Paweł Popiel: Między Rosją a Niemcami
— Między Rosją a Niemcami, studium wysnute z faktów znanych przez Wychowańca Szkół Rosyjskich. (Kraków — druk Wł. A. Anczyca i Spółki, 1886 — str. 232). — W ostatnim, jaki od X. Kalinki odebrałem, liście, wyrażone gorąco życzenie, abym choć na jednej karcie napisał recenzję książki bezimiennie drukowanej: Między Rosją a Niemcami. — Na jednej karcie?!
Nie pamiętam, aby jaka książka poruszyła tak dalece człowieka aż do głębi duszy i serca. Nie łatwo ją przeczytać: z jakąż boleścią pisał ją autor? Ktokolwiek on jest, musi należeć do młodszej generacji. My starzy, chociaż patrzymy na rzeczy trzeźwo i widzimy nagromadzone błędy przeszłości, grzechy obecne, rozpaczliwe położenie, stworzone politycznym ustrojem Europy i wykształcone potęgą mocarstw północnych, nie możemy sobie powiedzieć: a więc nie ma nadziei! My stoimy nad konającą matką, spodziewając się, że albo silna wyratuje ją konstytucja, albo Bóg się zmiłuje! Autor nie bez drżenia, ale z odwagą zapuszcza nóż w rany głęboko i znajduje tylko obumarłe ciało. Trzeba odwagi, aby tam zajrzeć, a jednak przyznać należy, że jest miłośnikiem Ojczyzny, że diagnoza jego choć straszna, ale prawdziwa.
O co idzie? Czy Polska, jako naród żyjący, żyjący niezawiśle, jako ustrój polityczny, jest możliwa? Autor, który
zna z gruntu warunki bytu społeczeństw, i bierze w rachubę zewnętrzne okoliczności i wewnętrzne żywioły, wobec wściekłej od wschodu i północy wydanej Polakom walki, a obojętności nie tylko państwowej, ale humanitarnej, pyta, kogo te oskarżenia, ta nienawiść, niezrozumiała względem słabych, ma na celu? Nie naród polski rozbity i zabsorbowany, nie lud polski, który ze swym losem pod każdym pogodził się rządem, ale szlachtę polską, bo ona nie tylko reprezentuje i utrzymuje tradycję, ale niejako majestat dawnej rzeczy-pospolitej i prawowitość władzy; bo ona jest wobec zaborców niejako pretendentem, którego uśmiercić potrzeba. Stąd te udane strachy przed polskim żywiołem, stąd nieludzkie, podłe a nieznane w historii środki, zarówno używane przez bizantyńską Rosję i cywilizowane Prusy.
Tak postawiwszy, a istotnie prawdziwie kwestię, autor przypatruje się tej nie najliczniejszej, nie najinteligentniejszej warstwie, ale jedynej, która wedle niego jest politycznym czynnikiem.
Autor wychowany w Petersburgu i prowincjach nadbałtyckich, nie zna dokładnie składu naszego społeczeństwa. Samej szlachcie przypisuje on polityczne aspiracje i działanie, zaliczając do niej nie tylko dziś bezrolnych dziedziców, ale całą klasę mieszczańską, która jak twierdzi, nielicznie podniósłszy się w miastach i w inteligencji, weszła w jej szeregi, z nią czuje i działa. Tak nie jest: jakkolwiek jest tendencją warstw mieszczańskich wchodzić w stanowisko klas uprzywilejowanych przez prawo albo opinie, to mieszczaństwo pod wszystkimi trzema zaborami, więcej liberalnym owiane duchem, znacznie podszyte semityzmem, stanowi dziś wagę znaczną w opinii i działaniu społeczno-politycznym. Ta uwaga była potrzebna, bo kilkakrotnie autor błąd ten powtarza, najbardziej rażąco, kiedy mówi o powstaniu 1863 r., które miało przeważnie mieszczański początek i barwę.
Szlachta polska bywała sądzona namiętnie i głupio przez cale stronnictwa i szkoły. Tu konserwatysta robi jej obraz tak bolesny, że chyba prawdziwy. Tylko prawda tak pali, jak każde pociągnięcie jego pędzla.
O szczegóły mniejsza; wiemy, jak często nieporadna gospodarczo, wzajemną sobie szkodziła zawiścią; wiemy, jak przez długie lata robiła składki na swą zgubę i swych wrogów, a dziś jeszcze subwencjonuje z naiwną albo złą wiarą fałsz szerzące dzienniki; wiemy jak tymi drogami obok wykluczenia z wpływu, z posad urzędowych, traci ziemię, polityczne stanowisko i poglądy; ale nie zaszkodzi przejrzeć się w tym obrazie, który choć zbyt realistycznie nakreślony, przyznaje, że szlachta polska wyszła z tych prób moralnie zdrowszą; a gdyby znał Królestwo Polskie, toby wiedział, jak mimo działania rządu, mimo przesilenia gospodarskiego, broni sic mężnie już nie tylko wpływowi rusyficyzmu, ale przeciw działaniu stokroć boleśniejszemu, bezrozumnej, antynarodowej i społecznej, bezwyznaniowej szajki, która więdnie czy bezwiednie nie tylko gotuje grunt pod zasiew nieprzyjaciół, ale wypleni do reszty cnotę i siłę. Autor, który żywioł narodowy upatruje tylko w szlachcie i w tym, co na jej wykształciło się modłę, przedstawiwszy, czym ona jest dzisiaj, musi przychodzić do konkluzji, że społeczność polska nie zawiera żywiołów zdolnych utrzymać jej niepodległość. Skreśliwszy znowu charakterystykę rozluźnionego w rodzinach życia, antagonizmu magnackich i szlacheckich domów, aspiracji ruchliwej, bezrolnej a każdym wpływom ulegającej zubożałej szlachty, twierdzi, że ta klasa jedyna, która dziś jeszcze czuje i działa, bez związku z ludem, który podejrzewa ją o chęć powrotu do pańszczyzny, a pozbawiona narodowego poczucia, nic jest w stanie ani odbudować, ani nawet sztucznie odbudowanej utrzymać niezawisłej Polski.
Ustrój i usposobienie polityczne Europy, żadnego nie zapewnia Polsce sojusznika; przestała być czynnikiem równowagi, a straciła, stracić musiała sympatię ludów; ja powiem, nie dlatego, że słaba, że nikomu potrzebną nie jest, ale dlatego, że zawładnął opinią Europy prąd egoistyczny, wyrodzony z pozytywizmu, spotęgowany mniemaniem, że jesteśmy
katolicyzmu patią i podporą. Szczelnie zwarci pomiędzy dwie potęgi patrzące z niechęcią, że w obręczy, która nas ściska, jest luka od strony Austrii, po odtrąceniu Rusinów, Niemców, Żydów, niezbyt liczni, bez przyjaciół politycznych i moralnych (a tych, których mamy, jak Windhorst, umiały tylko niektóre podłe nasze pisma zbezcześcić), jaka nasza przyszłość, kiedy każde powstanie zmniejszyło tylko obszar i liczbę obrońców?
Od północno-wschodu, od Rosji, niczego spodziewać się nie można: w poczuciu swej siły, a należy tu wziąć w rachunek i umysłowy rozwój, dąży ona do spełnienia testamentu Piotra W. Czy ten testament prawdziwy czy wymyślony, stał się on ideałem narodu patriotycznego, który dziedziczy tradycją bizantyńskiej polityki i tatarskie instynkty i od czterech wieków nie zboczył od swych dążności. Piotr Wielki europeizując Rosję zewnętrznie, nie zmienił jej natury, nie tylko nie zrobił jej szkody, ale usposobił do skutecznego na zachód działania; szkodę społeczną zrobił jej niezmierną, przez reformę a raczej absorpcję Kościoła. Piotr W. zlewając w osobie cara duchową i polityczną władzę, uprzedził teorię państwową, którą ewolucja wprowadziła we Francji, a którą przyswoiły sobie i inne narody. Słusznie nazywa ją autor „jakobińską;" jest taką w rzeczy samej, bo w miejscu prawa i porządku boskiego, stawia prawo ludzkie, wolę ludzką bez żadnego względu na prawa drugich, bez przebierania w środkach, upoważniając władzę obojętną, pojedynczą czy zbiorową do czynów najokrutniejszych, jeżeli przez mniemaną rację stanu wymaganych. Antagonizm pomiędzy Rosją a Polską trwał od dawna, ale przybrał zupełnie inny charakter od czasu reform kościelnych Piotra W., bo idea państwowa spotęgowana kościelną, a kościelna spotęgowana państwową, znalazła się w największym przeciwieństwie z indywidualizmem społeczeństwa polskiego, swobodą duchową katolicyzmu. Przy tej sposobności autor podnosi się do najwyższych, najprawdziwszych poglądów na str. 80, 81, 82, o stosunkach nowożytnego państwa do Kościoła katolickiego, które zastosowane do Rosji, tłumaczą nieubłagane jej prześladowanie polskich katolików, nie jako wyznających inną religią, ale jako nieprzyjaciół Państwa. Ale nie dość na tym. Żywioł polski jest rosyjskiemu zaporą w dążeniu jego do Carogrodu i zawładnięciu południową Słowiańszczyzną; żywioł polski przedstawia takie przeciwieństwo z rosyjskim duchem, sympatie Polaków są tak przeciwne rosyjskim interesom, jak je Rosjanie pojmują, że rząd i naród przyszedł do wniosku, iż samo istnienie nie już politycznie niepodległej Polski, ale żywiołu polskiego, jest jego interesom zagrażające. Uczucie to i zapatrywanie powstało w chwili, kiedy Rosja stanowczo zdemokratyzowaną została. Rząd, szukając punktu oparcia w masach, puściwszy wodze namiętnościom, sam stał się narzędziem jakobińskich zasad i zaczął je stosować w Polsce co do własności i co do sumienia. Zdekatolizować i zrusyfikować Polskę na drodze środków, jakimi Jakubini zrepublikanizowali Francję, rozniecać antagonizm klas, podkopywać większą własność na korzyść mas ludowych, a to wszystko na tle narodowościowym. Tak zwróciła się przeciwko Polakom nauka głoszona przez centralizacje naszą i nauka o narodowościach, wprowadzona przez Napoleona III
Chociaż autor może nie sformułował nigdy dla siebie zasad prawa publicznego, z niezmierną trafnością a z nieubłaganą logiką wskazuje na przeobrażenie liberalnych doktryn; pochopność Polaków, aby je popierać i uznawać w zastosowaniu, n. p. do Włoch i Rzymu, a dopiero wytrzeźwić, kiedy do nich zastosowane. Piękny i uczący obraz godny głębokiego zastanowienia. A kiedy mówi na str. 102: „zdemoralizować ludność, aby, jeżeli się da, przechylić ku prawosławiu, rozstroić społecznie a ekonomicznie osłabić;" to nie mogę też nie zwrócić uwagi na część prasy polskiej, nie codziennej, ale niby naukowo-publicystycznej, która jakby w sojuszu z zewnętrznymi czynnikami, podkopuje wiarę w objawienie, miłość przeszłości, zgodę warstw społecznych, a mając do czynienia często z mniej wykształconą publicznością, obniża umysłowy i moralny jej poziom, a robi dostępną każdemu fałszowi i każdej pokusie. Dobrało się też świeżo grono literatów, którzy na innym gruncie próbowali już szczęścia, a co gorsza, literatek, aby stworzyć organ, szkodliwy nie, bo tego lud czytać nie będzie, ale wstydliwy, boć to narodowe upokorzenie, aby mogli się znaleźć ludzie, co śmią karmić taka treścią, i w takiej formie. Na chorem ciele przyjmie się łatwo zaraza; do tego stopnia chorzy nie jesteśmy, aby przyjąć się mogła ta, którą Głos głosi.
Jeżeli, zdaniem autora, Rosja musi fatalnie na drodze ku południowi i zachodowi druzgotać i asymilować ludność polską, to Niemcy nic mogą także pozbyć się polskich prowincji, ale w pochodzie ku wschodowi muszą dążyć do zajęcia jeszcze części Polski, aby się zbliżyć do nadbałtyckich krajów; jest zatem ich interesem zarówno jak Rosji, tępić u siebie ludność polską, czego też nie zaniedbują wobec państwowej, jak słusznie ją nazywa, jakobińskiej teorii, która wyraz swój filozoficzny znajduje w Hartmannie, praktyczny w ks. Bismarku. Tak więc polska narodowość ścieśniona pomiędzy dwa prądy, kierowane jednym interesem, a natchnione jedną bezwzględną zasadą, tak, że rząd pruski, zarówno jak rosyjski, wrogo stoi względem polskiej ludności. Nieliczna, przerażona, niejednolita, im więcej pokazuje żywotności i politycznych aspiracji, tym srożej nie prześladowana, ale tępiona.
Wojna prawdopodobna, może nawet konieczna między Niemcami a Rosją, żadnej nie przyniesie nam korzyści; prowadzona koniecznie w naszym kraju, zniszczy ekonomicznie ziemię, przerzedzi żywioł narodowy, a skutek prawdopodobny: zajęcie Królestwa przez Prusy, a wschodniej Galicji przez Rosją, szali życzeń przeważać nie może. Dotąd do Nru X. autor niezrównanie ze znajomością społeczeństwa i zasad politycznych i możebnej w danych warunkach przyszłości, a z przerażającą niemal trzeźwością, skreślił położenie, zestawił bilans naszych sił, — przychodzi do konkluzji.
Kiedy nie mamy sił do odporu, a powstanie nowe wyczerpując ostatnie, nawet choćby było możebne, byłoby zbrodnia, co znaczy ciągłe odwoływanie się do praw, których nikt nie szanuje; przypominanie, że nie odstąpiliśmy od nadziei odzyskania Ojczyzny od Odry do Dźwiny, kiedy tu nie rozstrzygają chęci, ani prawa, ale siła — rana sine riribus ira. Dziś Rosja się nas nie przelęknie, ani żąda sojuszu z nami; chwila porozumienia o modus vivendi minęła, bo walka z politycznej, stała się rasową i duchową.
Tak, kiedy wszystkie nadzieje przepadły, ukazał się wreszcie z łona polskiej szlacheckiej społeczności program pracy organicznej. Czy wiele zmieniło się w Polsce pod tym nowym hasłem? pyta; a chociaż odpowiedzi nie daje, przyznaje, że postęp powolny i otrzeźwienie widoczne w polskiej szlachcie.
Ja widzę wielki; zdała nawet autor go nie spostrzega, albo nie wie ile potrzeba czasu, aby się otrząsnąć z dawnych uprzedzeń i zwyczajów, zwłaszcza jeżeli tkwią w naturze. Autorowi idzie głównie o szlachtę, o co później się rozprawię, ale zaręczyć go mogę, że jest religijniejszą i moralniejszą, że w wychowaniu więcej karności, a rządu i pracy w domu, i że jeżeli bawić się jeszcze lubi osobistą polityką, jak tego początek obecnego Sejmu dowodzi, to równie do pracy organicznej w Radzie powiatowej albo w gminie, w gospodarstwie, albo do osobistego nad ludem działania gotowa.
Te są istotne, a nie wyliczam wszystkich, owoce pracy organicznej, których autor uznać nie chce. A wielka szkoda, bo kto tyle prawd powiedział, tak surową z duchem narodu odbył spowiedź, ten nie powinien przesadą osłabić powagi swego słowa, ani piędzią swej gorliwej niecierpliwości mierzyć poprawę społeczeństwa. Katolik, człowiek politycznego i społecznego ładu, miłośnik Ojczyzny, nie powinien w zgryźliwym usposobieniu tracić równowagi, która gorszyć tylko może przyjaciół, a którą nieprzyjaciele wyzyskują. Jakiekolwiek bądź usposobienie szlachty, która jedna za wszystko ma odpowiadać, to ostatecznie rozważyć powinna, że wedle dalszego wywodu autora, wobec nieuchronnego zalania ziem polskich przez Niemców, korzystniejszą jest dla nas ta ewen
tualność już dlatego, że cywilizacja nasza jest wspólna, że dziś od Polaków żądać niepodobna zlania się z Rosją, której instynkty, interesy rzetelne albo urojone i tak trafnie spostrzeżony wschodnio-jakobiński kierunek, wywołały antagonizm pomiędzy wszystkimi warstwami społeczeństwa, który siła może złamać, ale nigdy ułagodzić, grozi nie zrusyfikowaniem, ale rozpuszczeniem w nihilizmie. Trafnie tutaj uważa, że pochód Niemców ku wschodowi jest koniecznością społeczną, kiedy parcie Rosji na zachód jest politycznej natury i stąd wnosi, że przyrodzona, a dziś tak zorganizowana Germanii siła pokona rosyjską pomiędzy Wisłą i Dźwiną. Ktokolwiek poznał kraj zaniemeński, uważał, jak licznie niemieccy pionierzy, to jako przemysłowcy, to jako gospodarze po nim rozsiani, jak nawet w samem Wilnie wyplenienie żywiołu polskiego dzieje się na korzyść Niemców. Pamiętam, jak Antoni Helcel, kiedy jeszcze potęga cesarstwa zachodniego nie była przez genialnego ustalona człowieka, przepowiadał klęskę Rosji pomiędzy Niemnem a Dźwiną. Tego autor nie rozbiera, ale wskazuje na względne korzyści, jakie mimo dzisiejszego prawodawstwa pruskiego żywioł polski osiągnąć może.
Aby konkluzję autora ocenić, należy się odnieść do najwyższych zasad. Jeżeli obraz naszego społeczeństwa jaki przedstawił i warunki polityczne, w których ono postanowione, są prawdziwe, to konkluzja jego słuszna. Tak by orzec należało, gdyby polityka, gdyby historyczne objawy były matematyką. Ale one matematyką nic są, i matematycznej konkluzji wyprowadzić niepodobna już dla tego samego, że czynniki ciągle się zmieniają. Największa więc wobec nowych objawów nie pomoże tu przenikliwość. Przed pół wiekiem europejska pentarchia rządziła światem. Z rewolucyjnego przewrotu powstaje naraz imperyalizm z narodowościową teorią, dziś patrzymy na panowanie interesu i siły, które przed żadną nie cofają się zbrodnią. Kto przyszłość przewidzi wobec słów mędrca: Deus fecit sanabiles nationes terrae. Nie dlatego się to mówi, aby próżną nadymać się nadzieją a żywotności mniemanej czynne dawać oznaki, ale dlatego, że człowiek, że naród niema prawa pozbywać się sztucznie poczucia żywotności.
Słusznie autor potępia bezmyślne manifestacje, które drażnią przeciwnika, a łudzą nas samych siłą, której nic po
siadamy, ale kiedy żąda, aby się naródzadołował, to jakby zapomniał, że zadołowany łatwo zadusić się może. Pod rosyjskim, pod pruskim zaborem, Polacy muszą przyjąć warunki bytu jakie istnieją, szukając stanowisk i wpływu; z dobrą wiarą przykład dały prowincje nadbałtyckie i Rusini naddnieprscy, którzy dotąd nie małą w organizmie rządowym odgrywają rolę, a nie utraciły etnicznego pierwiastku. Najważniejszym, jak słusznie autor uważa, będzie tu czynnikiem zachowawczym karność kościelna i wiara katolicka, ale silna aż do męczeństwa, którego tak cudowne przykłady dała Kuś unicka. Tu niema i nie może być kompromisu; ale prąd obecny nic jest wieczystym i może niedaleki czas, kiedy wierność Bogu będzie rękojmią wierności żołnierza i urzędnika. Pod każdym zaborem roztropność i zdrowa polityka wskażą działanie w prywatnym, publicznym i urzędowym życiu. Tu trzeba dać rękojmie wytrwania, dzielności, a gdzie Bóg jak w państwie rakuskiem dał pole do pokazania, że jesteśmy żywiołem organicznym, zdolnym nie tylko być rządzonym przez prawo, ale także ażeby rządzić, tam dawać tych zalet dowody, jak też nasi ludzie stanu czynią, na korzyść państwa i rodziny panującej. Z daleka patrząc, autor nie widzi, jaka tu się praca organiczna odbywa, jak wiele się nauczono, jak wiele zapomniano. Zapewne jak po morzu wzburzonym pływają szumowiny, ale warstwy ludowe są zdrowe i zostaną póki jak dziś ludzie kierujący, już nie tylko szlachta, będą w sojuszu z ludem przez wiarę i tradycję. Powtarzam, autor z daleka tego nie postrzega, może wobec spustoszenia, jakie niecna a ograniczona część prasy periodycznej pod rosyjskim zaborem roznosi. Ta nieznajomość czy pomijanie ludu jako czynnika narodowego jest najsłabszą książki stroną. A jednak o ten lud, jak o skałę rozbijają się dotąd rewolucyjno-socjalne i obco-rządowe prądy; jaka jego wartość i waga, widzimy w Poznańskiem a w części nawet w Galicji, nie mówiąc już o Królestwie Polskim, gdzie gminy z zaufaniem oddają sądownictwo swoje w ręce obywateli ziemskich jeśli tego godni, a rząd stanowczego nie zakłada veto. Jeżeli więc autora zrozpacza stan może prawdziwy, ale zbyt czarno namalowanej szlachty, to niech się pocieszy stanem ludu, ale to pewno, że dla obydwóch tych warstw, których rozdzielić niepodobna, bo razem dopiero tworzą jedną całość, jest tylko jedna tak w porządku duchowym jak i doczesnym zbawienia, to jest utrzymania etnicznej językowej i rodowej indywidualności droga, wierność i łączność z dogmatem i karnością katolickiego kościoła i to nie w politycznym celu. Stawia w końcu pytanie autor, czy nam raczej przyjąć germańską czy rosyjską przewagę. Moim zdaniem, pytanie zbyteczne, bo rozstrzygnie o tym siła, to jednak pewna, że wszystkie słowiańsko-szczepowe prądy prowadzące ku Rosji, przeważyć nie mogą i nie powinny pierwiastku rzymsko-zachodniego, który nas wykarmił, wychował i ucywilizował.
Pomijam rady dawane kołu polskiemu w Berlinie, aby się rozwiązało, przestając odwoływać się do traktatów i przyrzeczeń, których nikt nic uznaje. Nie jest to kwestia zasad ale taktyki. Wolno tu mieć swoje zdanie, a wybór należy zostawić tym, na których ciąży odpowiedzialność. Słyszałem sądy bardzo rozmaite o książce. Książka, jak każdy objaw siły i bezwzględnego przekonania musiała wywołać przesadne uznanie z jednej strony, a surową krytykę z drugiej. Napisana stylem twardym, jak gdyby autor ojczystego języka rzadko używał, podnosi się jednak nieraz przez gwałtowne uczucie aż do niepospolitej wymowy; nie jest paszkwilem na szlachtę i wykształcone warstwy, ale surowym rachunkiem sumienia z niemi. Ale rachunek sumienia o tyle dobry, o ile prowadzi do poprawy, nie do rozpaczy. Dlatego przyjąć ją można tylko i zalecić z dobrodziejstwem inwentarza, który sobie każdy sporządzi wedle powyższych wskazówek.
Paweł Popiel
Drukowane w Przeglądzie Polskim 1886 r.
Kategoria: klasyki