banner ad

Marian Zdziechowski: Renesans a rewolucja

| 17 stycznia 2014 | 1 Komentarz

ZdziechowskiWilno – 1925

 

Wszyscy to wiemy, wpajano nam w szkołach, czytaliśmy zarówno w podręcznikach historii, jak w samodzielnych rozprawach i badaniach dziejopisarzy i filozofów, że wieki średnie były epoką mroku, po której nastąpił radosny świt, a po nim jutrznia nowego życia, która opromieniła świat blaskiem wielkich nadziei. Epokę tę nazwano Renesansem, tj. odrodzeniem. Pogląd ten ma wszystkie pozory prawdy. Rzeczywiście, w wiekach średnich człowiek rozwijał się, myślał, żył w granicach dogmatyzmu kościelnego, który przeznaczenie i cel człowieka z doczesności przenosząc w wieczność, czyni ziemię miejscem wygnania, „doliną łez”, życie zaś ujmuje, jako ciernistą mozolną wędrówkę ku ojczyźnie niebieskiej wśród trudów i niebezpieczeństw walki z własną, przez grzech pierworodny skażoną, w niewoli grzechu leżącą i do dobrego niezdolną naturą. A na drodze tej bez pomocy Boga, bez łaski Jego i opieki Kościoła, który tej łaski rozdawcą jest, nie może człowiek, pozostawiony sam sobie, nic o własnych siłach począć.

 

W epoce renesansu człowiek strąca z siebie jarzmo, pod którym posłusznie kroczył przed tym, i wiara w siebie, w potęgę wyzwolonej myśli i woli daje mu chwile upojenia i szczęścia.

 

Ale wiara ta, pisze jeden z najznakomitszych myślicieli współczesnych rosyjskich, Mikołaj Bierdiajew, zawierała w sobie nasienie choroby i śmierci. „I my dziś przeżywamy koniec renesansu, koniec humanizmu, który stanowił jego podstawę duchową”… „Humanistyczne czucie życia utraciło dawną świeżość”… wstępujemy w nową epokę, ale „bez radości, bez owych nadziei jasnych, które ożywiały renesans, w chwili jego narodzin”… „Wiara w człowieka kierowała historią, którą my nazywamy nowożytną, lecz historia nowożytna sama tę wiarę rozchwiała”… „Renesans nie podniósł i nie wsławił człowieka, jak tego pragnął, przeciwnie osłabił go, oto paradoksalny wynik dziejów nowoczesnych”… „Jest sprzeczność tragiczna między ich początkiem, a dzisiejszym zakończeniem”. Żaden człowiek myślący nie uwierzy dziś w teorię czy religię postępu, która zapalała cały wiek XIX: „Jesteśmy raczej skłonni do wiary, że wszystko, co lepsze i piękne, jest w wieczności, nie zaś w czasach przyszłych; w przeszłości zaś objawiało się tylko wówczas, gdy owa przeszłość zapalić się umiała żądzą rzeczy wiecznych i rzeczy wieczne tworzyła”..

 

Rozbiorowi poglądu Bierdiajewa, który nie antytezą jest, lecz naprawą i, zdaniem moim, naprawą i uzupełnieniem niezbędnym utartych, powszechnie panujących poglądów na renesans, zamierzam poświęcić dzisiejszy wstępny wykład.

 

Pogląd Bierdiajewa odkryciem jego nie jest; nie on pierwszy go wygłosił, ale wygłosił z mocą uczucia i przekonania, jakiej u nikogo dotychczas nie spotkałem, a którą mu dało przeżycie i przemyślenie nie rosyjskiej tylko, lecz wszechświatowej katastrofy, która nawałnicą niszczącą spadła na Rosję, a pędzi na Europę.

 

Wśród wstrząśnień wielkich i nieszczęść rodzą się myśli wielkie. Super flumina Babylonisw nieszczęściu i niewoli powstawały wielkie natchnienia proroków Izraela; w nieszczęściu i niewoli rozkwitła nasza wielka poezja mesjaniczna. I dziś najgłębsze wejrzenia w istotę zagadnień, stojących w chwili obecnej przed światem, znajdujemy u pisarzy tych narodów, które najwięcej od wojny ucierpiały. Niemcy zmiażdżone militarnie i państwowo, strącone z wyżyny hegemońskich marzeń, znosić muszą gorzkie, upokarzające następstwa swego poniżenia politycznego; Rosja wycieńczona przez wojnę wpadła w ręce i stała się pastwą zgrai szubrawców kosmopolitycznych, wśród których, ku wstydowi naszemu, nie brak Polaków.

 

Renesans w początkach swoich nie był detronizowaniem Boga i ubóstwieniem człowieka, tylko zarody tego niósł ze sobą. Zrazu pierwiastki chrześcijańskie średniowieczne były w nim silne i wszystko, co dał wielkiego i pięknego, było, jak zobaczymy, w treści swojej dążnością do zharmonizowania ducha chrześcijańskiego z duchem starożytnym.

 

Odrywanie się od chrześcijaństwa dokonywało się powoli: zrazu wiara w człowieka bez myśli o Bogu i o związku jego z Bogiem, potem dopiero wiara w człowieka, przeciwstawiającego się Bogu, zrzucającego z siebie myśl o nim i samem niszczącego w sobie obraz i podobieństwo Boże. Ale niszczyć obraz i podobieństwo Boże w człowieku, to znaczy niszczyć człowieka samego. Indywidualizm (w znaczeniu apoteozowania indywidualności człowieka), ku któremu zmierzał renesans, był, jak się wyraża Bierdiajew, jej pustoszeniem, pozbawiał ją treści i formy, rozproszkowywał ją i atomizował. „Indywidualność silną jest, bogatą i kwitnącą, dopóki uznaje ponad indywidualne, ponadludzkie wartości i poddaje się im; więdnie i zanika, gdy je odrzuca: takim jest prawo życia… „w ograniczonym doczesnym istnieniu człowiek jest w stanie nieśmiertelność tworzyć o ile ją czuje… o ile wierzy w inne życie, w życie nieśmiertelne, nieskończone, absolutne.

 

Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę”… Na najście materializmu tryumfującego we wszystkich dziedzinach myśli i życia, na zuchwałą negację religii i antyteistyczny cynizm patrzyliśmy wszyscy; groźne tego następstwa zarysowywały się przed nami, lecz w zarysach mglistych. Pisałem o tym nie jeden raz. I to, co przewidywaliśmy, stało się teraz rzeczywistością straszną, nierównie straszniejszą od wszystkiego, co przewidzieć mogliśmy.

 

Mickiewicz w przeczuciu proroczym modlił się o wojnę narodów, która da Polsce niepodległość. I spełniło się to, o co się modlił, przyszła wojna i zapaliła serca młodzieży polskiej tym samym ogniem, który niegdyś prowadził do walki legiony Dąbrowskiego i Kniaziewicza – i wyniki jej trudów i walk uwieńczyła powodzeniem i przyniosła nam niepodległość, ale – zastanówmy się w jakich warunkach!

 

Oto się rozpoczął – pisze Bierdiajew – proces barbaryzacji kultury europejskiej. Pod tym względem wojna światowa mieć będzie skutki fatalne dla losów Europy. Kulturalna, humanistyczna Europa stoi obnażona, bezbronna przeciw wtargnięciu zewnętrznego i wewnętrznego barbarzyństwa; głuche podziemne tego łoskoty dawały się słyszeć od dawna, ale zniewieściałe dekadenckie społeczeństwo nie robiło nic dla ratowania prastarych odwiecznych podstaw Europy i żyło bez troski o jutro, głupio rachując na wiecznotrwałość dobrobytu, którym obdarzały nas techniczne postępy cywilizacji.

 

Bierdiajewa ostatni raz widziałem w Moskwie, w lutym 1915 r. Przybył tam wówczas po dłuższym pobycie na wsi, w gub. Charkowskiej. Wojska rosyjskie zajmowały wtedy większą część Galicji, zwycięstwo Rosji zdawało się pewnym, ale on z niepokojem patrzał w przyszłość; rewolucja – mówił – jest nieuniknioną, bez względu na to, jakim będzie wynik wojny. Ale czy mógł przypuszczać, że po latach kilku kreślić będzie dopiero co zacytowane słowa!

 

Bierdiajew jest myślicielem chrześcijańskim i na wskroś zagadnieniami religii pochłoniętym. Stąd myśli jego przybierają nieraz jakieś mistyczno-apokaliptyczne zabarwienie, tym bardziej teraz, w tym strasznym wstrząśnieniu moralnym, w tej beznadziejności, która dziś zadręcza każdego uczciwego Rosjanina. Ale oto myśliciel wręcz odmiennego nastroju i kierunku, Francuz, Gustave Le Bon, przyrodnik – z zawodu, agnostyk, który uznając uczucie religijne za jedną z zasadniczych właściwości natury ludzkiej – bo nie uznać tego jako przyrodnik, jako obserwator i badacz naukowo ścisły, nie może – nie uznaje jednak żadnej religii, a wszelkie z religią związane zagadnienia omija z lekceważącą pogardliwą niechęcią.

 

Socjalizm – pisał on w r. 1896 w książce, której wydanie 17-e mam przed sobą – jest najpoważniejszym z niebezpieczeństw, wiszących nad Europą. W następstwie ustroju psychicznego, przez długie wieki przeszłości wytworzonego, narody Europy muszą przejść wkrótce przez groźną rewolucję socjalistyczną. Będzie ona ostatnim etapem ogólnej dekadencji, którą rozmaite przyczyny przygotowywały, i odrzucając niektóre cywilizacje i narody wstecz ku niższym formom ewolucyjnym, utoruje on drogę niszczycielskim, z zewnątrz nam grożącym inwazjom”. Od renesansu począwszy, wzrastał duch krytycyzmu i rozchwiewała się religia i oto „człowiek nowoczesny, niby okręt z utraconym sterem, błąkający się na łasce wiatrów, błąka się po przestrzeniach zaludnionych dawniej przez bogów jego, których teraz nauka wygnała”… „Groźną zaś dla każdego narodu była zawsze chwila, w której stare idee jego zstępowały do ciemnych nekropolów, gdzie owych wygnanych i zmarłych bogów grzebano… (s. 181). „Historia naucza, że narody krótki tylko czas przeżyć mogą po zniknięciu bogów swoich. Cywilizacje pod ich wpływem zrodzone, wraz z nimi zamierają. Niema czynnika tak destrukcyjnego, jak proch zmarłych bogów” (s. 166).

 

Idee dawne, będące źródłem cywilizacji naszej, straciły władzę swoją, idee zaś nowe nie sformułowały się jeszcze i anarchia panuje w umysłach i, dzięki temu, tolerowaną jest dyskusja i – niechże się z tego cieszą – ironicznie dodawał Le Bon – pisarze, myśliciele, filozofowie, niech błogosławią epokę naszą i niechże prędzej z tego jej dobrodziejstwa korzystają, bo niedługo to potrwa, wyniki cywilizacji nowoczesnej sprowadzą w bliskiej przyszłości taki stan rzeczy, w którym myśl wolna wygnaną zostanie, albowiem nowe dogmaty zapanują w społeczeństwie, a zapanują pod warunkiem, że będą równie nietolerancyjne, jak te, co je poprzedziły” (s. 156).

 

Jakie dogmaty? Cechą powszechnej dzisiejszej anarchii umysłowej jest relatywizm, dominujący nad myśleniem współczesnym. Niedawno – mówi Le Bon – niemądry jakiś minister oświaty oświadczał z uczuciem wielkiego zadowolenia, że zastąpienie dawnych niewzruszonych abstrakcyjnych pryncypiów przez idee relatywistyczne jest największą zdobyczą nauki. Ale zapominał, że ta „największa zdobycz naukowa” jest właśnie największym dla społeczeństwa niebezpieczeństwem, skoro bowiem społeczeństwo traci zaufanie do zasad, na których stało, to przyszłość bezwarunkowo przejść musi do doktryn socjalistycznych; zdrowy rozsądek je odrzuca, ale wyznawcy ich podają je, jako prawdę absolutną. Człowiek zaś potrzebuje absolutu”, (s. 180). Socjalizm jest stary jak świat, jak kwestia socjalna, jak podział ludzi na bogatych i biednych; istnieje „Historia socjalizmu i komunizmu w starożytności” przez Pöhlmanna – socjalistyczne zabarwienie mają nieraz nauki proroków St. Testamentu. Ale dopiero w XIX wieku socjalizm staje się pierwiastkiem dominującym, „określającym styl epoki”. Na socjalizmie tym judaizm wycisnął silne, wyraźne piętno.

 

W epoce rozbujania w narodzie żydowskim marzeń chiliastycznych o bliskim raju na ziemi, połączonych z oczekiwaniem przyjścia Mesjasza, który da Izraelowi panowanie nad światem, zjawił się w Galilei z nauką o królestwie, ale „nie z tego świata”, ten w którym my, chrześcijanie, uczciliśmy Zbawiciela świata. Historycznie rzecz biorąc, chrześcijaństwo jest ostatnim słowem i najwyższym profetyzmu żydowskiego. Ale Żydzi, opanowani nacjonalistycznym marzeniem o panowaniu ziemskim, naukę Chrystusa odrzucili. Chcieli mesjasza nie w postaci ubogiego rabbi, lecz króla, stwarzającego potężne królestwo Izraela. I zaszedł fakt w dziejach bezprzykładny, że naród cały znalazł się w sprzeczności z tym, co ukoronowaniem było całej jego historii. Odrzucenie przez żydów nauki Chrystusowej stało się tragedią tego narodu – i w dalszym ciągu tragedią losu ludzkości chrześćijańskiej.

 

I dla tego powiedzieć możemy, że na wszystko, co potem w narodzie żydowskim nastąpiło, na dzieje jego aż do dnia dzisiejszego należy patrzeć, jako na jeden wielki akt odstępstwa od tego, co w najgłębszej jego treści duchowej leżało. Innymi słowy, dzieje judaizmu streszczają się w walce z chrześcijaństwem. To antychrystjanizm i antychrystyzm, czyli walka nauką i z osobą Zbawiciela. Nauce o królestwie nie z tego świata, które się zdobywa nie walką z tym lub owym wrogiem, lecz walką z samym sobą, zwycięstwem nad niższymi pierwiastkami w sobie, nad materią, krócej mówiąc, królestwu ducha wyzwolonego z niewoli materii należało z porządku rzeczy przeciwstawić królestwo materialne, ziemskie, w którym wszystkim będzie dobrze, wszyscy w dostatku żyć będą. Antychrystjanizm jest w istocie swoim powstaniem materii przeciw duchowi:

 

Ein neues Lied, ein besseres Lied,

O Freunde, will ich euch dichten,

Wir sollen hier, auf Erden schon

Das Himmelreich errichten.

 

Słowa te kreślił największy poeta żydowski, Henryk Heine. Imię jego oznacza chwilę tryumfującego wtargnięcia ducha żydowskiego na widownię literatury europejskiej. Wprawdzie więcej, niż o całe stulecie, starszym był od niego wielki myśliciel Spinoza, ale wpływ Spinozy rozpoczął się znacznie później, a do spopularyzowania imienia jego i nauki ogromnie się przyczyniło to, że Göthe przez czas dłuższy pozostawał pod urokiem jego myśli. – Pod opiekuńczym skrzydłem Lessinga pracował i zdobywał sobie rozgłos pisarz – moralista Moses Mendelsohn. Wreszcie o tak zwanej szkole romantycznej w Niemczech powiedzieć można, że powstała ona w salonach bogatych żydów bankierów Berlińskich, gdzie młodych przedstawicieli kierunku tego oczarowywały inteligencją i polotem poetycznym. Dorotea Veit, w przyszłości żona wodza romantyków Fr. Schlegla, Henrietta Herz, która się rozwiodła z mężem bankierem, ażeby wyjść za filozofa romantyzmu Schleiermachera, – młodsza od nich Rachela Varnhagen von Ense, z domu Levin. Ale to były początki, z których potokiem hucznie szumiącym wypłynąć miała poezja Heinego.

 

Jako komentarz do „Ein neues Lied”… niech służą następujące słowa ze szkiców Heinego o „Dziejach filozofii i religii”: „Nie walczymy o prawa człowieka dla ludu, ale o prawa boskie dla człowieka”… „chcemy stworzyć demokrację bogów, równych między sobą, wspaniałych, świętych, natchnionych. Żądacie prostoty w strojach, wstrzemięźliwości w obyczajach, zabaw nie zaprawnych zbytkiem, my, przeciwnie, żądamy nektaru i ambrozji, płaszczów z purpury, woni kosztownych, rozkoszy i przepychu, tańcu śmiejących się nimf, muzyki, igrzysk”.

 

W słowach tych doskonale się odbił nastrój czy stan duszy, który rozkwitem był owego trującego nasienia, o którym Bierdiajew mówi, że je renesans niósł ze sobą. W poetycznym marzeniu Heinego o królestwie niebieskim czy Bożym na ziemi zawartą była treść straszna, której się przestraszył w końcu sam poeta i wyrzekł się w ostatnim roku życia wszystkiego, co w tym duchu pisał.

 

Lecz śmielszym od niego był Marks, najgłośniejszy z myślicieli żydowskich wieku zeszłego. Marzeniu poety o Himmelreich auf Erden dał on mocną naukową podstawą i dzieło jego „Kapitał i praca” socjalizm ukanonizował, stało się Ewangelią jego, ostatnim i niemylnym słowem nauki o rzeczy najważniejszej bo o budownictwie społecznym.

 

Oczywiście z zapałem Ewangelią tą przyjęli wszyscy wydziedziczeni tej ziemi – i dziś widzimy ją realizowaną w Rosji przez najprawowierniejszych wyznawców Marksa.

 

Czy wprowadzony przez nich ustrój komunistyczny ma warunki trwałości? Tą kwestią poruszył prof. N. Łosskij.

 

Komuniści (t. j. bolszewicy) – dowodzi on – z fanatyzmem namiętnym szerzą i pielęgnują materializm. Cała duchowa strona w człowieku jest, w przekonaniu ich, czymś biernym, bezczynnym, nie wywiera żadnego wpływu na bieg zdarzeń, „Nie zbawi cię nikt, ani Bóg, ani car, ani bohater, oswobodzimy sami siebie własnymi rękami” – tak śpiewają komuniści na zebraniach i pochodach swoich, wyobrażając, że proces historii tworzą tylko masy, poruszane mechaniką stosunków ekonomicznych. Wszystko, co odciąga od jedynej najważniejszej rzeczy na świecie tj. od urzeczywistnienia powszechnego komunistycznego ustroju powinno być doszczętnie zniesione. Więc mają oni w nienawiści patriotyzm, bo uczucia patriotyczne odrywają narody jedne od drugich, komunizm zaś nie da się urzeczywistnić w obrębie jednego państwa, on wymaga współdziałania wszystkich narodów; chcieliby zniszczyć rodzinę, bo rodzina sprzyja rozwojowi uczucia własności; ale przede wszystkim nienawidzą religią, bo religia zwraca myśl od celów ziemskich ku Niebu.

 

Otóż ten logicznie konsekwentny materializm doprowadzić musi do indywidualizmu – i to do indywidualizmu typu najbardziej uproszczonego, jaki mamy w anarchizmie. Jeśli bowiem wraz ze śmiercią człowieka ginie i znika jego Ja, to jednostka ludzka nie może mieć innego celu, jak walkę o swój indywidualny byt, o swoje indywidualne szczęście na ziemi, jedyną rzeczą dla niej cenną musi być jej własne cielesno-psychologiczne życie.

 

Łosskij jest filozofem z zawodu, myślicielem od świata oderwanym i poruszając zagadnienia z polityką, z chwilą obecną związane, zadaje gwałt naturze swojej, jak to sam we wstępie do wymienionej rozprawy wyznaje. Dla tego to o filozoficzności komunizmu mówiąc, traktował rzecz tę abstrakcyjnie, jak gdyby o rzeczywistości rosyjskiej zapomniał.

 

Zanim jednak komunistyczny bolszewizm przeistoczy się w anarchizm, spójrzmy, co on już z Rosją zrobił i wróćmy do Bierdiajewa. Das Himmelreich auf Erden, w którym ani bogatych nie będzie, ani biednych i wszyscy równi i braćmi między sobą będą – takie królestwo Boże przy naturze naszej cielesnej, przy wszystkich grzechach naszych i niedostatkach jest niemożliwe; w stanie naturalnym człowiek dla człowieka jest wilkiem, nie bratem; miłość człowieka, ta np. co gorzała w sercu Św. Franciszka z Asyżu, to kwiat cudownie piękny, ale i niezmiernie rzadki. Królestwo miłości, Królestwo Boże na ziemi wymaga zupełnego przeobrażenia natury naszej, czyli cudu – i chcieć je stworzyć w warunkach doczesnych jest myślą i pragnieniem nie tylko bezrozumnym, lecz wprost bezbożnym, albowiem wprowadzone gwałtem Królestwo to staje się tyranią najstraszniejszą, gorzej jeszcze, tyranią obrzydliwą, podłą, bo co może być obrzydliwszego, podlejszego, niż przymusowa cnota, przymusowe braterstwo, przymusowe towariszczestwow którym kat ze słodkim wyrazemtowariszcz na ustach ofiarę swoją katuje.

 

I jakże to jest charakterystyczne, że bolszewizm zastąpił fratymité francuską wyrazem towariszczestwoBraterstwo bowiem suponuje wspólność pochodzenia od jednego Ojca – Ojca niebieskiego, miłością tego Ojca jednoczy jego dzieci, powrót do Ojca, jako cel im stawiając. Towariszczestwo zaś złożone z jednostek, z których każda jest tylko przypadkowym i chwilowym splotem materialnych cząsteczek, a splot ten rozpada się wraz z jej śmiercią i nic z niej nie pozostaje – staje się przemysłowo – handlowym przedsiębiorstwem, geszeftem, w przeciwieństwie do chrześcijańskiej idei braterstwa, które wszelką „komercję” wyklucza. A przedsiębiorstwo to pomyślane było głupio, jak to rosyjska rewolucja wykazała, która w końcu zmusiła jej wodza, Lenina, do zainicjowania „nowej ekonomicznej polityki” (Nep.), a ta nowa polityka niczym innym nie jest, jak powrotem do starych kapitalistycznych form gospodarki społecznej.

 

I w imię tego, aby na Kremlu Moskiewskim zamiast cara panoszyć się mógł jakiś Lenin czy jakiś Trocki, nowi panowie i bogacze, przeistoczono Rosję w kupę gruzów, dokonywano masowych rzezi, wymordowując przede wszystkim inteligencję, czyli tych, co poziomem ducha wyrastali lub wyrosnąć mogli ponad poziom idei Towariszczestwa.

 

W płomieniach stosów zapalonych przez rewolucję spłonęły nie tylko wytworne, malownicze dwory szlacheckie w stylu empireale także Puszkin i Tołstoj, Czaadajew i Chomiakow. Spłonęło wszystkie piękno tradycji rosyjskiej, cała twórczość rosyjska”.

 

Po rozmyślaniach pisarza, którego nieszczęścia jego ojczyzny mistycznie nastroiły, zajrzmy znowu do wspomnianej książki najtrzeźwiejszego z realistów Le’ Bon’a, „Masy – pisał on 27 lat przed Bierdiajewem –zorganizowane i zdyscyplinowane, dążą dziś do zagarnięcia całej władzy; ich nienawiść do wszelkiej, wyższości umysłowej jest oczywistą; wskutek tego cała arystokracja intelektualna zdaje się według wszelkiego prawdopodobieństwa przeznaczoną na wytępienie przez przyszłą rewolucję tak, jak przed 100 laty wytępioną została szlachta francuska. Gdy bowiem socjalizm zawładnie jakim krajem, jedyną dla niego szansą utrzymania się przez czas jakiś u władzy będzie, wymordowanie aż do ostatniego wszystkich tych, co by mogli, dzięki jakiejkolwiek wyższości swojej, choć cokolwiek się wznieść ponad przeciętny poziom tłumu”. (s. 52).

 

Sądzę, że Le Bon z umyślną przesadą myśl swoją w ten sposób wyraził. Wymordować co do jednego całą inteligencję nie jest rzeczą łatwą. Natomiast wymordowawszy znaczną jej część, łatwo resztę doprowadzić, nie do ostrej rozpaczy, jak słusznie mówi prof. Massonius gotowej do ryzykownych wybuchów, ale do takiej osłupiałej paralitycznej beznadziejności, w której, wyczerpany i znękany, gotów jest człowiek na wszystko za kawałek chleba, za jaki taki pokój i bezpieczeństwo osobiste.

 

O ileż bystrzej i dalej sięgał wzrokiem z pracowni swojej przyrodnik francuski w epoce pogody, nigdzie w Europie żadnym wstrząśnieniem rewolucyjnym niezakłócanej, niż niejeden z nas, którzyśmy świadkami byli początku katastrofy rosyjskiej.

 

Rok 1917 spędzałem na wsi koło Mińska. Pamiętam, w kwietniu i maju kwaterował w domu naszym mały oddział sanitarny, w drodze od Stochodu ku północy. Jeden z jego kierowników jeździł w ciągu tego czasu do Petersburga. Po powrocie opowiadał mi z wyrazem wielkiego zatroskania na twarzy, że widział w pochodach rewolucyjnych sztandary z napisem „Dołoj intelligencja”. Nie brałem tego tragicznie, zdawało mi się to wybrykiem bez poważniejszego znaczenia. Ale Rosjanin znał lepiej ode mnie Rosję. Wkrótce potem opuszczając nasz dom, żegnali nas, on i jego towarzysze, z widocznym wzruszeniem, które się i nam udzieliło, żegnali, jako ludzi skazanych na bliską a straszną śmierć: „Daj Boże abyście przetrwali w spokoju ten czas”! Ale w tonie ich głosu więcej było niepokoju, niż nadziei, że życzenie ich się spełni.

 

Co u Le Bon’a było wnioskiem, wynikającym z przyrodniczo ścisłej obserwacji faktów, co w widzeniach proroczych przesuwało się przed okiem Wł. Sołowjewa, co się teraz w oczach naszych stało i nad czym boleją wraz z Bierdiajewem najlepsi synowie Rosji, to słyszałem tej jesieni z ust Węgra, człowieka, zajmującego bardzo wysokie stanowisko w swoim kraju. A wypowiedziane to było silnie, z żołnierskim temperamentem, z sympatyczną żołnierską, dosadną w formie aż do szorstkości, nieliczącą się z konwenansami dyplomatycznymi otwartością: „Nazywajmy rzeczy po imieniu – mówił – rozmaite bywają rewolucje, do rozmaitych celów zmierzające. Tą potęgą, która Rosję już ujarzmiła i na świat cały jarzmo swoje nałożyć postanowiła jest Marksizm. I jedna jest tylko moc na świecie, przed którą Marksizm drży, czując swoją niemoc – Chrześcijaństwo. Nie mówię o świętych, o bohaterach cnoty; postawmy obok siebie marksistę z całą jego wiedzą ekonomiczną i całą siłą nienawiści i chrześcijanina, usiłującego, w miarę słabych sił i możności swojej, spełniać przykazania swej wiary. Jak marnym moralnie, a zatem i słabym jest w porównaniu z nim marksista! I oni to czują i wiedzą. Dla tego nie ma dla nich innego wyjścia, jak wytępić całą po chrześcijańsku myślącą inteligencję”. Słysząc to, pomyślałem, że szczęśliwe są państwa, mające u steru ludzi tak wyraźnie widzących, gdzie leży niebezpieczeństwo i czym je zwalczać.

 

Dlaczego to wszystko mówię, jaki to ma związek z historią literatury powszechnej w epoce renesansu? Związek ten jest bliski; powtórzę, co na początku powiedziałem, że renesans, o czym wszyscy tu obecni wiedzą, był epoką pojenia się wiarą w nieskończone siły człowieka. Wiara taka jest potęgą dobroczynną, gdy się łączy z wiarą w Boga, ze zrozumieniem i przejęciem się tą prawdą, że człowiek bez Boga traci indywidualność swoją, albowiem indywidualności tej treścią jest jej boski, nieśmiertelny pierwiastek. Gdy zrozumienia tego niema, albo, gdy jest słabe, wówczas wiara w człowieka zaczyna stopniowo tracić piękno swoje, aż w końcu strąca go w otchłanie tej degradacji ducha, której wzory dają nam stojący na czele rewolucji rosyjskiej, zbryzgani krwią milionów kaci, którzy widownię krwawych czynów swoich usiłują rozszerzyć na Zachód cały, więc na Polskę w pierwszej linii.

 

Jakże więc słuszne są słowa Bierdiajewa, że rewolucja nie oznacza wcale początku nowego życia, jak wielu sądzi; ona jest tylko końcem życia starego, zakończeniem procesu rozkładu i gnicia w organizmie narodu czy kraju, karą za grzechy. Żadna rewolucja nie była nigdy ani dobrą, ani rozumną, żadna nie przyniosła owej radosnej wolności, o której marzyły poprzedzające ją pokolenia, każda zaś wywoływała z ciemnych głębin duszy wszystkie jej najgorsze, najpodlejsze instynkty.

 

Początek nowemu życiu, nowym epokom dawały nie rewolucje, ale reakcje przeciw rewolucjom, gdy umiały pociągnąć i zasymilować owe pierwiastki idealne gdzieś daleko

 

i głęboko u źródeł rewolucyjnych dążeń ukryte. Czy było co twórczego w umyśle Robespierre’a, albo w umyśle Lenina? Po rewolucji francuskiej nowy okres dziejowy rozpoczął się z chwilą, gdy Bonaparte ją poskromił i ówczesne „Sowiety” rozpędził, a Chateaubriand swój „Génie du Christianisme” napisał.

 

Rewolucja rosyjska kultury nowej nie stworzy, dla tej prostej przyczyny, że kultura rewolucyjna, wyrzekająca się przeszłości, zaciekle zmiatająca wszelkie jej ślady, jest contradictio in adjecto„Tego nie rozumiecie – streszczamy wołanie Bierdiajewa – że kultura jest pochodzenia szlachetnego, że powstawała w cieniu świątyń, pod tchnieniem wielkich ideałów religijnych, w poczuciu żywego związku z przeszłością, z przodkami, którzy odeszli od nas,tamw kraje wiekuistego odpoczynku. Wasz proletkult zuchwały, zadowolony z siebie, nieuznający żadnych zagadnień, żadnych tajemnic, żadnych świętości, jest karykaturą kultury, on ją poniża i bezcześci; chcecie uproszczonej pisowni, uproszczonego stylu, uproszczonej myśli, bo niedostępną dla was jest kultura wyższa, dostępna i potrzebna tylko nielicznym”. Ale właśnie tym, co jest owym nielicznym wybrańcom dostępne, nikomu innemu, trzyma się historią. „Stamtąd, z wysokości płynie fala, mogąca użyźnić nawet to błoto, w którym siedlisko swoje znaleźliście”… „Więc nie stworzycie kultury, wy, ludzie duchowo nieruchomi, niezdolni do żadnej myśli wyższej”… Szukam, a nie widzę oblicza waszego, nie widzę, bo go nie macie”… Jeden z mistrzów współczesnej prozy rosyjskiej ks. Sergjusz Wołkonskij napisał krótką a prześliczną rzecz o uśmiechu, który jest wdziękiem duszy, promieniejącej życzliwością dla ludzi, dla wszelkiego stworzenia Bożego. Nikt nigdy uśmiechu na twarzy bolszewika nie widział.

 

Wyraz twarzy – słowa Bierdiajewa – u ludzi porwanych przez wicher rewolucji świadczy, że zamarło w nich życie duchowe; wyraz tych twarzy jest przerażająco nie duchowy, jest wyrokiem potępienia na rewolucję. Twarze wasze wyrażają tylko złość i opętanie, nikt nie dojrzy w nich śladu myśli głębokich, czy uczuć szlachetnych. To jedno się czuje, żeście spadli w najniższe niziny materii”… I jeden stąd wniosek, że to już nie ludzie, ale media, opętane przez jakieś ciemne potęgi.

 

Nie dopowiedział Bierdiajew swej myśli do końca, ale w tym, co powiedział tu i w innych ustępach, wyczuwamy przeświadczenie, że rewolucja rosyjska, że bolszewizm jest dziełem bezpośredniego, nie w metaforycznym, a w ścisłym znaczeniu wyrazu, wtargnięcia, wmieszania się w sprawy świata owych potęg ciemności, owego szatańskiego pierwiastka w historii, który Krasiński w genialnym natchnieniu uosabiał w postaci Masynissy.

 

W niszczycielskim pochodzie swoim rewolucja rosyjska zagasiła nawet te iskierki spaczonej, ale rzetelnej żądzy prawdy i sprawiedliwości, które się jeszcze tliły i uszlachetniały rosyjski ateizm i materializm, rosyjski socjalizm i anarchizm, to wszystko, czym hersztowie bolszewizmu sami karmili się w młodości i żyli. „Chwila łatwego tryumfu waszych idei była zarazem chwilą ich straszliwego spadnięcia, która obnażyła cały ich fałsz. I na zawsze, na zawsze, utraciły idee wasze swój cały urok. Wyrosną nowe pokolenia Rosjan i wychowają w nienawiści do wszystkich waszych idei i przeklinać będą zbrodnie, do których one was doprowadziły”.

 

Jakżebym pragnął, ażeby te słowa myśliciela, który przeżył, przemyślał i całą duszą przebolał katastrofę, w której ojczyzna jego ginie, znalazły oddźwięk po za Rosją, w Polsce przede wszystkim, wszak Polska pierwsza narażoną jest na działanie zarazków gangrenującej Rosję zgnilizny. – Niestety, przerażeniem mnie tu ogarnia płytkość myślenia naszego. Ktokolwiek z Moskwy wrócił, prawie w każdym stwierdzałem, że miał oczy, a nie widział, nie rozumiał, czym jest bolszewizm. Jak gdyby bolszewizm był tylko bardzo radykalnym stronnictwem politycznym, które objęło ster rządu w Rosji i wykazało ogromną umiejętność i siłę organizacyjną. A siła każda działa hipnotyzująco i hipnozie tej siły łatwo ulega bawiący tam Polak, tym samem składając dowód swej własnej bezsiły i nieodporności moralnej. Gorzej jeszcze jest z młodzieżą – mówię o szlachetnie myślącej młodzieży – tam spotykałem dziwną w tych rzeczach pobłażliwość: „Oczywiście, – mówią – czyny bolszewików są straszne, oburzające, ale są to ludzie idei i dla idei to robią”. Jakiej idei? Każdą rozpustę podciągnąć można pod ideę piękna, a każde okrucieństwo pod ideę dobra! Ale na oburzenie moje odpowiadano, że my, ludzie starsi, nie umiemy zrozumieć młodych. Nie; nie o starość ani o młodość tu chodzi, ale o umiejętność i nieumiejętność rozróżniania między dobrem a złem. Niestety, wychowanie w powojennej i rewolucyjnej atmosferze rozhukanych i dzikich namiętności zaciera i osłabia wrażliwość na zło, osłabia zatem sumienie, czyli niszczy boski pierwiastek w człowieku, istotę jego indywidualności.

 

Słyszałem też takie zdania: bolszewizm jest złem, walka z nim koniecznością, ale nie wolno iść przeciw złemu z orężem w ręku w czasie wojny, ani z kodeksem karzącego prawa w czasie pokoju, bo jedno i drugie jest przemocą, a przemoc jest złem – i zło jedno wypędzać złem drugim to przedłużać zło w nieskończoność.

 

Taki supraidealizm szczery i z głębi duszy idący przeobraża człowieka, z natury przenosi go w nadnaturę, czyni aniołem, świętym. Ale w doczesnych warunkach bytu człowieczego świętość cudem jest Łaski, nie zaś zjawiskiem codziennym, owe przeto supraidealistyczne poglądy są ładnym frazesem, w najlepszym razie marzeniem. Niechże marzenie to przyświeca z góry, niech będzie balsamem, łagodzącym wybuchy słusznego gniewu w zetknięciu się i czynnej walce ze złem, ale niech od walki tej nie odwodzi. Jeśli bowiem Polska ma być tylko pomostem, przez który iść będzie na świat chrześcijański barbarzyństwo najstraszniejsze, jakie świat widział, bo niosące narodom śmierć nie tylko fizyczną, ale i moralną, to po co legiony nasze walczyły o niepodległość, czemu i komu niepodległa Polska jest potrzebna?

 

Niedawno w rozmowie ze mną jeden z profesorów uniwersytetu Jagiellońskiego przytoczył zdanie Lenina, że chcąc utrwalić dzieło komunizmu rosyjskiego, trzeba postawić naukę Marksa na mocnych podstawach idealistycznych, a tych szukać należy u Hegla. O autentyczności słów tych wątpię; świadczyłyby o szerokości, albo raczej o umiejętności rozszerzania swego widnokręgu umysłowego, Lenin zaś był zacietrzewionym fanatykiem Marksizmu. Takim go przedstawia biograf jego, niejaki Izaak Lewin, w książce stylem żywotów świętych pisanej. Zresztą Marks od Hegla w prostej linii, przez Feuerbacha, pochodzi, na Heglu się wychował i na filozofii jego naukę swoją budował. Więc chodziłoby chyba tylko o jakieś idealistyczno-panteistyczne wycieniowanie niektórych jego myśli. – Ale mówiąc o tym, ów uczony z troską myślał o młodzieży polskiej i o przyszłej Polsce. I w tym miał słuszność. Młodzież, szukająca ideału, absolutu, a nieumiejąca czy niechcąca poszukiwań swoich zwrócić w stronę chrześcijaństwa, poszłaby wówczas, w razie urzeczywistnienia przepisywanej Leninowi myśli, na lep bolszewizmu w kradziony idealizm przystrojonego, i wyobrażając, że wielkiej idei służy, stałaby się narzędziem siły, która z duszy człowieka wykorzenienie wszystkich idealnych jej pierwiastków, czyli krócej mówiąc, bestializację człowieka za cel sobie obrała.

 

Bo czym jest bolszewizm? Politycznie jest ideą demokratyczną doprowadzoną do absurdu, filozoficznie jest zwyrodnieniem wiary w człowieka, która światłem radosnym, zajaśniała w początkach renesansu – zwyrodnieniem w najobrzydliwszej, jaka może być postaci, przeobrażającej wiarę w człowieka w nienawiść do Boga.

 

Marks, tworząc swój ideał socjalistycznego państwa, nie dopuszczał, ażeby człowiek miał prawo żądać innego wyższego szczęścia, niż to, które mu owe państwo zapewnić miało, A jednak nie mógł nie widzieć, że dobrobyt materialny nie zastępuje nieba – i na tym tle wyrobiła się w nim nienawiść do religii, jako zawady do jego ideału, nienawiść taka, że, według Bułgakowa, socjalizm z celu przeistaczał się u niego w środek, w narzędzie wojującego ateizmu.

 

Głęboko ten duch Marksyzmu zrozumiała autorka PożogiWrogiem – pisze ona – nade wszystko przez bolszewizm znienawidzonym, a nieustannie przytomnym jest Bóg.

 

Walka z kapitalizmem jest pozorem, rzeczywistym celem – walka z Bogiem, wprost Bogu wypowiedziana… i „nie kontrrewolucja ich oburza, ale nieśmiertelność duszy”, „Boga usunąć ze świata stało się ich celem, hasłem, dążeniem. I dla tego to władza sowiecka jest przekreśleniem wszelkiej radości życiowej; tępiąc wiarę, przekreślają oni błogosławioną radość poznawania Boga i obcowania z nim. Odmawiając dwojgu ludziom prawa wyłącznego należenia do siebie, przekreślają miłość i radość miłości; odbierając dzieci na wychowanie publiczne, odbierają radość rodzicielską; kasując prawo własności, kasują radość zdobywania i chęć owocnej pracy”… Stąd więcej jeszcze, niż terror uderza w rządach sowieckich, w bolszewizmie jałowość i nuda – nuda granicząca z obłąkaniem; nuda beznadziejna, bezlitosna, zabijająca powoli wszystko co żyje. Dotychczas w państwie sowietów istnieje silny bodziec życiowy, cel zasłaniający ludziom wszystko inne – jeśćJeżeli jednak odejmiemy tę czysto zwierzęcą pobudkę, przed oczami osłupiałej z przerażenia duszy nie zostanie nic. Ani celu, ani nadziei, ani pragnienia, ani radości, ani chęci czegokolwiek”… ,,Nikt bezkarnie nie przestaje być człowiekiem”.

 

Dla czego renesansowy humanizm stopniowo spadał z wysokości swojej? dla czego po etapach ateizmu, egoteizmu, antyteizmu stał się w końcu w zakutych prostolinijnych mózgach bolszewickich bestializmem?… Stajemy tu przed odwiecznym zagadnieniem o naturze i przeznaczeniu człowieka, które, moim zdaniem, tylko z pomocą dogmatu upadku i odkupienia rozwiązać się daje; stajemy przed misterium historii, które Krasiński z genialną intuicją wIrydionie przedstawiał. Irydion to idea, schodząca w całym swoim pięknie ze świata idei; dla czegóż na ziemi, w sferze czynu, poddaje się kierownictwu Ducha ciemności, Szatana historii, który ją w przeciwieństwo do tego, czym była, przeistacza?…

 

Bestializacji człowieka, którą proklamują w Moskwie, treść w wyrazie tym zawartą Innymi ładniej brzmiącymi przysłaniając, jedno przeciwstawić można – jego deifikację, czyli wrócić do wielkiego średniowiecznego ideału społeczności Bożej (Civitas Dei), który św. Augustyn w przededniu końca starego świata kreślił, i Ale wzbogaceni doświadczeniem wieków, ideał ten chronić będziemy od zboczeń, którym ulegał w ręku wyznawców, słuchających podszeptów Irydionowego Masynissy, nie dopuścimy do tego, ażeby się znów rozległ tryumfujący jego głos: „W imieniu Twoim będą zabijać i palić, w imieniu Twoim gnić i milczeć imieniu Twoim uciskać, w imieniu Twoim powstawać i burzyć”.

Czyli dogmatyzm średniowieczny, nic z treści swej nie ustępując, powinien, jak się wyraża hr. Hermann Keyserling, stać się naddogmatycznym; Innymi słowy, kierować się powinien duchem wszechrozumienia, (bewusstes Verstehen),który jest imperatywnym nakazem epoki naszej – i pod groźbą śmierci duchowej powinniśmy temu być posłuszni. Nie negatywny bowiem i rozkładowo działający relatywizm jest ową zdobyczą wieków myśli krytycznej, co ma nas w dumę wprowadzać, ale duch wszechrozumienia, który jest duchem twórczego poznania, darzącym umiejętnością wykrywania i przyswajania sobie pierwiastków dobra i piękna wszędzie, gdzie się znaleźć dadzą.

 

Gustaw Hübener, profesor uniwersytetu Królewieckiego, w rozprawie o duchu panującym na uniwersytetach niemieckich wśród uczącej się młodzieży i młodych profesorów[15], pisze, że chcąc ducha tego, który jedyną dziś, zdaniem jego, jest w Niemczech siłą pozytywną i konstruktywną, posiadającą nawet moc odmłodzenia nie tylko Niemiec, ale całego współczesnego świata – chcąc go jednym określić wyrazem, nie znajduje innego jak medjewalizm oczywiście nie w znaczeniu bezkrytycznego powrotu do średniowiecza. Jest to medjewalizm pogłębiony i rozszerzony myślą i pracą wieków ubiegłych, epok renesansu, reformacji, humanizmu, oświecenia…

 

Pragnąłbym, ażeby medjewalizm ten, ta chrześcijańska afirmacja Boga, jako najwyższej rzeczywistości, a jedności z Bogiem, czyli bożo – człowieczeństwa, jako najwyższego celu człowieka, stała się także podstawą duchową uniwersytetów naszych.

 

To, co tu mówię, może się wydać bardzo obcym tym licznym słuchaczom, którzy poza Chrześcijaństwem urodzili się i wychowali. Ale niech przypomną, że chwałą ich narodu przed erą chrześcijańska było to, że niósł światu przez proroków religię jednego Boga, poza którym innych bogów nie ma. Więc powinni duchem owym się przejąć i także współdziałać w wielkim dziele odrodzenia idealizmu. „Es ist Zeit zum Aufbruch der Seele” – przyszedł czas na obudzenie się duszy – głosił jeden z najwybitniejszych przedstawicieli współczesnego judaizmu Walter Rathenau.

 

Czy zwyciężymy? Nie wątpi o tym Georges Valois. Przed laty dwudziestu – pisze – idee demokratyczne wraz z towarzyszącą im anarchią intelektualną i moralną wciskały się wszędzie, dziś „en l’an 1923 c’est un renversement total”idee demokratyczne jeśli się szerzą jeszcze, to tylko w krajach tak zacofanych, jak Polska – ,,i jest rzeczą już oczywistą, że wiek XX będzie wiekiem autorytetu”, ale jakiego? Czy weźmie górę destrukcyjny autorytaryzm hordy, jak w Rosji sowieckiej, czy konstruktywny, na idei monarchicznej oparty? Valois wierzy w to drugie, bo wierzy w żywotność Francji i w potęgę geniusza łacińskiego. Ale choćby nie było nam danym zwyciężyć, jest rzeczą dobrą i piękną czuć się ostatnimi rycerzami tej starej z chrześcijaństwa płynącej kultury, którą znaczą imiona św. Augustyna, św. Franciszka z Asyżu, Dantego, Michała Anioła, Rafaela, Szekspira, Pascala, Schillera, Göthego, Chateaubrianda, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Puszkina, Tołstoja. Czarne gromadzą się nad nią chmury, tym bardziej nie wolno tracić nadziei.

 

Głęboko to odczuł i prześlicznie ś. p. Stanisław Smolka w ostatnim swoim liście do mnie wyrazi! z przejmującym duszę smutkiem patrzał na Polskę, na cały współczesny świat. „Czujemy – pisał – to, co czułby zmęczony cierpieniem galernik, który żył i podtrzymywał życie nadzieją oswobo­dzenia, a odzyskawszy wolność widzi, że okręt tonie"…. Ale czy to ma znaczyć, że okręt z pewnością utonie? O! nie: „Pociechą naszą – dodawał – są nieracjonalne może błyski nadziei, które czasem, jakby odruchowo, zaświecą w otaczającym nas mroku, że – niewiadomo ani skąd, ani kiedy, ani jakim sposobem –zapromienieje jeszcze odrodzenie tego świata, Europy i Polski. Wolnoż tak marzyć, jeśli nie widać chyba nic, co by do tego uprawniało, a innych natomiast znaków nie brak? Nescio, Deus scitpowtarzał często ten, który patrzył na zanikanie otaczającego współczesne mu pokolenie świata, św. Augustyn"… I list swój w Wielkim tygodniu pisany kończył Smolka słowami:

 

Resurrexit, sicut dixit.

 

 Marian Zdziechowski

 

Kategoria: klasyki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *