banner ad

Śrama: Kilka refleksji o PRL-u, majątku narodowym i pańszczyźnie (w odpowiedzi na tezy piewców PRL-u, których nazwiska pominę przez uszanowanie)

| 1 lutego 2021 | 0 Komentarzy

 Ostatnimi czasy wśród ludzi mieniących się konserwatystami pojawiła się spora grupa piewców PRL-u. Jest rzeczą nazbyt oczywistą, że konserwatysta nie może pochwalać lewicowej dyktatury, jednak niezależnie od tego twierdzenia piewców PRL-u są po prostu intelektualną abberacją opartą zwykle na bezkrytycznym przyjmowaniu do wiadomości twierdzeń zawartych w publikacjach powstałych w czasach tego nieszczęsnego tworu państwowego oraz w niektórych powszechnie krytykowanych pracach autorów takich jak Andrzej Leder, czy Jan Sowa.

Pierwszym z takowych twierdzeń jest to, że według piewców PRL-u, za czasów tego nieszczęsnego tworu państwowego powstał polski majątek narodowy poprzez odebranie dóbr żydowskim i niemieckim przemysłowcom[1]. Jest to wielkie przekłamanie, gdyż tak naprawdę fabryki i duże przedsiębiorstwa, które w czasach zaborów częstokroć rzeczywiście znajdowały się w rękach Niemców i Żydów, jednak później w czasach II Rzeczypospolitej znaczna część spośród nich stała się własnością polskich przedsiębiorców, czego przykładem może być Fabryka porcelany w Chodzieży, która znalazła się najpierw w rękach Stanisława Mańczaka, a potem Czesława Szramy i Wincentego Kapczyńskiego, którzy formalnie pozostawali jej właścicielami również po wojnie aż do momentu kradzieży przedsiębiorstwa przez komunistów w roku 1947[2].

Polacy zakładali wówczas także nowe przedsiębiorstwa, takie jak fabryka baterii Centra utworzona przez Andrzeja Kaczmarka, odziedziczona po jego śmierci (1921) przez jego zonę Wandę i córkę Katarzynę, a następnie przejętą przez jego zięcia Wacława Tomaszewskiego (od roku 1925 męża wspomnianej Katarzyny), który w sposób szczególny dbał o swych pracowników budując dla nich tanie i wygodne jak na ówczesne standardy mieszkania[3]). Podobnych przypadków przechodzenia fabryk w polskie ręce lub tworzenia nowych w 20-leciu międzywojennym jest wiele i można mniemać, że z czasem wytworzyłoby się silne mieszczaństwo etnicznie polskie, gdyż jest rzeczą oczywistą, że wcześniej na terenie zaboru pruskiego dominującą rolę w miastach odgrywali Niemcy, czego świadectwem jest choćby niemieckie pochodzenie znacznej części władz miejskich[4]. Niestety, ów proces powstawania silnego polskiego mieszczaństwa został zahamowany w wyniku II wojny światowej, a następnie nacjonalizacji przemysłu przez komunistów. Można zatem stwierdzić, że Roman Dmowski uważający mieszczaństwo za niezwykle ważne nigdy nie zgodziłby się na jego wywłaszczenie[5].

W pewnym sensie w czasach II Rzeczypospolitej poszczególni przedstawiciele narodu częstokroć zupełnie bezwiednie realizowali plan Romana Dmowskiego, który chciał, aby Polacy stali się narodem mieszczańskim, choć należy tutaj zaznaczyć, iż wśród dorabiających się wówczas potomków dawnych rzemieślników, chłopów oraz zdeklasowanej w czasach zaborów szlachty endecja miała szczególnie wysokie poparcie[6]. Zatem można stwierdzić, że polski majątek narodowy rozumiany jako majątek poszczególnych przedstawicieli narodu, a nie jako przedsiębiorstwa rządowe, czy raczej partyjne wzrastał właśnie w czasach II Rzeczypospolitej, a nie podczas trwania PRL-u, kiedy to jedynie doszło do zagrabienia prywatnego majątku, będącego wynikiem pracy częstokroć wielu pokoleń, gdyż na przykład w Wielkopolsce tradycja pracy organicznej trwała przynajmniej od połowy XIX wieku, czego najwspanialszym świadectwem są zakłady Hipolita Cegielskiego, przekształcone w roku 1889 przez jego syna, Stefana w spółkę akcyjną, w której nadal znaczące udziały posiadała rodzina Cegielskich. Przedsiębiorstwo to zdolne było do rozwoju, a w roku 1919 odkupiło teren po upadłej fabryce Juliusa Moegelina, co jest kolejnym przykładem przejmowania przemysłu przez Polaków w 20-leciu międzywojennym. Celowo nie wspominam tutaj o właścicielach ziemskich, którzy w rzeczywistości w czasach II Rzeczypospolitej pełnili już bardzo ograniczoną rolę, co w znacznej mierze zmuszało członków ich rodzin do dalszego przechodzenia do warstwy inteligenckiej[7].

Czytelnikom należy się tutaj pewne wyjaśnienie, a mianowicie wynikające z interpretacji pojęcia majątku rządowego, jako majątek narodowy stwierdzenie, jakoby państwowe przedsiębiorstwa były własnością narodu obarczone jest błędem logicznym. Bycie właścicielem implikuje szereg uprawnień, których siłą rzeczy nie może wykonywać cały naród. Pojawiające się w języku polskim sformułowanie dobra narodowe, czy majątek narodowy w stosunku do zarekwirowanych dóbr jest przy tym pewnym konceptem z ostatnich lat I Rzeczypospolitej oraz czasów istnienia Wielkiego Księstwa Warszawskiego, kiedy to na rzecz państwa przeszły najpierw dawne majątki jezuickie, a następnie (w czasach kadłubowego państwa sprzymierzonego z napoleońską Francją) także dobra diecezji i klasztorów, nazwane mianem właśnie ,,dóbr narodowych”. W rzeczywistości była to jednak inna nazwa dla istniejących również w Prusach folwarków rządowych, gdyż to właśnie rząd w pełni posiadał uprawnienia do posiadania, używania, pobierania pożytków oraz faktycznego nimi dysponowania. W czasach PRL-u, w przypadku państwowych folwarków (PGR-ów) oraz upaństwowionych fabryk można mówić jednak nawet nie o własności rządowej, ale partyjnej, gdyż w praktyce wszelkie najważniejsze decyzje ich dotyczące podejmowali wysocy rangą członkowie PZPR-u i to właśnie oni czerpali najwięcej korzyści.

Niektórzy spośród piewców PRL-u posuwają się nawet do takiej intelektualnej nieuczciwości, ze twierdzą, iż to właśnie wtedy zniesiono w Polsce pańszczyznę, a w czasach II Rzeczypospolitej niektórzy chłopi nadal ją odrabiali[8] zupełnie zapominając o tym, że w rzeczywistości była ona zlikwidowana już w czasach zaborów[9], a jedyną jej pozostałością w czasach II Rzeczypospolitej oraz w PRL-u był szarwark bynajmniej nie zniesiony w czasach komuny, ale przemianowany wówczas na czyn społeczny.

W kontekście pańszczyzny należy zauważyć przy tym jeszcze jedną kwestię, otóż prawdą jest, ze obowiązek ten odbierany był jako szczególnie uciążliwy i inicjatorzy jego znoszenia cieszyli się dużą estymą wśród chłopów, czego przykładem jest ksiądz kanonik Wawrzyniec Antoni Swinarski, który w roku 1742 w Kaczanowie, czyli zarządzanych przez siebie dobrach będących własnością kapituły poznańskiej zamienił pańszczyznę na czynsze i w następstwie tej decyzji przez tamtejszych włościan zaczął być traktowanym jako dobroczyńca. Jednocześnie warto zaznaczyć, ze odbierany jako nieupokarzający obowiązek płacenia czynszów, w latach suszy, kiedy dochód z gospodarstwa był mniejszy, mógł być bardziej uciążliwy niż odrobienie określonej liczby dni na polu właściciela dzierżawionego gospodarstwa[10]. Uwagę na to zwracał sam ksiądz Swinarski, który kierował się chęcią zwiększenia dochodów z zarządzanych przez siebie majątków, ale przy okazji zapewnił poddanym całkowitą wolność oraz szereg przywilejów[11].

Podobne motywy kierowały właścicielami ziemskimi, którzy częstokroć ,,dla świętego spokoju” rezygnowali z przysługującego im prawa sądzenia na rzecz sołtysów. Aleksander Jelski, autor ,,Zarysu obyczajów szlachty”, dzieła wprawdzie wiekowego, ale nieskażonego ideologią marksistowską, która przysłaniała oczy większości autorów piszących w czasach PRL-u, opisywał przypadek Tomasza Zarębskiego, właściciela podkrakowskiej wsi Mogiła, który

 

Nie mogąc poradzić z demoralizacją kmieci wprowadził urząd wójta obieralnego i sądy gminne, zostawując stosunki agrarne po staremu. Lubomirski, znawca źródeł archiwalnych przytaczając ten fakt dodaje, że ,,liczne podobne zabiegi bywały w dobrach prywatnych”[12].

 

Zarębski w przeciwieństwie do kanonika Swinarskiego nie nadał chłopom żadnych dodatkowych przywilejów, jednakże z tej decyzji wynika, że sprawowanie sądów nad chłopami nie było dla szlachty źródłem sadystycznej przyjemności, jak chcieliby niektórzy autorzy pozostający pod dyskretnym urokiem PRL-owskich opracowań, ale problemem, którego należało się pozbyć, na przykład poprzez scedowanie części tych uprawnień na samych chłopów.

Piewcy PRL-u twierdzą również, że w czasach PRL-u wybudowano dla Polaków szkoły i szpitale. Jednak wiele takowych budowli powstało jeszcze wcześniej, w czasach zaborów, na przykład w Gnieźnie budynki szpitali znajdujące się w mieście pochodzą jeszcze z czasów zaboru pruskiego i nadal są w doskonałym stanie między innymi dlatego, że były modernizowane w czasach po upadku komuny. Z czasów PRL-u pochodzi natomiast budynek jednego z trzech liceów (współdzielony z Muzeum Początków Państwa Polskiego), które wcześniej miało swą siedzibę  w innym miejscu (w starej siedzibie ulokowano później szkołę zawodową). Jego stan jest bardzo zły. W krótkiej perspektywie powstała w czasach PRL-u budowla będzie wymagała gruntownego remontu, albo nawet przestanie nadawać się do jakiegokolwiek użytku[13]. Jest to zaledwie jeden przykład takiej sytuacji, gdyż w praktyce w każdym mieście znajduje się szereg powstałych w czasach komuny budynków, które sprawiają zagrożenie dla użytkowników. Paradoksalnie problem ten o wiele rzadziej dotyczy budowli starszych pochodzących z czasów II Rzeczypospolitej oraz dawniejszych.

Równie wielką intelektualną nieuczciwością jest twierdzenie, że  dzięki komunistom Polacy zdobywają wykształcenie. W rzeczywistości na terenie zaboru pruskiego już około roku 1900 w praktyce nie istniał analfabetyzm wśród osób przed czterdziestym rokiem życia, co było wynikiem wprowadzenia w latach 60. XIX wieku obowiązkowej edukacji. Można zatem przewrotnie stwierdzić, że likwidacja analfabetyzmu na terenie całej Polski w czasach PRL-u była wynikiem tego, że osoby nieumiejące czytać i pisać wymierały. Ogromne problemy PRL-owski rząd stworzył jednak przy rekrutacji na studia wprowadzając punkty za pochodzenie chłopskie lub robotnicze, co było wielką niesprawiedliwością wobec tych, którym nie udało się dostać na studia tylko dlatego, że ktoś inny częstokroć charakteryzujący się niższym poziomem intelektualnym dostał kilka dodatkowych punktów. Według nowomowy miało to na celu ułatwienie dostępu do edukacji osobom pochodzącym z określonych warstw społecznych, w rzeczywistości jednak chodziło tutaj o wytworzenie nowej, bardziej ugodowej wobec systemu inteligencji, gdyż już znacznie wcześniej miały miejsce przypadki, w których osoby pochodzące z wsi i małych miasteczek otrzymywały dzięki swej pracy i zdolnościom tytuły naukowe, w czasach II Rzeczypospolitej był to na przykład profesor Adam Tomaszewski (1895-1945), który będąc synem rolnika z Łopienna[14] –  niewielkiego miasteczka w powiecie gnieźnieńskim został wybitnym językoznawcą i dialektologiem, który przez całe swe życie pamiętał o swym pochodzeniu, czego świadectwem jest na przykład tematyka jego obronionego w 1929 roku doktoratu ,,Gwara Łopienna i okolicy w północnej Wielkopolsce”[15]. Można zatem stwierdzić, że osoby takie jak profesor Tomaszewski są najdoskonalszymi dowodami na to, że utalentowana osoba na uniwersytecie zawsze sobie poradzi i żadne punkty za pochodzenie nie są jej potrzebne. Przedwojenni inteligenci wiedzieli bowiem, że wszystko zawdzięczają swej pracy, natomiast osoby, które kończyły studia po wojnie częstokroć były natomiast w stanie mniemać, iż udało się to im tylko dzięki komunie, jednak takowych antyprzykładów podzielających to mniemanie nie będę podawał, gdyż chodzi tutaj również o osoby zasłużone na polu naukowym, które miały jednak taką słabość, że charakteryzowały się pewnym konformizmem wobec tak zwanej ,,władzy ludowej”.

Podsumowując, w czasach PRL-u państwo nie czyniło niczego pozytywnego, czego nie robiłoby również inne państwo polskie, ale jednocześnie doszło wówczas do szeregu deformacji[16] nie tylko w sferze gospodarczej (wspomniana tak zwana nacjonalizacja), oświatowej (również opisane wprowadzenie punktów za pochodzenie), ale także estetycznej (proszę spojrzeć na brzydotę ówczesnych budowli wpisujących się zwykle w nurt jakiegoś biedamodernizmu) oraz mentalnej, co w sposób tyleż pełny, co niezrozumiały dla piewców PRL-u wyeksplikował prof. Jacek Bartyzel porównując okupację niemiecką i czasy nieszczęsnego państwa zarządzanego przez partię komunistyczną:

 

Zniewolenie komunistyczne miało natomiast zasadniczo charakter polityczny – ubezwłasnowolnienia, ale również, i co jeszcze groźniejsze (bo istnieć bez niepodległości naród może nawet przez długi czas, co też, zwłaszcza w Polsce, nie wymaga dowodu) – duchowy. Gdyby zamiary sowieckich komunistów i ich krajowych wykonawców się powiodły, gdyby nie nastąpiło tąpnięcie, rozkład, a w końcu krach systemu komunistycznego, Polacy przetrwaliby wprawdzie fizycznie, ale przestaliby być Polakami (i chrześcijanami), straciliby duszę, stając się "homines sovietici"[17].

 


[1] Teza powtarzana przez nich za Lederem, wyłożona przezeń w: A. Leder, Prześniona rewolucja, Warszawa 2014. Publikacja spotkała się z miażdżącą krytyką ze strony zajmujących się historią polskich elit Mikołaja Mirowskiego i Marka Jerzego Minakowskiego, którzy poświęcili jej zaledwie krótkie wpisy internetowe, uznając ją za zwyczajny stek bzdur, zob. M.J. Minakowski, Leder się myli – rewolucja w Polsce była w 1990, nie 1946 roku, https://minakowski.pl/leder-sie-myli-rewolucja-w-polsce-byla-w-1990-nie-1946-r/ [dostęp: 16 IX 2020].

[2] Zob. https://szukajwarchiwach.pl/55/94/0/?q=fabryka+szrama&wynik=4&rpp=15&page=1#tabZespol [dostęp 16 IX 2020]; por. Zarządzenie ministra przemysłu z dnia 30 listopada 1946 r. o ogłoszeniu szóstego wykazu przedsiębiorstw, przechodzących na własność Państwa: https://sip.lex.pl/akty-prawne/mp-monitor-polski/ogloszenie-szostego-wykazu-przedsiebiorstw-przechodzacych-na-wlasnosc-16917399 [dostęp 16 IX 2020].

[3] G. Klause, Komandoria i Śródka – na styku wspólnej przeszłości i przyszłości (cz. 3), ,,Wokół Środki” 2012, nr 1, s. 4.

[4] Należy zauważyć, że to, iż w czasach zaborów siłą dominującą było mieszczaństwo niemieckie nie oznacza, że podobnie było wcześniej, na co wskazują nazwiska przedrozbiorowych burmistrzów na przykład Poznania (np. Sebastian Derecki – 1645, Jakub Lochacz [fl. 1690, burmistrz przed tą datą], Hiacynt Piątkowski – 1690, Walenty Nadaliński [fl. 1737], Albert Lugotowicz [fl. 1738], Maciej Rzepecki [zm. 1758], Mateusz Baczyński [zm. 1773]), czy tez np. miasteczka Pniewy (Andrzej Maiński, zmarły w 1706 roku, Jakub Janyszczak [wzmiankowany w 1713 roku, zmarły w 1717], Maciejewski [wzmiankowany w 1718], Mateusz Jągrowski [wzmiankowany w 1734], Kazimierz Kroszczyński (fl. 1774, zm. 1784), czy Antoni Lewandowski (1783, skądinąd zięć Kroszczyńskiego), za księgami parafialnymi parafii pniewskiej. Jednocześnie nawet niemieckie nazwiska niekoniecznie musiałyby świadczyć o tym, że dana osoba w danym momencie należy do niemieckiego kręgu kulturowego, na co wskazuje fakt, że wiele niemieckich rodzin osiadłych w polskich miastach uległo polonizacji (na przykład rodzina Braunów, z której pochodzi jeden z liderów Konfederacji, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że nie jest Polakiem).

[5] Por. W. Kapica, O cywilizacyjny awans Polski. Roman Dmowski wobec idei modernizacji Polski (1918-1939),,Historia i Polityka” 2013, nr 10, s. 9-43.

[6] Por. B. Halczak, Publicystyka narodowo-demokratyczna wobec problemów narodowościowych i etnicznych II Rzeczypospolitej, 2000, s. 51, 67.

[7] Zob. np. M. Bajer, Rody uczone. Kreski do szkicu, Toruń 2013.

[8] K. Piętak, Szlachta wobec chłopstwa, konserwatyzm.pl: https://konserwatyzm.pl/szlachta-wobec-chlopstwa [dostęp: 15 IX 2020]. Samo twierdzenie pochodzi jednak z bałamutnej i uznawanej wręcz za antynaukową pracy Jana Sowy pt. Fantomowe ciało króla. O zastrzeżeniach wobec tej publikacji zob.

[9] Por. A. Jezierski, C. Leszczyńska, Historia gospodarcza Polski, Warszawa 2003, s. 125.

[10] Skądinąd gospodarz nie musiał odrabiać pańszczyzny osobiście. Wystarczało, że wysyłał do pracy na polu właściciela ziemskiego jednego spośród swoich parobków (na przykład najbardziej leniwego).

[11] Zob. A. Jelski, Zarys obyczajów szlachty w zestawieniu z ekonomiką i dolą ludu w Polsce i na Litwie, Kraków 1898, s. 140.

[12] A. Jelski, Zarys obyczajów szlachty w zestawieniu z ekonomiką i dolą ludu w Polsce i na Litwie, s. 140.

[14] Zob. Kronika Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, 1935, s. 102.

[15] Zob. A. Tomaszewski, Gwara Łopienna i okolicy w północnej Wielkopolsce, Kraków 1930.

[16] (do których mogłoby nie dojść, gdyby panował inny ustrój).

[17] J. Bartyzel, „(…) podtrzymywać tezę o „wyzwoleniu” Polski przez Armię Czerwoną może tylko zaślepiony jednostronną miłością moskalofil”, https://myslkonserwatywna.pl/prof-bartyzel-podtrzymywac-teze-o-wyzwoleniu-polski-przez-armie-czerwona-moze-tylko-zaslepiony-jednostronna-miloscia-moskalofil/ [dostęp 16 IX 2020].

 

Marcin Śrama

Kategoria: Historia, Marcin Śrama, Myśl, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *