banner ad

O Tradycji, Mszy Wszechczasów i Śląsku

| 6 września 2013 | 0 Komentarzy

Generalvikar_Dr._Weis_1O Tradycji, Mszy Wszechczasów i Śląsku

 

z Arturem Paczyną, prezesem Śląskiego Stowarzyszenia Wiernych Tradycji Łacińskiej rozmawia Mariusz Matuszewski.

 

Tradycja Katolicka w Polsce ma już za sobą całkiem ciekawą historię. Ale zanim o niej – jak zaczęła się Twoja przygoda z ruchem i jak kształtowało się Twoje przywiązanie do Mszy Wszechczasów?

Moja droga do Tradycji to proces, który rozpoczął się w dzieciństwie, w którym mogłem zaznać szczęścia w otoczeniu wielu świątobliwych osób, szczególnie z pokolenia moich dziadków, dla których najważniejszy był Bóg i żywa z Nim relacja. To także klasyczna, oparta na katechizmie, formacja religijna, przekazana mi przez ukształtowanych przed Soborem Watykańskim II jezuitów, w szczególności ks. Małodobrego z parafii NSPJ w Bytomiu. Wpojone w dzieciństwie zasady, w sposób nieuświadomiony, pozwalały mi sceptycznie spoglądać na nowinki w Kościele, a po doświadczeniach z wyjazdów zagranicznych z lat 80. – do Francji, gdzie mogłem na własne oczy obserwować skutki rewolucji posoborowej (puste kościoły i dominacja świeckich także kobiet w liturgii) oraz do Norwegii, w której zetknąłem się z heretykami i po raz pierwszy doznałem uczucia zagubienia i niepokoju związanego ze skutkami wprowadzenia języków narodowych do liturgii (w Oslo byłem na mszy, która nie była, czy raczej nie przypominała Mszy św.) – otrzymałem Łaskę poszukiwania przyczyn takiego stanu rzeczy. Kolejne lata poświęciłem więc nie tylko na studia prawnicze i historyczne, ale także na samokształceniowe studia teologiczne. Nie bez znaczenia było środowisko konserwatywne, w którym się obracałem. Nie do przecenienia był także wpływ artykułów o tematyce religijnej publikowanych w „Najwyższym Czasie!”, „Pro Fide, Lege et Rege”, „Nova et Vetera”, „Zawsze Wierni”, czy później w „Christianitas”. W czerwcu 1997 roku w czasie wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Krakowie, w czasie której papież kanonizował bł. Jadwigę Królową Polski, na Błoniach dostrzegłem transparent tradycjonalistów warszawskich. Przyłączyłem się do nich i w konsekwencji nawiązałem kontakt. Od tego momentu sprawy nabrały przyśpieszenia. Częste wizyty w Warszawie, regularnie otrzymywany biuletyn warszawskiego środowiska, dały decydujący impuls do rozpoczęcia starań o Mszę św. na Śląsku. Znamienne, że podjęte działania zbiegły się w czasie z wygaszeniem indultu w Chorzowie.

 

Opowiedz proszę o procesie walki o Mszę na Śląsku.

 

Początki ubiegania się o możliwość odprawiania Mszy św. trydenckiej w Bytomiu sięgają drugiej połowy lat 90. XX wieku. Kiedy w grudniu 1998 roku – po czterech latach od wydania przez Metropolitę Katowickiego Arcybiskupa Damiana Zimonia dekretu – w Kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Chorzowie – Batorym została odprawiona przez x. Jarosława Steczkowskiego ostatnia Msza św., wierni przywiązani do tradycyjnych form pobożności z terenu Śląska, już w listopadzie 1998 roku rozpoczęli poszukiwania możliwości odprawiania Mszy św. w innej lokalizacji. 4 listopada 1998 roku na ręce biskupa gliwickiego został wysłany list prywatny jednego z wiernych z Bytomia, w którym zawarł on m.in. prośbę o „wydanie pozwolenia na odprawianie przynajmniej raz w tygodniu, w niedzielę, w godzinach przedpołudniowych, w z góry ustalonym i przystosowanym do tego kościele w dekanacie bytomskim, Mszy św. trydenckiej”. Odpowiedź Biskupa pomocniczego Gerarda Kusza z 18 grudnia 1998 roku pominęła wtedy milczeniem tę prośbę. Jednakże, pragnienie oddawania czci Bogu w Najświętszej Ofierze w Klasycznym Rycie Rzymskim, spowodowało, że stopniowo, na terenie Bytomia zaczęła tworzyć się stabilna grupa wiernych, która na spotkaniach, poszerzała swoją wiedzę na temat historii Kościoła i liturgii. W 2001 roku, grupa przyjęła nazwę: Bytomskie Środowisko Wiernych Tradycji Łacińskiej (BŚWTŁ). W Boże Narodzenie 2001 roku na ręce Biskupa Gliwickiego zostało wysłane pismo z prośbą o Mszę św. trydencką, podpisane przez kilkudziesięciu mieszkańców Bytomia.

 

W związku z intensywną wymianą korespondencji, przeprowadzeniem przez Biskupa Gliwickiego postępowania sprawdzającego, w tym uzyskaniem stosownych opinii od właściwego miejscowo Proboszcza, jak również wyjaśnień od Przewodniczącego Komisji Liturgicznej Episkopatu Polski, Biskupa Stefana Cichego, wydawało się, że decyzja w sprawie Mszy św. zostanie wydana lada dzień. Tak się jednak nie stało. Kiedy jesienią 2002 roku Biskup Gliwicki Jan Wieczorek przyjął na audiencji reprezentanta Środowiska i przekazał mu ustnie informacje na temat przeszkód, uniemożliwiających szybkie rozpoczęcie celebracji Mszy św. (problemy kadrowe wśród duchowieństwa uniemożliwiające wyznaczenie celebransa i opiekuna grupy oraz problemy z trwającym remontem – przewidzianego dla sprawowania Mszy św. trydenckiej – kościoła Ducha Świętego w Bytomiu), termin uruchomienia odprawiania Mszy św. Wszechczasów w Bytomiu oddalił się i konieczne było uzbrojenie się w cierpliwość. Nikt jednak nie przypuszczał, że na decyzję w sprawie Mszy św. trydenckiej trzeba będzie czekać jeszcze aż trzy lata.

 

W III Niedzielę Wielkiego Postu 2004 roku, bytomskie środowisko ponowiło prośbę o wydanie indultu w sprawie Mszy św. Wszechczasów, wskazując przy okazji na rozwój grupy i jej działalność, w tym wyjazdy na Msze św. do innych ośrodków, nawiązanie kontaktu ze środowiskiem uniwersyteckim oraz scholą gregoriańską i publicystami katolickimi. Na wzrost optymizmu wśród wiernych wpłynęły także docierające do Środowiska wieści na temat wyświęcenia nowych kapłanów w diecezji oraz spodziewane rychłe zakończenie remontu kościoła Ducha Świętego w Bytomiu. Niestety, decyzja w sprawie Mszy św. w 2004 roku nie zapadła.

 

Przełom nastąpił dopiero w roku 2005, choć początkowo nic nie zapowiadało zmiany sytuacji. Jeszcze w kwietniu tego roku, inicjatywa Środowiska odprawienia w kościele św. Jacka lub Wniebowzięcia NMP w Bytomiu Mszy Św. żałobnej trydenckiej w intencji duszy zmarłego Ojca Świętego Jana Pawła II z oprawą muzyczną z „Requiem” Mozarta, została odrzucona przez gliwicką kurię. Wydaje się, że faktem nie do przecenienia, który przyczynił się do przyśpieszenia wydania pozytywnego rozstrzygnięcia w sprawie Mszy św. trydenckiej w Bytomiu, miał wybór na Papieża, Józefa Kardynała Ratzingera. Nie można też nie zauważyć determinacji członków Środowiska, którzy zdecydowali o poinformowaniu o problemach związanych z brakiem decyzji w sprawie Mszy św. Komisję „Ecclesia Dei”.

 

Co ciekawe, w pobliskim Chorzowie starania o Mszę św. trydencką trwały tylko kilka tygodni i zakończyły się pozytywną decyzją (ad experimentum) abp Damiana Zimonia z 16 czerwca 2005 r. W kościele św. Józefa w Chorzowie od 9 października 2005 roku miała być odprawiana regularnie Msza trydencka (dekret przewidywał możliwość celebracji przez 2 lata, tj. do końca 2007 roku). Należy podkreślić, że decyzja Metropolity Katowickiego została podjęta od ręki, bez zbędnej zwłoki, na prośbę jednego z wiernych, powiązanych ze Środowiskiem w Bytomiu. Mało tego, już 31 lipca 2004 roku, a więc na rok przed wydaniem dekretu, w kościele św. Józefa w Chorzowie, za wiedzą i zgodą Metropolity, w tradycyjnym rycie rzymskim odbyły się zaślubiny oraz została odprawiona przez x. Wojciecha Grygiela FSSP, uroczysta Msza św. trydencka z chorałem gregoriańskim. Niestety indult nie został przedłużony i od 2007 roku wierni z Chorzowa mogą wysłuchać Mszy św. w kaplicy Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X lub kościele Ducha Świętego w Bytomiu.

 

W tym czasie w Bytomiu, 6 września 2005 roku Biskup Gliwicki wydał dekret, zezwalający na odprawianie w kościele pod wezwaniem Ducha Świętego w Bytomiu raz w miesiącu (w ostatnią niedzielę miesiąca), o godzinie 17.30, Mszy św. zgodnie z Mszałem Rzymskim z 1962 roku. Celebransem i opiekunem grupy został wyznaczony miłujący Tradycję x. Jarosław Steczkowski – ówczesny wikariusz w parafii św. Jacka w Bytomiu. Jednakże, w ciągu tygodnia doszło do rzeczy bez precedensu. Już 15 września x. Jarosławowi Steczkowskiemu – w oparciu o nieprzychylne mu opinie, stawiające go w niekorzystnym świetle – bp Jan Wieczorek zmienił dekret i odsunął go od celebracji Mszy św., na jego następcę wyznaczając Infułata x. Pawła Pyrchałę z Zabrza. Jakby tego było mało, z powodu absencji Infułata, zagrożony został pierwszy termin celebracji Mszy św., wyznaczony przez Ordynariusza. Dzięki pomocy Bractwa Kapłańskiego św. Piotra, termin został utrzymany i w dniu 25 września 2005 roku, w Bytomiu w kościele Św. Ducha, x. Wojciech Grygiel FSSP odprawił pierwszą – na podstawie dekretu – Mszę św. w Klasycznym Rycie Rzymskim. Wysłuchało jej około 100 wiernych, a liturgii towarzyszył śpiew scholi gregoriańskiej z Chorzowa.

 

Przez dwa miesiące, w czasie których odprawiono dwie Msze św., w wyniku manifestowanej niechęci wobec Tradycji x. Pyrchały, jak również kreatywnych postaw kapłanów odprawiających Mszę św., tj. mieszania przez nich rytów i popełniania innych nadużyć liturgicznych, liczba wiernych spadła do kilkunastu. Konieczna więc była interwencja Środowiska u Ordynariusza, który po audiencji w listopadzie 2005 roku, w czasie której wysłuchał skargę reprezentantów Środowiska i zapoznał się z przedstawionymi dowodami, przyjął rezygnację x. Infułata i podjął ustną decyzję o ponownym przekazaniu opieki nad grupą i celebrację Mszy św. x. Jarosławowi Steczkowskiemu, który swoją pierwszą Mszę św. Wszechczasów w kościele Ducha Świętego w Bytomiu odprawił w Boże Narodzenie 2005 roku.

 

Od tego momentu, możemy mówić o uspokojeniu sytuacji wokół Mszy św. trydenckiej w Bytomiu i organicznym rozwoju Tradycji na Śląsku. Do kościoła Ducha Świętego zaczęli przybywać nie tylko wierni ze Śląska i z Zagłębia, ale także kapłani i klerycy, chcący poznać i nauczyć się starej Mszy. Początki były bardzo trudne. Z powodu zamarzania wody i wina w kościele Ducha Świętego, konieczne było przeniesienie w okresie zimowym Mszy św. do kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP w Bytomiu w Rynku, gdzie była ona odprawiana przy ołtarzu bocznym, przedstawiającym Grupą Ukrzyżowania.

 

Czy możemy się pokusić o porównanie z tym, jak rzecz wyglądała w innych częściach kraju?

 

Sytuacja w każdym ośrodku było trochę inna. Tym niemniej, porównując sytuację na Śląsku do tego, co działo się w Polsce, można mówić zarówno o podobieństwach, tj. eufemistycznie ujmując, o brak entuzjazmu hierarchii kościelnej do pobożności przedpoborowej oraz o atmosferze podejrzliwości wobec wiernych, których traktowano jak krypto lefebvrystów, jak i o różnicach. Nigdzie w Polsce, poza Bytomiem, wierni nie musieli czekać ponad cztery lata na Mszę św. trydencką.

 

4) Jak oceniasz rolę "uwolnienia" Mszy Wszechczasów, dokonanej przez Benedykta XVI? Czy widać różnicę w postawach wiernych i kleru? Co z biskupami?

 

Właściwie od momentu wyboru kardynała Józefa Ratzingera na Stolicę Piotrową, z utęsknieniem czekaliśmy na jego decyzję o uwolnieniu Mszy św. trydenckiej. Nasze nadzieje były tym większe, że znaliśmy stosunek Benedykta XVI do liturgii oraz podzielaliśmy jego krytyczny stosunek wobec skutków rewolucji Vaticanum Secundum. Należy także wskazać, że dotychczasowe rozwiązania prawne, oparte na dokumentach papieża Jana Pawła II, tj. na dokumencie „Quattuor Abhinc Annos” wydanym przez Kongregację Kultu Bożego 3 października 1984 roku oraz na Liście Apostolskim „Ecclesia Dei” z 2 czerwca 1988 roku, były niewystarczające, a z powodu wspomnianej już niechęci wielu biskupów do Tradycji, często niemożliwe do zastosowania w praktyce.

 

Stąd ogłoszenie Listu Apostolskiego „Summorum Pontificum” 7 lipca 2007 roku, którego postanowienia weszły w życie 14 września 2007 roku, przyjęliśmy z wielką radością i nadzieją. Wystarczy wspomnieć, że Msza św. trydencka w Bytomiu nie tylko zmieniła godzinę rozpoczęcia z popołudniowej na poranną, ale także zwiększyła się częstotliwość jej odprawiania – z jednej Mszy św. w miesiącu – na Mszę św. w każdą Niedzielę i Święta oraz niektóre dni w tygodniu. Stosunkowo szybko pojawiły się tradycyjne popołudniowe nabożeństwa. Trzeba jednak podkreślić, że nie spodziewaliśmy się metamorfozy w podejściu znacznej części hierarchii kościelnej do Tradycji i Mszy św. trydenckiej. Następne lata zresztą to potwierdziły. Na marginesie, jest czymś bez precedensu, aby Ojciec Święty musiał – poprzez wykładnię własnych przepisów – dyscyplinować hierarchów próbujących torpedować jego decyzje. Natomiast zdawaliśmy sobie wtedy sprawę, że może ona w sposób zdecydowany przyczynić się do rozwoju tradycyjnej pobożności w Polsce i na świecie i co do tego nie myliliśmy się. Owoce widać gołym okiem. Radykalnie wzrosła liczba miejsc celebracji Mszy św. Kapłani bez obaw, mogą odprawiać prywatnie Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Seminarzyści w niektórych seminariach mogą uczyć się liturgii trydenckiej. Wzrosła świadomość liturgiczna i teologiczna wśród wiernych. To z kolei przekłada się na pogłębienie życia duchowego i relacji z Bogiem.

 

Dodam, że dzięki „Summorum Pontificum”, podróżując po Polsce i Europie, wierni mogą wysłuchać Mszy św. Wszechczasów wszędzie tam, gdzie się znajdą.

 

Stowarzyszenie, któremu przewodniczysz, to nie tylko liturgia. Prowadzicie również działalność społeczną i już nieraz występowaliście przeciwko plugawemu bezczeszczeniu tego, co Święte. Opowiedz proszę o tych akcjach.

 

Konsolidacja grupy nastąpiła po ataku dokonanym na nią przez „Gazetę Wyborczą”, w związku z reakcją Środowiska na prezentację w lokalnej galerii, w dniu 19 maja 2006 roku, obrazoburczego fotomontażu, w którym wykorzystano wizerunek papieża Benedykta XVI w pontyfikalnym ornacie, z satysfakcją dzierżącego w ręku oderwaną, skrwawioną głowę Eltona Johna, zadeklarowanego homoseksualisty. Wydźwięk bohomazu oraz czas, w którym się to działo – na kilka dni przed wizytą Ojca Świętego w Polsce, zostało przez nas odebrane jako prowokacja i wymusiło działanie. Przyjęta na Zebraniu Założycielskim stowarzyszenia w dniu 30 lipca 2006 roku nazwa – Śląskie Środowisko Wiernych Tradycji Łacińskiej, wskazywała na terytorialny i personalny rozwój grupy, jak również na zrozumienie przez Katolików ich roli we współczesnym świecie, w którym konieczne jest podjęcie walki w obronie Kościoła i Cywilizacji Łacińskiej. 5 lutego 2007 roku nieformalne dotąd środowisko, zmieniło swój status na posiadające osobowość prawną stowarzyszenie działające w oparciu o przepisy ustawy Prawo o stowarzyszeniach.

 

Członkowie Stowarzyszenie uczestniczą w licznych akcjach protestacyjnych. Szerokim echem odbiła się w prasie spektakularna akcja w obronie prawa katolików do swobodnego głoszenia poglądów zgodnych z nauczaniem Kościoła w sprawach moralności, którą Stowarzyszenie zorganizowało na sali sądowej oraz przed sądami w związku ze sporem Alicji T. z Markiem Gancarczykiem, redaktorem „Gościa Niedzielnego”. Członkowie Stowarzyszenia brali także udział w manifestacjach w obronie katolickich mediów. Oprócz akcji protestacyjnych, Środowisko angażuje się także w akcje afirmacyjne, np. Marsze dla Życia i Rodziny, czy inicjatywy pro-life. Podejmowane są także działania formacyjne (np. w ramach Klubu Polonia Christiana w Bytomiu we współpracy ze Stowarzyszeniem Kultury Chrześcijańskiej im. Piotra Skargi z Krakowa)

 

Jak oceniasz reakcje społeczne? Czy takie akcje mają znaczenie?

 

Według mnie, oddolny, obywatelski opór lub sprzeciw, mają ogromne znaczenie. Przykładów na to, że to swoiste „budzenie sumień” Polaków ma sens, jest bardzo wiele. Przykładowo można tu wspomnieć o losach ustawy o związkach partnerskich w Sejmie, przywróceniu wolnego dnia w Święto Objawienia Pańskiego, eliminacji z przestrzeni publicznej promocji satanizmu (sprawa Nergala, czy „Demona”). Proszę zwrócić uwagę na skalę odzewu, gdy podejmowane są akcje bojkotujące produkty określonych firm (np. reklamodawców obrazoburczych czasopism, IKEA, PEPSI, AGROS NOVA, itd). Nie ulega wątpliwości, że skutkiem każdej kampanii społecznej jest z jednej strony wzrost świadomości, umocnienie i integracja środowisk katolickich, z drugiej strony mitygowanie się wrogów Kościoła, dyscyplinowanie cynicznych, obłudnych i zarażonych chorobą hipokryzji polityków.

 

Jak postrzegasz rolę ruchu tradycji katolickiej w Europie 2013? Jakie cele winny nam przyświecać w pierwszej kolejności? Wydaje się, że jakkolwiek Msza jest duszą wszystkiego, to dziś trudno nie reagować na to, co nas otacza.

 

Nie ulega wątpliwości, że Ruch Tradycji jest punktem odniesienia dla wielu środowisk.

 

Proszę spojrzeć na to, co dzieje się w parafiach diecezji, w których jest odprawiana Msza św. trydencka. Jest prawidłowością, że w kościołach takich diecezji mniej jest naduży liturgicznych. Mało tego, w wielu przypadkach, przywraca się porzucone wcześniej praktyki religijne, do prezbiteriów powracają odrestaurowane, zniszczone po soborze, ołtarze. Zwraca się większą uwagę na oprawę muzyczną, itd.

 

W dyskusji teologicznej, nie bez zasługi Ojca Świętego Benedykta XVI, również uwzględnia się klasyczne, oparte na tomizmie, stanowisko tradycjonalistyczne. Nawet, jeżeli nie przynosi to od razu oczekiwanych owoców, zwolennicy postmodernistycznych koncepcji teologicznych, muszą się z nimi zmierzyć. Czyż koncepcja hermeneutyki ciągłości, wypracowana w związku z krytyczną analizą i negatywną oceną skutków Vaticanum Secundum, nie jest tego potwierdzeniem?

 

Proszę także zwrócić uwagę na dynamicznie rozszerzające się pole dyskursu. Wczoraj obracał się on wokół zagadnień liturgicznych i soborowych, dzisiaj coraz częściej są podejmowane tematy związane z teologią i eklezjologią. Nie brakuje także tematów związanych z odpowiednią formacją kapłańską oraz katolicką edukacją dzieci i młodzieży. Sądzę, że już niedługo będziemy świadkami debaty o skutkach społecznych i politycznych zmian w kościele.

 

Napawa nadzieją coraz dojrzalsza postawa katolików, którzy coraz częściej rozumieją, że sama modlitwa w zaciszu domowego ogniska, czy kościele, w obliczu zagrożeń cywilizacji śmierci i jej wzmożonej ofensywy, nie wystarcza. Rewolucja, która wdziera się do każdego domu, szkoły, deprawuje i zabija dzieci, nie zna litości dla słabych i chorych, próbuje kneblować usta poprawnością polityczną, według katolików wymaga podjęcia walki. Stąd oprócz formacji duchowej i intelektualnej (Logosu), katolicy angażują się w akcje społeczne, w tym protestacyjne (Ethos). Wzrasta opór wobec niszczenia rodziny i małżeństwa. Rośnie determinacja w walce o każde życie. Nie do przecenienia jest tutaj rola tradycjonalistów, choć należy pamiętać, że w walkę w obronie cywilizacji łacińskiej, angażują się także członkowie innych ruchów i wspólnot religijnych, niekoniecznie związanych z Tradycją. W każdym razie czas na letniość skończył się.

 

Obserwując to, co dzieje się z potężną niegdyś cywilizacją europejską, nie sposób oprzeć się pytaniu o korzenie problemu, który urósł dziś do tak potężnych rozmiarów. Gdzie należy się go dopatrywać według Ciebie?

 

Nie zapominając o ujęciu teologicznym zagadnienia, w tym w szczególności o odwiecznej walce duchowej między augustiańskim Civitas Dei i civitas terrena, którego etapy możemy dostrzec na przestrzeni dziejów, musimy także uwzględnić społeczne i polityczne skutki buntu stworzenia powodowanego pychą oraz grzechu pierworodnego Adama i Ewy. Osłabienie woli i zaćmienie umysłu oraz ich skutek czyli grzechy główne, to w sferze osobistej i społecznej, źródła nieporządku i zła. Proszę zwrócić uwagę, że powodowane chciwością i pychą odrzucenie w rewolucji protestanckiej nauczycielskiej misji Kościoła i prymatu Biskupa Rzymu, skutkowało indywidualizmem, który otworzył drogę do liberalizmu, zdefiniowanego i wdrożonego z wszystkimi jego aberracjami w czasie Rewolucji Antyfrancuskiej. Z kolei zanegowanie Christianitas, w konsekwencji oznaczało powstanie państw narodowych o sprzecznych interesach, co generowało konflikty militarne na wielką skalę. Kontynuując, odrzucenie przez filozofów tzw. Oświecenia Transcendencji i całego porządku społecznego opartego na Boskim Autorytecie, musiało otworzyć drzwi skrajnemu antropologizmowi z ubóstwieniem człowieka i demokracji, a zanegowanie trójpodziału prawa św. Tomasza z Akwinu, otwarło drogę pozytywizmowi prawniczemu, a wszystko to razem wziąwszy umożliwiło ekspansji socjalizmowi, komunizmowi i nazizmowi. Walka civitas terrena z mającym swe źródło w Bogu Autorytetem (monarchy, kościoła i rodziny) obecnie wchodzi w ostatnią, decydującą fazę, tj. po zniszczeniu monarchii i spacyfikowaniu modernizmem, kolegializmem i demokratyzmem kościoła, do zniszczenia pozostał ostatni bastion „ancienne regime”: małżeństwo i rodzina.

 

Wcale nie trudno sobie wyobrazić Świat, w którym może zostać zdelegalizowana tradycyjna rodzina. Czyż nie w XVIII wieku nie było takich, którzy utopią nazywali filozoficzne poglądy oświeceniowe wykuwane w masońskich lożach? Czyż nie zaklinano rzeczywistości, że komunizm to tylko taka burżuazyjna moda, a ludzie go głoszący to dziwacy? Wszak znaleźli się tacy, którzy potraktowali te aberracje poważnie i chętnie je implementowali w żywy organizm społeczny kosztem dziesiątków milionów istnień ludzkich.

 

Mówiąc o źródłach dzisiejszego załamania cywilizacyjnego Nie można pominąć strony ekonomicznej i demograficznej zagadnienia, o czym często się zapomina. Negatywne procesy cywilizacyjne wzmaga nie tylko demoralizacji płynąca z publikatorów, hedonizm i konsumpcjonizm mający swe źródło w materializmie, ale także oderwanie ludzi od własności, opartej na ziemi, finansowanie rozbuchanej konsumpcji papierowym pieniądzem bez pokrycia, czy rozbudowa aparatu urzędniczego, żerującego na pracy innych.

 

Zastanawiające jest, że rewolucja zmieniła ostatnio swój tok rozumowania. Z nastawienia na walkę z bronią w ręku przestawiła się na sferę zupełnie inną. Czysto seksualną, którą wyzwala z wszelkich ograniczeń.. dlaczego właśnie ta?

 

Każda rewolucja odwołuje się do najniższych instynktów. Do tej pory wystarczało uruchomienie zawiści i chciwości, aby wyzwolone zostały pokłady niegodziwości, nieprawości i zbrodni. Sytuacja zmieniła się w 1945 roku, kiedy bomba atomowa skutecznie zmroziła militarne zapędy do budowania Nowego Porządku Światowego i Nowego (sowieckiego dodajmy) Człowieka. Stąd poszukiwanie innych, równie skutecznych metod osiągnięcia zamierzonego celu. Sfera intymna, która przez wieki była tabu i otoczona ochroną (aż dwa Przykazania z dziesięciu), z uwagi na osłabienie woli i zaćmienie umysłu człowieka, o których była już mowa, nadawała się idealnie do tego celu. Aby skutecznie wykorzystać nową broń, odpowiednio przygotowano grunt. Z pomocą przyszła deifikacja zasady równości, redefinicja tzw. praw człowieka oraz rewolucja seksualna 1968 roku. Połączenie tych trzech elementów wyzwoliło niszczycielską energię, wobec której wojny światowe i konflikty zbrojne XX wieku wypadały bardzo blado i nie mogły się z nią równać. Śmierć setek milionów istnień ludzkich (aborcja, antykoncepcja), deprawacja dzieci i młodzieży (pornografia, wychowanie seksualne, nudyzm w ubiorze, itd.), otwarcie przestrzeni publicznej dla zgorszenia contra naturam (pederastia), przywileje małżeńskie dla zboczeńców, którzy swoje niecne hedonistyczne cele, chcą realizować bez żadnej odpowiedzialności – oto straszliwe żniwo, za które będzie trzeba nam zdać sprawę.

 

Od kilku miesięcy trwa nowy pontyfikat Franciszka, pierwszego tego imienia. Jakieś refleksje na temat tego, jakie kroki podejmuje Ojciec Święty i w jak kształtuje się kierunek, w jakim zmierza?

 

Stosunkowo krótki pontyfikat Benedykta XVI przyniósł wiele pozytywnych rozstrzygnięć dla Kościoła a dla mnie osobiście był czasem wytchnienia.. To prawda, że niektóre błędy poprzednich pontyfikatów były przez papieża seniora powielane (ekumenizm). Ale dla mnie pozostanie on na zawsze tym, który otworzył drzwi Tradycji i podjął dialog z tymi, z którymi jego poprzednicy nie chcieli rozmawiać. Nie trudno się domyśleć, że jego abdykacja była dla mnie ciężkim doświadczeniem, a na wybór nowego papieża czekałem z niepokojem. Wybór jezuity na Stolicę Piotrową nie napawał optymizmem, mając w pamięci lekturę książki Marcina Malachiego na ich temat. Z tym większą więc uwagą wsłuchuję się w gesty i słowa oraz czyny papieża Franciszka, a jego misję powierzam modlitwie. To prawda, że są rzeczy, które mogą irytować i drażnić, ale są też takie, które wzbudzają podziw i uznanie. Sądzę jednak, że jeszcze jest za wcześnie na obiektywną ocenę pontyfikatu papieża Franciszka. Trzeba także pamiętać o „Tu es Petrus” mocno wierzyć, że „bramy piekielne Go nie przemogą”.

 

Pytanie dla nas niezmiernie ważne, a równocześnie osobiste. Czy w razie coraz bardziej realnego fiaska negocjacji rozmów z Bractwem Kapłańskim Piusa X uważasz, że mimo wszystko najlepiej dla wiary i własnego zbawienia pozostać pod duchową opieką jego kapłanów?

 

Nawet jeżeli dialog teologiczny z Bractwem zakończy się niepowodzeniem, co nie jest jeszcze przesądzone, to niewiele zmieni się dla milionów katolików na świecie. Aby nie popełnić błędu logicznego, musimy ustrzec się od pokusy generalizacji negatywnych zjawisk w kościele. Nie jest tak, że sytuacja w Polsce jest tożsama z sytuacją w Niemczech, Austrii , Holandii, Belgii, czy Francji. Każdorazowo należy więc indywidualnie podchodzić do zagadnienia zagrożenia dla wiary i duszy i dopiero po należytym rozpoznaniu, podejmować decyzję. Proszę zwrócić uwagę, że te zagrożenia są o wiele większe w krajach Zachodu, niż w Polsce. Póki co w Polsce wiara w realną obecność Pana Jezusa wśród kapłanów jest żywa, w kościołach wciąż można przystąpić do spowiedzi usznej, a Msze św. – mówię tu o Novus Ordo Missae – są ważne. Ani ekumenizm, ani kolegializm nie są dogmatami wiary, więc nie powinny determinować pochopnych kroków. Jeżeli jednak mamy uzasadnione wątpliwości, należy je rozważyć, najlepiej z pomocą dobrego kapłana. Proszę również zwrócić uwagę, że w Polsce oprócz wielu miejsc, gdzie jest celebrowana Msza św. trydencka, są także miejsca z tradycyjnym duszpasterstwem, z którego można skorzystać. Osobiście bardzo poważam pracę duszpasterską kapłanów Bractwa, wysoko oceniam ich przygotowanie do kapłaństwa oraz umiejętności kaznodziejskie. Nie mam oporów, aby wysłuchać Mszy św. przez nich odprawianej tam, gdzie nie ma możliwości wysłuchania Mszy św. trydenckiej w kościele parafialnym (kilka lat temu w czasie mojego pobytu w Paryżu, z całą rodziną wysłuchałem Mszy św. trydenckiej w słynnym kościele Bractwa pod wezwaniem św. Mikołaja). Podobnie, jak chętnie uczestniczę w rekolekcjach prowadzonych przez księży Bractwa (szczególnie cenię sobie rekolekcje prowadzone przez x. Karola Stehlina). Nie oznacza to jednak, że rezygnuję z codziennej opieki duszpasterskiej prowadzonej przez x. Jarosława Steczkowskiego. Moją parafią jest kościół Ducha Świętego. Tam słucham Mszy św., przyjmuję sakramenty, uczestniczę w nabożeństwach i rekolekcjach, które wzmacniają mnie duchowo i pozwalają mieć nadzieję na życie wieczne.

 

Czym jest dla ciebie Śląsk? Pytam, bo trwa obecnie dyskusja nad tym, jak go rozumieć. Niektórzy tworzą nawet trudne do zrozumienia twory w rodzaju kodyfikacji "języka" śląskiego…

 

Gdy mówię o sobie Ślązak, myślę Polak. Gdy mówię o sobie Polak, myślę Ślązak. Te dwie rzeczy są dla mnie nierozerwalnie związane. Nie ma Śląska poza Polską. Poza Polską może być tylko czeskie Slezsko lub niemiecki Schlesien. Jestem Ślązakiem z dziada pradziada. Pamiętam, jak w dzieciństwie mówiono u mnie w rodzinie piękną gwarą, w której tyle było pięknych staropolskich i morawskich wyrazów, a prawie w ogóle niemczyzny. Gwara śląska, o której mówię w niczym nie przypominała tej mowy, którą posługują się ślązakowcy zwani także rasiowcami (nie mylić z Ślązakami), i w której tyle jest niemczyzny. Rozwodniona niemczyzna (wasserdeutsch), którą używali nieuświadomieni narodowo napływowi robotnicy wielkoprzemysłowi na przełomie XIX i XX wieku, na pewno nie jest śląską gwarą. Ślązacy zamieszkujący tereny rolnicze Śląska, nie używali tej mowy. I jeszcze jedno. Tak, jak nie ma języka śląskiego, lecz dialekt śląski (zespół gwarowy z dziesięcioma różnymi gwarami), tak też nie ma narodowości śląskiej, lecz są Polacy, Niemcy i nieuświadomieni narodowo mieszkańcy Śląska. Moi przodkowie zapłacili za bycie Ślązakami, wysoką cenę. Często oznaczało to dla nich ofiarę krwi (Powstania Śląskie, niemieckie więzienia i Auschwitz) i potu (pod batem niemieckim). Stąd każda próba redefinicji tego pojęcia, pisania historii Śląska od nowa, pod dyktando nie źródeł historycznych, lecz politycznego zamówienia, osobiście mnie bardzo boli i irytuje. Zasmucony jestem tym, że wielu potomków Powstańców Śląskich walczących o powrót Śląska do Macierzy, porzuciło wartości, o które walczyli ich przodkowie i przyjęli retorykę ślązakowców. Nikt nie ginął z rąk niemieckich w walce lub na szafocie z okrzykiem: Niech żyje Śląsk, lecz: Niech żyje Polska!

 

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Kategoria: Religia, Wiara

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *