banner ad

„Odkrycie Amsterdamu”

| 19 września 2015 | 0 Komentarzy

banach2Po powrocie z Hiszpanii, Banachowie oczywiście nie usiedzieli w miejscu. Rok później przyjechali do nowego miejsca, postawili swoje "czarne walizki pod ścianą ceglaną na bruku zmytym wodą, też ceglanym" – i zostali w Amsterdamie na dłużej.

To opowieść zupełnie inna niż hiszpańskie wojaże, gdy na każdym kroku witała ich katolicka tradycja. Teraz Banachowie lądują w protestanckiej Holandii. W 1973 roku kraj jest na dobrej drodze, by stać się tym, czym jest dzisiaj – wzorem upadku moralnego pod płaszczykiem postępu. Na zmiany patrzą dość przychylnie (wierząc w moc rozsądku i stawiane przezeń granice), choć Andrzej dostrzega i wskazuje rosnącą w siłę ideologię nicości, bunt młodzieży pokolenia 1968, nierozumny i destruktywny, a kierowany po cichu przez starych prowodyrów. Przytacza przykład z Francji, napaść młodzieży na bazylikę Sacre Coeur w czasie nabożeństwa: "pisarz, który ją do tego namawia, zachęca, sam bierze w tym udział, a potem korzysta z bezkarności dzięki powadze nazwiska, przekracza granice zawodu".  Czy nie jest to aktualne?

Andrzeja, jako znawcę sztuki, interesuje granica między dozwolonym a niedozwolonym. Konserwatywny czytelnik nie raz i nie dwa pokręci głową, gdy oni z Elą zachwycają się holenderskimi "zasadami odrębności, inności, tolerancji", mimo że są świadomi prześladowań tutejszych katolików w czasach reformacji oraz – w pewnym okresie – zejścia Kościoła do podziemia (Banachowie zwiedzają dawną tajną świątynię). W opowieści o ściąganiu do Holandii ludzi różnych nacji i wyznań brakuje drobnej uwagi, że ich własna ojczyzna już o wiele wcześniej przygarnęła wszelkich wygnańców. Są pod wrażeniem pracy u podstaw w wykonaniu kalwińskiego państwa, zapominając, że w swojej własnej ojczyźnie ma szkoły, szpitale, przytułki – dzieło katolickich zakonów. Rozważań "umoralniających" można by przytoczyć więcej, ale to by wypaczyło sens i urodę książki, pisanej w dodatku w czasach peerelowskiej cenzury.

Andrzej podkreśla, że Holandia to przede wszystkim kraj morza. Morze dawało pracę, byt, niezależność, a nawet panowanie na obcych lądach. Są więc wysokie, wąskie kamienice nad kanałem, takie, które nie blokują dojścia do wody, a przede wszystkim istnieje "Holandia barki rybackiej", czyli prowincja. Woda, słona i słodka, morska czy w jeziorze, decydowała o gatunku ryb i "łajby", sprzedaży i kupnie. Brak wody wymusza zmianę profesji lub migrację do miasta.

O ile prowincja jest dośc monotonna, miasto widziane oczami Banachów ma swoje wyraźne kolory. Są to słynne wzorzyste  kafle, a także "ratusz szary, ozdoby czarne i złote, okiennice granatowe, (…) na rynku kolor niebieski, souvenirs blue Delft. Naprzeciwko kościół ewangelicki, pomnik: zielony Grotius, godzina 11, koncert dzwonów". Banachowie zwiedzają oczywiście galerie sztuki, muzea i wystawy. Znają niektórych kustoszy i antykwariusza, są tu nie pierwszy raz. Zwiedzają, kupują, planują wystawy i książkę. Odwiedzą też fabrykę Bolsa: halę produkcyjną opisuje Andrzej jak impresjonista, z jej dźwiękami, ruchem i światłem. Trzeba mieć talent!

Kolejny rozdział książki – to przeskok tematyczny, tam mówi się o kolekcjonowaniu katolickich obrazków religijnych. Następny rozdział traktuje już o galerii sztuki współczesnej. Potem Rembrandt, i Anna Frank, i tak dalej. "Odkrycie Amsterdamu" czytało mi się mniej płynnie niż poprzedni dziennik. To bardzo ciekawe doświadczenie. Hiszpańska podróż opisywała stałość, różne prowincje, ale jednak stałość. "Odkrycie Amsterdamu" to jest chaos, opis zmienności świata.

Aleksandra Solarewicz

E., A. Banachowie, "Odkrycie Amsterdamu", Kraków 1975

Fot. i egz. do kupienia: http://allegro.pl/odkrycie-amsterdamu-ela-andrzej-banach-i5069832316.html

Tags: , ,

Kategoria: Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *