„Maria Magdalena”
Przeczytałam gdzieś, że filmowa Maria Magdalena była „pionierką bojowniczek o prawa kobiet”. Nie, nie. Bohaterka jest sawantką. Nie walczy o tak zwane prawa kobiet, tylko o ich godność. A szczęśliwym finałem poszukiwań jest jej spotkanie z Chrystusem. Tym, który – jak szemrali oburzeni – jadł z kobietami przy jednym stole.
Patrzyłam na Marię Magdalenę przez pryzmat współczesności: była prostytutką, bo to się jej opłacało. Dopiero serial, którego akcja jest osadzona w realiach tamtych wieków, wyjaśnił mi nieco, dlaczego porządna kobieta mogło zejść na taką drogę. Dlaczego nie musiał to być jej wolny wybór…
Sprzedana z miłości
Filmowa Maria Magdalena jest córką zamożnego Żyda z Magdali. Ojciec, który ma już swoje lata i nie chce zostawić córki bez opieki, wydaje ją za porządnego, jego zdaniem, obywatela imieniem Ur. Ura kusi nie tylko uroda, ale i majątek dziewczyny. W domu młody człowiek okazuje się psychopatą i gwałcicielem, chciwym pieniędzy swego teścia. Żonę bije i poniża, a teścia w końcu morduje. Maria Magdalena, która jest spętana żydowskim prawem, a poza tym wobec męża i ojca lojalna, bardzo długo wytrzymuje ten koszmar domowy. Aż pewnego dnia ucieka w siną dal. Splot okoliczności powoduje, że jako niewolnica trafia do pałacu Heroda i rzymskiego generała Waleriusza, na którym jej charakter robi wielkie wrażenie. Waleriusz usiłuje ją uwieść, ale dostaje kosza. Magdalena góruje rozumem i urodą nad innymi Żydówkami oraz Rzymiankami. Wszystko sprzysięga się przeciwko niej. Mąż, nieprzyjaźni ludzie, szpiedzy i zazdrosne kobiety swymi intrygami powodują, że trafia ona do domu publicznego. Cudem udaje się jej uciec. I wtedy właśnie po raz pierwszy upada na twarz przed nauczycielem z Nazaretu…
Maria Magdalena nie jest prototypem feministki. Jest kobietą z charakterem, samodzielną, świadomą swojej wartości, lojalną i obowiązkową. Jest wykształcona, zna łacinę i filozofię (Cyceron). Odważna, silna! Jest zupełnie inna niż ludzie z jej otoczenia: psychopatyczny mąż, prymitywny król Herod, podporządkowane mężczyznom kobiety i przystojny jak Antonio Banderas, lecz w sumie głupi Gajusz Waleriusz. Film doskonale tłumaczy, w jaki sposób kobieta mogła sięgnąć dna, to, że ktoś lub coś mogło zmusić ją, by wiodła takie, a nie inne życie. Okazuje się, że ten sam los prostytutki spotkał słynną, niemłodą już Samarytankę, tę od spotkania z Chrystusem przy studni. Dopiero „rabbi z Nazaretu” miał wprost penalizować i prostytucję, i handel kobietami. Jeśli wierzyć wizji filmowej, chrześcijaństwo autentycznie wywyższyło kobietę.
Fabuła jest wielowątkowa, kamera skacze od chaty Ura do wąwozu, gdzie Żydzi napadają na rzymski konwój, od pałacu Heroda do chaty Szymona rybaka. Śledzimy życie tych wszystkich postaci, które kiedyś staną na drodze Magdaleny. Są tak ciekawe i barwne! Nieznośna teściowa Piotra, jego despotyczna żona, której on grzecznie słucha, Łazarz… Łazarza zawsze sobie wyobrażałam jako dziadka z brodą. A tutaj jest to młody chłopak, zawadiaka o złotym sercu. Uczniowie, którzy kręcą głowami i szepczą, że ich Mistrz to jest ten, który je przy stole razem z kobietami, i właściciel burdelu, który narzeka, że Nazarejczyk rozbija mu klientelę. Jest Mateusz, łupiący podatki i Judasz, do gruntu fałszywy. W końcu Chrystus, cichy i pokornego serca, patrzący w serce i czytający w myślach. I to u jego stóp pada Maria Magdalena, wyczerpana ucieczką przed kolesiami męża (który zdążył zginąć, usieczony przez Rzymian).
Udało mi się zlokalizować 30 odcinków. Do 10 trwałam w napięciu, potem – mimo sensacyjnej fabuły – zaczęłam ziewać. Przeskoczyłam do 29. Za dużo już mi było kłamstw, ucieczek i uników – schematu „kto z kim i za jaką cenę”. Z jednej strony dobrze, że to film przygodowy, bo brak tu pobożnej słodyczy, z drugiej sporo tutaj rozwlekłych wątków pobocznych. Najlepsze sceny, wg mnie, to są spotkania z Chrystusem, każdego z bohaterów z osobna. Pokazują, że w życiu nie ma przypadków. Kto gdzie Go spotkał i czego się o sobie dowiedział? Niezłe są też przygody Waleriusza, który w Żydówce spodziewa się spotkać prostotę i ograniczenie, a zderza się z kobietą przewyższającą intelektualnie siostrzenicę Cezara (swoją drogą, to „cywilizowanie” Izraela przez najeźdźców dziwnie przypomina mi niemieckie porządki w Polsce….) Ciekawa jestem, jak Magdalena, która straciła wiarę, odzyska ją po spotkaniu z Mesjaszem. A tu do końca zostało kolejnych 30. Pożyjemy, zobaczymy?
Aleksandra Solarewicz
„Maria Magdalena”, reż. J. F. Cano, M. Fernanda Yepes (Maria Magdalena) i in., Meksyk 2018
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje