banner ad

Prof. Bartyzel: Żelazny nacjonalizm Wacława Budzyńskiego

| 30 września 2017 | 0 Komentarzy

W serii tak już zasłużonej, że nietaktem byłoby ją rekomendować, czyli w Bibliotece Klasyków Polskiej Myśli Politycznej, wydawanej od 1992 r. przez krakowski Ośrodek Myśli Politycznej, a od niedawna przy współudziale Narodowego Centrum Kultury, ukazał się w minionym roku, jako 88 tom, wybór pism Wacława Budzyńskiego (1891-1939?) pt. Lufcik na świat. Bez obawy błędu zaryzykuję twierdzenie, że jest to postać zupełnie dziś nieznana poza wąskim kręgiem badaczy historii II Rzeczypospolitej i myśli politycznej tego okresu. Tym większa zatem zasługa wydawców, a dla nas powinność przybliżenia sylwetki autora, z wykorzystaniem nie tylko własnej pamięci, ale i ustaleń autora wstępu – dr. Michała Wenklara.

Wacław Budzyński urodził się 12 grudnia 1891 r. w Międzyrzecu Podlaskim. Po ukończeniu gimnazjum w Warszawie miał rozpocząć w 1910 r. studia filozoficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim: piszemy „miał”, bo chociaż tak podawał w swoich późniejszych życiorysach – czy jak to dziś mawiają, „siwi” – brak dokumentów, które by to potwierdzały. Jakkolwiek z tymi studiami było, wkrótce wyjechał z kraju i w ogóle z Europy, udając się aż do Ameryki Południowej, gdzie przebywał w Argentynie, Urugwaju i Brazylii, pracując w różnych gałęziach gospodarki. W 1913 r. powrócił do ojczyzny i rozpoczął pracę dziennikarską, lecz na wieść o wybuchu I wojny światowej wstąpił do walczących u boku Austro-Węgier Legionów Polskich. Od lutego 1915 r. walczył w elitarnym 1. szwadronie por. Gustawa Orlicz-Dreszera, będącym pododdziałem 1. pułku ułanów Władysława Beliny-Prażmowskiego, czyli tzw. beliniaków. Udział w tej formacji i jej szlaku bojowym, m.in. na Wołyniu, uczynił z niego żarliwego piłsudczyka. Po tzw. kryzysie przysięgowym został internowany przez Niemców w obozie w Szczypiornie, a następnie w Łomży, skąd wyszedł na wolność w czerwcu 1918 r. Rzucił się wówczas w wir pracy społecznej wokół budzenia życia kulturalnego na wsi, skupiając się na dwóch odcinkach: propagowania idei budowy Domów Ludowych oraz organizacji wiejskiego życia teatralnego. Rozpoczął m.in. wydawanie pisma „Teatr Ludowy”. Ta jego działalność była tak ceniona, że kiedy w grudniu 1918 r. zgłosił chęć wstąpienia do odrodzonego Wojska Polskiego, polecono mu kontynuować w cywilu pracę społeczną. Do wojska przyjęto go dopiero w kulminacyjnym momencie wojny polsko-bolszewickiej. Walcząc w 1. pułku szwoleżerów, wykazał się taką odwagą, że udekorowano go trzykrotnie Krzyżem Walecznych oraz Krzyżem Srebrnym Orderu „Virtuti Militari”. Z wojska został zwolniony w maju 1921 r. w stopniu porucznika i powrócił do pracy nad rozwojem teatrów ludowych. Opublikował tom wierszy Sny i rzeczywistość oraz wspomnienia z Legionów. Od 1923 do 1932 mieszkał we Francji, gdzie wydawał gazety polonijne, adresowane głównie do robotniczej emigracji zarobkowej, oraz zorganizował Towarzystwo im. Józefa Piłsudskiego.

Po powrocie do kraju Budzyński związał się ze środowiskiem i redakcją pisma „Jutro Pracy”, będącego z początku organem Unii Związków Zawodowych Pracowników Umysłowych. Główną postacią tego kręgu był Jan Hoppe (1902-1969) – czołowy później działacz ruchu chrześcijańsko-społecznego, natomiast za swoich mentorów polityczno-ideowych grupa „Jutra Pracy” uznawała: „prawą rękę” Marszałka Piłsudskiego, czyli płk. Walerego Sławka (1879-1939), oraz głównego ideologa obozu sanacyjnego – Adama Skwarczyńskiego (1886-1934). To właśnie na łamach tego pisma Budzyński zaczął systematycznie publikować artykuły i komentarze, które w liczbie 43 złożyły się na tom Lufcik na świat, opublikowany w 1937 r. jako pierwszy tom serii „Pod znakiem nacjonalizmu”. W 1935 r. grupa postanowiła przejść do czynnej polityki, biorąc udział w wyborach do Sejmu (zbojkotowanych przez opozycję) w ramach BBWR. Uzyskała dobry rezultat, który pozwolił utworzyć nieformalną frakcję złożoną z kilkunastu posłów, nazywaną zaś rozmaicie: grupą „Jutra Pracy”, grupą pracowniczą, „sławkowcami” lub – co było określeniem najbardziej wyrazistym, bo ideowym – „nacjonalistami legionowymi”. Po utracie politycznego patrona, czyli Sławka, który miał przecież, zgodnie z wolą Marszałka, zostać prezydentem, lecz został „ograny” przez innych sanatorów i wyeliminowany z czynnej polityki (czemu po części sam zawinił, rozwiązując BBWR), grupa z konieczności jeszcze bardziej się usamodzielniła. Wprawdzie w 1937 r., po ogłoszeniu przez płk. Adama Koca deklaracji ideowej Obozu Zjednoczenia Narodowego, posłowie „Jutra Pracy” wstąpili do Klubu Parlamentarnego OZN, a Hoppe został nawet sekretarzem sektora miejskiego Obozu, lecz już rok później doszło do konfliktu z władzami OZN i odtąd grupa „Jutra Pracy” zaczęła odgrywać rolę „wewnętrznej opozycji” w łonie obozu rządzącego, nawiązując także kontakty z różnymi środowiskami opozycji zewnętrznej, od konserwatystów i narodowców po ludowców i chadeków.

Wacław Budzyński nie tylko że znalazł się pośród posłów tej grupy – będąc wybranym z okręgu wyborczego w Sieradzu – ale szybko stał się jednym z najbardziej wyrazistych jej trybunów, obok Hoppego i rtm. Juliusza Dudzińskiego (1893-1939). Właśnie z tym ostatnim, postacią niezwykle barwną, „sienkiewiczowską”, słynnym w czasie wojny zagończykiem, a potem ziemianinem, tworzył tandem bulwersujący „cały postępowy świat” – zarówno rządowy, jak pozarządowy – swoimi kampaniami antymasońskimi i antyżydowskimi. To właśnie ich uporczywym interwencjom, tak w postaci interpelacji poselskich, jak i pozaparlamentarnych, zawdzięczamy przynajmniej formalne rozwiązanie problemu masonerii w Polsce, czyli dekret prezydenta Rzeczypospolitej, prof. Ignacego Mościckiego, z 22 listopada 1938 r., o rozwiązaniu zrzeszeń wolnomularskich. W ramach kampanii do tego prowadzącej „Jutro Pracy” opublikowało broszurę Oskarżamy masonerię w Polsce, Budzyński zaś utworzył wraz z mesjanistą Jerzym Braunem (1901-1975) i monarchistą Kazimierzem Marianem Morawskim (1884-1944) Agencję Antymasońską, a w lipcu 1938 r. zaczął wydawać jej biuletyn. Równie bezkompromisowe były wystąpienia Budzyńskiego i jego kolegów w kwestii żydowskiej, rozpatrywanej przede wszystkim w kontekście dążenia do unarodowienia życia gospodarczego oraz zmniejszenia udziału Żydów w wolnych zawodach. Z inicjatywy Dudzińskiego Sejm przyjął w 1938 r. ustawę o zakazie uboju rytualnego. Prowadzona przez Budzyńskiego, Dudzińskiego, Hoppego et cons. „pod znakiem nacjonalizmu” walka polityczna nie ograniczała się jednak do tych dwu wycinków, lecz miała zasięg i cel znacznie szerszy. Chodziło o skuteczne przeciwstawienie się wszystkim „międzynarodówkom” zagrażającym państwu polskiemu, a więc komunistycznej, liberalno-masońskiej i żydowskiej, jak również agresywnemu i wypaczonemu nacjonalizmowi Niemiec hitlerowskich. W tym celu należało skonsolidować wszystkie siły patriotyczne, a przede wszystkim przezwyciężyć anachroniczny już antagonizm pomiędzy piłsudczykami i dmowszczykami. Budzyński pisał: Jużeśmy dojrzeli do zjednoczenia dzięki nim. Dzieło Piłsudskiego idzie do nas z armii, z każdej ulicy miast, z Polski jako państwa, wieje wiatrem historii. Dzieło Dmowskiego rośnie w duszy Polaka, wieje narodem. Gdzież tu powód i miejsce na sprzeczność. W tym duchu Budzyński był jednym z inicjatorów tzw. Porozumienia Młodej Prasy, idącego w poprzek podziałów na obóz rządowy i opozycję, lecz zawartego na gruncie nieformalnego „frontu narodowego” przeciwko dyrygowanemu przez czerwoną Moskwę „fołksfrontowi”, do którego to porozumienia oprócz „Jutra Pracy” przystąpiły: reprezentujące „imperialistów” sanacyjnych „Myśl Polska” i „Biuletyn Polsko-Ukraiński” Włodzimierza Bączkowskiego, młodokonserwatywna „Polityka” Jerzego Giedroycia (gdzie czołowymi piórami byli bracia Adolf i Aleksander Bocheński), monarchistyczne „Słowo” Stanisława Cata-Mackiewicza, konserwatywny „Dziennik Poznański”, mesjanistyczny „Zet” Jerzego Brauna i „Merkuryusz Polski Ordynaryjny” monarchisty Juliana Babińskiego, katolickie „Pro Christo” i „Pax”, niezależne nacjonalistyczne „Prosto z Mostu” Stanisława Piaseckiego oraz wiele pism narodowo-radykalnych obu odłamów, jak „ABC”, „Nowy Ład”, „Ruch Młodych” i „Falanga”. Ta i podobne jej inicjatywy, kontakty nawiązywane przez środowiska dotąd sobie obce, czy nawet wrogie, ale myślące w sensu largo nacjonalistycznym (czy narodowo-państwowym) paradygmacie, mogły zmienić w ciągu kilku, może kilkunastu lat, układ sił politycznych w Polsce. Niestety zabrakło na to czasu, bo napaść Niemiec, a wkrótce i ZSSR, na Polskę, pokrzyżowała wszystko. Juliusz Dudziński zginął 17 września 1939 r. z bronią w ręku, walcząc na czele osobiście sformowanego oddziału z nacierającymi na Lublin oddziałami niemieckimi. Wacław Budzyński, który znalazł się na terenie okupacji sowieckiej, został 8 października aresztowany w Baranowiczach przez NKWD. Informuje o tym meldunek operacyjny ludowego komisarza spraw wewnętrznych Białoruskiej SSR, Ławrientija Canawy, z 13 października: Aresztowany przez baranowicką grupę operacyjną Budzyński Wacław s. Juliana zeznał, że jest polskim dziennikarzem-pisarzem, w przeszłości był oficerem armii polskiej i walczył czynnie z RKKA [Robotniczo-Chłopską Armią Czerwoną – JB] w 1920 roku. Za zasługi w walce przeciwko oddziałom RKKA został odznaczony wysoką nagrodą – orderem „Virtuti Militari”. Budzyński nie ukrywał swych antysowieckich poglądów, jawnie wrogich względem ZSSR. Śledztwo kontynuujemy. Ostatnie, złowieszczo brzmiące zdanie tego raportu nie pozostawia wątpliwości co do losu Budzyńskiego. Nie znamy jednak niestety nawet daty, miejsca i okoliczności jego zamordowania.

***

Uwagi, które poniżej skreślimy, nie będą żadną „recenzją”. Recenzowanie książki sprzed kilkudziesięciu lat oraz złożonej z pisanych co tydzień tekstów na najróżnorodniejsze tematy (jak wyznaje sam autor, to „streszczenie książek przeczytanych, kompilacja wiadomości z przeróżnych czasopism zagranicznych, fragmenty niekiedy żywcem wzięte i przepisane”) byłoby przedsięwzięciem mało sensownym. Wystarczy podkreślić niezwykle szeroki ogląd autora, który komentuje zdarzenia, idee i postaci z trzech kontynentów, robiąc przy tym sporo wycieczek w głąb historii, aby naświetlić genezę tego, co dzieje się za jego „teraz”. Można powiedzieć, że nic, co naprawdę w latach 30. ubiegłego wieku było ważne i oryginalne, nie umknęło jego uwadze; „lufcik” Budzyńskiego był naprawdę szeroko otwarty na świat. Dostrzegał wszystko: faszyzm we Włoszech i narodowy socjalizm w Niemczech, mądre reformy Salazara i heroiczną walkę Franco o ocalenie Hiszpanii, monarchistyczną szkołę Action Française i populistyczny „emancypacjonizm” ekskomunisty Jacquesa Doriota, paralelę między mitem polskości Wyspiańskiego a mitem francuskości Charlesa Péguy, społeczne problemy Węgier i komfort robotnika rolnego w Danii, kwestię żydowską i zagadnienie nowego kolonializmu, strategię Kominternu i naukę społeczną Kościoła itd., itd. Nam szczególnie miła jest nieskrywana sympatia, z jaką pisał o hiszpańskich karlistach, ceniąc ich wierność tradycji, choć niezbyt rozumiejąc sens ich legitymizmu. Oczywiście nie wszystkie jego sądy oparły się falsyfikacji przez czas. Może na przykład irytować lub śmieszyć entuzjazm Budzyńskiego dla New Dealu, ale nawet w tej pomyłce jest jakaś wartość, bo czarno na białym autor unaocznia, że interwencjonizm Rooseveltowski podążał po tej samej trajektorii, co etatyzm faszystowski i hitlerowski.

Skupimy się tu na jednym tylko wątku, ale za to zasadniczym, bo pełniącym funkcję samookreślenia ideowego autora, czyli na jego nacjonalizmie. Już sama biografia Budzyńskiego – „modelowego” wręcz piłsudczyka – czyni tę deklarację zaskakującą, nawet jeśli uwzględnimy wszystkie, wspomniane wyżej, roszady i ruchy ideowe, jakie w Polsce lat 30. pojawiały się, łącznie z „nacjonalizacją” oficjalnej od 1937 r. agendy sanacji, czyli OZN. Mimo wszystko bowiem co innego, gdy jacyś narodowcy, jak poznańsko-lwowska grupa „Awangardy Państwa Narodowego”, przechodzą do obozu sanacyjnego, uznając historyczny spór za bezprzedmiotowy i określając się jako Ruch Narodowo-Państwowy, albo gdy filozof wrońskista Braun układa antynomię „nacjonalizmu posłanniczego” i „imperializmu konstruktywnego” jako metapolityczną podstawę do przyszłego zbliżenia narodowców z państwowcami, co innego zaś, gdy aktywny działacz „sanacyjny” już w połowie lat 30. „wybiega przed szereg” i deklaruje, że swoją działalność prowadzi „pod znakiem nacjonalizmu”, czyli pod sztandarem głównej siły opozycyjnej. Okoliczność, iż Budzyński w ogóle nie odwołuje się do „kanonicznych” tekstów polskiego nacjonalizmu, czyli Dmowskiego, Popławskiego, Balickiego i ich następców, tylko ów „nowy nacjonalizm”, nazywany przezeń też „nacjonalizmem Virtuti Militari”, nazywa wprost „piłsudskizmem”, a za jego prekursorów uważa Mickiewicza, Mochnackiego, Brzozowskiego, Szczepanowskiego i Wyspiańskiego, też raczej gmatwa ideowo-polityczny sens tego pojęcia, aniżeli wyjaśnia powody sięgnięcia po nie. Nie koniec jednak na tym, albowiem w autorskiej przedmowie, niewątpliwie programowej, napotykamy zwroty i myśli, które są jeszcze bardziej zaskakujące. Tak zaskakujące, że warto przytoczyć kluczowy ustęp in extenso:

Nieprawda, że winniśmy się jako naród odgrodzić i pozamykać od obcych wzorów i że dopiero w takiej zabitej deskami parafii polskiej okrzepnie i zatriumfuje rodzima koncepcja przebudowy, „polonizm” ustrojowy i kulturalny. Nieprawda, bo zawsze było i jest inaczej. Polak im gruntowniej się cywilizował, tym wyraźniejszym stawał się Polakiem. Od obcych przyjęliśmy religię katolicką, od obcych braliśmy system organizowania siły zbiorowej narodu. Pod wybitnym wpływem Europy i jej szkół rozwinął się wspaniale nasz wiek XVI. W skrócie – duch i państwo, Stefan Batory i Jan Kochanowski. Nigdy Polska nie była bardziej polska i w większej mocy twórczej wewnątrz i na zewnątrz, aniżeli wówczas. Natomiast przesadna izolacja swojskości co dała? Sarmatyzm XVIII wieku, co stało się równoznaczne z ciemnotą i niewolą. Rehabilituje Polaka i regeneruje naszą moc narodową ponowne nawiązanie kontaktu ze światem za pośrednictwem Legionów Dąbrowskiego, żołnierzy i oficerów wielkiej emigracji XIX wieku oraz pokoleń działaczy na przełomie lat ostatnich. Oni nam przyswajali obcą myśl, oni – powiedziałbym – otwierali swój lufcik na świat, nie tracąc nigdy poczucia odrębnej polskiej rzeczywistości.

Mniejsza o banalnie stereotypową ocenę „sarmatyzmu”, dziś już jaskrawo anachroniczną (jak zresztą słusznie pisze Jacek Kowalski, żadnego „sarmatyzmu” nigdy nie było, bo to wytwór oświeceniowej czarnej legendy, a była jedynie Sarmacja), albo o to, czy wszystkie egzemplifikacje zostały szczęśliwie dobrane – jak zwłaszcza to czy Legiony Dąbrowskiego „nawiązały kontakt” akurat z tą lepszą Europą. Prawdziwie i oryginalnie zaskakujące w tezie Budzyńskiego jest co innego. Burzy on bowiem obsadę ról odgrywanych w polskim teatrzyku kukiełkowym od ponad dwustu lat, gdzie „fraczkowi” szydzą z naszego „zaścianka” i zalecają „otwieranie się na świat”, chcąc nas „cywilizować i europeizować” z wysokości swojego siedziska na „dwukonnej karyjolce”, a „podgolone łby” uparcie „zamykają się” na Europę i bronią narodowego palladium schabowego i bigosu. Teza Budzyńskiego jest bowiem zupełnie inna: otworzyć lufcik na świat, po to, aby wzmocnić Polskę i polskość, znaczy dlań właśnie otworzyć się na to, co rozpoznaje jako świeży i ożywczy prąd nacjonalizmu: na myśl Maurrasa i Salazara, Corradiniego i Mussoliniego, Chestertona i Degrelle’a. Pisze o tym wprost akapit dalej: Duch czasu tchnie zdecydowanym nacjonalizmem. Oczywiście w ujęciu całkowicie nowoczesnym, chodzi bowiem nie tylko o miejsce realne pod słońcem dla ciała, ale i o duszę, o sens i cel tego, że się jest np. Polakiem, Włochem, Anglikiem, Francuzem itd. Jest to więc właściwie – jak by powiedział Zygmunt Krasiński – supranacjonalizm, bo nie tylko polski, ale każdy naród winien żyć w poczuciu wartości własnej oraz odbywać swój marsz ku wielkości. Chodzi zarazem o nacjonalizm, który jest „chłopski” i katolicki, to znaczy skromny i uczciwy, oparty na elementarnych zasadach rozsądku i wiary, ale również heroiczny, walczący w imię honoru o utrzymanie linii, która musi iść od małości ludzkiej ku wielkości Boga.

W zamykającym książkę tekście Rewolucja narodowa Budzyński ustala w kilku punktach elementarne, jego zdaniem, zasady myślenia i działania nacjonalistycznego. Z tych pięciu punktów przytaczamy najbardziej dobitne stwierdzenia: 1. Nacjonalizm zaczyna się od krwi. Nie w sensie rasowym, tylko jako postawa bohaterska, bunt orężny przeciwko okupacji obcej. Raczej śmierć niż niewola. Stąd szkołą nacjonalizmu musi być tradycja walk o niepodległość (…). Nacjonalizm, tracący kontakt z tamtą przelewaną krwią, stałby się sztucznie wychuchanym kwiatem, teorią i książką, mitem niewolnika, nowoczesną Grecją na gruzach Akropolu. Nie ma i nie może być innego nacjonalizmu niż nacjonalizm „Virtuti Militari”. 2. Nacjonalizm obejmuje całe terytorium państwa, ściśle i dokładnie w tych granicach, które wywalczyliśmy nie dla kogo innego, tylko dla narodu polskiego. To są nasze granice etniczne, nie żadne kresy, nie jakiś zaczyn bratnich ludów. Rzeczą naszej ekspansji wewnętrznej i promieniowania jest takie nasycenie tych ziem polskością, ażeby pod tym względem nie było nigdy i nigdzie cienia wątpliwości. (…) Koncepcja federalizmu o tyle ma sens, o ile poszerza dotychczasowe granice i poza nimi, a nie u nas, wywołuje irredentę. W przeciwnym razie jest konceptem samobójczym. 3. Nacjonalizm uważa państwo za narzędzie narodu, za aparat, który ułatwia realizację celów narodowych w każdej dziedzinie życia. Rząd w Polsce musi być polski i przede wszystkim dla Polaków. (…) 4. Nacjonalizm nie służy specjalnie jakiejś teorii czy doktrynie, czy systemowi gospodarczemu, ma bowiem najpierw na względzie gospodarkę czysto polską, dobrobyt Polaków, siłę i przewagę narodu polskiego. Dlatego pracuje nad wyzwoleniem Polski spod jarzma kapitału obcego i spod dyktanda wszystkich „krajowych cudzoziemców”. Nie możemy być urzędnikami i administratorami cudzej własności gospodarczej, nie może być polski minister – ministrantem cudzych dóbr. 5. Nacjonalizm wyrasta z wiary w człowieka i w człowieku widzi bazę i przyszłość ruchu narodowego. Człowiek zbiorowy i wiekuisty, człowiek, w którym odzywa się naród… (…) Naród to masa ludzka świadoma, czynna, prężna i kulturalna, postępująca wyżej i wyżej. (…) Nacjonalizm musi dbać o szczęście i dobrobyt mas, musi być radykalny. Taki nacjonalizm jest właściwie ochrzczonym socjalizmem. Oczywiście, ze wszystkimi konsekwencjami chrztu w zakresie religii i doktryny chrześcijańskiej.

W przedmowie do książki pada jeszcze jedno znamienne określenie: nacjonalizm żelaznyGłosimy – pisze Budzyński – mobilizację Konradów. Myśl narodowa przeistacza się w ruch nacjonalistyczny, w ideę nacjonalizmu żelaznego. Zdobywcza siła, promieniujący duch narodu – to nacjonalizm żelazny. Tak jest, albowiem dokopywać się doń trzeba, niby do rudy, w najgłębszych warstwach narodu, łapać kilofami i rozsadzać ścianę kamienną, przetapiać w piecach wysokiej techniki na szyny i belki, i z nich dopiero montować kościec nowoczesnej przebudowy świata. Ta rzadko spotykana, trzeba podkreślić, w polskiej publicystyce metaforyka „technologiczna” zdaje się dowodem na równie trudną do zidentyfikowania – poza przedwojenną „Falangą” i… „Zadrugą” – obecnością w myśli polskiej tego, co Armin Mohler nazwał der faschistische Stil, stylem „imponującego chłodu”. Dowodzi tego zresztą również ów przytaczany wyżej komponent „ochrzczonego socjalizmu”. Ta iluzja schrystianizowanego w nacjonalizmie socjalizmu musi być oczywiście odrzucona. Niemniej trzeba docenić zamiar nadania nacjonalizmowi wymiaru bohaterskiego, uformowania narodu żołnierzy, rolników i zdobywców. Również nakaz unarodowienia życia gospodarczego nie stracił na aktualności, a może nawet stał się jeszcze bardziej palący.

Artykuły i felietony Budzyńskiego warto przeczytać z jeszcze jednego powodu. Nieoczekiwanie raz jeszcze – i chyba po raz ostatni – okazuje się, że po wyjrzeniu przez „lufcik na świat” możemy dziś znów dojrzeć w Europie odradzające się ruchy nacjonalistyczne. Z pewnością nie mają one ani tej wyrazistości, ani rangi intelektualnej, co doktryny Maurrasa, Corradiniego czy Salazara. Są one na ogół narodowymi populizmami i w dużej mierze przypominają, a niekiedy nawet do tego nawiązują, demokratyczne i „narodowo-wyzwoleńcze” ruchy narodowo-liberalnych les vieilles barbes z epoki tzw. Wiosny Ludów. Ale innych, bardziej „reakcyjnych” w najlepszym sensie tego słowa, nie widać. Jeżeli zatem ktokolwiek może jeszcze powstrzymać radosny marsz ku przepaści Europy i jej narodów, wziętych w podwójne kleszcze antynarodowej biurokracji brukselskiej i hord imigranckich, to, na razie, tylko te (ułomne) nacjonalizmy.

Wacław Budzyński, Lufcik na świat, wstępem opatrzył Michał Wenkler, LXXXVIII tom w serii Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej, Ośrodek Myśli Politycznej, Narodowe Centrum Kultury, Kraków – Warszawa 2016, str. XXXII + 348.

 

Profesor Jacek Bartyzel

 

 

za: legitymizm.org

Pierwodruk w: „Magna Polonia”, czerwiec 2017, nr 4, ss. 42-46.

 

Foto: Zawody strzeleckie w Warszawie o odznakę strzelecką dla posłów. Uczestnicy zawodów w czasie strzelania. Widoczni od lewej: dyrektor Władysław Dziadosz, poseł Ludwik Ekiert, poseł Wacław Budzyński – (zbiory NAC on -line)

 

 

 

Kategoria: Historia, Jacek Bartyzel, Myśl, Polityka, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *