T. Parnicki: Aecjusz. Ostatni Rzymianin.
Wśród wielu zapomnianych polskich powieści historycznych możemy znaleźć dzieła zróżnicowane jakościowo. Często przeciętne (np. Dopóki szabla w garści B. Królikowskiego), i mierne (półki w księgarniach uginają się pod współczesną – jeszcze nie wyprzedaną, a już zapomnianą – fabularną makulaturą o rycerkach i wojowniczkach, niewnoszącą w narrację dziejowej panoramy zgoła nic oprócz żenady). Możemy również znaleźć powieści dobre. Ot, choćby lekko zakurzone, ale wciąż wzbudzające wzniosłe uczucia dzieła z cyklu Dzieje Polski Józefa Ignacego Kraszewskiego. W końcu są i ONE. Powieści bardzo dobre. Do takich zalicza się bez wątpienia Aecjusz. Ostatni Rzymianin Teodora Parnickiego.
Sięgając po Aecjusza… spodziewałem się mieszanki ducha sienkiewiczowskiej trylogii z nonszalanckim romantyzmem prozy Uriela Waldo Cutlera. Kolażu pejzażu historycznego rozdartego rykiem heroicznej trąby z chropowatością i bezceremonialną zadziornością wątków łotrzykowskich. Już, już wyobrażałem sobie tytułowego bohatera jako bedierowskiego Rolanda, który z zimnym rzymskim poczuciem obowiązku na przekór wszelkim przeciwnościom stara się zaprowadzić na powrót Pax Romana, tak aby duch Cycerona znów zakrólował od Trewiru do Hippony. Pierwsze kilkanaście stron powieści utrzymywało mnie w tym wrażeniu. Aecjusz – chłopiec słuchający o przewagach bitewnych swojego ojca Gaudencjusza z podziwem i ciekawością. Aecjusz – młodzieniec słyszący o upadku komesa Stylichona (powieściowa forma Styliko niezbyt przepadła mi do gustu) z naprężeniem i szacunkiem dla przegranego. Aecjusz – młody mężczyzna z zciśniętym gardłem, ale nieruchomą, pełną wzniosłem godności twarzą obserwujący haniebne uprowadzenie przez Gotów z Rzymu Galii Placydii – córki cesarza Teodozjusza Wielkiego.
(…) Tak samo przed czterema wiekami wchodziła do miasta Tusnelda w triumfie Germanika. Tylko Tusnelda miała oczy niebieskie – natomiast czarne, lekko wypukłe i nieco za okrągłe są oczy wychodzącej z miasta w triumfie barbarzyńcy Galii Placydii. Córki wielkiego Teodozjusza Augusta. Tuż obok Aecjusza rozległo się głośne szlochanie. Odwrócił się: retor i prezbiter płakali oparci o siebie głowami. Aecjusz nie płakał[1].
Postać głównego bohatera ewoluuje. Aecjusz – chłopiec odbierający klasyczne wykształcenie jest, delikatnie mówiąc, pełen odruchowej rezerwy w stosunku do barbarzyńców. Aecjusz – młodzieniec patrząc na upadek Stylichona jest pełen podziwu dla jego postawy w obliczu śmierci. Stylichon godził się oddać życie, aby nie narażać Rzymu na zamieszki, bardzo groźne dla państwa w momencie przerwania limesu. Główny bohater zdaje się rozumieć konieczność redefinicji rzymskości jako modelu kulturowego, wyboru określonej racji stanu, nie zaś kwestii urodzenia. Zresztą i ta nowa określoność okazuje się zbyt ciasna. Kluczem do zrozumienia tej kwestii zdaje się zdanie, które jeden z bohaterów wyrzekł do Aecjusza nieco później w toku powieści:
(…) zaprawdę tyś nie Styliko [Stylichon! – K.J.] – prawie szaptem powiedział Bonifacjusz. – Styliko to był barbarzyńca z duszą Rzymianina…a ty, Aecjuszu…ty jesteś Rzymianinem z duszą barbarzyńcy, lecz tylko taki ocalić może ginące cesarstwo…[2]
Aecjusz dojrzały, Aecjusz mężczyzna, Aecjusz lwiej części powieści, rozwiał ostatecznie moje początkowe wyobrażenia o nim. Powieściowy rzymski patrycjusz nie był połączeniem Pompejusza i Rolanda. Bezsprzecznie Parnicki tchnął w niego duszę barbarzyńcy. Aecjusz wspinający się na szczyty władzy jest brutalny, ba! – bezwzględny i dziki w swej brutalności. Lata przebywania jako zakładnik na dworach gockich i huńskich królów ukształtowały człowieka przebiegłego w swej dzikości i bezmyślnym brutalizmie. Biorącego u boku władcy Hunów udział w pustoszeniu ziem cesarstwa, mordowaniu ludności, paleniu świątyń. Aecjusz to okrutnik, cyniczny gracz polityczny i przebiegły dowódca, ale również człowiek świadomy swoich obowiązków i oczekiwań, jakie na nim ciążą. Oto obraz nakreślony przez Parnickiego.
Społeczeństwo rzymskie odmalowane przez autora nie ma wiele wspólnego z tym z czasów Cyncynata, Regulusa, czy nawet Oktawiana Augusta. Nie potrafi się samo obronić, nie potrafi samo bić i pokonywać przeciwników. Potrzebuje barbarzyńców i boi się barbarzyńców, rozkazuje barbarzyńcom, walcząc z barbarzyńcami. Ukazani Rzymianie-dowódcy albo są, przy całej swej szlachetności charakteru, nieco nieporadni życiowo, albo okazują się śliskimi, nieudolnymi karierowiczami. Ci którzy potrafią walczyć i wygrywać są otoczeni barbarzyńcami, sami często będąc na poły zbarbaryzowanymi.
Powieść kreśli również dzieje pewnych napięć na linii religijnej. Mamy tu chrześcijan ortodoksyjnych, nicejskich, którzy właśnie domykają swoje wyznaniowe panowanie nad światem rzymskim, oraz arian, przede wszystkim barbarzyńców, ale także jedną z głównych bohaterek powieści, która jest możną Rzymianką. Obecni są także poganie, Rzymianie-tradycjonaliści, łudzący się jeszcze wizją powrotu imperium do stanu sprzed bitwy pod Adrianopolem. Kwestie religijne są w powieści o tyle tylko istotne, o ile splatają się z problemami socjologiczno-kulturowymi. Same z siebie bowiem posiadają wartość tylko fragmentaryczną.
Mieszane uczucia towarzyszyły mi podczas czytania fragmentów przepełnionych erotyzmem (Tak! W powieści są takowe!). Z jednej strony przez oględny sposób narracji i przesycenie uczuciowością (powieść debiutowała w 1936 r., więc na szczęście nie mamy do czynienia ze współczesną książkową quasi pornografią) ozdabiały tok wywodów, uczłowieczały bohaterów. Z drugiej strony nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że niektóre opisy były wplatane w powieść na siłę, burząc niekiedy porządek ścieżki opisywanej dziejowej panoramy, a w najlepszym razie nic do niej nie wnosząc.
Z Aecjuszem rozstałem się z pewną nutką żalu. Jakby ktoś wyciągnął mnie ze świata przedstawionego, w którym zacząłem się na dobre rozgaszczać. Cóż pozostaje człowiekowi, którego tęsknota pcha na niszczejące fora niknącego antyku? Pozostaje powtarzać sobie słowa powieści: Aecjusz nie płakał.
Konrad Januszewski
Kategoria: Recenzje