banner ad

Solarewicz: Wieczność czeka, czas ucieka. Doświadczenia z archiwami

| 7 sierpnia 2023 | 1 Komentarz

Odbudowujemy Pałac Saski, mili państwo, w Warszawie. Ja rekonstruuję grobowiec rodzinny na drugim końcu Polski. „My” budujemy pałac, a „ja” odbudowuję grób. Wielkość inwestycji nieporównywalna. A założymy się, komu pierwszemu się uda?

Takich jak on są tu tysiące. Wzniesiono go w 1886, to znaczy, że jest on zabytkiem. Przed laty odpadła tabliczka i ktoś ją ukradł. Rok temu z tympanonu odpadł krzyż. Za rok zawali się na prawą stronę cała konstrukcja, z powodu naderwanej kolumny. Należy do rodziny mojej babci po kądzieli. To znaczy, nie leży w nim nikt o moim nazwisku, ani nawet nazwisku mężowskim Babci. Są to same osoby z jej nazwiskiem panieńskim. W pierwszej chwili nikt nie dopatrzy się linii prostej między mną a towarzystwem spoczywającym w trumnach.

Ale są metryki w archiwach, mogę udowodnić.

Czy mogę zająć się remontem? Na razie nie mogę, bo trzeba uregulować status prawny grobu i zostać dysponentem. Do urzędu nie przyjdę, bo mam za daleko. Grobowiec w Małopolsce, a ja na Równinie Wrocławskiej. We Wrocławiu żywi, a tam zostali tylko umarli. Znalazł się na szczęście przyjaciel naszej rodziny, który poszedł do biura cmentarza. Dyrektor, zacny człowiek, zrobił wszystko, ażeby nam pomóc. Nie tracąc czasu, nie ustawiając mnie w kolejce, napisał, co trzeba zrobić, i jeszcze wyjaśnił telefonicznie. Uzgodniliśmy wszystko. Pozostało mi uwierzytelnić dokumenty wyszukane w archiwach. Byłam przekonana, że archiwa te są równie kompetentne jak ów dyrektor i także nie będą robić problemów. Ale te okazały się strażnikami przepisów i się dopiero zaczęło.

Felicja a Feliksa, czyli prawo „przyjazne” obywatelowi

Aby poprowadzić linię, należy „połączyć” mnie z moją praprababcią, która leży w grobowcu. Na tabliczce wyryto imię Feliksa. Feliksa w swoim paszporcie z 1918 roku, Feliksa w metryce zgonu pradziadka, Feliksa w nekrologu. Feliksa tu i Feliksa tam. Ale… w jednym dokumencie archiwalnym pojawia się „Felicja”. Kurna chata! Prawo polskie wymaga, aby udowodnić, że to ta sama matrona. Pan Bóg łaskaw, wpadła mi – przez internet oczywiście – w ręce metryka ślubu „Felicji” i jej Brunona, datowana na 1869 rok, tyle że pisana starą cyrylicą. Znam rosyjski, zakładam, że inni też. Już, już chciałam odtrąbić sukces, ale nie. Metryka spoczywa w archiwum w Płocku, czyli trzeba uderzyć do Płocka i poprosić o uwierzytelnienie tego dokumentu. Wysłałam przez Epuap i uderzyłam głową w mur. Zapadła bowiem cisza. Możliwe, że wakacyjna.

Parafia istnieje, nie istnieją akta. Akta istnieją, ale parafia nie

Kiedy już odłożyłam Feliksę dosłownie ad acta (bo wiadomo, że instytucja państwowa odpowie albo i nie), zajęłam się jej synem, czyli moim pradziadkiem. Jak tu potwierdzić, że Kazimierz jest synem Feliksy? W żadnej jego legitymacji ani na świadectwach szkolnych nie ma imion rodziców. Gościu urodził się w 1878, w zaborze rosyjskim, akurat w parafii, która była uprzejma nie tworzyć aktów stanu cywilnego (sic). Zmarł natomiast we Lwowie, również za okupacji rosyjskiej. Dobra, ściągam akt zgonu z Archiwum Baziaka, bo oni mają spory zasób ksiąg z parafii kresowych. Skan dostałam po 3 tygodniach. I bardzo ładnie, proszę państwa. Tylko że w 1941 roku, pod okupacją sowiecką, ksiądz nie miał już drukowanych ksiąg metrykalnych, tylko prosty zeszyt w linie. Zapis o zgonie pradziadka jest zwykłą notatką, nawet bez pieczęci. Ja w „Baziaku” – nie podejrzewając niczego – poprosiłam o skan bez znaku wodnego, pieczęci Archiwum, srebrnego paska, hologramu i odcisku palca urzędniczki. Państwo zaś polskie wymaga potwierdzenia urzędowego autentyczności dokumentu. A parafia, która wystawiła ten akt zgonu, od 1945 już nie istnieje. Istnieje spis mieszkańców, z którego jasno wynika, że jego starsza siostra była równocześnie żoną ich własnego stryja. Nie, tego to ja już urzędnikom  archiwum zaserwować nie mogę. I co robić teraz? Zaczęłam szukać innego dokumentu.

Proszę powtórzyć, bo nie rozumiemy

W szukajwarchiwach.pl znalazłam akt urodzenia brata mojej babci, gdzie odnotowano mojego pradziadka Kazimierza jako jego ojca, ale też zapisano, że ten Kazimierz był synem Feliksy. No git! Mam, czego chciałam. Tu jednak się okazuje, że w świetle polskiego prawa znak wodny archiwum nie jest dowodem, że to dokument z archiwum. Ruszyłam z pismem do rzeczonego archiwum. Wysłałam podanie przez Epuap, napisałam, dla kogo potrzebny dokument, i załączyłam zarówno jego skan (ściągnięty z ich strony), jak i akt zgonu mojej babci, ażeby poświadczyć, że to córka Kazimierza i siostra Władysława.

Dostałam odpowiedź. Zażądano ode mnie oświadczenia, że – w konkluzji – jestem w prostej linii wnuczką swojej babci. Mam też podać, uwaga! dla jakiej instytucji potrzebne jest poświadczony dokument. Po co komu to zabezpieczenie? A nie wiem. Bardziej dziwi fakt, że ja im to podałam już w tym pierwszym piśmie. W tym samym piśmie mają też wskazane pokrewieństwo: w metryce babci podany jest ten sam ojciec, co w metryce jej brata. Czy urzędnicy naprawdę nie kojarzą dwóch podstawowych faktów? No i z jakiej racji mam płacić za kopię dokumentu, skoro ja w piśmie wyraźnie napisałam, że chodzi o urzędowe uwierzytelnienie skanu?


Zanim nastąpi koniec świata

Biada wam, powiadam, pochodzący z Kresów, wy, którzy nie zdołaliście zachować rodzinnych dokumentów. Chcecie znać koniec tej historii? Nie poznacie, bo się na niego na razie nie zanosi. Zanosi się tylko na koniec dla naszego grobowca. Grobowiec ma, na oko, jeszcze rok lub dwa. Potem już nastąpi wielka katastrofa. Na całe nieszczęście, konstrukcja ze zniszczonego piaskowca nie jest pałacem, tym bardziej Pałacem Saskim. Nie leży w centrum stolicy, tylko w rzędzie na prawo od kaplicy. W grobowcu tym leży natomiast jedna dama, która była pierwszą w historii miasta radną (w sensie kobietą), odznaczoną za pracę społeczną Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz za zasługi dla Kościoła, medalem Pro Ecclesia et Pontifice. (Tak zwane feministki już zdążyły przypisać ją, gorliwą katoliczkę, do ruchu feministycznego). I w końcu, jest to MOJA rodzina, i ja chcę jej zapewnić godny pochówek. Ale na to muszę udowodnić w archiwum, że jestem w prostej linii wnuczką swojej babci, a kopia metryki nie posłuży mi do zorganizowania rozboju. Proste jak linia rodzinna, a niemożliwe, jak łączenie przez archiwum dwóch najprostszych faktów.

 

Aleksandra Solarewicz

 

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Myśl, Polityka, Publicystyka, Reportaż, Społeczeństwo

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Gierwazy pisze:

    Niestety, chcąc nie chcąc, zmuszony jestem po raz kolejny wejśc w polemikę z panią Aleksandrą. Z jej tekstu bowiem wyłania się obraz państwa pisowskiego z totalnym bałaganem, gdzie rozgrywa się czeski film ze znanym scenariuszem, w którym nikt nic nie wie. Otóż moje ostatnie doświadczenia stanowczo temu przeczą. A sprawa rozegrała się następująco. Przywiozłem do naszego umęczonego kraju samochód, który chociaż w doskonałym technicznie stanie, nie nadawał się już do użytku w stolicy pewnego państwa starej demokracji, ze względów ''środowiskowych''. Po zapłaceniu haraczu w postaci akcyzy w urzędzie skarbowym i wykonaniu przeglądu, dokonałem rejestracji w urzędzie powiatowym w piątek po południu. Pani dokonująca owej czynności poinformowała mnie oschle, iż trzeba nowo zarejestrowany samochód ubezpieczyć w tym samym dniu, co ja – patentowany imbecyl – opacznie zrozumiałem, że po prostu jazda nieubezpieczonym samochodem narazi mnie na sankcje w przypadku, gdyby czujny patrol Policji Państwowej nakrył moje niecne zachowanie. Oświecono mnie dopiero w poniedziałek, gdy udałem się do ubezpieczyciela – tam poinformowano mnie, że moja zwłoka kosztować mnie będzie, bagatela, 1400 zł, oraz że jeszcze jeden dzień spóznienia a zasłużona kara wyniesie 3490… Nad wszystkim czuwa niezawodny Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny, którego argusowe oko zdalnie pilnuje porządku tak, że nawet mysz się nie prześliznie… Po powrocie do stolicy pewnego państwa starej demokracji nie omieszkałem spytać, czy i tam w systemie panuje tak doskonały porządek i – ku mojemu zdziwieniu – okazało się, że nie, tam czegoś podobnego niet! Czyli, jednak Polak potrafi i, jak widać, w niektórych dziedzinach prześcignęliśmy Zachód!

    Tyle mojego sarkazmu. Dwa przykłady: p. Aleksandry i mój dobitnie pokazują ile pozostało z zapewnień obozu władzy o przyjaznym państwie… A pani Aleksandrze życzę mimo wszystko uporania się z biurokratyczną hydrą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *