banner ad

Rozmowy z mędrcem

| 21 lutego 2013 | 7 komentarzy

800px-Caçarelhos46Wszystko wiedzą lepiej, a nie muszą tego udowadniać. Tryskają humorem, nawet gdy noga się powinie. Denerwują ich kłótnie o NFZ i kot wyjadający ciastka z talerzyka na stole. Boleją nad brakiem perspektyw dla młodych.

Starsi ludzie to moi najlepsi rozmówcy, źródło wiedzy o rzeczach oczywistych oraz niezgłębionych. Tę pozostającą w cieniu starych domów generację odkryłam, gdy szukałam ciekawych tematów na reportaże. Mówią o nich pogardliwie: „dziadkowie”, „mohery”, „wałkują to, co już przeminęło”. A oni są trwaniem, trwaniem i strażą tego wszystkiego, co w życiu najważniejsze.

Gość i domownik

Były to wizyty planowane. Wiedziałam na przykład, że pani Z. ma 90 lat i niejedno przeżyła, a pani S. jest córką przedwojennego oficera. Słuchałam, porządkowałam, pisałam reportaże. One, poznawszy mnie, opowiadały. Na początku z lekkim dystansem. Nie wiadomo, kto to wykorzysta i w jakim celu, i jaki tytuł prasowy będą firmować swoim nazwiskiem. W końcu dziwiły się: że też to jeszcze obchodzi młodych?! Z czasem coraz mniej było ustalania faktów, a coraz więcej rozmów o nas, młodych i starszych. O zainteresowaniach, planach, obawach i marzeniach. Herbatka przeciągała się godzinami, bateria w dyktafonie rozładowywała się. A w pewnej chwili stwierdziłam, że potrzebuję kontaktu z ludźmi, a nie „materiału”.

Na pierwszym miejscu jest Polska

Mają po 80 – 90 lat. Przebywają często już tylko w granicach swoich pokoi. Słuchają Radia Maryja, z przyzwyczajenia Polskiego Radia. Jeśli wzrok dopisuje, a w tym wieku zdarza się to co raz rzadziej, czytają też gazety, od lewa do prawa. Łączy ich troska o wnuki i o Polskę. Chwytają sygnały z odległego świata i myślą: czy Ojczyzna trafiła w dobre ręce, czy też jest marnowana. To jest sprawa pierwsza, której poświęcili lata zmagań i pracy. Ojciec jednej ze staruszek walczył o nią z bolszewikami, a potem z Niemcami. Ojciec drugiej budował COP. Trzeci wychowywał pokolenia studentów we Lwowie. I kiedy już jestem skłonna powiedzieć: „pracuję, żeby mieć na ZUS”, one kiwają głowami: „Wtedy pracowało się dla ojczyzny, dla kraju. I człowiek dokładał wszelkich sił”.

Babcia tytularna, adoptowana wnuczka

Należę do pokolenia, które jeszcze ma rodzonych dziadków, ale ci dziadkowie szybko odchodzą. Wtedy „adoptują” nas znajome staruszki.
 
Niedawno razem z koleżanką brałyśmy udział w uroczystości nadania imienia Profesorów Lwowskich wrocławskiemu Gimnazjum nr 15. Pomagałyśmy w organizacji tego wydarzenia, a dyrekcja do współpracy zaprosiła dwie starsze damy rodem ze Lwowa, zasłużone dla zachowania pamięci i prawdy o polskich Kresach. Były zachwycone, że młodzi „też”. Jedna stwierdziła, że koleżanka jest jej wnuczką, a wtedy druga stwierdziła, że ja jestem jej wnuczką. Dalej byłyśmy na „pani”, ale świętowałyśmy rodzinnie.
 
Brakuje im ich własnych wnuków, przebywających w Londynie (boleją nad migracją zarobkową). Przygarniają kolejne. W ten sposób ostatnio jedna pani została moją babcią tytularną. Gdy już porozmawiałyśmy o upowskiej pożodze na Kresach, o rodzinie i kotach, zwiedziłyśmy piwnicę, babcia poczuła się swojsko i wyrwało jej się „ty”. Przeprosiła, ale ja machnęłam ręką: „Może pani być moją babcią”. Ona wtedy popłakała się i powiedziała: „Ale dostałam prezent pod choinkę, wnuczka!” Ona ma wnuczkę za granicą, ja nie mam rodzonych babć, od paru lat, i to – jak dotąd – największa strata w moim życiu. Siedziałyśmy tak przed obrazem kresowej madonny i zaczynałyśmy całe spotkanie od nowa.

Wszystko ma swój czas

Starszych ludzi, których miałam okazję bliżej poznać, mało co dziwi. Mają w sobie dystans do życia. Wypracowali go w sobie. Wszystko zapisane jest w bruzdach na spracowanych dłoniach, w niewidzących oczach i książeczce do nabożeństwa, jedynej uratowanej z płonącego domu. Ich mądrość jest trochę jak mądrość Syracha, streszcza się w słowach: „Nic nowego pod słońcem”. Nawet gdy w 2009 roku rozmawiałam ze staruszką chorą na cukrzycę, stwardnienie rozsiane i nowotwór złośliwy jednocześnie, zobaczyłam, że w niej nie ma rezygnacji. – Zawiódł panią przyjaciel? Znajdzie lepszego. Znajdzie! – wzrusza ramionami i słabo uśmiecha półprzymkniętymi oczami. Jest to mądrość św. Antoniego: co się zgubiło, to się znajdzie, czego brakuje, przyjdzie samo z czasem. Siedzą lub leżą pod obrazem Jezusa Miłosiernego, z różańcem w dłoniach, i wiedzą, że wszystko jest zapisane w Niebie i to wszystko poznamy razem z czasem. Zło dzieje się po to, by przyszło większe dobro. Właśnie przekonanie o tym sprawiło, że moje kolejne wizyty dla uzupełnień i autoryzacji (a te trwają bez końca) przerodziły się niepostrzeżenie w osobiste pogawędki. – Kiedy mnie pani znowu odwiedzi? – pytają staruszki – bohaterki tekstów. Potrafią dzwonić o każdej porze dnia, niby to w konkretnej sprawie. Jednak rozmowa kończy się prośbą, żeby przyjść, kiedy mam ochotę. Na herbatę, na pierogi, przejazdem, po drodze i przy okazji, bo akurat znalazła w teczce nowe dokumenty.

Wiedza tajemna

Był zimowy zmierzch i po którejś godzinie nagrywania przyszła pora na herbatę. – Proszę sobie dolać, to sok czereśniowy. Ja bardzo lubię sok czereśniowy – powiedziała uprzejmie pani S. Piłyśmy ze szklanek, a ona wspominała swój ślub na którymś z niemieckich zamków. W prezencie od ojca dostała wtedy serwis Rosenthala. W pewnej chwili odwróciła się do kredensu i wyjęła z niego kruchą filiżankę. – Proszę zobaczyć – wodziła czubkiem palca po dnie – po tym poznaje się prawdziwą porcelanę – przez warstwę prześwituje światło. Staruszki uczą mnie umiejętności dawno zapomnianych. Jako wolontariuszka w szpitalu onkologicznym, pobieram takie lekcje non stop. Był taki dzień na oddziale radioterapii, gdy chodząc od sali do sali, zapisywałam sobie na kartce z notesu przepisy na pierogi. Każda pani miała inny. – Ta co ona pani wciska? – denerwowały się, komentując receptury swoich sąsiadek. Czasem trafia się opowieść o dworku matki pod Tarnopolem, gdzie przyjeżdżał Iwaszkiewicz, dzieciństwie na Syberii lub o niemieckiej okupacji i matce ukrywającej w lwowskim mieszkaniu Żydów. Choć to dzieje się rzadko, właściwie coraz rzadziej.

Starość trudna

Idylla to pozory. Wie o tym każdy, kto miał okazję opiekować się chorym obłożenie emerytem, zależnym tylko od niego. To często nieprzespane noce, utarczki słowne, niekończące się dyskusje nad zastosowaniem konkretnych leków i diet, a nawet walki o to, by wprowadzić do domu opiekunkę, gosposię. O każdej porze dnia i nocy zdarzają się telefony alarmowe: „przyjdź tu szybko”, „wezwij lekarza”, „nie możesz mnie teraz zostawić samej”. Mówią, że na starość charakter się zaostrza. Starszy człowiek wymaga troski jak dziecko, ale chce zachować autonomię jak każdy człowiek dorosły. Najlepsze dziecko lub wnuk może być wtedy oskarżony o złą wolę, brak empatii, oszukiwanie, egoizm i lenistwo, a przecież daje z siebie wszystko. Nie oddaje chorego do domu opieki, z kilku powodów, ale w warunkach domowych nie jest w stanie spełnić jego oczekiwań. Sytuacja taka staje się drogą krzyżową, dla obydwu stron. To szkoła cierpliwości i nieustannego wybaczania.
Ale też starość uczy autoironii, o ile ponure pojęcie ironii jest tutaj na miejscu. – Ja 20 lat temu miałam więcej rozumu – wypala nagle inteligentna 90-latka, która nie może sobie przypomnieć jakichś szczegółów z historii rodziny. – No co? Taka jest prawda – wzrusza ramionami. Dziesięć lat później miałam okazję toczyć długie dyskusje z pewnym kombatantem. Pierwszy cel, jaki sobie postawił na emeryturze, nie robić z siebie „dziadka”. Zaimponował mi tym.

Kamień szlachetny

Opowieść starszego człowieka, o nim samym, a nie film lub książka, to dla mnie kamień szlachetny. Trzeba go wypatrzyć, podnieść z ziemi, oczyścić delikatnie i schować między skarby. Z takich kamieni tworzy się potem cała mozaika – prawdziwy obraz przedwojennego świata, prawdziwy, bo przekazywany przez żywych świadków.
Starsi ludzie cieszą się, widząc zainteresowanie okresem międzywojennym, okazywane przez młodsze pokolenie. Dziwią się, pytają: „kto cię tak wychował???” XX-lecie było czasem ich młodości, Polski, z którą się utożsamiają i za którą wciąż tęsknią. Inni bywają nieufni, nie chcą opowiadać. Boją się ośmieszenia, manipulacji. Obawiają się, że to, co powiedzą, zostanie wykorzystane do niewłaściwych celów. Doświadczenia wojenne i lat PRL-u zostawiły w nich smutek i traumę. Te uczucia trzeba uszanować, ale też delikatnie wlewać w ich serca ufność, że są poszukiwanymi świadkami i nauczycielami, a więc właśnie oni nie powinni milczeć. Mówię wtedy: „gdy pani tego nie powie, nie opowie już nikt”. To działa niezawodnie.
 
 
Aleksandra Solarewicz

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Myśl, Społeczeństwo

Komentarze (7)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Alek pisze:

    Starsi ludzie są niewykorzystani i opuszczeni z powodu rozpadu rodziny wielopokoleniowej. Kiedyś napisałem tekst na forum KZM, o potrzebie i perspektywach choćby częściowej jej reaktywacji, ale tamtejsze forum zostało skasowane.

  2. CS pisze:

    Pełna zgoda i niestety z tej perspektywy państwo opiekuńcze wyrządza jeszcze większą krzywdę. W Wielkiej Brytanii starsi ludzie pozamykani w domach opieki przechodzą ciężkie depresje. Nie rozumieją dlaczego tam są i czemu ich dzieci ich nie odwiedzają. Największa tragedia jest w czasie Bożego Narodzenia.

  3. Alek pisze:

    Zastanawiające jest, że nikt nawet z prawej strony nie rusza tej kwestii. Urbanizacja niczego nie wyklucza. Można w mieście mieć np. dwa mieszkania po sąsiedzku. Jest i dystans, bo nikt nikomu nie zagląda w garnki, ale i bliskość zajęcia się wnukiem, czucia się potrzebnym (w jedną stronę), wniesienia zakupów, wezwania pomocy w razie zasłabnięcia etc (w drugą). Gorzej z emigracją ;) Oczywiście nie jest to takie proste, bo i starzy ludzie czasami dziwaczeją. Przydałoby się wylansować pewien model kooperacji z poszanowaniem wzajemnej autonomii.

  4. Mariusz Matuszewski pisze:

    @Alek: a czy dysponuje Pan jeszcze tym tekstem? Z chęcią opublikujemy. Zresztą jeżeli Pan pisze trochę więcej, to zapraszam do kontaktu.

  5. AS. pisze:

    Alek – tak, to prawda. Mozna powiedziec, ze szukaja sobie wlasnie wnukow zastepczych. Tak bardzo potrzebuja tej wlasnie pelnej rodziny…

  6. AS. pisze:

    CS – tak. Nic dodac, nic ujac.

  7. AS. pisze:

    Alek, dolaczam sie do prosby Mariusza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *