banner ad

Solarewicz: „Chłopi” Reymonta jako studium kobiety wyzwolonej

| 26 października 2017 | 0 Komentarzy

Tytuł jest hasłem wywoławczym. Kto czytał mój wcześniejszy tekst "Bajka o dwóch babciach"  i komentarze pod nim, ten zrozumie znaczenie.

Aniela poznała swojego męża Floriana w restauracji kresowego miasteczka. Była tam – jak się teraz mówi – kelnerką, ale wtedy się chyba mówiło panna służąca, lub nawet pomywaczka. W każdym razie, na początku XX wieku nikt porządny nie życzyłby swojej córce pracy w restauracji.

Rodzice Anieli już wtedy nie żyli, musiała radzić sobie sama. Florian pochodził z tej samej wsi co ona (notabene, jego przodkowie – szlachta szaraczkowa byli tu kiedyś zarządcami majątku) i prowadził sklep. Z Anielą pobrali się dwa lata przed wybuchem I wojny. W najgorszych latach, kiedy przez Polskę przechodziły wojny i zarazy,  urodziła czwórkę dzieci. Gdy najmłodsze miało 9 miesięcy, zmarł Florian. Musiała wtedy panować jakaś epidemia (prawdopodobnie tyfusu), bo miesiąc później zmarł szwagier – opiekun rodziny, a dwa miesiące później teściowa. Ciężko chorowały też dzieci. Wkrótce nadszedł kolejny cios.

Pani domu

Był to czas słynnej dewaulacji. Aniela, jednego dnia sprzedawszy towar w sklepie, nie sprowadziła nowego, a nazajutrz to, za co mogła kupić krowę, było warte kurę.  Ale trzeba było utrzymać się na powierzchni i Aniela poszła pracować "na pańskim". Starsze dzieci przez jakiś czas nawet chodziły do miejscowej szkoły, oczywiście boso, i nauczycielka mówiła, że bardzo zdolne, żeby ich nie zmarnować, ale potem nauka się skończyła i była tylko praca. Czwarte zostawało wtedy w domu samo, przywiązane do łóżeczka. Kiedy Aniela wracała wieczorem, ono stało tam, gdzie je zostawiła, zapłakane i mokre. Nocami chyba – bo kiedy? – Aniela czytała książki i potem opowiadała ich treść, a znała fragmenty Sienkiewicza i Biblii na pamięć, i ludzie dziwli się, skąd ona ma taką wiedzę. Dzieci chowała twardą ręką: nie rusz cudzego, nie graj w karty, nie pij, a po zmroku obowiązkowo wszyscy w domu, pod groźbą chłosty. Małżeństwo starszej córki, Władysławy, też było wyznaczone przez Anielę, a właściwie wymuszone. 

Pani na gospodarstwie

– Ty z Kajetanem będziesz miała bardzo dobrze – przekonywała córkę Aniela. Na pewno Kajetan miał dobrze. Jego ojciec Marian –  pracownik państwowy posiadał też ładne gospodarstwo. Praca państwowa to był wtedy luksus, a jeśli ktoś miał jeszcze ziemię, to ho, ho. Ciężkie prace wykonywali tam parobcy, a żonę Marian bardzo oszczędzał, bo miała słabe zdrowie. Jeździł z nią do lekarzy do Lwowa, było ich na to stać (niestety, Janina zmarła, mając około 40 lat). Kajetan, średni z trzech braci, z urody przypominał matkę i był jej ukochanym synem. Towarzyski, lubił wizyty w szynku, gdzie kupował swoim kolegom napitki, więc ci go uwielbiali, a także z upodobaniem tańczył. Rodzice chcieli, żeby został krawcem, ale on uciekł z warsztatu, i skończyło się tak, że pracował jako prosty robotnik na stacji. Władysława, która weszła do tej rodziny, po latach mówiła, że teść – Marian był dla niej bardzo dobry. – Zawsze się mogłam u niego dobrze najeść, jeszcze mnie zachęcał – wzdychała dziewczyna, przyzwyczajona do głodu i zimna. Co do Kajetana, wdrożył w domu następujący model: ja "zarabiam" (czyli "pracuję i rządzę pieniędzmi"), a ty "zajmujesz się domem". Wybuch wojny tego nie zmienił, zmieniło się dopiero, gdy po Sowietach przyszli Niemcy. 

Kobieta przy mężu

W 1941 Kajetan myślał, że jedzie do normalnej pracy (niemiecka agitacja działała sprawnie), a trafił do kopalni, gdzie stracił zdrowie, i do bauera. Tuż po wojnie mógł od razu wrócić do rodziny, ale spodobało mu się zwiedzanie świata i dopiero Władysława ruszyła na poszukiwanie męża, z którym następnie wróciła do nowego domu, oczywiście już na Ziemiach Odzyskanych. Mogła się żalić, jak przetrwała czas upowskich rzezi, mając pod opieką dwoje dzieci, jak chowała się z nimi nocami w sadzie i nad rzeką, a w 1944 sama likwidowała dom, pakując się do wyjazdu na Zachód; jak po odejściu Niemców znów pojechała na Kresy, po jedzenie, i znowu ukrywała się przed banderowcami. Oczywiście, w czasie wojny zarabiała rękodziełem, nosząc towar 8 km do miasteczka, jak kiedyś tak zasnęła ze zmęczenia, sama jedna w głuchym lesie. Mogła się żalić, ale kto na to miał czas. Teraz Kajetan wrócił do pracy na kolei i nie było go od rana do wieczora, a Władysława robiła to, co robiła zawsze.

Prała, sprzątała, gotowała, szyła (były to ich dodatkowe dochody) i obszywała swoją rodzinę, uprawiała ogród i sprzedawała plony, zajmowała się dziećmi (gdy szwagra zamknęło UB, wzięła jeszcze na wychowanie siostrzeńca) i zwierzętami gospodarskimi. Robiła wszystko, by dzieci się uczyły.  Wstawała o 4 rano, by przygotować im śniadanie, by następnie zdążyły na pociąg, a kiedy kładła się spać, można się domyślić. Kajetan dbał o rodzinę, choć domowych prac specjalnie nie szanował. Kiedy na przykład na kuchennej podłodze leżało błoto, Władysława denerwowała się, że trzeba sprzątnąć: – A mnie to nie przeszkadza! – wzruszał ramionami. Z tego czasu zachowało się zdjęcie: barczysty, przystojny mężczyzna o kresowej urodzie i wynędzniała kobieta, na której jej najlepsza sukienka po prostu wisi.

I można się uczyć

Prawda, to Władysława rządziła w domu, i miała silną rękę, bo synów potrafiła zbić, bez litości dla urwipołcia. Kajetan był łagodniejszy, co nie wyklucza faktu, że kiedy czuł swoją rację, głośno krzyczał. Kiedy Władysława czegoś chciała (dla dobra wspólnego, bo dla siebie nie chciała nic), stawiała na swoim, twardo, ale bez krzyku. Była inteligentna, zdolna, pogodna, zaradna i nigdy nie jęczała nad sobą. Kajetana, schorowanego po wojennych przeżyciach, przeżyła o 30 lat. Jeszcze mając powyżej osiemdziesiątki, opiekowała się chorymi na zanik pamięci. Mając około 90 lat, uprawiała trzy ogródki, szyła i dziergała, dużo czytała i wciąż odwiedzała ludzi, pomagając, pocieszając, interweniując jak pracownik społeczny. Gotowała pożywne, kresowe potrawy i częstowała nimi przy swoim stole każdego, kto przyszedł głodny, kto płakał. (Głód odganiała jak największego wroga!) Dzieciom i wnukom powtarzała: – Uczcie się, bo j a nie mogłam się kształcić. Pamiętajcie, wy musicie mieć o, tu – i pokazywała na głowę. Było to echo słów wielu, wielu polskich babek i prababek. Z dumą kolekcjonowała wycinki z gazet, gdzie zapisano nazwiska jej wnuczek. Bo znowu, najbardziej ambitne i pracowite okazały się wnuczki. Czasem się z nimi nie zgadzała co do obyczajów, na przykład uważała, że mężczyźnie w domu automatycznie wszystko trzeba podsuwać pod nos, "bo on przychodzi zmęczony".- Nałóż mu do talerza  – poleciła Władysława, gdy do kuchni wszedł 20-letni wnuk.- Ależ babciu, czy on nie ma własnych rąk? – zapytała wnuczka, będąca wtedy w 7 miesiącu ciąży.

Anieli już wtedy dawno nie było, ale i ona dożyła dziewięćdziesiątki. Lubiła słuchać, jak wnuki i prawnuki opowiadają o szkole.- Co to za wspaniałe czasy przyszły, że można się uczyć! – wzdychała. 

Aleksandra Solarewicz

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Historia, Kultura, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *