Danek namawia, żeby odczytywać Asyż właśnie w tym kontekście: papież chciał, aby innowiercy uznali Jezusa za Mesjasza wszystkich religii. Podkreśla też, że spotkanie odbyło się jedynie „pod przewodnictwem namiestnika Chrystusa”. Tak jedno jak i drugie ma chyba, w rozumieniu Autora, mieć znaczenie pozytywne i uspokajające dla osób, które powątpiewają czy stanie w szeregu pogan i heretyków licuje z godnością Wikariusza Chrystusowego. Niestety, to tylko potęguje uczucie wzburzenia u każdego wierzącego katolika, który z pewnością nie pogodzi się z wystawianiem na śmieszność Chrystusa Pana zastępowaniem Jego nauki dziwacznymi teoriami, budowanymi na piramidalnych błędach oraz próbami usprawiedliwienia czegoś, czego usprawiedliwić nie sposób.

Asyż ‘86 wraz z jego późniejszymi powtórkami stanowi nie tylko zagrożenie dla wiary katolików, ale też bluźnierstwo wobec Boga. Praktyki tego rodzaju zmuszają do postawienia pytań o zasadność męczeństwa tak wielu chrześcijan. Jaka szkoda, że św. Andrzej Bobola nie wiedział jak szukać porozumienia z prawosławiem! Uniknąłby obdzierania ze skóry! A niewyedukowani męczennicy japońscy? Dlaczego Braun przyszedł z ideą Jezusa, Mesjasza wszystkich religii tak późno?! Czy składanie ofiar bożkom rzymskim nie dałoby się zinterpretować jako uczestnictwa w kulcie, który i tak oddaje cześć Bogu Jedynemu, lecz tylko poprzez oddalenie od objawienia pierwotnego, z lekka zaczął trącać politeizmem?

Wydarzenie tego rodzaju, co modlitwa o pokój z poganami i heretykami to zaprzeczenie praktyki i zasad Kościoła od jego zarania aż do drugiej połowy XX wieku. Od zbudowania Kościoła na Piotrze przez Nulla salus extra Ecclesiam aż po Mortalium Animos prawda zawsze była jasna dla katolików: zbawisz się w Kościele, albo wcale. Jezus Chrystus i tylko On jest Drogą, Prawdą i Życiem. Objawił się nam i dał zbawczą naukę. Od tej pory wszystko to, co było wcześniej i co nastąpiło później, a stało w niezgodzie z Jego nauką, było, jest i pozostanie błędem niezależnie od intelektualnych wygibasów niektórych mądrali.

Popatrzmy, co miała do powiedzenia nauka papieży na temat spotkań, jak to w Asyżu:

Tak, istnieje grupa ludzi, pozbawionych całkowicie zmysłu religijnego, którzy (…) urządzają kongresy, spotkania (…) z niewierzącymi wszelkiego rodzaju (…) jak i też z tymi, którzy odrzucili Chrystusa. Wyznają oni błędny pogląd, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne. (…) Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i krok po kroku popadają w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii przez Boga nam objawionej, odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek podobne idee i usiłowania popiera. Papież Pius XI  Mortalium Animos

Dla zbudowania Miasta Przyszłości apelują oni do ludzi wszystkich religii i sekt, wymagając od nich tylko jednego: by podzielali ten sam ideał społeczny, szanowali wszystkie wyznania i wnosili z sobą pewien zasób sił moralnych.(…) zwracają się do tych, którzy chcą zmieniać dzisiejsze społeczeństwo kierując je ku Demokracji, by nie zwalczali się wzajemnie ze względu na filozoficzne czy religijne przekonania, które ich różnią, lecz by maszerowali ramię w ramię nie wyrzekając się swoich poglądów (…) Jednak jeszcze dziwniejsza, bardziej niepokojąca i przygnębiająca jest bezczelność ludzi nazywających siebie katolikami, marzących o przekształceniu społeczeństwa i ustanowieniu na ziemi, ponad i poza Kościołem katolickim, „królestwa miłości i sprawiedliwości” razem z ludźmi wszystkich religii i niereligijnymi (…) Nie, Wielebni Bracia, musimy powtarzać z całą energią w tych czasach społecznej i intelektualnej anarchii, kiedy każdy uważa się za nauczyciela i prawodawcę – [Nowe] Miasto nie może być zbudowane inaczej, niż tylko przez Boga; społeczeństwo [godne tego miana – przyp. tłum] może powstać jedynie, gdy Kościół położy pod nie fundamenty i nadzoruje pracę. Cywilizacji nie musimy wynajdować, a Nowe Miasto nie musi być budowane na mglistych ideach; one wciąż istnieją – to chrześcijańska cywilizacja i Katolickie Miasto. Papież św. Pius X Notre charge apostolique

Czy czytając powyższe słowa możemy mieć jeszcze wątpliwości? Oczywiście, można przytoczyć odezwę do wierzących w Boga z encykliki Divini Redemptoris czy Caritate Christi Piusa XI, ale czym innym jest nawoływanie do solidarności wszystkich tych, którzy są wierzącymi i nie chcą żeby komunizm im tej wiary zabronił, a czym innym zachęcanie do wspólnej modlitwy w celu zatrzymania komunizmu, utrzymania pokoju czy czegokolwiek innego.

Dziwi mnie, że tak wielu osobom z trudem przychodzi zrozumienie, że Bóg założył tylko jeden Kościół i tylko jednej religii chciał. A w związku z tym, niezależnie od tego jak dużo podobieństw lub ich pozorów inne religie by nie miały, nie będąc katolicyzmem, nie mogą podobać się Bogu ani oddawać mu czci. Czy Bóg wysłucha modłów tych, którzy nie zbierając z Nim, rozpraszają (Łk 11,23)? Jak nazwać przekonanie, że złożenie ofiary bożkowi (chociażby tej biednej kury w kościele św. Klary podczas spotkania w Asyżu) lub pobuczenie OM w hinduskim stylu może podobać się Duchowi Świętemu, który nauczył Kościół modlić się zgoła inaczej? Czy o pokój może uprosić Trójcę Przenajświętszą protestant, którejkolwiek z setek denominacji, sekt, kościołów i kościółków, skoro odrzuca on naukę Chrystusa obecną jedynie w Kościele katolickim, gardzi Mszą, a Matkę Boga zrównuje z resztą ludzi? Nie. Pokoju nie wyproszą ani poganie, choćby w ofierze złożyli wszystkie afrykańskie kury, ani hinduiści, choćby się rozpłynęli w absolucie tak dokumentnie, że już nic by z nich nie zostało, ani protestanci, którzy sami byli przyczyną braku pokoju, ani wyprani z wiary katolicy, którzy odwróciwszy się od wiary świętej szukają rozwiązań tam, gdzie można znaleźć tylko więcej problemów. To Matka Boża może dać pokój, jeśli poświeci się Rosję Jej Niepokalanemu Sercu, jak powiedziała w Fatimie. Może zamiast organizować gorszące spotkania w celu propagowania utopijnych idei z piekła rodem, spróbować zebrać biskupów i wypełnić prośbę Matki Najświętszej? 

Na koniec pozostaje pytanie czy przekonanie o wartości modlitwy ludzi czczących demony to już apostazja czy jeszcze głupota? Miejmy nadzieję, że jedynie samozakłamanie.

 

 

Karol Kilijanek

 

 

Kategoria: Karol Kilijanek, Myśl, Publicystyka, Religia, Wiara

Komentarze (3)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Co za zbiór nieprawd i zupełne niezrozumienie Papieża JP II oraz A. Danka bije w tym tekscie!

    Pan K. Kilijanek nie pojmuje nawet dogmatów katolickich, skoro roi sobie sprzeczność między Bogiem Jedynym a Trójcą Świętą (chrześcijańskim rozumieniem Boga Jedynego). Nieświadomie odtwarza herezję arabskich zwolenników Jana Filopona, którzy Tr. Św. chcieli pojmować jako 3 bogôw, co spłodziło kontr-herezję Mahometa.

    https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Jan_Filopon#Traktaty_teologiczne

    A w buddyzmie wczesnym, było jeszcze właściwe pojęcie Boga:

    https://en.m.wikipedia.org/wiki/Brahmā_(Buddhism)

    Takie hasła jak Logos spermatikos / semina Verbi są obecne w teologii chrześcijańskiej od samego początku, ale łatwiej jest doszukiwać się herezji u współwyznawców?

  2. Nekropropagand pisze:

    Chociaż tekst Adama Danka nie jest wolny od błędów czy też od przypisywania "Asyżowi" tego, czego w nim nie było; i chociaż Adam dość beztrosko przechodzi do porządku dziennego nad łamaniem bądź naginaniem formalnych przepisów Kościoła (dotyczących liturgii, modlitwy etc.); to jednak w powyższej polemice też jest wiele rzeczy niewłaściwych. Przede wszystkim autor powtarza mnóstwo obiegowych opinii na temat buddyzmu i hinduizmu, które trudno nawet nazwać "daleko idącym uproszczeniem". Skąd np. przypuszczenie, iż dla hinduisty prawda nie jest "zgodnością sądu z rzeczywistością"? Czy autor słyszał np. o hinduistycznym systemie logicznym nyaya i jego 9 argumentach za istnieniem Boga (które jako żywo przypominają drogi św. Tomasza oraz argumenty Platona czy Arystotelesa)? Albo o dźinijskim systemie logicznym? Ogólnie rzecz biorąc, filozofia indyjska nie jest, jak to się niekiedy u nas głosi w co bardziej "prawicowych" kręgach, jakimś new-age'owym mętniactwem, tylko zadaje te same (z grubsza) pytania, co filozofia grecka – i nawet udziela nieraz podobnych odpowiedzi; jest precyzyjna, bogata w rozróżnienia (na temat dróg poznania, form bytu, przyczyn i skutków, zasad wnioskowania logicznego etc.). — Co do buddyzmu (zresztą powyższe też się go tyczy), to taki np. ks. Franciszek Tokarz, bardzo "klasyczny" badacz katolicki, z czasów chłodnego tomizmu i "przedsoborowia", pisze tak: —> "Ten to buddyzm mahajanistyczny nazywaja ateistycznym. Tymczasem buddyzm mahajanistyczny doszedł do czystszego pojmowania bytu absolutnego, czyli do tego, co rzeczywiście jest Bogiem, niż te systemy indyjskie, które przyjmują iśvara i które dlatego nazywa się teistycznymi. Buddyzm mahajana opiera się przede wszystkim na sutrach mahajanistycznych, np. na sutrach noszących nazwę Prajnaparamita. A w tych sutrach nauka o Bycie Najwyższym zajmuje miejsce centralne. (…) Na ogół sutry te zaznaczają, że w odniesieniu do Bytu Najwyższego żadne określenie nie jest trafne. Określają go przeważnie negatywnie, rzadziej pozytywnie. Byt absolutny jest niepowstały (akrta), nieprzemijający, niezmienny (avikara), nie przeszedł w to empiryczne istnienie (anabhinirvrtta), jest z natury czysty i wolny, absolutus (vivikta) z wszelkich ograniczeń. Byt absolutny nie jest tylko jakimś oderwanym pojęciem, ideą, ale najwyższą rzeczywistością, szczytem rzeczywistości (bhutakoti), takością, Soheit (tathata) (które to określenie uważano później za wyraz jego niezmienności), prabhasvaracitta, niezmiernie jaśniejącą myślą, świadomością, niezmiernie jaśniejącym duchem." Podobne wnioski mamy tu: https://www.themathesontrust.org/papers/buddhism/sw3_paraskevopoulos.pdf  ————– To wszystko oczywiście nie znaczy, że należy się modlić wspólnie z hinduistami, albo że nic się nie da zarzucić "filozofii indyjskiej" (co prawda to jest wiele różnych szkół, tak jak w przypadku Grecji), albo że buddyzm głosi to samo, co chrześcijaństwo. Kwestia tylko taka, żeby podchodzić do tego spokojnie i bez emocji, tak samo jak do filozofii greckiej; i nie mieszać autentycznego nauczania z new-age'owymi "rozwodnieniami" i przeinaczeniami. Pamiętajmy, że im więcej w innych religiach i "innych" filozofiach (tak jakby np. grecka filozofia była jakoś szczególnie "nasza" sama w sobie; ostatecznie też przecież była pogańska i budziła kontrowersje) znajdziemy nauk podobnych do chrześcijańskich, tym lepiej świadczy to o chrześcijaństwie: bo pokazuje, że wpisuje się on w uniwersalną symbolikę, że trafia w naturalne intuicje człowieka, że "zaspokaja" jego "potrzeby duchowe", że wreszcie, excuse moi, skoro Śankara, Budda, Arystoteles, Platon czy aborygeński szaman mówią w tej, tamtej i jeszcze tej sprawie coś podobnego do Tomasza czy Augustyna, "no to chyba już naprawdę coś musi być na rzeczy". To już tak na wypadek, gdyby ktoś szukał użytkowej motywacji o charakterze apologetycznym. 

  3. Nekropropagand pisze:

    Wyobraźmy sobie zresztą, że ktoś pisze o religii i filozofii europejskiego średniowiecza mniej więcej tak: —> "Średniowieczna filozofia nie wnosiła ze sobą żadnej prawdziwej nauki, bo mówiła wyłącznie o Bogu, o duszy, o Kościele, o łasce, o takich tam sprawach, ani logiki, ani nauk ścisłych, ani nic. Tylko wiara, wiara i wiara, wszystko na wiarę, bo Bóg objawił. A znowuż o Bogu mówiła wyłącznie w sztywnym, suchym gorsecie scholastyki. W dodatku żadne odrębne opinie nie były dopuszczalne, bo nad wszystkim czuwała surowa Inkwizycja". — Pomieszanie z poplątaniem, nie bardzo nawet wiadomo, od czego zacząć: czy od tego, że mówienie o Bogu nie wyklucza się z "prawdziwą nauką", czy od tego, że istniała rozbudowana średniowieczna logika (ba, lepsza nawet od późniejszej, przynajmniej aż do XIX wieku), że poza Bogiem i duszą rozprawiano też o języku, poznaniu, etyce etc., że pojęcie "scholastyki" jest bardzo ogólne, że istnieli myśliciele wykraczający z pewnością poza "suchy gorset scholastyki", że toczyło się mnóstwo dysput o panteizm, nominalizm etc., że łaska i Kościół to już raczej tematy teologii niż filozofii, że jeśli "suchy gorset scholastyki" to nie bardzo idzie to w parze z "wiarą, tylko wiarą" etc. — — — Otóż mniej więcej tak w oczach kogoś, kto choćby, jak niżej podpisany, jako tako liznął jakichś podstaw "myśli Wschodu", brzmią niektóre, wcześniej wypunktowane, uwagi w dyskutowanym artykule. Niby gdzieś-coś-od-biedy-owszem, ale w sumie nie bardzo. ————– Problemów jest zresztą więcej. Weźmy np. kwestię tego, czy muzułmanie, chrześcijanie i hinduiści czczą "tego samego Boga". Może tak, może nie, ok – ale żeby o tym w ogóle rozmawiać, trzeba najpierw przeprowadzić długą dyskusję tego, co to znaczy "czcić tego samego Boga" (czy wierzyć w niego). Co robi m.in. E. Feser tu: —> https://edwardfeser.blogspot.com/2015/12/christians-muslims-and-reference-of-god.html — — — Dla przykładu, czy Stanisław Cenckiewicz i Lech Wałęsa wierzą w "tego samego Lecha Wałęsę"? Jeden wierzy w "agenta Bolka", drugi w "zbawcę narodu", ale domyślamy się, że jednak desygnat pojęcia "Lech Wałęsa" jest u nich ten sam… Ale czy np. Artur Zawisza od placu Zawiszy w Warszawie i Artur Zawisza od prawicowej polityki – to taki sam przypadek? No jednak nie. Hm, ale jeżeli ktoś błędnie utożsamia tych dwóch Zawiszów, to czy wierzy w tego samego Zawiszę, w którego wierzy ktoś, kto zna tylko współczesnego pana Artura? A przecież takich dywagacji można poprowadzić znacznie więcej. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *