banner ad

Danek: Oportuniście do sztambucha

| 5 maja 2023 | 1 Komentarz

W rozmaitych dyskusjach wielokrotnie spotkałem się z twierdzeniami, że konserwatyzm musi bazować na rzeczywistości empirycznej, czyli zastanej; że nie może jej radykalnie negować, bo wtedy nie byłbym konserwatyzmem; że wyklucza wizję całościowej przebudowy istniejącego świata, bo miałaby ona charakter utopijny i rewolucyjny. Konserwatyzm akceptuje więc zasadniczą strukturę świata, jaki jest i postuluje co najwyżej pewne modyfikacje w jej obrębie, częściowe zmiany. A żeby móc wpływać na system i próbować go zmieniać, trzeba być w systemie, a nie na zewnątrz systemu czy przeciw systemowi. Zetknąłem się nawet z opinią, iż konserwatyzm wobec aktualnej rzeczywistości musi zajmować postawę oportunistyczną (czyli: dostosowawczą), ponieważ wynika ona z jego własnej filozofii.

Twierdzenia te są generalnie prawdziwe w odniesieniu do nurtu tzw. konserwatyzmu ewolucyjnego i jako takie mają one swoją tradycję intelektualną (zwłaszcza w kulturze angielskiej). Streszczoną tu teorię konserwatyzmu głosili np. Clinton Rossiter (1917-1970) czy Michael Oakeshott (1901-1990); na gruncie polskim propagował ją Tomasz Merta (1965-2010).

Gdybym przyjął powyższy zestaw założeń i wychodząc od nich, szukał dla konserwatyzmu punktów zaczepienia w obecnej rzeczywistości, powiedziałbym, że konserwatywna prawica powinna ponownie przemyśleć swój stosunek do takich instytucji jak Klub Bilderberg, Światowe Forum Ekonomiczne w Davos czy Komisja Trójstronna. Ciała te odgrywają ważną rolę w procesie nieformalnego decydowania o losach współczesnego świata, określanym modnie mianem global governance, i jeśli spojrzeć na nie bez uprzedzeń, działają według bardzo konserwatywnego wzorca: podejmowania decyzji przez wąski krąg zaufanych, uzupełniany drogą kooptacji (a nie wyborów), bez żadnych spisanych procedur, bez nacisków na tłumaczenie czy usprawiedliwianie się przed rozwrzeszczaną „opinią publiczną” złożoną z mediów i demokratycznego ludu. Uosabiają ideę władzy realnej, która nie wyrasta z demokratycznej legitymizacji i się o nią nie ubiega. Reprezentują w praktyce najbardziej prawicową koncepcję porządku politycznego spośród tych, jakie są liczącymi się opcjami w dzisiejszym świecie: technokratycznego elitaryzmu. To zasada rządów małej grupy wtajemniczonych, wspomaganych przez mędrców. Czy skądś ją znamy? Tak, to koncepcja platońska.

Te zasadnicze fakty należy poddać reinterpretacji z prawa. Optymalnym scenariuszem byłaby dalsza „platonizacja” Grupy Bilderberg, Światowego Forum Ekonomicznego, Komisji Trójstronnej i kilku podobnych gremiów. Wzmocnienie ich roli stwarza szansę ewolucji świata w kierunku odejścia od najgorszego ustroju w dziejach, czyli demokracji. Teorię mamy gotową od dawna. Jest nią „technokratyczny synarchizm” rozwijany we Francji głównie przez faszystowskich „kolaborantów” i urzędników Państwa Francuskiego z okresu II wojny światowej (1). Żyjemy w latach przełomu. Zamiast rozpaczliwie galwanizować stygnące truchło państwa narodowego, które nic specjalnie dobrego światu nie przyniosło, konserwatyści powinni raczej wiązać swoje nadzieje i plany z zarysowującym się – na razie jako możliwość – powrotem (choć w unowocześnionej postaci) do bardziej uniwersalistycznych form organizacji politycznej. I każdy z nich niech wiesza na ścianie raczej portret Metternicha (a od biedy chociaż De Gasperiego, Schumana, Adenauera – trzech katolików, z czego dwóch ma dziś procesy beatyfikacyjne), niż fotografie Dmowskich i Maurrasów. Będzie to dla nich odzyskaniem korzeni, bo przecież, jak w swojej wydanej niedawno książce pokazał Piotr Kosmala, w okresie międzywojennym koncepcje paneuropejskie znajdowały – także w Polsce – najwięcej zwolenników właśnie w kręgach konserwatywnych, zaniepokojonych (niebezpodstawnie, jak dowiodła historia) przewidywalnymi konsekwencjami wysypu państw narodowych wskutek zniszczenia imperiów podczas I wojny światowej (2). Dziś prawica narzeka, że instytucje międzynarodowe często propagują postulaty liberalnej lewicy: aborcję czy poparcie dla zboczeń. Ale czy nie dzieje się tak dlatego, że konserwatyści sami nie chcą zabiegać o udział w instytucjach międzynarodowych, którym nie ufają, pozostawiając je liberałom i lewicy?

Jako punkt wyjścia dla konserwatywnej prawicy wystarczy na początek podjęcie studiów nad funkcjonowaniem i rzeczywistą rolę Klubu Bilderberg, Światowego Forum Ekonomicznego czy Komisji Trójstronnej w celu ich rzetelnego opisania i wyjaśnienia, na użytek zarówno własny, jak i zewnętrzny. Pozwoli to skończyć z mitologizacją i demonizacją tych gremiów, popularną dotąd w prawicowych środowiskach, zwłaszcza tych lubujących się w teoriach spiskowych. Jednak w długofalowej perspektywie punktem dojścia, celem starań, powinno być umieszczenie w bezpośrednim otoczeniu tych ciał, a jeszcze lepiej w ich składzie, osób wyznających idee konserwatywne, ale nieuprzedzonych do takich form światowej współpracy. Trzeba też forsować współdziałanie Kościoła z Grupą Bilderberg, WEF i Komisją Trójstronną, a zarazem domagać się, by głos Kościoła katolickiego był reprezentowany podczas ich obrad. Udział o. Macieja Zięby OP w spotkaniach Komisji Trójstronnej dowodzi, że to możliwe. Pontyfikat obecnego papieża, honorowego członka argentyńskiego Rotary Club, wydaje się stwarzać klimat sprzyjający nawiązaniu przez Kościół – i katolicką prawicę – kontaktów i dialogu ze wspomnianymi gremiami, i to pomimo antyglobalistycznej retoryki Ojca Świętego, od dłuższego czasu zresztą coraz bardziej wyciszanej. Czy nie można by sobie wyobrazić przemówienia papieża Franciszka wygłaszanego w Davos, na zjeździe współczesnych władców świata?

Krokiem w niewłaściwą stronę byłoby natomiast prawno-instytucjonalne ustanowienie „rządu światowego” poddanego jakiemuś rodzajowi (quasi) „demokratycznej kontroli” społeczności międzynarodowej. A w niektórych swoich wypowiedziach sugerowali to nawet papieże, od Jana XXIII do Benedykta XVI i Franciszka. Oznaczałoby ono jednak zastąpienie zwyczajów wypracowanych przez praktykę, nieformalnych reguł decydowania i miękkich hierarchii pisanymi normami, procedurami i biurokracją; konserwatyści mają więc wszelkie powody, by zwalczać takie postulaty. Na umacnianie zasługuje model kierowania polityką światową przez niesformalizowane, względnie niewielkie ciała decyzyjne zrzeszające elity.

Skoro konserwatywna prawica ma zapoznać się ze środowiskiem, w którym funkcjonują takie ośrodki jak Klub Bilderberg, Światowe Forum Ekonomiczne czy Komisja Trójstronna, niewykluczone, że przydatna dla niej okazałaby się znajomość ezoterycznego języka i symboliki. Konserwatyści, zwłaszcza głównego nurtu, zawsze byli w tym słabi. Dobrze natomiast znają je tradycjonaliści i ich pomoc mogłaby tu oddać sprawie pewne usługi.

Tak właśnie bym powiedział. Ale ja nie uważam, że konserwatyzm ewolucyjny to właściwa droga, a konserwatyści powinni przyjmować w odniesieniu do dzisiejszej rzeczywistości postawę oportunistyczną. Jestem tradycjonalistą, a tradycjonalizm zasadza się na radykalnym sprzeciwie wobec świata nowoczesnego.

 

Adam Danek  

 

1. Zob. Jacek Bartyzel, Ideopolityczna zagadka synarchizmu, „Ideopolityka”, 2012, nr 1 (1), s. 25-29.

2. Piotr Kosmala, Na straży Starego Kontynentu. Jedność Europy w polskiej myśli konserwatywnej lat 1914-1945, Warszawa 2020. Autor był wcześniej publicystą najważniejszego prawicowego periodyku w Polsce po 1989 r. – pisma „Stańczyk”.

Karl Friedrich Schinkel (1781-1841), projekt wielkiej sali królewskiego pałacu na Akropolu w Atenach (1834)

Kategoria: Adam Danek, Myśl, Polityka, Publicystyka

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Jan pisze:

    Bardzo ciekawy głos, zgadzam się w pełni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *