Matuszewski: Grecka tragedia Festung Warschau
1 sierpnia. A zatem czas na kolejną odsłonę pieklenia się w naszym grajdołku.
Niestety – choć ma się ochotę splunąć na te nic nie warte spory, trudno to uczynić. Nie sposób odejść bez słowa – przede wszystkim przez wdzięczność i cześć dla tych, którzy walczyli szczerze, z honorem, dla Polski i o Polskę. Dla tych, których mordowali barbarzyńcy od Dirlewangera. Dla tysięcy szturmowców. Dla pielęgniarek i lekarzy, którzy pozostali na stanowisku – jakże często za swoją posługę płacących cenę najwyższą. Dla tych dzieci, z których każde więcej miało w sobie odwagi, honoru i miłości dla Polski, aniżeli cały tabun dzisiejszych narodowców.
Czy jednak powstanie da się obronić? Podobno nie. Lub czy mogło nie wybuchnąć? Przy odrobinie dobrej woli i świadomości faktów, nie ideologicznego zacietrzewienia, ale właśnie faktów, rzecz przestaje być tak prosta, jak tego chcą niektórzy dyżurni komentatorzy i kontestatorzy naszych narodowych rocznic.
* * *
Na początek kilka uwag o charakterze historycznym.
W całej dyskusji o powstaniu kontrowersję budzą rzecz jasna nie tyle jego dzieje i ustalenie biegu wydarzeń – te są dosyć dobrze udokumentowane, ale przede wszystkim sam fakt wydania rozkazu rozpoczęcia akcji zbrojnej i jej celowość. Ci, którzy krytykują decyzję KG AK, zbyt często pomijają jednak ważne z punktu widzenia całej sprawy aspekty, wśród nich termin Festung Warschau. Bez niego nie da się zrozumieć genezy zrywu z 1 sierpnia 1944 w sposób prawidłowy – podobnie jak nie da się zrozumieć decyzji, którą podjęło dowództwo AK.
Czym zatem jest, lub czym być miała Festung Warschau?
W roku 1944, w obliczu coraz bardziej wyraźnej klęski Niemiec na froncie wschodnim, Hitler nakazał wprowadzenie zasady „ani kroku w tył”. Miało to nie tyle zatrzymać, co spowolnić ofensywę Armii Czerwonej, której Wermacht nie był już w stanie pokonać w polu. Jednym z elementów nowej strategii stało się nadanie niektórym miastom statusu twierdz – po niemiecku festungen. W praktyce oznaczało to tyle, że należało ich bronić za wszelką cenę, bez względu na straty, ruinę strukturalną lub oblężenie przez nieprzyjaciela (nawet, jeżeli obrońcy nie mieli szans na wyrwanie się z okrążenia i uzupełnianie zapasów). By oddać rzecz bardziej obrazowo: te miasta miały pełnić rolę spowalniających marsz wroga zapór, bronionych przez samobójców. Przed Warszawą taki właśnie los spotkał np. Stalingrad, Kijów i Mińsk.
„W ostatniej dekadzie lipca 1944 roku – pisał prof. Aleksander Gieysztor – potoczyły się zdarzenia rozstrzygające o losie Warszawy. Ofensywa sowiecka zbliżyła się ku Wiśle, i zdołała doprowadzić do utworzenia przyczółków na jej brzegu zachodnim; jeden z nich znajdował się w odległości 45 km na południe od stolicy. Władze niemieckie – zresztą nie bez nerwowości związanej z konsekwencjami zamachu Stauffenberga [na Hitlera] – wydały 25 lipca rozkaz ewakuacji swej administracji z Warszawy”. 27 lipca 1944 Hitler nakazał utworzenie Festung Warschau. Tego samego dnia władze okupacyjne wezwały 100.000 mężczyzn w wieku od 17 do 65 lat do stawienia się 28 lipca o godzinie 8 rano do pracy przy kopaniu rowów i budowaniu umocnień. Za zignorowanie tego wezwania miała grozić kara. Mimo to Warszawiacy nie zawiedli – nikt nie przyszedł do pracy.
Dowództwo AK zdawało sobie sprawę z powagi sytuacji. Mobilizację na wypadek represji wobec ludności cywilnej ogłoszono jeszcze 28 lipca. Ostatecznie rozkazu do ataku wówczas nie wydano, a Niemcy, zajęci pośpiesznym przegrupowaniem wojsk w obliczu pojawiających się już na przedpolu Warszawy czołgów sowieckich, ze zorganizowanej formy ukarania miasta zrezygnowali. Nie oznaczało to rzecz jasna zmiany planu. 31 lipca wywiad AK uzyskał informację o rozkazie nakazującym rozpoczęcie masowej ewakuacji ludności Warszawy dnia 2 sierpnia; miał to być wstęp do przekształcenia miasta w Festung Warschau.
W tej sytuacji dłużej czekać nie można było. Wybuch powstania wyznaczono na 1 sierpnia 1944, na godzinę 17.00. W związku z planem rozpoczęcia ewakuacji 2 sierpnia była to ostatnia możliwa data.
* * *
Dlaczego niemieckie plany obrony stolicy były tak ważnym powodem wybuchu powstania? Ponieważ zdawano sobie sprawę z ich przełożenia na rzeczywistość. Przykładów było dość – najbardziej znaczący to rzecz jasna Stalingrad. Ale nie tylko, AK dysponowała bowiem dobrym rozeznaniem sytuacji na Kresach. Wiedziano, że np. po utworzeniu twierdzy Mińsk podczas ewakuacji miasta straty wśród ludności cywilnej sięgały około 40.000. Podkreślmy: nie w trakcie walk, lecz podczas samej tylko ewakuacji. W konsekwencji działań bojowych miasto zostało zniszczone w 92%.
Jest zrozumiałe, że podobnego losu chciano oszczędzić Warszawie i jej mieszkańcom. Zakładano ponadto, że Niemcy porzucą plan obrony Warszawy, gdyż – jak stwierdził w jednym ze swoich wystąpień prof. Kieżun: „Żadna armia nie będzie się bronić w mieście, w którym (…) cała ludność jest wroga”. Uniemożliwienie przeprowadzenia ewakuacji miało zatem znaczenie kluczowe – nie tylko dla miasta, ale również z uwagi na szeroki aspekt militarny.
Gen. Tadeusz Bór-Komorowski tak o tym pisał: „Gdybyśmy zachowali się zupełnie biernie, Warszawa nie uniknęłaby zniszczeń i strat. Musieliśmy się liczyć z tym, że jeżeli stolica stanie się polem bitwy i walk ulicznych między Niemcami a Sowietami, może ją czekać los Stalingradu”. Gdzie indziej czytamy: „Za podjęciem akcji mającej na celu opanowanie Warszawy przed wkroczeniem do niej wojsk rosyjskich przemawiały względy natury wojskowej, politycznej i ideologicznej. Przygotowania niemieckie wskazywały, że Niemcy będą bronić Warszawy, że walki toczyć się będą na terenie stolicy o umocnione obiekty. W związku z tym miasto narażone będzie na poważne straty i zniszczenia. Jeżeli jednocześnie z uderzeniem rosyjskim od zewnątrz podjęta zostanie walka wewnątrz miasta, umożliwi to przyśpieszenie jej końca i uchroni stolicę od nadmiernych strat i zniszczeń”.
Z punktu widzenia niniejszych rozważań niemiecki plan utworzenia Festung Warschau stanowi argument obalający twierdzenia podobne do tego, które wysunął swego czasu prof. Wojciech Roszkowski: „Powstanie Warszawskie miało być zatem głównie manifestacją polityczną, spektakularnym aktem rozpaczy, który powinien wstrząsnąć sumieniem świata”. Dla dowództwa AK nie był to akt rozpaczy, lecz w pierwszej kolejności twardy obowiązek obrony stolicy i jej mieszkańców. Chcieli oszczędzić Warszawie losu Mińska lub Stalingradu, a walka z bronią w ręku wydawała się w chwili jej rozpoczęcia najlepszym po temu sposobem – zwłaszcza, że w zamyśle gen. Bora-Komorowskiego i jego sztabu miało ono trwać nie dłużej niż kilka dni. Towarzyszące tej walce cele polityczne (o których za chwilę), jakkolwiek istotne, nie były celami jedynymi. Na pierwszym miejscu stawiano realizację zadań czysto wojskowych i ochronę stolicy przed zniszczeniem. To nie polityka, lecz sytuacja na froncie i niemieckie decyzje militarne wyznaczyły datę polskiego ataku.
* * *
Zarzut, który pod adresem decydentów z KG AK wysuwa się najczęściej, to zła ocena sytuacji politycznej. Wychodzi na to, że i tu będę musiał stanąć w roli adwokata straconej sprawy. Spróbujmy jednak, bo może nie taka ona znów stracona w momencie, gdy wywód poprowadzą, zamiast emocji, fakty.
Raz jeszcze oddajmy głos prof. Gieysztorowi: „Zaraz po kapitulacji powstania w jednym z oflagów powstał zapis rozumienia sytuacji w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. Warto go zacytować jako wyraz ówczesnych przekonań: Wojskowo – powstanie w Warszawie miało opanować miasto i ułatwić operację sowiecką na tym odcinku frontu, politycznie – pokazać oblicze antyniemieckie oraz naszą wolę pozostania gospodarzami swego kraju, z pewnym ukrytym stanowiskiem wrogim wobec jednostronnych prób Moskwy rozwiązywania sprawy polskiej. Dalszy popowstańczy rozwój sytuacji politycznej prowadziłby – przy zakładanym automatyzmie działań wojennych – do stworzenia w kraju bazy dla powrotu części przynajmniej Rządu Londyńskiego i ułożenia stosunków z Moskwą i Lublinem na podstawie nowego wkładu Polski walczącej w tę wojnę – oswobodzenia stolicy kraju własnymi rękami”.
Przede wszystkim warto pamiętać, że w chwili ogłoszenia decyzji o utworzeniu Festung Warschau wiedziano już o porozumieniu między Churchillem a Stalinem, z kolei premier rządu RP, Stanisław Mikołajczyk, znajdował się w drodze do Moskwy (jego samolot wyleciał 26 lipca) i omówić z władzami ZSRR m. in. sprawę pomocy dla stolicy. Przybył tam 30 lipca 1944. Świadomość podejmowanej przez rząd RP akcji politycznej musiała wpłynąć na odroczenie wydania rozkazu o przystąpieniu do walki (stąd też powstanie nie wybuchło już 28 lipca); poczynione w jej ramach ustalenia mogły okazać się kluczowe, zdecydowanie legitymizowały więc zwłokę. Niestety premier Mikołajczyk został przyjęty najpierw przez Mołotowa (31 lipca), a dopiero potem przez Stalina – co nastąpiło 3 sierpnia. Ze względu na nagłą zmianę sytuacji, wywołaną podjęciem przez Niemców decyzji o ewakuacji Warszawy, na wynik tych rozmów dowództwo AK czekać już nie mogło. Niestety, Stalin odmówił podjęcia wiążącej decyzji i skierował Mikołajczyka do Związku Patriotów Polskich – a zatem przede wszystkim do Wandy Wasilewskiej i Bieruta, gdzie kategorycznie odmówiono pomocy walczącej już wtedy stolicy.
Obrót spraw był zatem niekorzystny, ale w chwili rozpoczęcia walk, 1 sierpnia, jeszcze o tym nie wiedziano. Nie można było nie dostrzegać trudnych relacji politycznych i osamotnienia strony polskiej w rozmowach z Moskwą, z drugiej jednak strony liczono na łączący obie strony cel w postaci pokonania Niemiec. W stanowisku tym mogła utwierdzać propaganda komunistyczna. Od 24 lipca kolportowane były ulotki, informujące o powstaniu polskiego rządu w Lublinie i wzywające Warszawiaków do zbrojnego oporu. Polskie radio w Moskwie nadawało wezwania do walki z Niemcami i obiecywało, że wkrótce odziały sowieckie wesprą walkę o wyzwolenie stolicy. Wprost nawiązywano w nich do uniemożliwienia budowy umocnień w ramach Festung Warschau – świadczy o tym komunikat radiowy z 29 lipca 1944: „Uderzcie na Niemców. Udaremnijcie ich plany burzenia budowli publicznych. Pomóżcie Armii Czerwonej w przeprawie przez Wisłę, przysyłajcie wiadomości, pokazujcie drogi. Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców.”
Gen. Tadeusz Bór-Komorowski tak o tym pisał: „nie mogąc ustalić łączności z dowództwem sowieckim, co nie było naszą winą, usiłowałem skoordynować nasze operacje z działaniami armii czerwonej, na podstawie mojej własnej oceny sytuacji wojskowej. Wziąłem pod uwagę stale powtarzające się wezwania sowieckich radiostacji, nawołujących nas do rzucenia wszystkich sił przeciwko Niemcom. Jednym z tych licznych apelów była audycja moskiewskiego radia z 29 lipca 1944 r., wzywająca ludność Warszawy do powstania przeciw wrogowi w otwartej bitwie”.
W świadomości dowództwa AK zapobiegnięcie ewakuacji stolicy było zatem nie tylko celem opartym na dążeniu do ocalenia miasta, ale także ważnym ogniwem w ogólnym wysiłku wojennym, skierowanym przeciw siłom niemieckim. To tylko pokazuje, że decyzja o wybuchu powstania miała bardzo mocne podstawy taktyczne i strategiczne.
Kolejnym argumentem, na którym opierano decyzję o ataku na stacjonujący w Warszawie garnizon niemiecki, była konieczność wystąpienia w roli gospodarzy miasta; udowodnienia, że wojsko polskie walczyło tu cały czas, podobnie, jak funkcjonowały na tym terenie podziemne struktury państwa, administracji, szkolnictwa i sądownictwa. Jest to rzecz znana, wręcz podręcznikowa, ale mimo to nazbyt niestety upraszczana. W dyskusjach o powstaniu zapomina się, że problem ten miał kilka warstw, z których każda z osobna mogła de facto zaważyć na decyzji o rozpoczęciu działań zbrojnych.
Przede wszystko było to podyktowane logiką działań podejmowanych w ramach planu „Burza”. AK, zgodnie z przyjętymi założeniami i rozkazami z Londynu, podejmowała taktyczne współdziałanie z oddziałami partyzantki sowieckiej i jednostkami Armii Czerwonej, a jej wkład militarny (najpoważniejszy na Wołyniu i Lubelszczyźnie w okresie od lutego do czerwca i w czasie walk o Wilno w lipcu 1944) dostarczał rządowi w Londynie ważkich argumentów wobec aliantów. Zaprzeczał m. in. propagandzie sowieckiej, która przypisywała opór zbrojny w kraju wyłącznie organizacjom komunistycznym. Wśród napływu alarmujących wiadomości, które nadchodziły od dowódców „Burzy” z zaplecza frontu, władze wojskowe i cywilne w kraju, podobnie rząd RP w Londynie, trzymały się tej samej linii działania: bezwzględna walka z Niemcami, współdziałanie taktyczne z wojskiem sowieckim mimo braku porozumienia politycznego. Wyzwolenie stolicy z powodów politycznych po prostu musiało odbyć się przy udziale działającej od początku wojny podziemnej armii polskiej.
Niestety, o ile z reguły Armia Czerwona chętnie przyjmowała polską pomoc i współdziałała z oddziałami AK na szczeblu taktycznym (zdarzało się nawet, że w rozkazach dziennych dowódcy radzieccy wyrażali uznanie dla dzielności i ofiarności polskich żołnierzy), to po wyparciu Niemców operujące na zapleczu frontu formacje NKWD błyskawicznie przystępowały do rozbrajania oddziałów polskich. Masowo aresztowano oficerów oraz przedstawicieli cywilnych władz Polskiego Państwa Podziemnego, a szeregowym żołnierzom dawano zazwyczaj do wyboru wstąpienie do Armii Polskiej w ZSRR lub wywózkę do łagru. W ten sposób Sowieci postąpili m.in. na Wołyniu, w Wilnie, we Lwowie, w Zamościu i Lublinie. Rządy mocarstw zachodnich biernie akceptowały działania Stalina, a na skutek funkcjonowania wojennej cenzury oraz działalności silnego prosowieckiego lobby w anglosaskiej prasie, opinia publiczna w USA i Wielkiej Brytanii nie była informowana o rzeczywistej sytuacji w Polsce.
W tej sytuacji grupa oficerów Komendy Głównej AK, skupionych wokół generałów Leopolda Okulickiego i Tadeusza Pełczyńskiego argumentowała, że powstanie w Warszawie może być niezbędne po to, by zmusić rządy państw zachodnich i tamtejszą opinię publiczną do zdecydowanej reakcji na stalinowską politykę faktów dokonanych (czego nie zdołały uczynić lokalne wystąpienia w Wilnie, czy Lwowie). Gen. Tadeusz Bór-Komorowski po latach tak tłumaczył: „chodziło o walkę stolicy, która reprezentuje całość i dalszą sprawę: przez zajęcie Warszawy przed zajęciem jej przez Rosjan musiała się Rosja zdecydować aut aut: albo uznać nas, albo siłą złamać na oczach świata”.
Nie bez znaczenia pozostawały obawy o plany Sowietów, wynikające z dokonanego przez Aliantów podziału stref wpływów, zgodnie z którą Polska znalazła się w orbicie wpływów Moskwy. Obawiano się, że wspomniana przed chwilą polityka faktów dokonanych, wsparta przez polskich komunistów w kraju i w Moskwie, może w swoim najbardziej pesymistycznym wariancie doprowadzić do sowieckiej okupacji lub nawet włączenia ziem polskich w obręb ZSRR. „Bezczynność AK na terenach zajmowanych przez armię sowiecką byłaby szkodliwa, gdyż nie byłoby wtedy przeszkody, aby upozorować wolę narodu polskiego stworzenia 17 republiki sowieckiej” – pisał w raporcie do gen. Sosnkowskiego gen. Bór-Komorowski.
Nie należy zapominać, że 21 lipca 1944 powstał w Moskwie tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego – organ wykonawczy KRN, który rościł sobie prawo do sprawowania władzy wykonawczej na terenach centralnej Polski wyzwolonych przez Armię Czerwoną. Organ ten pozostawał zdominowany przez komunistów oraz całkowicie podporządkowany Stalinowi. Zarówno Rząd RP na uchodźstwie, jak i przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego uznali powstanie PKWN za wstęp do narzucenia Polsce komunistycznego rządu marionetkowego. Czas pokazał, że mieli rację. W chwili podejmowania decyzji o wybuchu powstania uważano, że wyzwolenie Warszawy przy udziale wojska polskiego i jego silna obecność w stolicy pozwoli na sprowadzenie do Warszawy przedstawicielstwa rządu w Londynie i da szansę na odbudowanie niezawisłego bytu państwowego.
Dowództwo AK nie miało złudzeń co do intencji sowieckich, nawet w odniesieniu do nich samych. Znamienna jest w tym miejscu wypowiedź prof. Normana Daviesa, który wspominał: „poznałem w Londynie Adama Komorowskiego, syna gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. Opowiadał mi, że jego ojciec był przekonany, że po kilku dniach od wybuchu powstania znajdzie się w sowieckim więzieniu… Ostatniego dnia lipca poszedł do żony, która była w ciąży, i powiedział: Jutro wybuchnie powstanie, w ciągu tygodnia na pewno znajdę się w więzieniu NKWD. I to mówił dowódca Armii Krajowej!”. Z kolei Jan Nowak Jeziorański przytacza słowa gen. Pełczyńskiego: „Nie mam żadnych złudzeń, co nas tu czeka po wejściu Rosjan i ujawnieniu się, ale choćby mnie spotkało najgorsze, wolę to aniżeli zrezygnowanie z wszystkiego bez walki. Musimy spełnić nasz obowiązek do końca”. Trudno o bardziej dobitny dowód realizmu i trzeźwej oceny sytuacji.
* * *
Nikt z nas, dyskutujących o powstaniu z zaciszy własnych gabinetów i foteli w roku 2021, nie bierze pod uwagę jeszcze jednego czynnika, którego pomijanie w debacie o powstaniu stanowi błąd bardzo poważny. Jest nim gniew i pragnienie odwetu tych, którzy pod okupacją nazistów spędzili 5 lat. Nie oglądaliśmy egzekucji, nie grzebaliśmy tych, których mordowało Gestapo. Nie było nam dane doświadczyć widoku getta. Nie przeżyliśmy strachu przed łapankami lub aresztowaniem. Nie trudziliśmy się nad zabezpieczeniem codziennej egzystencji, zaklasyfikowani do kategorii podludzi, za których Niemcy uznawali Polaków. I tak dalej… Ten gniew musiał w końcu wybuchnąć, a śmiem twierdzić, że nikt z nas nie ma moralnego prawa osądzać szukających zemsty bojowców – po prostu dlatego, że nie żyliśmy w ich skórze. Ich perspektywa różni się od naszej – i różnic się będzie zawsze – o lata świetlne.
* * *
Największym błędem, jaki może popełnić historyk lub ktoś, kto o historii usiłuje wyrobić sobie pogląd, jest patrzenie na interesujący go fragment dziejów z perspektywy czasów jemu współczesnych; ocenianie go z piedestału wiedzy, której dostarczyło nam kilkadziesiąt lat badań naukowych. Większym od tego grzechem wobec przeszłości jest tylko próba jej ideologizacji, wpasowania przeszłych wydarzeń w ciasne i sztuczne ramy własnego światopoglądu – to najgorsze, co można zrobić. To również grzech, którego winni są niemal wszyscy uczestnicy współczesnej debaty o Powstaniu Warszawskim.
Chcąc ocenić powstanie warszawskie trzeba brać pod uwagę nie to, co wiemy dziś my, ale co wiedzieli i czym się kierowali ci, którzy o jego rozpoczęciu decydowali. To nie były decyzje łatwe, podejmowano je zresztą w warunkach bardzo szybko po sobie następujących zmian sytuacji politycznej i militarnej. KG AK brała pod uwagę wszystko, czym dysponowała, zresztą walka miała w założeniu trwać zaledwie kilka dni. „Plan był raczej rozumny i pod każdym względem politycznie moralny” – oceniał Józef Mackiewicz. Stanowił reakcję na wszelkie impulsy militarne i polityczne, jakie mogły znaleźć się w polu uwagi dowództwa AK. Niestety, jak zwykle przeliczono się w odniesieniu do sojuszników. Liczono, że na pierwszym miejscu każda ze stron konfliktu postawi zwycięstwo nad Niemcami i działania zbrojne – tu cel wydawał się wspólny. Niestety, w tym przypadku źle obliczono interesy. Strona polska postawiła na kalkulację opartą o strategię wynikającą z potrzeb sytuacji frontowej, natomiast dla Aliantów ważniejsza okazała się polityka, z kolei dla Stalina – niechęć do Polski.
To powstanie to – jak je określił prof. Gieysztor, przykład tragedii greckiej. Każdy wybór, jakiego mogło dokonać dowództwo AK, oznaczał katastrofę. To fakt, którego większość nie raczących wychylić nosa z własnych pozycji światopoglądowych uczestników dyskusji nie dostrzega. Podobnie jak tego, że gen. Tadeusz Bór-Komorowski i jego podkomendni w sytuacji z politycznego punktu widzenia niemożliwej do wygrania uczynili wszystko, co w ich mocy.
***
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Przyznam, że sam wyrażam opinię głęboko negatywną wobec samobójczych insurekcji, ale jeszcze bardziej sprzeciwiam się bezmyślnemu uprawianiu historii. Jednym z jego przejawów jest wrzucanie wszystkich powstań do jednego worka.
Czy to powstanie było źle przygotowane? Raz jeszcze podkreślmy, że miało ono trwać kilka dni. Siły powstańcze liczyły 40 tysięcy żołnierzy – wyszkolonych i przygotowanych do walki w mieście, które doskonale znali. Co więcej – w mieście, w którym cała ludność pozostawała skrajnie wroga siłom okupacyjnym. Armię tę szkolili przez blisko 6 lat nie domorośli instruktorzy, lecz zawodowi przedwojenni oficerowie, wsparci dodatkowo doświadczeniem zrzucanych na brytyjskich spadochronach Cichociemnych. W warunkach zaskoczenia istniała ogromna szansa na narzucenie przeciwnikowi warunków walki korzystnych dla strony polskiej. I tak dalej… jeżeli przełożyć to wszystko na wojskowe i polityczne cele powstania, które postawili sobie i swoim podwładnym dowódcy AK, skonstatujemy, że ich osiągnięcie było bardzo realne.
To nie było powstanie bezmyślne, takie, jak te z wieku XIX. Nie miało wygrać wojny, jedynie uratować miasto przez losem Stalingradu, a ponadto stworzyć lepsze z punktu widzenia interesu narodowego warunki polityczne, konieczne dla powrotu legalnych władz polskich. Z punktu widzenia wojskowego było ono zaplanowane i przygotowane najlepiej, jak można to było uczynić w warunkach okupacji i ograniczonego dopływu danych (a może i celowej dezinformacji). Czy gdyby było inaczej, to działania zbrojne, zaplanowane na kilka dni, mogły by trwać dwa miesiące?
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Historia, Mariusz Matuszewski, Publicystyka
Jakimż optymistą był Stanisław Cat Mackiewicz, kiedy pisał ponad 70 lat temu: "Dziś Polacy już jednogłośnie się zgodzili, że wywołanie powstania Warszawy było katastrofą narodową klasy pierwszej. Dziś każdy rozumie, że gdyby nasza stolica nie była bezcelowo zburzona i spalona, a jej mieszkańcy nie byli rozproszeni po całym świecie, mielibyśmy więcej możności działania w interesie przedłużania życia Polski i narodu polskiego". Dołująca lektura tragicznego rozumowania o tragedii polskiej nie greckiej. Nie chce mi się nawet wytykać dziwacznych tez czy niekonsekwencji p. Matuszewskiego. Zwłaszcza po przeczytaniu takiego zdania o dowództwie AK jak to: "Trudno o bardziej dobitny dowód realizmu i trzeźwej oceny sytuacji." Tym bardziej, iż akapit wyżej ten sam autor pisze: "W chwili podejmowania decyzji o wybuchu powstania uważano, że wyzwolenie Warszawy przy udziale wojska polskiego i jego silna obecność w stolicy pozwoli na sprowadzenie do Warszawy przedstawicielstwa rządu w Londynie i da szansę na odbudowanie niezawisłego bytu państwowego."; albo: "Zakładano ponadto, że Niemcy porzucą plan obrony Warszawy, gdyż – jak stwierdził w jednym ze swoich wystąpień prof. Kieżun: „Żadna armia nie będzie się bronić w mieście, w którym (…) cała ludność jest wroga”." Cholernie dobitne to dowody realizmu i trzeźwej oceny sytuacji przez kierownictwo AK… Tekst ten udowadnia niezbicie (bez obrazy), że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi. Ech…