Calderone: O rewolucji
Porządek każdego społeczeństwa zależy od jego moralności, wierzeń, tradycji, praw, religii i wartości – by ująć rzecz krócej: od jego kultury. Rewolucja, będąca przedmiotem niniejszego eseju, to ruch szukający sposobu zmiany lub wyparcia porządku społecznego poprzez celowe działanie instytucji chcących zmienić kulturę.
Całe tomy napisano o politycznych rewolucjach i ich przyczynach. Klasyczny ustęp na ten temat znaleźć można w 5 księdze Polityki Arystotelesa. Omawia on rewolucje w kontekście ich występowania w poszczególnych formach rządów. Są to jednak jedynie zewnętrzne manifestacje rewolucji, ja natomiast chciałbym skupić się raczej na ich cechach podstawowych: duchu, dążeniu do dominacji oraz stosowaniu oszustwa w celu osiągnięcia określonych celów.
W samym sercu rewolucji znajduje się coś duchowego. Zobaczmy, co ów duch ma do powiedzenia na swój temat:
Nie jestem tym, za co mnie uważacie. Wielu o mnie mówi, ale tylko nieliczni mnie poznali. Nie jestem masonerią ani zamieszkami, zamianą monarchii w republikę, zastąpieniem jednej dynastii przez inną lub czasowym zakłóceniem porządku publicznego. Nie ma mnie w okrzykach Jakobinów, nie jestem furią Montaigne’a, gilotyną ani topieniem. Nie jestem ani Maratem, ani Robespierrem, ani Babeufem, ani Mazzinim lub Kosuthem. Ci ludzie są moimi synami, ale nie są mną. Wszystkie te rzeczy są moim dziełem, ale nie są mną. Te rzeczy i ci ludzie przemijają, ale ja jestem stanem stałym. Jestem nienawiścią do wszelkiego porządku nie ustanowionego przez człowieka, w którym nie byłby on zarówno królem, jak i bogiem.
To właśnie duch rewolucji i wróg chrześcijańskiego porządku; duch Antychrysta, pamiętający czas upadku Lucyfera i jego aniołów. W rzeczy samej jest to upadły anioł o wspaniałym intelekcie, którego wolę spowija jednak mrok, deprawujący ludzkość od jej zarania.
Duch ten przybrał dziś postać humanizmu. Humanizm brzmi rzecz jasna jak coś dobrego – bo czyż nie powinniśmy być ludzcy i troskliwi względem bliźnich, a także środowiska? Wiemy jednak, że nie o to chodzi w społeczeństwie świeckim, zwłaszcza takim, które wspomaga liczne religie – z wyjątkiem jedynej, która posiada Prawdę: wiary katolickiej.
Wolność religijną uważa się zwykle za wartość wybitnie humanistyczną. Nalegamy na nią. Mówię tu rzecz jasna o wolności religijnej jako moralnym prawie do publicznego wyrażania wierzeń danej jednostki. Od każdego oczekuje się, że będzie podążał za własnym sumieniem. Zanim jednak zaczniemy wygłaszać peany na jej cześć, należy zwrócić uwagę na negatywne strony tego, co niesie ona ze sobą. Henry kard. Manning tak pisze na ten temat:
Stanowienie prawa dla ludzi podzielonych pod względem religii jest niemożliwe, chyba, że usunie się religię z legislacji. Chrześcijaństwo musi więc zostać wyrugowane ze sfery prawodawstwa, zanim zacznie się stanowić prawo dla wyznawców różnych tradycji religijnych. A jaki jest efekt takiego stanowienia prawa? Prawdę i błąd stawia się na tym samym piedestale. Tolerancja staje się obowiązkiem, a pod przykrywką tolerancji przyjęło się, że społeczeństwo obywatelskie na całym świecie przestaje odróżniać prawdę od błędu. Chrześcijaństwo pozostawiono indywidualnemu sumieniu, nie jest ono już kwestią prawa publicznego.
Wolność religijna w formule takiej, jaką wprowadzono po Soborze Watykańskim II, nie jest katolicka. Zgodnie z katolicką Tradycją, błąd nie ma żadnych moralnych praw. Pozwolenie niektórym błędom na rozprzestrzenianie jest równoznaczne z pogrzebaniem prawdy w kakofonii fałszu i dopuszczaniu do zatracenia zarówno pojedynczych dusz, jak i społeczeństw. Stanowi to wykwit anty-katolickiego Oświecenia. I spójrzcie, gdzie nas doprowadza.
Poszliśmy zresztą znacznie dalej, niż przepowiednia kardynała Manninga. Dla przykładu: zaczynając od tolerancji, lobby homoseksualne przeszło do żądań akceptacji i afirmacji ich stylu życia. Jesteśmy obecnie wystawiani na marsze Gay Pride, którym mamy przyklaskiwać. Krytyka sprowadza na jednostkę zarzut mowy nienawiści i publiczne potępienie. Można zostać wyrzuconym z pracy lub postawionym przed sądem. Pogaństwo, które dziś widać, dostrzegano również 100 lat temu. Pisząc w roku 1929 „New Paganism”, Hilaire Belloc dostrzegł jego ekspansję i czekającą je przyszłość:
Gdy dojrzeje, mieć będziemy nie obecną dziś, odizolowaną i skrytą obelgę dla piękna i prawego życia, lecz skoordynowaną i zorganizowaną afirmację tego, co odrażające i plugawe.
Jednym z elementów taktyki rewolucyjnej jest izolacja jednostek, tak, by nie było bufora między jednostką, a państwem. Katolicka zasada subsydiarności jest ignorowana. Państwo ustanawia prawa, by podważyć instytucje pośrednie, takie, jak rodzina, Kościół, przyjaźnie i różnego typu wspólnoty. Instytucje te dostarczają alternatywnych źródeł lojalności, odpowiedzialności, autorytetu, pobożności i niezależności finansowej. Lecz państwo rewolucyjne potrzebuje ludzi zależnych od niego – i tylko od niego. To uzasadnia wprowadzenie najpotężniejszej broni w arsenale państwa: strachu. Czyli mocy odmówienia ci żywności, prawa do podróży, swobody wypowiedzi i gromadzenia się z innymi, a także możliwości pracy i praktykowania religii. Jak jednak poczuje się rewolucja w sytuacji, gdy ludzie będą z oddaniem trwać przy swoich naturalnych prawach i uczynią to, co właściwe bez względu na konsekwencje? Wówczas, w obliczu takiego zagrożenia, rewolucja zawsze odwoła się do przemocy. Zwróci sąsiada przeciw sąsiadowi. Lub sprawi, że czyjś sąsiad pewnej nocy zniknie.
Jak działa ów duch rewolucji? Duchy przemieszczają się w obrębie społeczeństwa poprzez linie komunikacyjne. Jego działania atakują intelekt, wyobraźnię, uczucia i pamięć ludzi.
Celem ducha rewolucji jest dematerializacja świata. Stało się to tak. Lucyfer, najjaśniejszy z aniołów, dowiedziawszy się o Wcieleniu, zbuntował się przeciw Bogu. Boży plan zakładał stworzenie rasy marudzących, słabych, na poły duchowych, a w połowie podobnych zwierzętom, istot, zwanych ludźmi, którym służyć mieli sami aniołowie, co więcej: Bóg miał stać się jednym z nich. Tego dla biednego Lucyfera było po prostu za wiele. Gdy już wypowiedział swoją deklarację „Nie będę służyć”, Archanioł Michał odpowiedział mu wołając: „Któż jak Bóg? Z pewnością nie ty, dumny duchu”. Po tym Lucyfer zagłębił się w świat materialny na ziemi, którego tak nienawidził. Jednak z uwagi na jego naturę dano mu nad nim kontrolę jako „Księciu tego świata”. Lucyfer nienawidził materii, gdyż była ona stworzeniem Bożym, on zaś usiłował skazić ją na złość Panu. Nie miał mocy, by unieważnić proces Bożego tworzenia, ale mógł wprowadzić w umysły ludzi wzgardę dla materii.
Od Lucyfera otrzymaliśmy gnostycyzm – pogląd, zgodnie z którym materia jest zła. Duch został uwięziony przez materię, a jako że materia posiada sfery nie będące wobec siebie równymi, duch musi wyzwolić się od materii. Gnostyckie zbawienie dokonuje się przez sekretną wiedzę. Czy jednak nie to stało się powodem pokusy, której wąż poddał Ewę? Spróbuj owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła, a będziesz jak Bóg…
Kartezjusz, pozostając pod wpływem ducha gnozy, stwierdził: „Myślę, więc jestem”. Zdaniem tym rozdzielił świat myśli od świata materialnego. Mylił się zupełnie. Filozofia scholastyczna, która go poprzedzała, uczy, że samo-świadomość można osiągnąć najpierw będąc świadomym świata materialnego, postrzeganego przy pomocy zmysłów. Śladem kartezjańskiej niezależności myśli od materii podążali Kant, Hegel i inni współcześni filozofowie. Umożliwiło to powstanie koncepcji zakładającej kontrolę świata naturalnego za pomocą woli: weźmy dla przykładu nietzscheańskie dążenie do władzy. Najlepiej widać to na przykładzie komunizmu, dla którego prawda to nie dopasowanie umysłu do rzeczywistości, lecz wszystko, co przygotuje nadejście rewolucji. Jedynym absolutem jest dla komunisty materializm dialektyczny. Komunistyczny koncept świata materialnego nie jest przy tym obiektywną rzeczywistością fizyczną, zasadza się bowiem na heglowskiej zasadzie tezy-antytezy-syntezy. Podlega osądowi partii. Czarne jest białe jednego dnia, a zielone kiedy indziej – zależnie od tego, co akurat ogłosi partia. Jednostka ma po prostu za tym podążać. Rozum i pamięć są niszczone. Nasz intelekt jest unieważniany.
Jednak, niezależnie od tego, jak wielkim złem jest komunizm, istnieje coś większego, bardziej złowrogiego i zdradliwego. Prezydent Woodrow Wilson, sam będący propagatorem nowego porządku świata, tak pisał w roku 1903 w swojej książce The New Freedom:
Odkąd zająłem się polityką, swoje myśli powierzali mi w zaufaniu przede wszystkim mężczyźni. Niektórzy z największych ludzi w USA z obszaru handlu i produkcji obawiają się kogoś, obawiają się czegoś. Wiedzą, że istnieje gdzieś siła tak zorganizowana, tak subtelna, tak czujna, tak połączona, tak zupełna i przekonująca, że oni sami, wypowiadając się o tym negatywnie, nie ważą się mówić tonem głośniejszym od własnego oddechu.
Czym jest ta rzecz bez imienia, ta potęga? W rzeczy samej papieże Leon XIII i Pius XI mieli wydawali się ją rozumieć. Papież Leon XIII widział w niej zaborczego uzurpatora pod przebraniem. Papież Pius XI mówił o dyktaturze tych, którzy kontrolują kredyt. Wilson zauważył, że każdy, kto chce zbudować firmę, jeżeli ma zamiar wejść w pewne obszary działalności, znajdzie się w pozycji odciętego przez organizacje, które nie życzą sobie jego sukcesu. Tak właśnie rewolucja kontroluje społeczeństwo. Świat kapitalistycznej finansjery jest światem zdematerializowanych pieniędzy, w którym kupowanie władzy składa się z jedynek i zer przechowywanych elektronicznie w pamięci komputerów. A co do nazwy owej bezimiennej rzeczy, proponujemy nazwę lucyferianizm – od imienia tego, który rzecz rozpoczął.
Wyobraźnia atakowana jest przy użyciu sztuk scenicznych, wizualnych i literatury. Wiele wyświetlanych dziś filmów spotkało by się z potępieniem poprzednich pokoleń, nie tylko ze względu na graficzne ukazanie scen seksu, lecz również z powodu ogólnego nastawienia względem moralności. Pozostańmy jeszcze przy przedstawianiu scen zawierających aktywność seksualną: wszystkie one związane są z cudzołóstwem lub zdradą. Zachwala się to jako rzeczywistość. Sugestywnie daje się młodzieży do zrozumienia, że tego typu zachowania są akceptowalne, że wszyscy tak robią.
Wykrzywione współczesnością uczucia nakazują gloryfikację wszystkiego z wyjątkiem Boga. Nową religią jest enwironmentalizm. Jeżeli kwestionujesz, że to ludzie stoją za globalnym ociepleniem, okrzykną cię zaprzańcem i potraktują jak heretyka. Katolicy szanują naturę, gdyż jest ona darem Bożym. Współcześni poganie czczą naturę, ale nienawidzą ludzi. Stąd m. in. propagowanie aborcji po to, by pozbyć się ludzi, postrzeganych jako plaga dla ziemi. Gdy człowiek zeświecczony kłopocze się nad dobrobytem ludzkości, czyni to w kontekście socjalizmu i używania mas w celu doprowadzenia do zmian o charakterze politycznym. Duch rewolucyjny żeruje na podjudzaniu negatywnych emocji, takich, jak strach, stany lękowe, gniew i depresja.
Rewolucja, by zwyciężyć, musi wyeliminować pamięć starego porządku, tak, by można było wprowadzić nowy. Jeżeli pamięci tej nie da się wykorzenić zupełnie, należy ją pogrzebać pod lawiną kłamstw, oszczerstw i czarnej legendy, co ma za zadanie odwieść ludzi od chęci powrotu do niej. Można tu przywołać kilka przykładów. W dystopijnej powieści George’a Orwella 1984 główny bohater, Winston Smith, jest zatrudniony przy edytowaniu historii i newsów; wymazuje szczegóły, które Partia chce wrzucić w otchłań niepamięci. Rewolucja protestancka prowadziła kampanię kłamstw i zniesławiania Kościoła Katolickiego, by ukazać go jako wroga nauki i racjonalnego myślenia. Rewolucjoniści w Kościele, wykorzystując Drugi Sobór Watykański jako moment startu, od pół wieku starają się wyrwać wiernym pamięć i praktykę Kościoła Katolickiego ostatnich 2000 lat. Wszystko to stanowi podstępną próbę oczyszczania pamięci.
By to sfinalizować, duch rewolucji stosuje podstęp. Komunikacja między ludźmi normalnie dokonuje się poprzez słowa, obrazy i muzykę. Sposobów oszukiwania (przez wprowadzanie w błąd, dwulicowość, wypaczenie, udawanie i zatajanie) jest tyle, ile metod porozumiewania się.
Dobry przykład stanowi stosowanie eufemizmów. Dla przykładu: kto sprzeciwi się „zdrowiu kobiet”? Tyle, że tym, co naprawdę ukryto pod przywołaną tu frazą, jest aborcja. I jest dziś modne mówić o aborcji jako o „zakończeniu ciąży”. Zmiana znaczeń i definicji jest procesem stopniowym, osiąganym dzięki propagandzie obecnej w mediach i w szkole. Używa ona potęgi mody, powtarzalności, druku i mediów informacyjnych, a także sztuki, by przeobrazić mentalność ludzi zgodnie nowym paradygmatem.
Potęga tego, co modne, wyrasta ze złego umiejscowienia poszanowania człowieczeństwa. Nikt nie chce, być myślano o nim ze wzgardą lub traktowano jak wyrzutka, który nie podąża za panującą ideologią (by wspomnieć tylko spowodowanie przez człowieka globalnego ocieplenia, małżeństwa osób tej samej płci, transgenderyzm, etc.). Sprawia to, że ci, którzy tą ideologią przesiąkają, mogą poczuć się niewygodnie myśląc, że mogą nie mieć racji lub że będą musieli przywołać swoją odwagę w celu przeciwstawienia się status quo. Więcej nawet: sprzeciw wobec tych nowych politycznych dogmatów nie jest traktowany jak różnica opinii, którą można dyskutować w przestrzeni publicznej, lecz jako herezja, którą należy zmiażdżyć. Ten nowy paradygmat ma status creda, a jego kwestionowanie należy zdelegalizować.
Ciągłe powtarzanie wypycha idee przeciwne. Nazistowski minister propagandy, Józef Goebbels mawiał, że przy ciągłym powtarzaniu ludzie w końcu uznają to, co powiedziano, za prawdę: „Jeżeli powtarzasz kłamstwo wystarczająco często, ludzie w nie uwierzą, a i ty ostatecznie w nie uwierzysz”. Powtarzalność jawi się często jako coś pochodzącego z odrębnych źródeł, które jednak podążają za tym samym zbiorem instrukcji, wskazującym co wolno mówić.
Musimy zdać sobie sprawę, że duże media informacyjne i sektor edukacji publicznej to gracze polityczni. Mediom głównego nurtu nie chodzi o obiektywne omawianie wydarzeń. Dziennikarstwo chyli się w dół pod ciężarem tego, co otrzymuje pierwszeństwo i sposobu, w jaki rzecz ma być prezentowana, a także tego, co należy pogrzebać. System edukacji publicznej mniej skupia się na przekazaniu uczniom intelektualnych narzędzi do dokonywania właściwych osądów, bardziej natomiast na indoktrynowaniu ich w stronę wskazaną przez elitę promotorów świeckiej wizji świata. Zgodnie ze słowami Stalina: „Edukacja to broń, której efekt zależy od rąk ją dzierżących oraz od tego, kto ma zostać unicestwiony”. Szkoły publiczne są organami propagandy, obliczonymi na takie formowanie uczniów, by stali się oni określonym typem obywatela o ściśle zdefiniowanych ramach intelektualnych, akceptującym obecną ideologię.
My sami przykładamy jednak rękę do procesu własnej zagłady. Jak zauważył Józef Pieper, świat chce pochlebstw. I nie tylko to, gdyż pochlebstwo ma być zawoalowane, tak, by fakt, że jesteśmy okłamywani, mógł być ignorowany i nie drażnił naszych sumień. Jest wszak w tej propagandzie także element groźby, utajone, a mimo to dające się rozpoznać zagrożenie. Propaganda każe nam myśleć, że godząc się na zastraszanie czynimy to, co chcielibyśmy uczynić tak czy inaczej. Jesteśmy po prostu politycznie poprawni. Użyta przeciw masom sofistyka pozostaje niezwykle skuteczna: ludzie nie tylko nie są już w stanie dowiedzieć się prawdy, lecz stają się niezdolni do jej poszukiwania. Zadowala ich bowiem zwodzenie i sztuczki, które ukształtowały ich poglądy. Co więcej, ciągła zmiana jako cecha rewolucji, utrzymuje ludzi w stanie braku mentalnej równowagi. Zanim da się dokonać rozważnego osądu jednej sytuacji, następuje kolejna.
A mimo to wszystko, o czym wyżej napisano, nie gwarantuje jeszcze sukcesu rewolucji. By użyć sformułowania z dorobku filozofii scholastycznej: doprowadza to społeczeństwa do stadium potencjalnej możliwości wprowadzenia rewolucji. Ten potencjał musi jednak zostać uruchomiony. Jak uczą poprzednie rewolucje, wszystko, czego potrzeba do rozpoczęcia takiego procesu, to odpowiednie okoliczności – takie, jak bezrobocie, głód, wojna, lub jakakolwiek inne napięcia społeczne, a także wyszkolona kadra rewolucjonistów, rozproszonych w krytycznych obszarach wpływu i zdolnych do wykorzystania zaistniałych okoliczności, w wywołaniu których rola samych rewolucjonistów jest zasadnicza. By odnieść pełen sukces, rewolucja musi tak wymazać stary porządek, a nawet jego pamięć, by ona sama nie była więcej postrzegana jako rewolucja.
Jak dotąd, żadnej rewolucji, z konieczności przybierających formę totalitarną, nie udało się tego osiągnąć zupełnie i na zawsze. W umysłach ludzkich zawsze istniały wspomnienia o tym, jak kiedyś było. Zawsze pozostawały jakieś zapisy przeszłości. Zawsze też byli ludzie, którzy nie ulegali strachowi, jaki rewolucjoniści muszą w ludziach wzbudzać po to, by mogli odnieść sukces. I zawsze pojawiali się męczennicy.
Przede wszystkim jednak rewolucja była jak dotąd powstrzymywana przez najważniejszą instytucję na świecie – Kościół Katolicki. Rewolucjoniści tolerują chrześcijaństwo tylko na tyle, na ile sprowadza się ono do prywatnych wierzeń i jest wystarczająco rozmyte, by nie stwarzało zagrożenia dla potęgi rewolucyjnego państwa. Może ono nawet służyć celom rewolucji: rewolucjoniści mogą przechwalać się swoją akceptacją wolności religijnej – jednak do czasu.
Ale Kościół Katolicki to zupełnie inna sprawa. To nie tylko religia. To również organizacja, społeczność z hierarchiczną strukturą, spojone posłuszeństwem i jednolitą wiarą. Jego jedyną głową pozostaje Jezus Chrystus. Jest to źródło autorytetu tworzące alternatywę dla państwa. I ma papieża. Wiele narodów i filozofii usiłowało zmiażdżyć Kościół – i nie było w stanie.
Na czym polega taktyka współczesnych rewolucjonistów? Należy zniszczyć efektywność Kościoła od środka. Dokonać jego infiltracji przez własnych agentów. Użyć imperatywu posłuszeństwa do zmiany doktryny i oddzielenia Kościoła od jego przeszłości. Wiemy ze świadectwa, jakie pozostawiła Bella Dodd, była komunistka, że ona sama brała udział w doprowadzeniu do przeniknięcia 1100 komunistycznych agentów lub sympatyków w szeregi kleru w latach 30-tych XX wieku. Nie żeby komuniści byli jedyną sektą, która usiłuje infiltrować Kościół. Są jeszcze masoni, moderniści, sataniści, homoseksualiści, jednoświatowcy i inni gnostyccy zatraceńcy. Znakomitym i wyczerpującym źródłem informacji na temat spisku mającego na celu zniszczenie Kościoła od wewnątrz jest praca dr Taylora Marshalla pt. Infiltracja.
Eliminacja Kościoła Katolickiego jako przeciwnika Nowego Porządku Świata i jego religii synkretyzmu, jest niezbędnym warunkiem postępu rewolucji. Kościół Katolicki musi porzucić wszelkie roszczenia do bycia jedynym Kościołem, założonym przez Jezusa Chrystusa i spadkobiercą jedynej prawdziwej religii, którą wszyscy ludzie moralnie zobligowani są przyjąć. Musimy umieć ignorować Chrystusa jako Króla, któremu ludzkość winna jest hołd. Papież, którego mandat polega na staniu na straży Tradycji, może porzucić swój tytuł Wikariusza Chrystusowego jako anachroniczny.
To właśnie dzieje się za pontyfikatu papieża Franciszka. Jakiż genialny plan uknuli rewolucjoniści: użyć papiestwa by zniszczyć papiestwo stanowiące skałę, na której zbudowany jest katolicyzm. Ostatecznie to właśnie papiestwo w jego wymiarze instytucjonalnym stanowi główną przeszkodę. Zniszcz ją, włącz ją w swój plan lub uczyń ją bezsilną, a droga Antychrysta będzie otwarta.
Papież Franciszek użył swojej władzy i głosu, by zniekształcić doktrynę i w roku 2019 w trakcie Synodu Amazońskiego autoryzować kult pogańskich idoli w Watykanie. Przyjął na Stolicy Piotrowej socjalistów i globalistów. Jego taktyka składa się m.in. z umiejętnego używania dwuznaczności i odmowy doprecyzowywania tego, co mówi.
Krótko przed swoją śmiercią św. Franciszek przestrzegał członków swojego zakonu przed udrękami, jakie staną się udziałem Kościoła w przyszłości. Mówił, że pewien człowiek, niekanonicznie wybrany, będzie podniesiony do godności papieskiej i w swojej perfidii spróbuje przeciągnąć wielu w stronę błędu i śmierci. Pojawią się skandale, a wielu na ów błąd przyzwoli. Ci, którzy zachowają swój zapał i pozostaną przy Prawdzie, cierpieć będą rany i prześladowania jako buntownicy i schizmatycy. Ze świętości życia będzie się szydzić. W tych dniach Jezus Chrystus ześle nie prawdziwego pasterza, lecz niszczyciela.
Kogo ponosi winę? Możemy rzecz jasna wskazać na odchodzących od wiary prałatów. Jednak musielibyśmy też wskazać samych siebie – za własną akceptację pochlebstw i przyzwolenie na zastraszanie przez tych, którzy kierują społeczeństwem i Kościołem.
Musimy przyjąć do wiadomości, że jesteśmy atakowani. Musimy być ostrożni i nie przyjmować bezkrytycznie tego, co mówi do nas hierarchia kościelna lub rządowi oficjele. Są to ludzie skompromitowani przez rewolucję. Zamiast tego należy pamiętać, co powiedział św. Paweł: nasi wrogowie nie są z ciała i krwi, to upadli aniołowie. Przeciwko nim sami nie mamy żadnej mocy. Ale z Bogiem i naszymi aniołami stróżami w roli danej nam tarczy i miecza możemy prowadzić duchową wojnę przeciw mrocznym siłom, atakującym Kościół i świat jako taki. Jesteśmy na tym świecie, ale nie jesteśmy z niego. Należy się modlić jakby nasze życie od tego zależało – bo zależy. Ale w tym nasza nadzieja: zostaliśmy zapewnieni, że Bóg nas nie opuści. Niech Jezus i Maryja zachowają nas i chronią w naszej udręce.
Adrian Calderone
Tłum: Mariusz Matuszewski
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka
Dzień dobry,
Jeśli można, pragnąłbym dowiedzieć się czegoś więcej na temat Adriana Calderone'a. Proszę wybaczyć ignorancję, ale pierwszy raz spotkałem się z tekstem tego autora. Czy mógłbym prosić o namiar na jakieś inne jego artykuły/książki?
Z góry dziękuję za odpowiedź.
Z poważaniem i wdzięcznością za portal,
nazwisko istotnie niewiele mówi w tej dziedzinie/zapewne to Amerykanin/…choć w innej "branży" znane z Włoch…..nie wiem czyj to cytat;"nie jestem tym za co mnie uważacie"…??