Matuszewski: Traditionis custodes – czyli dolewanie benzyny do ognia
Wydane właśnie motu proprio Traditionis Custodes Ojca Świętego Franciszka przytłacza, ale nie może zaskakiwać. Jego decyzje, wydawane na przestrzeni ostatnich lat w odniesieniu do tradycyjnie rozumiejących posłannictwo Kościoła zgromadzeń, kapłanów i hierarchów, nieuchronnie prowadziły do tego kroku – choć może wielu z nas nie pozbywało się nadziei, że może jednak…
I.
Co do samego dokumentu: od samego początku papież nie pozostawia w zasadzie żadnych wątpliwości co do intencji oraz kierunku przeprowadzenia zmian. Chce maksymalnego ograniczenia liturgii w rycie zatwierdzonym przez Piusa V i odseparowania jej od życia Kościoła epoki posoborowej tak, by z czasem potrzeba jej sprawowania wygasła w sposób naturalny.
Odtąd żadna msza w klasycznym rycie rzymskim nie może być odprawiana bez zgody biskupa miejsca, który otrzymuje w zakresie jej udzielenia (bądź nie) niczym nie ograniczoną swobodę podejmowania decyzji. Co to oznacza w sytuacji, gdy większość biskupów patrzy nad wyraz niechętnie na próby wprowadzenia takiej liturgii w swoich diecezjach, tłumaczyć nie trzeba.
Niestety, nawet jeżeli któryś ordynariusz nie widziałby przeszkód w wydaniu zezwolenia na celebrację liturgii w rycie Piusa V, papież nakłada nań obciążenia, które skutecznie mogą go od takiej myśli odwieść. Otóż po pierwsze, Tridentiny nie można odprawiać w kościołach parafialnych. Biskup każdorazowo będzie musiał znaleźć w tym celu inne miejsce. Dalej: musi upewnić się, że grupy o taką mszę proszące uznają ważność i prawowitość reformy ostatniego soboru, ma dokonać analizy celowości dalszego istnienia parafii personalnych, w których sprawowany jest kult w starym rycie, a na nowe wydać zgody nie wolno. Wszystko to wymaga oczywiście czasu i oddelegowania odpowiednich środków (w tym personelu). Gdy liturgię według mszału sprzed roku 1970 sprawować ma kapłan wyświęcony po wydaniu najnowszego motu proprio, wówczas sytuacja staje się jeszcze bardziej zagmatwana, gdyż biskup musi prosić o zgodę Stolicy Apostolskiej.
Z perspektywy wiernych rzecz wygląda jeszcze bardziej ponuro. Postanowienia dekretu papieża Franciszka sprawiają, że uzyskanie stosownej zgody będzie niezwykle trudne, co zapewne wielu zniechęci. Ci, którzy stosowne pozwolenia otrzymają, będą de facto zepchnięci na margines życia diecezji. Co więcej, poddani będą nieustannej obserwacji. Bardzo ciekawy jest w tym kontekście zapis z paragrafu 2, w którym czytamy, że kapłan „oddelegowany do sprawowania opieki nad wiernymi winien być ożywiony żywą miłością pasterską i poczuciem komunii kościelnej”. W rozumieniu papieża Franciszka komunia kościelna to łączność z Kościołem posoborowym, a zatem można domniemywać, że kapłan, znający wprawdzie rubryki mszału z 1962, ale uformowany przez nauczanie posoborowe, może (choć nie musi, nie jest to regułą) podjąć działania mające na celu utrudnianie wiernym dostępu do Tridentiny i trwanie przy niej. Piszę to w pełni świadomie, z własnego doświadczenia w jednej ze śląskich parafii.
II.
Zarządzenie Ojca Świętego nie tyle cofa nas wstecz, co tworzy nową sytuację prawno-kanoniczną, dotąd nie spotykaną. O ile bowiem dawniej, w latach 90-tych XX wieku i później w razie braku zgody biskupa miejsca wierni ciągle jeszcze mogli odwołać się do Stolicy Apostolskiej (i często, wobec faktu, że Mszy Trydenckiej nikt nigdy formalnie nie zakazał, wygrywali), o tyle teraz papież mówi bardzo jasno, że wszystkie dotychczasowe formuły prawne przestają obowiązywać. Biskup miejsca jest instancją w omawianym zakresie jedyną, a jego decyzji zmienić de facto nie będzie można.
Jak gdyby tego, o czym dotąd pisałem, było mało, jest jeszcze paragraf 6 w brzmieniu: Niech [biskup] zatroszczy się o to, by nie zezwalać na tworzenie nowych grup. To jedno zdanie w zasadzie zamyka drogę jakimkolwiek nowym próbom organizowania celebry Mszy Świętej w rycie Piusa V.
III.
Dekret papieża Franciszka, tego samego, który gotów był dopuścić do utworzenia tzw. rytu amazońskiego, a także akceptuje każdą nowinkę i wykazuje się daleko idącym pobłażaniem wobec kapłanów i biskupów domagających się błogosławieństwa związków gejowskich, kipi od wrogości do tradycji. Jego postawa każe zadawać coraz to bardziej zasadnicze pytania. Co stoi za jego decyzjami? Skąd ta nieprzejednana wrogość wobec Starej Mszy?
Na ironię zakrawa fakt, że w liście towarzyszącym wydaniu motu proprio Traditionis Custodes papież powołuje się na przykład Piusa V. Pisze tu: „Podjąłem decyzję o odwołaniu wszystkich norm, instrukcji, pozwoleń i zwyczajów, które poprzedzają to Motu proprio. Ogłaszam, że księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, w zgodności z dekretami Soboru Watykańskiego II, tworzą jedyny wyraz lex orandi rytu rzymskiego. Wspieram się w tej decyzji faktem, że po Soborze Trydenckim św. Pius V również unieważnił wszystkie ryty, które nie mogły wykazać dostatecznej starożytności, ustanawiając dla całego Kościoła łacińskiego pojedyncze Missale Romanum” – wskazał.
Ten zapis jest albo wyrazem bezgranicznego cynizmu i obłudy, albo też ignorancji niekompetencji. Pius V istotnie – wykluczył niektóre formy liturgiczne, ale tylko te, które liczyły sobie mniej niż dwa stulecia. Te, które na trwałe zakorzeniły się w niektórych wspólnotach zakonnych (ryt dominikański) lub odmiennych kręgach kulturowych, pozostawił. Franciszek natomiast zabrania sprawowania najważniejszej formy liturgii w dziejach Kościoła, a zamiast tego pozwala na wszelkie nowinki i nadużycia. Bardziej jaskrawej sprzeczności wskazać tu chyba nie sposób.
IV.
Chciałbym zostać dobrze zrozumiany. Nie uważam, że msze według nowego rytu są nieważne. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza, jeżeli odprawiają je pobożni kapłani, Boży słudzy żyjący wiarą i katolicką nauką. Tym jednak, co powinno stać się normą w Kościele, jest niczym nieskrępowane uczestnictwo wiernych w obydwu mszach. Na równych prawach.
Tymczasem papież Franciszek doprowadził do zaognienia podziałów, a także polaryzacji stanowisk. Wielu spośród tych, którzy uczęszczają na Tridentinę, poczuje się odepchniętych przez Kościół i uzna, że musi dokonać wyboru. Kościół Franciszka – lub Msza Wszechczasów. Benedykt XVI, papież doskonale rozumiejący tę skomplikowaną sytuację, wydał dekret, który wygasił większość sporów. Tymczasem Franciszek na dogasające już ognisko wylał wiadro benzyny, a podległym sobie biskupom kazał pilnować, by ten toksyczny ogień płonął jak najmocniej.
V.
Co robić? Przede wszystkim niwelować wpływ nowego dokumentu tam, gdzie można. Wszelkimi legalnymi sposobami. Wywierajmy naciski na biskupów miejsca: pokojowo, ale stanowczo i bez ustanku. Wspierajmy kapłanów sprawujących liturgię wedle mszału z roku 1962 i wcześniejszych. Niech książki autorów takich, jak ks. Dariusz Olewiński, znajdą się na każdej półce.
Należy za wszelką cenę podtrzymywać te wspólnoty, które prawo do korzystania łask Mszy Wszechczasów zachowały – niech będą jak najliczniejsze. Dołączajmy do nich i zapraszajmy innych. Tylko tak uda się pozbawić niechętnych liturgii sprzed reformy Pawła VI biskupów argumentu o braku podstaw do jej sprawowania, a także wykazać, że jest ona zasadna, potrzebna, a nawet niezbędna.
Przede wszystkim jednak módlmy się o papieża, który odwróci bieg spraw i przywróci tradycyjnej liturgii rzymskiej miejsce jej właściwe.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Publicystyka, Religia, Wiara