banner ad

Snochowski: „Armaty ukryte w kwiatach” – o Fryderyku Chopinie i muzeum 'Celda de Frédéric Chopin y George Sand’ w Valldemossie na Majorce

| 5 września 2018 | 0 Komentarzy

Podróż na Majorkę miała być dla Chopina przyjemnym zimowym epizodem. Piękne widoki miały koić jego roztargane serce, a świeże powietrze łagodzić objawy choroby. Niestety wyprawa przerodziła się w trwającą trzy miesiące mękę. Pogarszający się stan zdrowia, permanentne problemy z zakwaterowaniem oraz wrogie nastawienie mieszkańców Majorki, dały się mocno odczuć, zarówno Chopinowi, jak i George Sand, na zaproszenie której przybył na Baleary.

Syn Sand – Maurycy – chorował na reumatyzm. Lekarze zalecili, aby spędził on zimę w łagodniejszych i cieplejszych warunkach. To właśnie z myślą o nim Sand zaplanowała podróż na Majorkę. Trwający już kilka miesięcy dyskretny romans z Chopinem zbiegł się z planowanym wyjazdem na Baleary. „Kiedy to snułam te projekty i przygotowywałam się do odjazdu Chopin, którego widywałam codziennie, czule adorując jego geniusz i charakter, powtarzał mi kilkakrotnie, że gdyby był na miejscu Maurycego, to wkrótce by wyzdrowiał” – pisała Sand w „Historii mojego życia”. Francuska pisarka zaproponowała Chopinowi wspólny wyjazd. I tak, 31 października 1838r. „świeży jak róża i różowy jak rzodkiewka”  Fryderyk, spotkał się z George w Perpignan, skąd już razem udali się w dalszą  podróż. 7 listopada, Fryderyk, George, Maurycy i Solange – córka Sand – przybili do portu w Palmie na Majorce.

Początkowe zauroczenie wyspą przerodziło się w przewlekłą niechęć i apatię; „Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie (…) Żyję trochę więcej (…) Jestem blisko tego co najpiękniejsze, lepszy jestem” – pisał w listopadzie 1838r. w liście do swojego przyjaciela Juliana Fontany. Jednak niespełna dwa miesiące później, w kolejnym liście, tak oto opisywał swój pobyt; „między skałami i morzem opuszczony, ogromny klasztor kartuzów, gdzie w jednej celi […] możesz sobie mnie wystawić nieufryzowanego, bez białych rękawiczek, bladego jak zawsze. Cela ma formę trumny wysokiej, sklepienie ogromne, zakurzone, okno małe, przed oknem pomarańcze, palmy, cyprysy; naprzeciw okna moje łóżko na pasach […] Bach, moje bazgroły i nie moje szpargały… cicho… można krzyczeć … jeszcze cicho. Słowem, piszę Ci z dziwnego miejsca".

Pierwszych kilka tygodni listopada 1838r. Chopin, Sand i dwójka jej dzieci spędzili w stolicy Majorki – Palmie. Już od samego początku los rzucał im ciężkie kłody pod nogi. Nigdzie nie mogli wynająć dogodnego lokum, w którym mogliby się na dłużej zatrzymać. Dwa, małe i zimne pokoje przy Calle de la Marina, na dodatek w oknach których nie było szyb, to jedyna kwatera jaką z trudem udało im się wynająć. „Mieszkanie składało się z czterech kompletnie nagich ścian, bez drzwi i okien. Większość mieszczańskich domów nie posiada szyb w oknach; i kiedy ktoś zechce sprawić sobie taki luksus, bardzo wskazany zimą, musi zamówić ramy. Każdy lokator podczas przeprowadzki (a prawie nikt się nie przeprowadza) zabiera ze sobą okna, zamki, a nawet zawiasy – pisała Sand w swojej książce pod tytułem „Zima na Majorce”.  

Po kilku dniach polsko-francuska para przeniosła się do oddalonego o kilka kilometrów na północ od Palmy miasteczka Establiments. „Dom Wiatru”, jak nazywała się willa, położony był w urokliwej, wiejskiej scenerii z malowniczym widokiem na pobliskie góry. “Opuszczam miasto i przenoszę się na wieś do ładnego, umeblowanego domu z ogrodem, pięknie położonego” – pisała Sand w liście do Charlotty Marliani.  Niestety sielankowy błogostan trwał mniej niż miesiąc, kiedy to ulewny deszcz podmył willę a ściany wypełniła obrzydliwa wilgoć. Pomimo śródziemnomorskiego klimatu w jakim się znajdowali, grudniowa pogoda zaczęła coraz bardziej doskwierać. Na domiar złego, stan zdrowia Chopina pogarszał się, a miejscowa ludność, w obawie przed zakaźną chorobą wirtuoza, zaczęła w niewybredny sposób domagać się, aby para czym prędzej opuściła ich wioskę. Senior Gomez, który wynajmował parze kwaterę zażądał rekompensaty finansowej za dezynfekcje domu, w którym przebywali. Jakby cały świat nagle odwrócił się od nich, pozostawiając na pastwę losu. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość faktom i podkreślić, iż w Hiszpanii panicznie bano się wszelkich chorób zakaźnych, a lekarze, pod groźbą kary więzienia, zobowiązani byli do poinformowania lokalnych władz i służb sanitarnych o wszystkich „chorych a także zmarłych na suchoty”. 

W pierwszej połowie grudnia, Chopin i Sand z powrotem udali się do Palmy. Udało im się wtedy zdobyć kwaterę, znajdującą się w opuszczonym klasztorze kartuzów w górskiej wiosce Valldemossa. Była to iście bajkowa kraina. Piękne wzgórza, skały i doliny. Niestety zima 1838-1839 była wyjątkowo surowa. Lodowaty wiatr z upiornym świstem hulał po surowych, długich korytarzach klasztoru. Dwie cele, składające się z trzech pomieszczeń każda, stanowiły jedne schronienie przed mrozem, deszczem i burzami gór Serra de Tramuntana.

Depresja i tęsknota za ojczyzną, której Chopin dawał wyraz w swojej muzyce, potęgowane były złym stanem zdrowia w jakim się znajdował, oraz – podobnie jak w Establiments – niełaskawe stanowisko mieszkańców Valldemossy. Ich wrogość była nie tylko wynikiem obaw spowodowanych chorobą przybysza, ale także nieobyczajowym usposobieniem Sand. Nosiła ona męskie spodnie i kapelusz, oraz paliła cygara, co gorszyło zachowawcze, tradycyjne i wiejskie społeczeństwo Valldemossy. Na ulicach dzieci ciskali w Sand i Chopina kamieniami, a lokalni rolnicy i handlarze oferowali im swoje produkty po mocno wygórowanych cenach. Sand w swojej książce nie przebierała w środkach stylistycznych i w lapidarnych epitetach odpłaciła się tubylcom, wyzywając ich od „małpa” i „barbarzyńców”.

Stan zdrowia Fryderyka zaczął się pogarszać. W liście do Juliana Fontany z 14 grudnia 1838r.  Fryderyk pisał: „(…) spać nie mogę, tylko kaszlę, i od dawna plastrami obłożony, czekam wiosny albo czego innego”.

Dni mijały a zima nie ustawała. W surowych klasztornych murach – zimnych i ponurych – na przemian z dzikim wiatrem hulała chopinowska muzyka. Fortepian który polski kompozytor wiózł ze sobą z Paryża, ugrzązł gdzieś w zbiurokratyzowanych magazynach urzędów celnych. Ugrzązł jak sam Fryderyk, George i dwójka jej dzieci ugrzęźli z dala od Francji i Polski, trzymani przez siły natury tak mocno, jak woźnica rzymskiego rydwanu ściskał w pięściach końską uzdę. „Marzę o muzyce, lecz nie gram – bo tu nie ma fortepianów… jest to dziki kraj pod tym względem” – pisał Chopin w liście do Camille Pleyela. Na szczęście dla Chopina i przyszłych pokoleń, polski artysta miał w klasztorze do dyspozycji stare pianino, na którym jak się później okazało, stworzył swoje  wybitne Preludia. „Nawet gdy czuł się dobrze, klasztor wydawał mu się pełen widm i strachów (…). Wracając z dziećmi z nocnych wycieczek po ruinach, zastawałam go o dziesiątej wieczorem przy fortepianie, bladego, z błędnym spojrzeniem, z włosami jakby zjeżonymi. Trzeba mu było kilku chwil, żeby nas poznał” – relacjonowała Sand.

„Nasz pobyt w pustelni Valldemosa był więc męką dla Chopina, a udręczeniem dla mnie (…). Nie było duszy szlachetniejszej, delikatniejszej i bardziej bezinteresownej ani wierniejszej i lojalniejszej w przyjaźni (…); lecz za to, niestety, trudno o bardziej nierówne usposobienie, kapryśniejszą i pełną urojeń wyobraźnię, drażliwość bardziej podatną na urazy, wymagania serca bardziej niemożliwe do spełnienia. I wszystko to nie było jego winą. Winna była choroba. Jego psyche była jakby żywcem odarta ze skóry” – konkludowała Sand. Tragiczny pobyt w Valldemossie musiał zostać skrócony. Pogarszający się stan zdrowia Chopina, który w oczach Sand znajdował się na skraju biologicznego wyczerpania, faktycznie zaczął zagrażać jego życiu. Sand otoczyła Fryderyka dużą opieką i pomimo braku środków oraz możliwości logistycznych, zadecydowała o powrocie do Francji.

11 lutego 1839 roku, Fryderyk Chopin, George Sand i jej dzieci, udając się do Palmy opuścili Valldemossę. Niespełna dwa tygodnie później przybili do brzegów francuskiej Marsylii, kończąc nieszczęsną w podróż, ale przywożąc z niej coś, bez czego Chopin nie byłby Chopinem, a Polska nie byłaby Polską.

W tym werterowski okresie, pełnym goryczy, samotności i zwątpienia, stare, rozgruchotane pianino, na którym Chopin pracował w klasztorze, było niczym tępe dłuto w rękach mistrza Berniniego. Do dzieł Chopina, skomponowanych w Valldemossie, w całości bądź częściowo, należą jedne z jego najwyśmienitszych utworów, takich jak Preludia op.28, ale także Polonez c-moll op. 40Nokturn g-moll op. 37 nr 1, czy Mazurek e-moll op. 41 nr 2. Na Majorce nasz mistrz nanosił także poprawki na słynnego i chyba znanego każdemu z nas (może nie z nazwy, ale na pewno ze słyszenia) Poloneza A-dur op. 40 nr 1. Do dziś, pianino na którym Chopin tworzył i poprawiał swoje dzieła, stoi w muzeum Celda de Frédéric Chopin y George Sand w Valldemossie, które zostało uwożone dokładnie w tej samej celi starego klasztoru kartuzów, w której Chopin mieszkał i komponował.

Dla Roberta Schumana „dzieła Chopina, to armaty ukryte w kwiatach”, więc trzeba też przyznać, że najsilniejsze armaty i najpiękniejsze kwiaty powstały właśnie na Majorce w Valldemossie.

 

Cezary Snochowski

***

Fotorelacja z muzeum Celda de Frédéric Chopin y George Sand w Valldemossie na Majorce – Czerwiec 2018. Autor zdjęć: Cezary Snochowski.

 


 

Kategoria: Cezary Snochowski, Historia, Kultura, Prawa strona świata, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *