Prawo międzynarodowe przeciw demokracji
Od końca II Wojny Światowej coraz większa część naszego życia jest regulowana przez prawo międzynarodowe. O ile początkowo był to proces bez wątpienia korzystny i konieczny, który przyczynił się do umocnienia pokoju na świecie oraz rozwoju powszechnej akceptacji dla wynikających z godności ludzkiej niezbywalnych praw naturalnych, z czasem zwyczajnie się zdegenerował.
Można śmiało powiedzieć, że w drugim dziesięcioleciu XXI wieku doszliśmy do punktu, w którym prawo międzynarodowe weszło w stan "inflacji". Coraz więcej norm i stosunków jest bądź w niedługim czasie ma być uregulowane na szczeblu ponadpaństwowym. Czy mamy się czego obawiać? W moim przekonaniu obecność prawa międzynarodowego w tak wielu obszarach naszego życia codziennego to zjawisko nie tylko zbędne, ale i potencjalnie groźne. W przeciwieństwie do stanowionego poszczególnych krajach prawa wewnętrznego, nad prawem międzynarodowym w gruncie rzeczy nie ma prawie żadnego nadzoru "społecznego". Proces jego kształtowania bywa długi, niezrozumiały, zaś zmiany poszczególnych regulacji trudne i skomplikowane. Nad prawem międzynarodowym nie ma oraz nigdy nie będzie odpowiedniej kontroli demokratycznej, by wdzierało się nam aż do tylu obszarów życia.
Chyba najbardziej oczywistym przykładem omawianego przeze mnie procesu jest rozrost rozumienia pojęcia "prawa człowieka". O ile jako oczywiste wszyscy przyjmujemy, iż na szczeblu międzynarodowym powinny istnieć gwarancje wolności wypowiedzi, nietykalności osobistej, czy prawa do życia, to przynajmniej moje wątpliwości budzi, czy za prawa człowieka powinno się uznawać, m. in. prawo do posiadania mieszkania, korzystania z internetu albo świadczeń socjalnych, prawo do rozrywki czy podziwiania dóbr kultury. Są to kwestia bezdyskusyjnie istotne, z których znaczna część (ale nie wszystkie), powinna być regulowana prawem krajowym. Jednak nadawanie takim sprawom, jak np. prawo do korzystania przez więźniów w zakładach karnych z komputerów rangi prawa człowieka i chronienie ich reżimem prawa międzynarodowego wydaje mi się daleko idącą przesadą. A z takimi pomysłami zaczynamy mieć ostatnio do czynienia. Pewne sprawy mimo wszystko powinny być regulowane przez posiadającego demokratyczny mandat ustawodawcę krajowego.
Prawo międzynarodowe jest pełne norm, których ustanawianie na takim szczeblu wydaje się przynajmniej dziwne, jeśli nie po prostu niedemokratyczne, godzące w fundamentalne prawo każdego narodu do stanowienia sobie ram funkcjonowania. Za najbardziej znane przykłady służą m. in. art. 10 pkt. c) Konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet, który zobowiązuje państwa-strony do "popierania koedukacji", czy protokół nr. 6 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, zabraniający kary śmierci w czasie pokoju. Koedukacja i jej wpływ na jakość kształcenia to przecież sprawa dyskusyjna, o której do dzisiaj debatują psycholodzy. Społeczeństwa zarówno w tej, jak i wielu innych sprawach narzucanych przez regulacje międzynarodowe, powinny mieć swobodę wyboru, której ze stron sporu uwierzą, by następnie ewentualnie zmienić zdanie. To samo dotyczy kary śmierci dla najgroźniejszych przestępców i zwyrodnialców, mającej w większości narodów demokratyczne poparcie olbrzymiej większości. Nie mówiąc już o tym, iż bardzo wiele z konwencji to dokumenty zwyczajnie zideologizowane, odrzucające w swojej treści całą gamę punktów widzenia oraz poglądów, przyjmujące kwestie dyskusyjne za prawdę objawioną. Niektóre z nich, jak wspomniana wyżej Konwencja w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet czy Konwencja o przeciwdziałaniu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, posługują się sformułowaniami oceniającymi, dla których nie powinno być miejsca w aktach prawnych obowiązujących w państwach rzekomo neutralnych światopoglądowo. Dla przykładu podam, że pierwsza z nich nazywa tradycyjne, powszechnie przyjęte w naszej świadomości oraz mentalności role mężczyzn i kobiet w społeczeństwie "stereotypowymi", a ich źródeł dopatruje się w "przesądach". Druga posuwa się o wiele dalej, relatywizując pojęcie płci do czynnika "społeczno-kulturowego", a zatem niejako stanowiąc (wbrew faktom naukowym), że wszelkie różnice psychologiczne między płciami to wytwór zdominowanej przez mężczyzn cywilizacji chrześcijańskiej.
Takie sytuacje, a jest ich coraz więcej, pokazują że prawo międzynarodowe może stać się swego rodzaju narzędziem spisku lewicowych elit, rzekomo wiedzących lepiej od nas – wyborców, co jest dobre, a co powinno się odrzucić poza debatę publiczną. W ten sposób poglądy nieakceptowane przez establishment mogą być niedopuszczone do walki wyborczej na równych zasadach z innymi, gdyż ustawodawstwo krajowe musi być zgodne z przyjętymi przez dane państwo zobowiązaniami międzynarodowymi.
Z jednym z większych absurdów tego rodzaju mamy do czynienia w przypadku formułującej się przy pomocy mechanizmów znanych z prawa międzynarodowego (m. in. poprzez zawieranie traktatów) Unii Europejskiej. Jak wskazuje w wielu innych swoich tekstach, postrzegam integrację europejską m. in. jako proces przekazywania pochodzącej pierwotnie z demokratycznej woli ludzi władzy od narodów do grupki pozbawionych legitymizacji wyborczej biurokratów. W całym tym bałaganie odnajdziemy Kartę Praw Podstawowych Unii Europejskiej, mającą być narzędziem "coraz ściślejszego związku Narodów Europy" do tworzenia przyszłości "opartej na wspólnych wartościach". Unia Europejska łaskawie "przyznaje" nam w niej szereg praw, takich jak prawo do małżeństwa albo ochrony zdrowia oraz m. in. zakazuje tortur. Karta Praw Podstawowych to po prostu powtórzenie szeregu gwarantowanych przez większość państw konstytucyjnie praw człowieka i obywatelskich, wraz z dołożeniem kilku praw socjalnych. Wdrażanie w życie ponadnarodowego dokumentu pozwalającego nam łaskawie zawierać małżeństwa to oczywisty bezsens.
Prawo międzynarodowe niebezpiecznie nam się rozrasta. Od czasów, gdy regulowało prawie wyłącznie stosunki wojenne, by następnie stać się narzędziem do pokojowego rozwiązywania konfliktów i porządkowania relacji między państwami, minęło wiele czasu. Tymczasem w swojej istocie reżim prawnomiędzynarodowy powinien mieć swoje jasno określone granice, działając tylko tam, gdzie jest to rzeczywiście niezbędne. W przeciwnym razie kiedyś obudzimy się w świecie, w którym poprzez konwencje i traktaty regulować się będzie liczbę radnych w gminach wiejskich.
Sergiusz Muszynski
http://smuszynski.blogspot.com
Kategoria: Inni autorzy, Myśl, Polityka, Publicystyka