banner ad

Liedtke: Stadny rozwój człowieka przy użyciu najwyższych standardów hodowlanych (cz. 1)

| 17 czerwca 2021 | 3 komentarze

W sposób dość powszechny posługujemy się i poddajemy tzw. testowi na inteligencję [IQ], określającemu w założeniu nasz współczynnik IQ, czyli iloraz inteligencji. Jego rezultat, w zależności od wyniku, jaki prezentuje, może być dla niektórych powodem do dumy lub przyczyną złego samopoczucia, a nawet wstydu. To w sposób szczególny nas segreguje i wartościuje. Innymi słowy – dzieli nas. I zasadniczo dla mnie, jako człowieka nie wyznającego egalitaryzmu i będącego świadomym ludzkiej różnorodności, nie jest to sytuacja dramatyczna. Uzasadnioną wątpliwość może jednak budzić skuteczność, wiarygodność, a przede wszystkim powód powstania tego narzędzia.

O eugenice na pewno napisano już sporo, jednak wciąż za mało, aby poczuć dosyt. Szczególnie wyraźna luka wydaje się, oczywiście, dotyczyć historii eugeniki, a jednym z najbardziej skrywanych elementów historii dziejów zdaje się być sprawa jej amerykańskich korzeni. Przy okazji warto wspomnieć, że polski epizod dotyczący tej idei, z Polskim Towarzystwem Eugenicznym w roli głównej (choć prezentujący zupełnie inną formę i skalę) również nie bywa często wspominany. Dotykając zagadnienia eugeniki, nie sposób jednocześnie nie uwzględnić trudnego tematu skrzywień i patologii wyrosłych na gruncie nauki – zresztą cały opisywany tu nurt, miał możliwość zaistnienia w tak poważnym rozmiarze, za przyczyną absolutnie fałszywych i niesprawdzonych dostatecznie hipotez naukowych.

Eugenikę jako dziedzinę wiedzy, powołał do życia Sir Francis Galton, kuzyn Karola Darwina. To on nadał jej nazwę, łącząc greckie słowo γένος (genos) oraz przedrostek εὐ, co dało w efekcie termin dający się odczytać jako dobrze urodzony. Nazwę tę przypisał swojej koncepcji, opartej na obserwacji, która wynikła z podstawowej analizy genealogicznej 415 wybitnych osób, z której wynikło, iż blisko połowa synów analizowanych postaci była również wyjątkowa. Ta prosta konstatacja posłużyła za fundament nowej nauki, która opierała się na założeniu, że pozycja społeczna budowana jest na podstawie dziedziczonego, szczególnego genotypu, co daje szeroki wachlarz możliwości wpływania na ogólny kształt i kondycję całych pokoleń, poprzez zastosowanie odpowiednich narzędzi naukowych i społecznych, celem wpłynięcia na zwiększenie rozrodczości jednostek uznanych za wartościowe (eugenika pozytywna) i zahamowania – a finalnie całkowitego wstrzymania – rozrodu osób przedstawiających (zdaniem oceniających) mniejszą wartość społeczną kryjącą w sobie cechy wadliwe według arbitralnie ustanowionych kryteriów. Innymi słowy technika ta miała polegać dosłownie na hodowli ludzkości opierającej się na selekcji i doborze w pary najbardziej wartościowych osobników, a eliminacje słabszych z poszczególnymi państwami w roli głównego hodowcy. Hasełko służące za oślepiacz ludzkich sumień, brzmiało jak zwykle:  “Wszystko w imię lepszego jutra ludzkości”. Rzecz jasna na owym, swoistym ołtarzu ulepszonej rasy ludzkiej, jako ofiara mieli zostać złożeni ludzie słabsi i mniej doskonali, w imię ogólnej szczęśliwości pozostałych. Ci pozostali mieli już tylko zyskiwać. No i tutaj- jak to wielokrotnie drzewiej bywało- pozostawało stanąć do wyścigu o to, kto zostanie uznany za zbędnego, a kto nie. Jak zawsze niekonsultowalne zasady selekcji i ostateczny werdykt należał do samowładczego i samorodnego grona. I tak oto powstała nowa, “naukowa” myśl, powołując do życia świeżą dziedzinę, która po dostaniu się w ręce naukowców opętanych ideologią, zapoczątkowała cierpienia i śmierć milionów ludzi, rodzin, i narodów. W myśl owej logiki bardzo szybko pojawiło się katastrofalne dla wielu twierdzenie, że ludzie o gorszej strukturze genów są wręcz bezpośrednim zagrożeniem dla dobrobytu, poziomu ekonomicznego, a nawet moralnego dla kraju. Tym samym jednostki zdolne i wybitne, pracujące na podniesienie ogólnego poziomu jakościowego i rozwój społeczeństwa, są ograniczane w swych działaniach i obarczone kosztami utrzymania upośledzonych i niedorozwiniętych – nie będących w wyniku swoich ograniczeń, zdolnymi do rozwoju swojego ani tym bardziej ogólnospołecznego. Oczywistym następstwem takiego rozumowania stał się wniosek wprowadzający konieczność eliminacji tych “gorszych”.

Oczywiście wszystko to nie stało się od razu. Często niezauważanym faktem jest to, że podłoże pod tego typu naukowe wybryki zostało przygotowane już dużo wcześniej, przez całe rzesze oświeconych, postępowych, światłych umysłów ery Oświecenia i czasów bezpośrednio po nim następujących, przepełnionych scjentyzmem, nihilizmem, ateizmem, i tym wszystkim co można umownie zamknąć pod pojęciem oświeceniowego humanizmu. Zbarbaryzowane umysły naukowców – jako typowych dzieci swojej epoki – zapatrzonych w siebie jako ludzi gotowych zająć miejsce Boga, zabitego przedtem umownie przez Fryderyka Nietzschego, stanowiły typowy wytwór czasów mających wyprowadzić nas ze średniowiecza, jako sztucznie wykreowanego symbolu obskurantyzmu, zacofania, ciemnoty i brutalności. Oczywiście zgodnie z regułą, która potwierdzana była za każdym razem, kiedy człowiek zabierał się samodzielnie za poprawianie naturalnego, boskiego porządku, również i to ludzkie przedsięwzięcie doprowadziło nas w stosunkowo krótkim czasie do znanych nam dobrze okropności XX wieku, z holokaustem na czele.

Idea mówiąca, że nie tylko cechy fizyczne, ale także psychiczne, mentalne, twórcze etc. są dziedziczone; przez to bezpośrednio wpływają na społeczny status i pozycję osoby, świetnie spisywała się jako dodatkowe potwierdzenie dla “przehumanizowanych” mędrców o tym, że to nie Bóg obdarza nas szczęściem, powodzeniem i potrzebnymi łaskami, ale natura i ewolucja, co miało stanowić kolejny dowód na to, że po prostu Bóg nie istnieje. I trzeba koniecznie tu dodać, że w pewnym sensie mieli rację, to właśnie człowiek sprawił sobie ten los. To właśnie człowiek, a nie Bóg, przy użyciu swojej wolnej woli jest autorem tego raju, jakiego mieliśmy okazję spróbować jako ludzkość na przestrzeni 20 wieku. A Wszystko to jakże metodyczne, poparte hasłami, liczbami, statystykami i jakże diabelsko ludzkie.

Dotknęliśmy kwintesencji ducha tych czasów, a nade wszystko pseudofilozoficznego nurtu jaki go stworzył, a który świetnie wydaje się być reprezentowany, przez obłąkanego Nietzschego, który mówił o konieczności zabicia człowieka, aby stworzyć nadczłowieka.

Wydaje się, że w tym miejscu dotknęliśmy nader istotnego punktu bezpośredniego przejścia od koncepcji do czynu, kiedy na podstawie przedstawionego opisu jawi nam się wizja narodowo socjalistycznego porządku nazistowskich Niemiec. Otóż nie, nic bardziej mylnego. Szalone pomysły pana z wąsikiem wcale nie były pierwszą próbą praktycznego zastosowania Eugeniki. Tak, okrutny plan Adolfa Hitlera nie powstał z mentalnej próżni. 

Po przedstawieniu w tej skrótowej formie genezy powstania zjawiska eugeniki, w dalszych częściach skupię się na poszczególnych jej etapach jakie po sobie następowały. W toku tego opisu spróbuję wykazać, że proces ten, choć wyhamowywał, to nigdy się nie zatrzymał i trwa do dziś, zachowując swój logiczny porządek i – co gorsza – momentami przyspieszając i podnosząc swą skuteczność. W obecnej chwili wydaje się nabierać nowego wymiaru i wątków w odniesieniu do tzw. sytuacji covidowej. Ale o tym w następnych częściach.

 

Sławomir Liedtke

 

Źródła:

Tomasz Witkowski, Zakazana psychologia TOM ! , Wydawnictwo BEZ MASKI, Wrocław 2015

Anna Wasiukiewicz, Niebezpieczna psychologia, Wydawnictwo Monumen, 2017

Stephen Jay Gould, The mismeasure of man, wyd.popr., New York, Norton, 1997

Józef Binnebesel, Ditta Baczała, Piotr Błajet, Eugenika – aspekty historyczne, biologiczne  i edukacyjne, 2019

Kategoria: Publicystyka, Społeczeństwo

Komentarze (3)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Pandaimon pisze:

    Negatywny stosunek do eugeniki – we właściwym rozumieniu tego słowa – świadczy po prostu o lewicowej mentalności ludzi, którzy go reprezentują, w tym znacznej części polskiej, kościółkowej, "prawicy". Sądzę, że eugenika jak najbardziej mieści się w konserwatywnej wizji świata, nie ma w niej też chyba niczego, co by było zasadniczo sprzeczne z chrześcijaństwem, jeśli tylko nie spoglądać na tę kwestię przez pryzmat humanitaryzmu i pseudochrześcijaństwa. Istniała na długo, zanim ją "wymyślił" p. Galton. Ba! Bez eugeniki zapewne nigdy nie rozwinęłaby się zachodnia cywilizacja. Staranne dobieranie małżeństw, dla zachowania szlachetności rasy i określanie "mezaliansem" związków między ludźmi różnych ras – np. między rasą chłopską a rycerską – też miało na celu eugenikę. Pojęcie "dobrze urodzonych" istnieje od tysięcy lat. Hitlerowcy żadnej eugeniki nie stosowali, a wręcz przeciwnie – podobnie jak jakobini i bolszewicy exterminowali najlepszych: ich ofiarami padło m.in. wielu europejskich arystokratów. Biorąc pod uwagę, że nazizm, jak lep muchy, przyciągał różnego rodzaju patologie i że wśród wyznawców tej ideologii była nadreprezentacja psychopatów i zwyrodnialców, można przypuszczać, że samo istnienie tego rodzaju indywiduów na świecie było konsekwencją braku polityki eugenicznej na większą skalę. Również za obecne problemy świata odpowiada brak eugeniki i niemal całkowity zanik szlachetnych ras wśród ludzi. Eugenikę należy ocenić zdecydowanie pozytywnie, dyskusyjne mogą być co najwyżej metody, jakie w tej dziedzinie należy zastosować. Przede wszystkim powinno się wprowadzić przymusową sterylizację kryminalistów i dobrowolną beneficjentów systemów opieki społecznej – za zgodą na nią szłaby pomoc socjalna. Zdaje się, że z tego typu rozwiązaniami experymentowano w Australii i innych krajach anglosaskich – niestety akurat tam stanowiło to szerokie pole do nadużyć władz kolonialnych wobec miejscowej ludności. Autor tyle samo rozumie z eugenikii, co i z Nietzschego. Zakładam oczywiście, że jest uczciwym człowiekiem i faktycznie Nietzschego czytał, zatem nie uprawia oszustwa intelektulnego. 

  2. Sławomir Liedtke pisze:

    Muszę przyznać, że to brawurowe wystąpienie nie może nie robić wrażenia swoją oryginalnością. Teza, jakoby wielkie cywilizacje zachodnie nie zrodziłyby się bez eugeniki – o ile dobrze to rozumiem – wydaje się być przynajmniej lekko kontrowersyjna. Wielkie cywilizacje starożytne, będące siłą rzeczy fundamentem dla tak zwanej cywilizacji zachodniej, czy też łacińskiej, były zaledwie jej zalążkiem i początkiem tej drogi. Dlatego też, nie można zapomnieć, że prócz pewnych, nierzadko niemałych prześwitów dobra, prawdy i piękna, w przeważającej części – głównie w warstwie obyczajowej – były to cywilizacje stricte barbarzyńskie. Późniejsza epoka chrześcijańska – zwana dla niepoznaki średniowieczem – ustami największych myślicieli chrześcijańskich takich jak Święty Tomasz z Akwinu czy Święty Augustyn zdecydowanie krytykowała jakiekolwiek koncepcje eugeniczne. W myśl zaproponowanej przez Pana logiki należałoby zapewne uznać, iż byli to myśliciele pseudochrześcijańscy– nieodrodni synowie pseudochrześcijańskiej epoki. Mam również poważne obawy, że sam Jezus Chrystus mógłby okazać się według narzuconych przez Pana kryteriów przedstawicielem pseudochrześcijańskiej, “kościółkowej” tradycji. Wniosek swój opieram na porównaniu sposobu w jaki zwracał się na kartach Nowego Testamentu do nędzarzy, chorych, zdeformowanych itd. ze sposobem w jaki określał dobrze urodzone elity tamtych czasów. Postawa Pana Jezusa wydaje się być totalnie nie eugeniczna.
    Przyglądając się także wspomnianej zasadzie nie mieszania krwi i często nieudanym próbom zapobiegania wszelkiego rodzaju mezaliansom, nie można nie odnieść wrażenia, że (być może poprzez nieskuteczną formę) również i w tym względzie założenia eugeniczne się nie sprawdziły. Odnoszę się do tego, że nader często potomkowie wybitnych władców okazywali się- mówiąc łagodnie- mniej bystrzy, w wielu przypadkach pozostając daleko w tyle za przedstawicielami mniej zacnych rodów. Ogólnie rzecz biorąc nauka udowodniła, że w znacznej mierze to nie geny decydują o całokształcie powstałej osoby. Hołduję niepopularnej, jednak szeroko reprezentowanej przez doświadczenie ludzkości opinii, że najważniejsze jest wychowanie i formacja. Ostatecznie potomek nawet najbardziej znamienitego rodu nie będzie umiał nawet czytać i pisać, jeśli go tego nie nauczyć. Mamy tu do czynienia z typowym narzędziem dyskursu ( tak, dyskursu nie dyskusji) z pod znaku szkoły frankfurckiej stworzonego przez Jurgena Habermasa. Czyli marksistowskiego narzędzia, gdzie nie chodzi o rację ani już tym bardziej prawdę, ale o czysty chaos i poprzestawianie znaczeń. Idzie to w parze z teorią krytyczną. O tym,  że idea eugeniki nigdy nie zamarła i co rusz powraca w innym przebraniu (jak widzimy na tym przykładzie, również pod „prawicową „ maską) będę jeszcze pisał. 
    Jako, że jest możliwe, iż jestem efektem braku eugeniki, to pewnie gdybym przeczytał choćby po tysiąc razy każde z dzieł Nietzschego to i tak pewnie nie zrozumiem niczego. 
     

  3. Pandaimon pisze:

    Nie wychodzę od metody dyskursu habermasowskiej, a dialektyki sokratejskiej. 

    Myśl genialnego niemieckiego filozofa jest zdrową reakcją na pewne zwyrodnienie cywilizacji zachodniej i chrześcijaństwa, a jego uwagi są dziś nawet dużo bardziej aktualne niż 130 lat temu. Dlatego warto lekturę Augustyna czy Akwinaty równoważyć lekturą Nietzschego. 

     

    Nie chcę się spierać o wyższość  chrześcijaństwa nad pogaństwem lub na odwrót. Faktem jest, że to właśnie barbarzyńcy budowali Europę chrześcijańską na gruzach cywilizacji, a wszystko co najlepsze w dalszych dziejach Europy jest jedynie zamglonym odblaskiem dawnego światła Grecji. 

    Jeżeli wynalazki otrzymują patenty, to powinny je również otrzymywać pojęcia, symbole i słowa. Zatem należałoby przypisywać im tylko takie znaczenie, jakie miały na początku, a nie sfałszowane. Dotyczy to tak samo swastyki, tęczy, pojęć takich jak sceptycyzm, cynizm, rasa… Eugenika może dziś nasuwać głównie skojarzenia z aborcją eugeniczną czy strącaniem do przepaści kalekich dzieci w Sparcie, ale są to głupstwa, w jakie wierzą najwyżej stare baby czy szerokie koła. A opinia szerokich kół jest – o czym wie każdy wykształcony w duchu klasycznym człowiek – zazwyczaj z gruntu fałszywa. Również mnie wcale nie chodzi o "chorych i zdeformowanych", jeżeli już – to zdeformowanych duchowo. Ten kto miłuje mądrość sięgnie do źródła. Zaś źródłem w tym wypadku jest słownik grecko-polski. Znajdujemy w nim pojęcie eugeneia, od którego pochodzi również przymiotnik eugenes. Zawiera on wszystko to, co wiąże się ze szlachetnością natury tego, kto jest piękny i dobry. Stąd rozumiem pojęcie eugeniki jako dążenie do takiego stanu rzeczy, w którym rodzi się jak najwięcej pięknych i dobrych. Zatem, jeśli nie eugenika to co? Jakie może być jej przeciwieństwo? Oczywiście przed Sokratesem utożsamiano – jak Homer czy Pindar – szlachetność ducha ze szlachectwem rodu, czego fałsz wykazał Mędrzec. Co ciekawe, właśnie w chrześcijańskim, gotyckim, barbarzyńskim średniowieczu powrócono do tej archaicznej koncepcji. Jednak każdy przesąd ma swoją genezę w jakiejś prawdzie. I tu również koncepcja szlachetności pochodzenia była echem szlachectwa ducha. Pewien typ duchowy i wychowanie mają na pewno większe znaczenie niż pochodzenie, ale przecież nikt nie zaprzeczy, że dobry ród jest pożądaną wartością, a patologiczne środowisko czymś jednoznacznie negatywnym, do czego wyeliminowania powinien dążyć każdy prawodawca. Dobrze rozumiał to Platon. Dlatego choćby w Timajosie Sokrates każe wychowywać dzieci z podlejszych rodzin do pewnego roku życia wspólnie i przyglądać im się uważnie, aby w końcu oddzielić najlepszych od gorszych. Możnaby to nazwać "eugeniką wtórną".

    Hildegarda z Bingen z reguły odmawiała przyjmowania do swojego klasztoru panien bez arystokratycznego pochodzenia, twierdząc że również inne zwierzęta trzymają z podobnymi sobie – kury z kurami, świnie ze świniami etc. i jest to w porządku natury. Szczególnie dziś należy podkreślać wartość szlachectwa rasy – w sensie duchowym, a nie tak, jak ją rozumie motłoch, wulgarnie, w sensie biologicznym – i konieczność jej uszlachetniania. Inaczej popada się w egalitaryzm, demokratyzm i najgorszy – nauczany przez współczesny kler – rodzaj humanitaryzmu, rozumiany jako przyznawanie praw gorszym kosztem najlepszych, zatem skrajną niesprawiedliwość.

    Pragnę również zwrócić Pańską uwagę na to, że kilka lat temu pewien katolicki hierarcha określił Chrystusa jako "rasistę" za jego stosunek do Samarytan. To tylko zabawny bądź nie przykład na spustoszenie w umysłach współczesnego kleru. Ale na marginesie nigdy nie natrafiłem w Piśmie Świętym na fragment, w którym Jezus wchodziłby w autentyczny dialog z ludźmi naprawdę moralnie zepsutymi. Wszyscy wielcy grzesznicy – typu Marii Magdaleny czy celnika – są takimi w oczach owych smaganych przez Sokratesa "szerokich kół". Jest zaledwie kilka postaci, które wydają się być do gruntu złe. To Salome, Herodiada, Herod, Kajfasz, Barabasz, zły Łotr. I akurat wobec nich Chrystus zawsze milczy. Ale przecież nie świadczy to o tym, że jest antyelitarystą tylko, że – podobnie jak Sokrates i wielu innych – daje do zrozumienia, że prawdziwa elita wyrasta zawsze z ducha. Nigdzie nie twierdzi, jak to si ę czyni dzisiaj, że życie pięknych i dobrych ma tę samą wartość, co życie najgorszych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *