Zimny: Konfederacja quand même
Odbywająca się kampania wyborcza (dość nudna i ospała, co pokazuje jakim absurdem było rozbicie tegorocznych wyborów na dwie części: osobno w maju do Parlamentu Europejskiego i osobno w październiku do Sejmu i Senatu) wymusza ustosunkowanie się do siebie. Nadchodzące wybory są dość ważne, co piszę przy całej świadomości tego, że takie opinie można usłyszeć przy okazji każdej elekcji. Niemniej jednak przypomnijmy sobie nastroje sprzed czterech lat: zwycięstwo PiS cała prawica, wymęczona ośmioma latami rządów Kongresu Aferałów pod zmienioną dla niepoznaki nazwą, przyjęła z wielkim entuzjazmem i wielkimi nadziejami. Piszący te słowa poczytuje sobie za zaszczyt, że był wobec ówczesnej euforii nieco sceptyczny, choć i on pozwalał sobie na pewne nadzieje. Czy niesłusznie? Czy reforma sądów nie była obiecująca? Czy obietnica głosowania każdego projektu obywatelskiego nie dawała nadziei na to, że wreszcie w Polsce zostanie zupełnie zakazana aborcja i odwrócimy błąd profesora Makarewicza sprzed nieomal dziewięćdziesięciu lat? Czy konflikt z Unią Europejską nie rodził złudzeń, że jeśli PiS nie pójdzie w eurosceptycyzm starego Le Pena, to przynajmniej spróbuje w Polsce zaszczepić eurosceptycyzm Torysów (a jaki takie ziarno może dać plon, niedługo potem pokazało referendum brytyjskie)? Czy sprzeciw wobec polityki migracyjnej rządów Tuska i Kopaczowej nie pozwalał myśleć, że unikniemy kolorowania polskich miast? Wszystkie te nadzieje okazały się jednak płonne. Dziś niewątpliwie prawicowy i konserwatywny elektorat powinien z tego wszystkiego partię rządzącą rozliczyć. Z przerażeniem obserwuję jednak, że wyborcy ci dalej mają pewne złudzenia, a jeśli ich nie mają, to uważają, że brak jest alternatyw.
Postawa taka jest szkodliwa i błędna, o czym będzie niżej mowa. Autor zdaje jednak sobie doskonale sprawę z jej przyczyny, którą jest postać „opozycji z prawa” wobec PiSu. Niewątpliwie trzeba przyznać rację wszystkim tym, którzy mówią, że Konfederacja jest środowiskiem pełnym błaznów, clownów, freaków i wariatów, zarówno niegroźnych, np. sedewakantystów, jak i groźnych, np. antyszczepionkowców. Trzeba jednak również powtórzyć za Karolem Maurrasem: politique d’abord ! Dla dobra sprawy politycznej można przecież przecierpieć fakt bycia reprezentowanym w Sejmie przez jakiegoś wariata (a jeśli Czytelnik rozważa poparcie PiSu, to przecież musi liczyć się z tym, że jego reprezentantem będzie np. Marek Kuchciński), drzewa nie mogą przecież przesłaniać lasu. Lasu, którym jest po pierwsze, wystawienie PiSowi oceny niedostatecznej za zawiedzione nadzieje z roku 2015, a po wtóre, wywieranie na PiS nacisku z prawej strony.
Wielkie centrum
Rozwińmy najpierw wątki antypisowskie i zacznijmy od samego początku, nie zaś od minionej kadencji. Jarosław Kaczyński jest wszak obecny w polskiej polityce nie od dziś, jego pierwsza poważna inicjatywa (która na szczęście umarła, ale niestety, nie na zawsze) nosiła imię Porozumienia Centrum. Nazwa ta dobrze oddaje prawdziwe poglądy Jarosława Kaczyńskiego, które mieszczą się dokładnie w bagnie. Niemniej oprócz tych centrowych poglądów, Naczelnik ma jeszcze fiksację, którą jest pewien wariacki antykomunizm, rozumiany jako oczyszczenie Polski z pozostałości po minionym ustroju, przede wszystkim w aspekcie przewietrzenia kadr, tak by w wolnej Polsce kompletnie straciły znaczenie wszelkie powiązania z poprzedniej epoki, dotyczy to także sfery symbolicznej i nazewnictwa. Szkopuł w tym, że nie są to postulaty interesujące dla przeciętnego wyborcy centrowego, są natomiast dla elektoratu prawicowego. Stało się to przyczyną pozornego marszu Jarosława Kaczyńskiego na prawo. Zjawisko to uległo wzmocnieniu po wywołaniu przed ponad dziesięciu laty konfliktu z Platformą Obywatelską, po rozbiciu i wchłonięciu Ligi Polskich Rodzin, a następnie po katastrofie smoleńskiej, gdy łatwo było skonsolidować na jej kanwie środowiska prawicowe. Wszystko to jednak miraż, pozór, fatamorgana. Jarosław Kaczyński konserwatystą nigdy nie był, przyjmowana retoryka służyła mu dla pozyskania elektoratu oburzonego postępową i nieudolną polityką konkurentów. Póki tego elektoratu potrzebował, a był w opozycji, łudził go i mamił, niszcząc po drodze wszystkie bardziej prawicowe siły polityczne.
Dziś jednak Jarosław Kaczyński znajduje się w bardzo komfortowej dla siebie sytuacji. Poparcie dla jego partii sięga nieomal połowy wyborców, a jednocześnie niemal cała prawicowa konkurencja została zniszczona i wchłonięta (często przy aktywnym Prezesa udziale). W ten sposób Naczelnik mógł odrzucić maskę i pokazać swoją prawdziwą twarz, głośno zapowiadając (ustami premiera Morawieckiego), że PiS w przyszłej kadencji nie zamierza zaostrzyć prawa aborcyjnego. Nie jest to żadna zdrada idei czy pragmatyczne podejście do tego zagadnienia. Po prostu obecne urządzenia prawne w tej materii zupełnie Jarosława Kaczyńskiego satysfakcjonują.
Jeszcze jedno zagadnienie pozwalało zawsze Prezesowi przyciągać do siebie elektorat prawicy, ponieważ z niechęcią do Polski Ludowej łączy się niechęć do Rosji, jako do czynnika zagrażającego suwerenności naszego kraju. Stąd zaś płynie bezgraniczna miłość do Stanów Zjednoczonych. Kwestia to istotna nie tylko dlatego, że w tym momencie uzależnienie Polski od USA przerosło znacząco uzależnienie PRL od ZSSR, ale przede wszystkim dlatego, że Ameryka jest owym słynnym „arsenałem demokracji”, co dzisiaj oznacza bastion praw człowieka – te zaś są rozumiane w antykonserwatywny sposób. Dobrze wiemy, że Stany Zjednoczone domagają się od swoich „sojuszników” prowadzenia konkretnej polityki wewnętrznej i Jarosław Kaczyński, za cenę obrony przed Rosją, będzie taką politykę realizował (przykładem była choćby sprawa nowelizacji ustawy o IPN). Jest to czynnik uniemożliwiający jakiekolwiek poważniejsze zmiany w Polsce w duchu konserwatywnym.
Tymczasem przeciętny prawicowy wyborca nie ma już na to żadnych nadziei, ale dalej poopiera PiS, głosuje na tę partię i wierzy w Prezesa. Dzieje się tak dlatego, że przeciętny prawicowy wyborca jest tchórzem. Tchórzostwo jego objawia się tym, że zobaczywszy postępy postępu na zachodzie obawia się ich importu do Polski. Jest pewien (zresztą słusznie), że rządy Koalicji Obywatelskiej lub Lewicy doprowadzą do wprowadzenia w Polsce prawnego uregulowania związków osób tej samej płci albo (tu już niekoniecznie, ze względu na orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego) legalizacji aborcji na żądanie. Wyborca ten uważa, że PiS może nie zmieni nic na lepsze, ale nie dopuści do zmiany na gorsze.
Wróćmy tedy do zagadnienia Ameryki. Wyobraźmy sobie (nie jest to trudne), że Donald Trump przegrywa wybory prezydenckie w 2020 roku. Prezydentem zostaje Joe Biden lub inny Bernie Sanders i za amerykańską (śmieszną) pomoc dla Polski domaga się właśnie tych, powyżej wymienionych koncesji. Czy państwo PiS będzie się im opierać? A jaką będzie mieć alternatywę? Równie tęczowo-aborcyjny (jeśli nie bardziej) Berlin lub … Moskwa. A Moskwa dla Jarosława Kaczyńskiego to non possumus, jest to jeden z podstawowych aksjomatów jego polityki i jego rozumienia polskiej racji stanu.
Nacisk z prawej strony
Jak powyżej zauważyliśmy, jedynym co zmuszało Prezesa do przyjmowania prawicowej retoryki, do liczenia się z postulatami prawicy, był brak monopolu na tejże prawicy reprezentowanie. Tak było w czasach, gdy musiał liczyć się z Ligą, tak było w czasach, gdy przejmował jej elektorat, tak było wreszcie podczas poprzedniej kampanii wyborczej, gdy eksponowanie przez Konfederację problemu traktowania Polski przez Izrael wymusiło na nim kilka deklaracji antyżydowskich, czy może, łagodniej, antyroszczeniowych.
Wróćmy do tematu wariatów obecnych na listach Konfederacji i przeszkadzających w jej poparciu. Osoby, które piszą te słowa zdają się zapominać, że Konfederacja nie będzie przecież rządzić. Nie jest to możliwe, nie jest też na tym etapie potrzebne. Tym natomiast, co ów zbiór najrozmaitszych środowisk prawicowych może zrobić, jest wywieranie wspomnianego już nacisku z prawej strony. Dzięki Konfederacji prawicowy wyborca będzie miał alternatywę, do której zawsze będzie mógł uciec, jeśli tylko Jarosław Kaczyński zacznie bawić się w wielkie centrum. Konfederacja stanie się konserwatywnym mieczem Damoklesa wiszącym nad głową Prezesa. Jarosław Kaczyński nie będzie mógł sobie pozwolić na bezkarne klękanie przed Waszyngtonem lub Tel-Awiwem, na bezkarne przyjmowanie uchodźców, na bezkarne bagatelizowanie kwestii pro-life. Każda taka arogancja z jego strony, to pewien odsetek wyborców przechodzący do opozycji.
Wiemy, że to możliwe, ponieważ widzieliśmy przykład węgierski. Tam największą siłą opozycyjną wobec, będącego przecież odpowiednikiem Jarosława Kaczyńskiego, Wiktora Orbana, był Jobbik. Dzięki temu Orban musiał o prawicowy elektorat dbać i o niego zabiegać – do rządów węgierskiego premiera można mieć wiele zastrzeżeń, ale zauważmy, że nie prowadzi on polityki zagranicznej na kolanach, zakazał także finansowania organizacji pozarządowych przez zagranicę, nie przyjmuje nielegalnych imigrantów, walczy o większą niezależność kraju w Unii Europejskiej.
To samo może mieć miejsce w Polsce, jeśli tylko nadchodzące wybory wytworzą prawicową alternatywę wobec Prawa i Sprawiedliwości.
Idealnie być nie może
Zanim zakończymy musimy poświęcić jeszcze parę słów krytyce Konfederacji z innej strony. Niewątpliwie jest z nią kilka problemów, dalece ważniejszych niż omawiana już kwestia wariatów. Są to fałszywy antyatlantyzm, fałszywy eurosceptycyzm, niedostateczny radykalizm i jak najprawdziwszy leseferyzm.
Konfederacja dużo miejsca poświęca krytyce polityki zagranicznej PiSu, sama nie proponuje jednak żadnej alternatywy. Nikt (oprócz być może Korwina) nie mówi tam ani słowa o konieczności opuszczenia NATO i innego ułożenia naszego bezpieczeństwa międzynarodowego. Są przeciw sankcjom, za ociepleniem relacji z Rosją, ale wątpliwe, by chcieli reorientować polską politykę zagraniczną. Podobnie jest ze stosunkiem do Unii Europejskiej. Słusznie krytykowana jest Unia Europejska za jej wtrącanie się w nieswoje sprawy, ale nikt nie zgłasza poważnie pomysłu pójścia drogą brytyjską, nie ma planu tego, co w zamian. Chcę jednak powrócić do tego, co już napisałem: Konfederacja rządzić nie będzie i jej rzeczą jest przede wszystkim program negatywny, punktowanie władzy. Trzeba także zauważyć, że, cytując klasyka, nie jest to antyeuroatlantyzm, jakiego potrzebujemy, ale taki, na jaki sobie zasłużyliśmy: Polacy są zakompleksieni na punkcie zachodu, kochają obie te instytucje, jedną, ponieważ daje pieniądze, drugą, ponieważ chroni nas przed rosyjską inwazją. Jedyne na co można sobie w takiej sytuacji pozwolić to uprzejme zwracanie Polakom uwagi, że są w błędzie, że nasza pozycja w tym obozie jest słaba – i najpierw trzeba dążyć do jej wzmocnienia; dopiero potem będzie można pokazać, że to niemożliwe i że jedynym rozwiązaniem jest za współpracę podziękować. Poza tym, zadziała tutaj ten sam mechanizm, co w przypadku PiSu: niedostatki w antyatlantyzmie i eurosceptycyzmie wytworzą miejsce dla radykalniejszych w tym względzie stronnictw.
To samo może się tyczyć strachu przed własnym cieniem, co często jest przypadłością polityków i działaczy związanych z Ruchem Narodowym, bojących się, że ktoś dostrzeże za nimi brunatny cień. Na dzień dzisiejszy trzeba to brać z pocałowaniem ręki, kiedy Konfederacja wzmocni się i okrzepnie, wytworzy się luka dla nacjonalistów niewstydzących się Leona Degrelle czy Bolesława Piaseckiego.
Wreszcie zagadnienie liberalizmu. Niewątpliwie z konserwatywnego punktu widzenia gospodarcze pomysły Konfederacji są do pewnego stopnia groźne, mogą petryfikować zawleczony do Polski po 1989 konsumpcjonizm, szkodzić lokalnym wspólnotom i drobnemu rzemiosłu rzuconemu na głęboką wodę konkurencji z wielkim kapitałem. Wśród ustaw zaproponowanych przez dr Mentzena znajduje się także zniesienie obostrzeń w handlu niedzielnym, co dla katolika jest nie do przyjęcia. Niemniej (już pomijając, że Konfederacja nie będzie rządzić) trzeba zwrócić uwagę na fakt, że ostatnie czterolecie było okresem nadmiernego przeciągnięcia etatystycznej wajchy, co poskutkowało spadkiem inwestycji, inflacją, upadkiem wielu przedsiębiorstw i może pociągnąć za sobą dalsze gospodarcze kłopoty. Sprzeciw wobec takiej polityki rządu jest słuszny i nie będzie przecież oznaczał legalizacji obrotu heroiną, a właśnie złapanie oddechu przez tych, którzy go stracili. Rzecz też dalece ważniejsza: stanowiąc pewne ekstremum wolnorynkowe, Konfederacja (dla odmiany w stosunku do poprzednich zarzutów) stanowi czynnik tamujący powstanie stronnictwa integralnie libertariańskiego, co należy poczytać za pewien pozytyw.
Dał nam przykład Jacques Chirac
Zbliżając się do końca tych rozważań chcę jeszcze raz podkreślić, że PiS nie jest partią prawicy i musi zostać przez prawicę rozliczony, zaś jedynym narzędziem do jego rozliczenia przez prawicę jest – czy nam się to podoba, czy nie – Konfederacja. Obecność w tym stronnictwie ludzi dziwnych jest może pewną psychiczną barierą, jednak zauważmy, że najrozsądniejszym człowiekiem we wczesnej fazie rewolucji francuskiej był Honoriusz de Mirabeau, niestroniący od alkoholu liberał pozostający na żołdzie angielskim. Mimo to wybitny historyk tego okresu, Pierre Gaxotte, w nim właśnie upatrywał niespełnionej nadziei na opanowanie chaosu. Ronald Reagan był natomiast aktorem, a dziś prawica, tak polska, jak i amerykańska, go uwielbia (słusznie czy nie, to inna rzecz).
Najgorszym zjawiskiem w tym wszystkim jest jednak ów paraliżujący prawicę strach przed rewolucją obyczajową, którą ma jakoby powstrzymywać tylko partia rządząca. Konserwatyści (i byty pokrewne) zamiast dążyć do zwycięstwa, chcą kontentować się nieporażką. Postawa taka jest wszakże drogą do nikąd. Ograniczenie do defensywy zawsze kończy się klęską, aby zwyciężać, trzeba atakować. Program zaś ofensywny ma nie PiS, który ogranicza się do strzeżenia status quo, a Konfederacja – nie zgrywajmy do reszty płyty aborcji i homoseksualizmu, dość powiedzieć, że wśród stu ustaw Mentzena mamy projekt przywrócenia małżeństw wyznaniowych: liberalny wprawdzie w założeniach, ubożuchny, ale ciągle lepszy niż wszystko, czego w polityce prorodzinnej dokonał PiS.
Poza tym konserwatywny wyborca winien pamiętać o jeszcze jednym. To właśnie Jarosławowi Kaczyńskiemu, który od trzydziestu lat niszczy w Polsce wszystkie stronnictwa bardziej prawicowe aniżeli on sam, zawdzięcza brak innych alternatyw niż Konfederacja. W takiej sytuacji oczywistym jest najprostszy sposób, by mu podziękować.
A jeśli nawet (co niemożliwe) głosy na Konfederację odbiorą wówczas zwycięstwo PiS? Bardzo dobrze! Będzie to słuszna kara za tę zbrodnię. Zresztą, niech nam służy przykład zmarłego niedawno prezydenta Francji, Jacquesa Chiraca. W 1974 r. Chirac wsparł w wyścigu do Pałacu Elizejskiego liberała Giscarda-d’Estainga przeciw swojemu własnemu stronnictwu gaullistowskiemu (możemy to porównać z poparciem prawicy dla PiSu w 2015 r.). Dzięki temu wsparciu Valery Giscard-d’Estaing te wybory wygrał i nawet mianował Chiraca premierem (co może symbolizować pierwszy okres rządów PiS, który faktycznie był całkiem, jak na tę partię, konserwatywny), jednak w ciągu spetennatu okazało się, że wizje Francji obu panów są inne. W 1981 r. Chirac postanowił więc kandydować przeciwko dawnemu sojusznikowi. Nie wygrał, nie wszedł nawet do drugiej tury: w tej zmierzył się dotychczasowy prezydent i socjalista François Mitterand. Znów wszystko zależało od Chiraca, ale ten wyciągnął wnioski i tym razem d’Estainga nie poparł. Wybory wygrał Mitterand (byłyby to aktualne wybory). Rządził wprawdzie dwie kadencje, ale jego następcą został właśnie Jacques Chirac.
Morał z tego taki, że lepiej postawić na niezależność, wtedy można coś wygrać. Inaczej trzeba będzie się pogodzić z wielkim bagnem Jarosława Kaczyńskiego, a po ostatnim czteroleciu chyba wszyscy mamy tego dość. Dlatego Konfederacja quand même !
Adrian Zimny
Kategoria: Adrian Zimny, Polityka, Publicystyka