Życie w pełni poświęcone
Światowy Dzień Życia Konsekrowanego, który od 16 lat rokrocznie obchodzimy w uroczystość Ofiarowania Pańskiego przypomina nam, że życie kontemplacyjnych zgromadzeń zakonnych od wieków stanowiło motor napędzający życie całego Kościoła – pisze publicysta Rebelya.pl, Łukasz Kobeszko.
Nauki Soboru Watykańskiego II z pewnością mocno doceniły rolę świeckich we wspólnocie Kościoła. Dzisiaj to właśnie organizacje i wspólnoty tworzone przez laikat, a w szczególności przez młodzież i rodziny wydają się być papierkiem lakmusowym obecności chrześcijan w świecie. Słuszne dowartościowanie roli świeckich jako integralnej części Ludu Bożego, w ostatnich kilkudziesięciu latach zepchnęło jednak na dalszy plan zainteresowanie ogółu wiernych formami życia konsekrowanego, szczególnie opartymi na starych i czcigodnych regułach kontemplacyjnych – benedyktynów, cystersów, karmelitów bosych czy też żeńskich zgromadzeń monastycznych w rodzaju Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, zwanego potocznie wizytkami lub wszystkich innych wspólnot monastycznych, codziennie chwalących Boga Liturgią Godzin, Eucharystią i adoracją Świętych Postaci.
Nowoczesność odkrywa w sobie mnicha
W ostatnich latach, klasztorne mury zaczęły jednak budzić coraz większe zainteresowanie świata zewnętrznego, w tym wielu ludzi wyrosłych w dynamicznej i przesyconej jaskrawymi bodźcami atmosferze wielkich aglomeracji miejskich. Popularność emitowanego w ubiegłym roku w TVP serialu „Siła wyższa”, pokazującego zabawne perypetie zgromadzenia zakonnego wywodzącego się z bliżej nieokreślonej gałęzi franciszkańskiej oraz spory odzew społeczny na akcję ratowania niszczejącego klasztoru benedyktynek w podkrakowskich Staniątkach wskazują, że nowoczesny świat zaczyna przejawiać pewną dziwną słabość do rzeczywistości tak bardzo odbiegającej od przyjętych dzisiaj powszechnie wzorów zachowania stawiających na samorealizację i budowanie własnej kariery.
Sporą popularnością cieszą się specjalne turnusy wakacyjne bądź świąteczno-noworoczne, organizowane w kilku czołowych klasztorach w Polsce. W ubiegłym roku w Tyńcu na kilkudniowych rekolekcjach z mnichami spotkali się również przedstawiciele młodych, intelektualnych środowisk katolickich Warszawy i Krakowa. Sporym powodzeniem wśród konsumentów cieszą się również sklepy z ekologicznymi produktami benedyktyńskimi. Być może wszystkie te wydarzenia stanowią dobry znak, prowadzący nas do podobnych wniosków, co ludzi epoki wczesnego średniowiecza, upatrujących w opactwach w Cluny, na Monte Cassino lub w Tyńcu miejsce, skąd wypływają impulsu do odrodzenia stygnącej kultury duchowej.
Patrząc jednak mniej optymistycznie, widzimy, że zgromadzenia zakonne o charakterze kontemplacyjnym przeżywają poważny kryzys powołań. Warszawskie siostry Benedyktynki – Sakramentki z kościoła świętego Kazimierza na Rynku Nowego Miasta w ubiegłym roku cieszyły się z pierwszego powołania od wielu lat. Do małej grupy sióstr dołączyła młoda postulantka – Wiola. W dużej jednak mierze, w większości tego typu zgromadzeń, średnia wieku przekracza 55 rok życia. Tylko niewielu jest dzisiaj w stanie dokonać tak radykalnego wyboru życiowego jak 42-letnia dzisiaj chorwacka aktorka Edita Majić, która w 2004 roku porzuciła rozwijająca się karierę zawodową i wstąpiła do Karmelu pod wezwaniem św. Józefa w hiszpańskiej Avili, tego samego, który założyła św. Teresa od Jezusa. Przybierając imię siostry Edyty od Krzyża, była gwiazda sceny świadomie wybrała życie za całkowitą klauzurą, w celach wykutych w masywnych kamiennych bryłach pochodzących z XVI wieku. Dodatkowo, wybrała klasztor o jednej z najostrzejszych reguł, zakazującej zakonnicom spożywać mięso i zachęcającej do długich, wielotygodniowych postów. Komentując decyzję chorwackiej aktorki, biskup diecezji Avila Jesús García Burillo przyznał, że w czasach coraz bardziej odchodzącej od życia nadprzyrodzonego cywilizacji Zachodu, tego typu wydarzenia stanowią wielki znak od Boga, skłaniający zwykłych, statystycznych katolików do poważnego przemyślenia swojej postawy życiowej.
Poszukując doświadczenia wiary
Wybitny średniowieczny teolog i scholastyk św. Anzelm z Canterbury ukuł określenie „wiara poszukująca rozumu” (łac. fides quaerens intellectum). Angielski myśliciel był przekonany, że rozum jako jedna z najważniejszych władz poznawczych człowieka jest odpowiedzialny za wytworzenie się w umyśle pojęcia Boga. Dopiero tak uformowany ludzki aparat poznawczy wyrusza na poszukiwanie wiary jako naczelnej zasady życia. Publicystycznie odwracając tezę św. Anzelma można powiedzieć, że we współczesnym świecie to właśnie dobrze uformowany rozum zaczyna poszukiwać bardziej głębokiego i autentycznego przeżycia wiary. Nie jest często w stanie dostrzec go w płytkim, codziennym aktywizmie, który często dotyka także wspólnoty kościelne. Do klasztorów ciągną więc dzisiaj osobowości poszukujące i niezależne, którym nie wystarcza nawet najbardziej słuszna i potrzebna akcja charytatywna, zaangażowanie w projekty medialne oraz działania społeczne. Przywołując intrygujący cytat z listów Franza Kafki, „widzą w Bogu przepaść pełną światła i od razu chcą się w tę przepaść rzucić”. Paradoksalnie jednak, ich niezależność i autonomiczność względem tego świata, po przekroczeniu murów klasztornych jest wystawiana na poważną próbę ślubów posłuszeństwa , którymi muszą być związani ze swoją nową wspólnotą. Z pewnością może być tak, że nie wszystkie te niespokojne dusze znajdą ostateczny i bezpieczny port w zakonnej regule, jednakże miejsce do którego trafiają staje się terenem bardzo intensywnego doświadczenia trwania w wierze przy Bogu, czasem wbrew sobie. Takiej wiary, którą Maryja i Józef zaprezentowali podczas Ofiarowania Jezusa w świątyni jerozolimskiej, nie cofającej się przed trudnymi słowami proroka Symeona o „mieczu przenikającym duszę, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 35).
Zwróćmy uwagę na szczególną atmosferę zakonnych kościołów i kaplic. Pomimo tego, że wiele z nich ma wielką, zabytkową wartość i znajduje się w zasięgu najbardziej uczęszczanych tras miejskich, do ich wnętrz rzadko zaglądają przechodnie lub turyści. U sióstr Sakramentek na warszawskim Nowym Mieście nie znajdziemy wielu ławek, ale niemal cały dzień trwa nieustanna adoracja Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, ustawionym na tle lustrzanego okna ołtarzowego. Przed godziną 17, z chóru dobiegają delikatne głosy zakonnic śpiewające po łacinie oficjum nieszporów. Gdzieś w oddali huczy miasto i samochody, słychać muzykę i pokrzykiwania. Podobnie jest na krakowskim Gródku, u sióstr Mniszek-Dominikanek czy u klarysek na ulicy Grodzkiej. Pomimo, że obydwie świątynie położone są tuż przy Rynku, zazwyczaj nie znajdziemy w nich zwiedzających, a i modlących się można policzyć na palcach jednej ręki. Błogosławiona cisza, odbijająca się echem od świętych obrazów, ołtarzy i okien, cisza, której nie każdy jest od razu w stanie sprostać.
Aby to wszystko dostrzec, potrzebne są jednak nie tylko nadprzyrodzone zmysły wiary, ale i rozum, racjonalnie stwierdzający za Janem Kochanowskim, że „nie ma świat nic trwałego”, że prawdziwe, tętniące pulsem życie trwa cały czas w tych cichych i niezmiennych „miejscach zamkniętych” – claustrum, jak matka języków nazwała przybytki zakonnych zgromadzeń.
Klasztor jako zasada życia
W średniowieczu klasztor, wraz z miastem i zamkiem stanowił nie tylko integralną część niezbędnej do życia społecznego infrastruktury, ale pełnił również funkcję swoistej oazy, pustelni i ośrodka kultury, nakierowanego wieżami dzwonnic zarówno w kierunku horyzontalnym – w stronę ludzkich siedzib, jak i w kierunku wertykalnym, wyznaczonym płaszczyzną gwiaździstego nieboskłonu. Był tajemniczym hortus conclusus – domkniętym ogrodem, w którym gromadziła się rodzina zakonna i wierni, by „wieść życie ciche i spokojne na chwałę Boga Ojca Wszechmogącego”. Taki model przeżywania życia chrześcijańskiego uwidocznił się w czasach baroku w słynnym opactwie cystersów Port-Royal pod Paryżem, gdzie ciągnęły największe umysły epoki: dramatopisarz Jean Baptiste Racine, wielki filozof Blaise Pascal czy doktor Sorbony Antoine Arnauld, którzy z dala od zgiełku świata oddawali się pracy, nauce, refleksji i modlitwie.
Niewidoczna duchowa praca
Klasztory i zgromadzenia, będąc znakiem tego, co wieczne, wbrew pozorom nie uciekały jednak od świata. Na ziemiach polskich, klasztorne zabudowania przez wieki stanowiły azyl dla wszystkich prześladowanych, poszukujących schronienia i opieki, stąd zaborcze i okupacyjne władze podjęły tak szeroko zakrojone działania dążące do ich unicestwienia. Mnisi z Cluny, którym regułę stworzył św. Bernard z Clairvaux, wielokrotnie stawali w obronie biednych, ciemiężonych przez wszechmocnych feudałów. Zakonnice i zakonnicy, mniszki i mnisi były i są zadziwiającym mostem pomiędzy tym co wieczne, a tym co doczesne, mostem trwającym mimo wstrząsów, rdzewiejących przęseł i pojawiających się raz po raz dziur w nawierzchni, spod których widać groźne i spiętrzone fale wody.
2 lutego, w kolejny już Światowy Dzień Życia Konsekrowanego spróbujmy uświadomić sobie, że na nieustannej modlitwie i pracy klauzurowych i mniszych zgromadzeń wspiera się cała konstrukcja Kościoła. To w Tyńcu, na krakowskim Gródku i Bielanach, na warszawskim Nowym Mieście i w Karmelu w Czernej wymadlane są codzienne łaski, te zwyczajne i całkiem cudowne. To nasi bracia i siostry w ciemnych, brązowych bądź białych habitach ręka w rękę współdziałają z nami w budowie Królestwa Bożego, którego fundamenty musimy już stawiać tu, na ziemi. Bez tego wsparcia, ta ziemia, cały nasz świat i wszystkie nasze wysiłki nie miałaby większego sensu. Będąc w pobliżu tych mniej uczęszczanych, cichych zakonnych świątyń, nie wahajmy się, zwolnijmy codzienny bieg i zatrzymajmy się na modlitewnej adoracji. Być może uda nam się, choć przez krótką chwilę usłyszeć w nich echa pięknej muzyki Nieba.
Łukasz Kobeszko
za rebelya.pl