banner ad

Goździk: Polemika z tekstem Jakuba Marszałkowskiego – między perspektywą monarchistyczną i narodową

| 11 stycznia 2024 | 1 Komentarz

Czy jakakolwiek wielka idea może obyć się bez krytyki? Oponentów nie mają tylko te nurty, które na dobrą sprawę pozbawione są znaczenia. Krytyka tymczasem budzi zwolenników do działania, niejednokrotnie zapewniając legitymizację i służąc popularyzacji. Pretorianie, w pełni przekonani co do wyznawanych tez, z czasem tracą czujność i stają się gnuśni. Chwała więc tym, którzy budzą ich z letargu! Na podobnych zasadach funkcjonuje idea monarchii, wobec której opozycja wzrasta, a to stanowi bardzo pozytywny symptom. Monarchia w różnych odmianach i wariantach stanowiła podstawowy system sprawowania władzy przez znaczną część znanej nam historii, jednak zabiegi jej potężnych wrogów doprowadziły do sytuacji, w której ustrój ten można określić mianem „pułapki nostalgii”, jak czyni to autor tekstu, którego dotyczy polemika.

„Pułapka nostalgii, czyli przypadek monarchizmu” (1) autorstwa Jakuba Marszałkowskiego opublikowano 23 listopada 2023 r. na portalu narodowcy.net. Jest to jeden z tych tekstów, które wywołują mimowolną potrzebę polemiczną. Autor bowiem, choć podejmuje się ataku na ideę monarchiczną, nie zna jej zbyt dobrze i nie stara się dogłębnie zrozumieć, a białe plamy wypełnia uprzedzeniami i zakorzenionymi w powszechnej świadomości, choć mającymi niewiele wspólnego z prawdą, stereotypami.

Obiecujące początki

Autor rozpoczyna od zwrócenia uwagi na szeroki katalog argumentów przemawiających za monarchią (stabilność, bogate tradycje i ceremoniał, niższe koszty, walory turystyczne), a także jej zróżnicowaną wizję, od monarchii parlamentarnej po monarchię absolutną – już tutaj warto nadmienić, że ta zwodnicza, a bardzo popularna dychotomia, ignoruje istnienie innych wariantów, zwłaszcza monarchii tradycyjnej (mieszanej, łac. monarchia mixta), wpisującej się w tradycję ustrojową Rzeczpospolitej.  Następnie przechodzi do identyfikacji problemu:

„Przede wszystkim dzisiejszym polskim monarchistom brak jest spójnej wizji wprowadzenia wymarzonej formy rządów. Zmiana ustrojowa, nawet najmniejsza, wymaga tytanicznego wysiłku, tony planowania i odpowiedniej koniunktury. Żadnej z tych rzeczy dzisiejszy ruch nie posiada. Brak również kluczowego w dzisiejszym społeczeństwie poparcia społecznego, które jednak niespecjalnie zdaje się interesować w myśl elitaryzmu, o którym później”.

Samoistnie nasuwa się pytanie – kogo Marszałkowski uznaje za „polskich monarchistów”? Czy ma na myśli członków oficjalnych i zarejestrowanych organizacji? A może chodzi o monarchistów wszelkich obediencji rozproszonych na internetowych grupach i forach, wraz z szerokim zapleczem antymonarchicznych trolli zawsze gotowych do wyśmiewania i obrzydzania merytorycznych argumentów?

Niestety autor potraktował temat bardzo powierzchownie – gdyby przeprowadził choćby niewielką kwerendę, bez trudu dotarłby na przykład do postulatów Związku Monarchiczno-Reakcyjnego (2), wśród których wymieniane jest dążenie do zjednoczenia polskich monarchistów pod wspólnym sztandarem,  w oparciu o, wydestylowany z esencji polskiej monarchii, program. Nie wszyscy monarchiści są zawieszeni w ideowej próżni i niezdecydowani, choć i takich można bez trudu spotkać. Tezę autora podważa jednak istnienie co najmniej kilku organizacji (3), których nie sposób jest posądzać o brak spójnej wizji czy doktryny. Nie można ponadto zapomnieć o kierunkach wskazywanych (4) przez nieformalnych przywódców „polskiego monarchizmu”, takich jak prof. Jacek Bartyzel, który na przestrzeni przeszło trzech dekad od „monarchistycznego przebudzenia” po 1989 r. zdążył uformować cały szereg monarchistów-tradycjonalistów, w gruncie zgodnych w podstawowych założeniach – zwłaszcza w przeświadczeniu o konieczności ustanowienia monarchii katolickiej. Adepci rozproszeni są dziś po różnych środowiskach bądź niezrzeszeni, ale pewien ideowy szkielet bardzo często się powiela.

Marszałkowski ma rację, zauważając, że zmiana „ustrojowa, nawet najmniejsza, wymaga tytanicznego wysiłku, tony planowania”. Czy są to jednak argument wystarczający, by takiego wysiłku nie podejmować? Na stronie narodowcy.net czytamy, że jej autorzy nie zgadzają się na niszczenie piękna, dobra i prawdy. W myśl takiego drogowskazu należałoby szukać takich rozwiązań ustrojowych, które tym trzem fundamentalnym wartościom będą w możliwe największym stopniu sprzyjać. Nigdy nie staną się one nadrzędnymi wartościami systemu demoliberalnego, który wyznając ideologiczny kult bożków postępu, demokracji, wolności czy równości zupełnie odrzucił naczelne walory cywilizacji chrześcijańskiej, tworząc grunt dla cywilizacji śmierci i mroku.

Autor zdaje się sugerować, że zamiast tworzyć potężne projekty, a w istocie przywracając państwu i społeczeństwu naturalną, organiczną formę, lepiej oprzeć się na status quo i podjąć jego reformy w pożądanym kierunku. Wielu w historii sądziło, że spuściznę wielkiej rewolucji (anty)francuskiej da się okiełznać i chwycić za rogi (5), podczas gdy z walki tej zawsze obronną ręką wychodzi Rewolucja właśnie, nieprzypadkowo zapisana tu z wielkiej litery – by to zauważyć wystarczy przyjrzeć się dowolnej sferze ludzkiego życia w XXI wieku.

Marszałkowski podkreśla także brak odpowiedniej koniunktury oraz „kluczowego w dzisiejszym społeczeństwie poparcia społecznego, które jednak niespecjalnie zdaje się interesować w myśl elitaryzmu”. Takie przekonanie jest bezzasadne w odniesieniu do społeczeństwa, którego wszystkie sfery podlegają socjotechnicznemu projektowaniu i manipulacjom; w którym „własne opinie” wbijane są do głów za pomocą medialnej propagandy; w którym prawdziwym suwerenem są, cytując popularny slogan, „mafie, służby, loże”, a przede wszystkim banki, korporacje i niewybieralne gremia, które traktują państwa, takie jak Polska, jak własnych wasali; które utraciło kwiat autentycznych elit, wymordowanych na frontach wojennych i w obozach koncentracyjnych, a których miejsce wypełnili w PRL nieokrzesani brutale, których w Triumfie człowieka pospolitego sugestywnie sportretował prof. Legutko (6).

Nie ma dziś przestrzeni dla otwartej dyskusji ustrojowej, która, siłą rzeczy, szybko uderzyłaby w bożka demokracji. Monarchia, pomijając jej ornamentalną formę uprawianą do dziś w Europie, nie dlatego została zniszczona, że była ustroje złym, nieskutecznym czy szkodliwym. Została zniszczona dlatego, że stała na straży wartości i interesów różnych ludów i narodów, pozwalając na pokojową koegzystencję, dbając o bezpieczeństwo czy pielęgnując tradycje składające się na duch narodowy. Wyobraźmy sobie panikę globalnych elit, i ich lokalnych kacyków, gdyby nagle okazało się, że Polska powraca do monarchii z królem-ojcem narodu, który pojmuje istotę prawdziwej suwerenności, nie rozrywanej mackami Unii Europejskiej, partii politycznych i innych agend. Byłby to dotkliwy cios zadany globalistycznej hydrze, która swoimi mackami oplata cały glob.

Wobec tego, czy monarchiści powinni najpierw zadbać o przekonanie do swoich tez większości (jak na demokratyczne „rządy liczb” przystało) udowadniając, że monarchia stanowi po prostu rozwiązanie lepsze? Jest to opcja z góry skazana na niepowodzenie – mamy przecież nad głowami potężnych nadzorców, bacznie czuwających nad naszym panoptikonem. Zamiast tego monarchiści powinni skupiać się na tworzeniu małych, zwartych, skoordynowanych i współpracujących grup, z których wyłonią się elity opierające swe postępowanie na arystokratyzmie ducha. Tacy ludzie – moralnie dojrzali, ukształtowani światopoglądowo i trzeźwo patrzący na rzeczywistość przejmą kiedyś stery państwa by odzyskać (a może pozyskać?) je dla obywateli, oddając ich pod ojcowską władzę króla.

Zgoda ludu

„Przypomnijmy sobie, że w obecnym społeczeństwie dostęp do informacji to praktycznie formalność. Nawet jeśli konkretne społeczeństwo wykazuje się biernością, wciąż uważa się za suwerena. Odebranie tego prawa wymagałoby zgody ludu, a nad tym dzisiejsi monarchiści pracować nie chcą. Między mrzonki włożyć można wszelkie próby zaprowadzenia „kontrrewolucji” metodami zbrojnymi lub nagłe (przysłowiowe oczywiście) zstąpienie z Niebios „męża opatrznościowego”, który usunie tą paskudną demokrację i wprowadzi na tron Wettyna, Habsburga czy…”.

Jeśli Marszałkowski ma na myśli bardzo łatwy dostęp do informacji to oczywiście ma rację, przy czym należy zwrócić uwagę na brak elementarnej wiedzy ogółu społeczeństwa w zakresie krytycznego analizowania owych informacji i docierania do prawdy. Co z tego, że niemal każdy obywatel może dziś błyskawicznie znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, choćby za pomocą smartfona, skoro skala dezinformacji jest porażająca, a nazywane „czwartą władzą” media są sowicie opłacane w zamian na torowanie przekazów na potrzeby swoich mocodawców? Jaki odsetek obywateli ma umiejętności, chęci i czas by poddawać odbierane przekazy wielostronnej weryfikacji? Oswald Spengler w 1933 r. napisał: „Co jest prawdą? Dla tłumu prawdą jest to, o czym się ciągle słyszy i czyta […]. Trzy miesiące nagonki prasowej – i świat pozna prawdę” (7).

„Nawet jeśli konkretne społeczeństwo wykazuje się biernością, wciąż uważa się za suwerena. Odebranie tego prawa wymagałoby zgody ludu, a nad tym dzisiejsi monarchiści pracować nie chcą”

– suwerenność ludu jest może piękną ideą, ale faktycznie stanowi mrzonkę, która w dodatku zupełnie nie obchodzi ogółu społeczeństwa. Ludzie chcą po prostu żyć, zakładać rodziny, kształcić się, pracować, bawić i korzystać z owoców swojej pracy. W czasach ustroju komunistycznego Polacy marzyli o wolności i demokracji, a kiedy u zarania systemowych zmian przeprowadzono sondaż, w którym mieli odpowiedzieć czym owa demokracja jest, to na ogół nie mieli pojęcia, utożsamiając ją z dobrobytem czy bezpieczeństwem, w każdym razie ze wszystkim, co wcześniej mieli w deficycie. Także dziś demokracja uchodzi za oczywistość, ale przekonanie o jej nieuchronności bazuje na skrzętnym ukrywaniu i obrzydzaniu alternatyw. Jeśli ktokolwiek zwróci ludności wolność i możliwość samorealizacji, uwalniając ją z rąk partiokratyzmu i biurokratyzmu, to lud chętnie zaakceptuje monarchię, choćby na jej czele miał stać tytularny sułtan czy doża.

Kwestia zgody ludu sprowadza się do starego przeświadczenia, że przed „zawarciem umowy” ludzkość pogrążona była w mitycznym stanie natury. Pogląd ten sięga czasów Hobbesa i Locke’a, a do formy krytycznej doprowadził go Jean Jacquess Rousseau, który na kartach Umowy społecznej twierdził, że „Człowiek urodził się wolny, a wszędzie jest w okowach”. Faktycznie jednak stan natury nigdy nie istniał, a aberracje Genewczyka posłużyły jako paliwo do niszczycielskiej machiny rewolucji (anty)francuskiej (8).

Obsada tronu

„Ano właśnie, kogo? Pytanie „Kto ma być królem?” w większości zamyka wszelkie dyskusje. Wysnuwanie propozycji jednego z przedstawicieli dawnych rodów panujących Europy jest o tyle zabawne, że przecież nie gwarantuje ono zaprowadzenia pożądanego przez środowiska monarchistyczne konserwatywnego ładu. Argument o odpowiednim wychowaniu i przygotowaniu ideowym w dzieciństwie również mija się z rzeczywistością. W końcu król Hiszpanii w latach 1975-2014 Juan Carlos był przygotowywany do rządzenia zgodnie z duchem światopoglądu generała Francisco Franco, a mimo tego okazał się on jednym z głównych architektów demontażu systemu frankistowskiego. Deklarujący się jako katolik Król Belgów Baldwin I, panujący w latach 1951 – 1993 umył ręce od podpisania ustawy gwarantującej przerywanie ciąży”.

Tutaj autor tekstu dotyka materii problematycznej nie tylko dla przeciwników monarchii, ale zwłaszcza dla jej zwolenników. Nie brak potencjalnych kandydatów do tronu stanowi problem, a ich niewłaściwe klasyfikowanie. Na ogół wskazuje się na przedstawicieli starych i słynnych rodów arystokratycznych bądź królewskich, którzy z takich czy innych przyczyn mają posiadać mgliste prawa do polskiej korony. Niestety zazwyczaj są to ludzie całkowicie pogodzeni z republiką, wychowywani i edukowani bez zwracania uwagi na przymioty, które przyszłemu monarsze są niezbędne – kto bowiem w czasach demokratycznych wychowuje potomstwo „po królewsku”? Cóż nam po arystokratyzmie „błękitnokrwistych”, którzy drżą nawet przed najmniejszymi przejawami nielojalności wobec demokratycznego bożka, bojąc się odebrania okruchów dawnego znaczenia i prestiżu, które udało im się utrzymać wbrew zaborom, wojnom i wywłaszczeniom?

Wyjście z tej sytuacji jest bardzo proste i wiedzie poprze elitarną edukację i formację. Związek Monarchiczno-Reakcyjny uznaje, że zgromadzenie w „kuźni elit” zarówno młodych przedstawicieli słynnych rodzin, jak i dobrze rokujących posiadaczy nieznanych nikomu nazwisk, a następnie poddanie ich gruntownej formacji w duchu umiłowania prawdy, piękna i dobra, z pełnym poszanowaniem religii katolickiej, wartości patriotycznych i polskiej tradycji, prowadzone pod czujnym okiem największych autorytetów o nieposzlakowanej opinii i niekwestionowanych przymiotach moralnych i intelektualnych może pozwolić na „wykrycie” (9),  jednostki, która będzie w stanie udźwignąć ciężar korony. Nawet jeśli ów „naturalny monarcha” się nie objawi, to wychowankowie placówki dostarczą krajowi autentyczną elitę – arystokrację ducha – która przejmie stery. I owszem, nie da się zyskać całkowitej pewności, że ów wybraniec zaprowadzi finalnie „konserwatywny ład”, jednak pamiętajmy, że chodzi jedynie o jednostkę – zadbanie o „jednego szlachetnego” pozostaje przedsięwzięciem nieporównywalnie prostszym, niż choćby zapełnienie 460-cioma uczciwymi ludźmi ław sejmowych czy obsadzenie nimi kilkunastu ministerstw.

„Argument o odpowiednim wychowaniu i przygotowaniu ideowym w dzieciństwie również mija się z rzeczywistością” – autor jako przykład podaje sukcesję po gen. Franco, a także króla Belgów Baldwina I, który abdykował na jeden dzień po to by nie podpisywać ustawy o przerywaniu ciąży. Pierwszy przypadek gruntownie przeanalizował prof. Bartyzel, dlatego odsyłam do opracowania jego autorstwa(10). W drugiej zaś sytuacji mamy do czynienia z symbolicznym aktem wypływającym z katolickiego wyznania, który, jak możemy założyć, był wszystkim co Baldwin mógł w tej sytuacji uczynić. Trzeba nadmienić, że i tak jest to przykład swoistego bohaterstwa, kontrastujący z coraz bardziej tęczowym kierunkiem, w którym dziś zmierzają monarchie w stadium bezobjawowym. Projekt niepoparty przez monarchę i tak zostałby uchwalony, a tymczasem Baldwin pokazał poddanym swą dezaprobatę.

Odnosząc się do argumentu w ogólności, nie sposób przyznać autorowi racji. Nie bierze on pod uwagę, że zasadność współczesnego monarchizmu w Polsce bazuje na woli przywrócenia silnego (nie absolutnego!) władcy, naprawiając w ten sposób bolączki ustrojowe z przeszłości. O ile demokratyczny statysta może w ciągu kilku miesięcy przygotować się do roli „głowy państwa”, tak od autentycznej głowy państwa, jak i od jej następców, oczekuje się znacznie więcej – tu wymagana jest długotrwała formacja i stopniowe szykowanie do przyszłej roli, należące do podstawowych przewag dziedzicznej monarchii.  

Monarsza stałość

„Nie ma żadnej gwarancji na to, że koronowany na tron polski monarcha nie zacząłby reprezentować światopoglądu liberalnego, albo też lewicowego, albo nie uległby w tym presji społeczeństwa. Próby wprowadzenia monarchii absolutnej w stylu przedrewolucyjnej Francji to już czysta fantazja. Jedyną jakkolwiek realistyczną metodą utrzymania takiego porządku byłaby brutalna tyrania, która nie miałaby wiele wspólnego z deklarowanym przez większość ruchu katolicyzmem. Obróciłaby ona przeważającą część społeczeństwa przeciwko państwu, które stałoby się pariasem na arenie międzynarodowej. Przykład absolutnej Arabii Saudyjskiej, często przytaczany jako kontrargument na międzynarodową izolację jest dość nietrafiony. Arabia Saudyjska posiada w końcu gigantyczne rezerwy strategicznej ropy, i to właśnie one motywują państwa świata do utrzymywania z nią stosunków. Polska tego nie posiada”.

Obawy Marszałkowskiego są na wyrost. Politycy mogą zmieniać partie niczym rękawiczki, ale dlaczego podobnie miały postąpić monarcha? Jego ukoronowanie nie będzie prostą zmianą, ale gruntowną przebudową od fundamentów aż po szczyty gmachu państwa. Z pewnością będzie on świadomy ogromnej odpowiedzialności, która na nim spoczywa.

Zaskakujące jest odniesienie autora do prób odbudowy monarchii absolutnej na wzór przedrewolucyjnej Francji. Czy kiedykolwiek w Polsce podniesiono taki postulat? Pomijając już problem nieistnienia absolutyzmu, zgłębiony przez M. Kozielewicza (11), to polska tradycja ustrojowa nigdy nie zaadaptowała takiego rozwiązania, pozostając przy znacznie bardziej wydolnej monarchii mieszanej, z władzą rozdzieloną, w myśl zasady subsydiarności, między komponent demokratyczny (samorząd), arystokratyczny (rząd) oraz monarchiczny (król). Nie zgadzam się z autorem, który twierdzi, że jedyną metodą podtrzymania takiego porządku byłaby tyrania. Otóż tyrania, co dalej autor sam zauważa, stoi w zupełnej sprzeczności z ideowymi pryncypiami europejskich monarchizmów, a tyran, zgodnie z wykładnią św. Tomasza (12), przestaje być władcą – nie warto nawet rozważać takiego scenariusza.

Humorystyczny akcent tego akapitu stanowi przekonanie autora, że zaprowadzenie monarchii absolutnej obróciłoby „przeważającą część społeczeństwa przeciwko państwu, które stałoby się pariasem na arenie międzynarodowej”. Niestety należy ze smutkiem zauważyć, że Polska już teraz jest takim pariasem, nieustannie kompromitowanym przez polityków i przedstawicieli nie pojmujących istoty racji stanu. Monarchia pod wodzą ojca-narodu miałaby szansę odbudować znacznie kraju na arenie międzynarodowej, a z całą pewnością poprawiłaby prezencję kraju – zawsze bowiem starannie ubrana, koronowana głowa zrośnięta z państwem w sposób pełniejszy reprezentuje kraj, niż wybrany na swoją kadencję urzędnik.

Monarchiczna maskotka

Następnie Marszałkowski przechodzi do drugiego wariantu skrajnego wśród form monarchii, czyli do monarchii ceremonialno-reprezentacyjnej na wzór brytyjski. Wspomina w tym kontekście o rzekomym potencjale ekonomicznym, które za sprawą wzmożonego zainteresowania turystycznego przekłada się na wzrost wpływów z turystyki.

„Problemem modelu brytyjskiego jest jednak jego endemiczność. Brytyjski monarcha jest światowym celebrytą głównie dlatego, że w tamtym kraju jest to instytucja z gigantycznymi tradycjami, istniejąca nieprzerwanie od XVII wieku i to jest jeden z głównych powodów jej sukcesu. Na splendor władcy odprowadzany jest wielki fragment budżetu państwa, jednakże monarchiści często pomijają egzystujące koszty ukryte, takie jak ochrona”.

Należy stanowczo wystąpić przeciwko przekonaniu, że tradycyjny depozyt polskiego królestwa jest mniej wartościowy niż „gigantyczne tradycje” brytyjskie. Nikt nie odbiera Wielkiej Brytanii bogatego dziedzictwa, jednak autor nie dostrzega, że po tzw. Chwalebnej Rewolucji doszło de facto do ustanowienia nowej monarchii – Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, zbudowanego z pogwałceniem odwiecznych praw królestw Anglii, Szkocji i Irlandii. Oczywiście w Polsce koleje dziejowe były, uwzględniając zabory, znacznie trudniejsze, jednak instynkt monarchiczny i nadbudowa wielowiekowej tradycji nie ustawały, czego dowód stanowi choćby działalność „niekoronowanego króla” Adama I, stojącego na czele Wielkiej Emigracji paryskiej, rola arcyksięcia Karola Stefana, dwukrotnie niemal ukoronowanego, podczas I wojny światowej, czy witalna siła przebudzenia polskich monarchistów po 1989 r., kiedy niczym grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne klubu i periodyki. Można polemizować, czy większą wartość ma monarchiczna kontynuacja pod wodzą uzurpatorskiej dynastii, której przedstawiciele często swym postępowaniem pozostawiali wiele do życzenia, czy może żywy „instynkt monarchiczny” kultywowany przez Polaków na przekór dziejowym niesprawiedliwościom.  

W kwestii wydatków brytyjskiego dworu, w 2022 r. media rozpisywały się o pobitym rekordzie i wydatkach przekraczających 100 milionów funtów, co przekładało się na 1,29 funta na każdego obywatela. Ta kwota wydaje się zaskakująco niska jak na podtrzymywanie postimperialnego mitu, które w dodatku generuje przychody na wielu polach, w tym – z turystyki. Nie można także zapominać, że monarchia brytyjska dysponuje dodatkowymi źródłami finansowymi, które nie obciążają budżetu państwa. Oczywiście – funkcjonowanie monarchii wiąże się z wieloma kosztami, także ochrony, ale czy demokratyczne państwo także ich nie ponosi? Co więcej, brak cyklicznego wyboru władcy stanowi gigantyczną oszczędność. Nie można także pomijać faktu, że na ogół rody panujące są bardzo zamożne, a to pozbawia ich pokus ekonomicznych, typowych dla demokratycznych rządów.

Monarchia katolicka

„Często przytaczam w tym tekście argumentację nawiązującą do wiary, bowiem współcześni polscy monarchiści deklarują praktycznie w całości przywiązanie do idei monarchii katolickiej. Zabawne jest przy tym powoływanie się na Pismo Święte oraz śmiałe tezy, jakoby Jezus Chrystus sam miał być monarchistą, a Jego Królestwo jest zbudowane hierarchicznie”.

Faktem jest, że „główny nurt”, o ile można go tak nazwać, polskiego monarchizmu stanowią katolicy, często głęboko oddani przykazaniom wyznawanej wiary, co przekłada się na wizję katolickiego królestwa. Jest to oczywista konsekwencja dziedzictwa historycznego, z którego nie sposób wyrugować wpływu religii katolickiej – począwszy od chrztu, który włączył nas do grona cywilizowanych narodów, poprzez wiarę stanowiącą źródło siły niezbędnej do wygrywania przełomowych bitew, aż po podtrzymywanie płomienia polskości w czasach dla narodu najtrudniejszych – zaborów i komunizmu.

Osobiście, choć od lat z zaangażowaniem obserwuję wszelkie doniesienia dotyczące monarchizmu, nie spotkałem się z argumentacją jakoby Jezus Chrystus był monarchistą. Jezus Chrystus jest królem, a za „religijnych monarchistów” mogą się przez to uważać jego wyznawcy.

„(…) Pan stwierdził również w Ewangelii wg. Św. Jana że „Królestwo moje nie jest tego świata”. Wszelkie próby zbudowania „raju na ziemi” kończyły się w najlepszym wypadku fiaskiem, a w najgorszym tragedią. Tak samo licytowanie się o to, jaką ideologię wyznawałby Jezus Chrystus jest zgoła groteskowe”.

Niewątpliwie wszyscy monarchiści zgodzą się, że Bogu należy oddawać to co należy się Bogu, a cesarzowi to co cesarskie. Wśród polskich zwolenników idei królewskiej nie ma raczej miłośników, jak by to ujął Eric Voegelin – „immanentyzowania eschatonu”, czyli budowania Królestwa Bożego na ziemi (13). Z Królestwa Bożego wypływają jednak wskazówki cenne podczas budowania monarchii ziemskiej, zwłaszcza hierarchiczna struktura. Kwestię ideologii przypisywanych Jezusowi Chrystusowi można chyba pozostawić bez komentarza.

Dalej przytoczony został cytat J. Walaszka, zaczerpnięty z artykułu De eccelsia militiante (O kościele walczącym) (14):

„Kościół to nie partia ani kierunek polityczny, a Jezus nie posiadał legitymacji partyjnej. (…) Krzyż Pański nie może stać się plemiennym totemem ani partyjnym logo, bo byłaby to profanacja. Królestwo Chrystusa nie jest z tego świata, dlatego ustroje są drugorzędne”.

Pod tym stwierdzeniem całkowicie mogę się podpisać, podkreślając swoje ubolewanie dla czynienia z religii katolickiej „plemiennego totemu”, służącego pozyskiwaniu głosów wyborczych od religijnego elektoratu, a stosowanego przez partie i środowiska, których nie trzeba nikomu przedstawiać. Faktem jest, że ustroje mają znaczenie drugorzędne, ale, jak przekonywał Erik von Kuehnelt-Leddihn, „wszelki ustrój polityczny powinien być osądzany od strony etycznej” i przez pryzmat ułatwiania bądź utrudniania zbawienia. Czy system demoliberalny w jakikolwiek sposób przybliża wierzących do zbawienia? Czy nie jest nazbyt oczywistym jego antyreligijne oblicze? Patrząc z drugiej strony, czy istniały w historii państwa bardziej napełnione chrześcijańskim duchem niż katolickie monarchie oparte na sojuszu tronu i ołtarza?

Mentalna piwnica?

Jakkolwiek we wcześniej cytowanych fragmentach tekstu autor choć starał się podejść do sprawy analitycznie, tak w drugiej części, zatytułowanej „Kalectwo ruchu monarchistycznego i lekcja z niego płynąca”, w pełni dał upust swoim antymonarchistycznym uprzedzeniom.

„Ruch monarchistyczny w Polsce zamknięty jest w mentalnej piwnicy. Z jednej strony drzwi do niej trzymają zwykli ludzie, dla których koncept polskiego króla jest fantazją i anachronizmem. Co jednak absurdalne, z drugiej strony drzwi są zabarykadowane przez samych monarchistów”.

Monarchiście nie pozostaje nic innego jak tylko odbić piłeczkę i uznać, że to przeciwnicy postrzegania monarchii jako realnej alternatywy tkwią w owej „mentalnej piwnicy”. Stan w jakim znajduje się nasze państwo możemy przyrównać do gorączki, a jak wiadomo – podwyższona temperatura sygnalizuje wystąpienie problemu i próbę jego zwalczenia. Lekiem na demokrację nie jest jeszcze więcej demokracji, skończył się czas wprowadzania kosmetycznych zmian w nadziei, że przeciekający dach wytrzyma kolejną zimę. Ciężkie czasy wymagają postaw odważnych i zdecydowanych, a monarchia jawi się tu, z jednej strony, jako ustrój historycznie najczęściej praktykowany, a przez to najlepiej zbadany, a z drugiej, jako ustrój cechujący się bardzo dużą zdolnością do adaptacji, a przez to na wskroś „nowoczesny”.

Dziś monarchia może być postrzegana jako anachronizm, a za kilkadziesiąt lat to demokracja/ republika może być za takowy uznawana. Są to zarazem sprawy wymagające dużego rozeznania, a przez to nieprzeznaczone pod debatę przeciętnych obywateli. Poza kilkoma frazesami o demokratycznym państwie prawa czy wolności na ogół nie mają oni elementarnej wiedzy o otaczających zjawiskach społecznych i politycznych. Nie można ich za to obwiniać – współczesna rzeczywistość jest bardzo skomplikowana, a do jej zrozumienia nie wystarczy już lektura porannej gazety.

„W swoim przywiązaniu do własnej hiperidealistycznej wizji perfekcyjnej monarchii, w której dobry, katolicki król zarządza pobożnym ludem z pomocą prawej i dobrej arystokracji umyka im rzeczywistość. Historyczne monarchie, pomijając nielicznych władców nigdy obok tego ideału nawet nie stały, a w szczególności te absolutystyczne z przełomu XVIII i XIX wieku”.

W powyższym fragmencie doza idealizmu może okazać się niestrawna nawet dla faktycznych idealistów, podczas gdy orientacją odpowiednią dla monarchistów jest raczej realizm bazujący na antropologicznym sceptycyzmie. Skażeni grzechem pierworodnym ludzie są istotami dzikimi, brutalnymi, a do okiełznania potrzebują instytucji stanowiących cywilizacyjne dobrodziejstwo, takich jak Kościół, rodzina, państwo czy monarchia. Wizja perfekcyjnej monarchii stojącej na czele pobożnego ludu, w obecności dobrej arystokracji, stanowi swego rodzaju drogowskaz, ale nigdy nie będzie programem do bezpośredniego zrealizowania. Monarchowie, prezydenci czy kanclerze zawsze będą skazani na nieustanne przezwyciężanie swoich słabości w służbie Bogu i ludowi, podczas gdy nikt nie będzie bardziej świadomy ciężaru spoczywającego na władcy niż monarchiści rozeznani w istocie monarszego poświęcenia.

„Monarchiczny porządek społeczny stał na fundamentach, których już dawno nie ma. Stał na kodach kulturowo-społecznych, które zniknęły i na mechanizmach gospodarczych, które się zdezaktualizowały. Jakakolwiek próba ich odnowienia będzie fasadą, która w momencie zniknięcia głównej jej podbudowy, jak dyktatura Franco po śmierci generała, po prostu się zawali i stanie straszącym establishment widmem”.

Józef de Maistre w Listach rojalisty sabaudzkiego pisał: „Wierni poddani ze wszystkich klas i wszystkich prowincji – musicie umieć być rojalistami; niegdyś był to instynkt, dzisiaj to nauka”(15). Od czasu poczynienia tej pesymistycznej konstatacji w roku 1793 wiele się zmieniło i możnaby odnieść wrażenie, że pozostałości wspomnianego instynktu całkowicie wyparowały.

Monarchia ma jednak to do siebie, że w swej strukturze naśladuje konstrukcję rodziny i tak jak ojciec jest głową rodziny, tak monarcha jest głową państwa. Schemat ten należy do mechanizmów głęboko zakorzenionych w ludzkiej naturze i nie są go w stanie wyrugować nawet transhumanistyczne dywagacje zwolenników fałszywie pojmowanego „postępu” ludzkości.

Błędne jest także łącznie monarchii z konkretnymi rozwiązaniami gospodarczymi. Naturalną skłonnością monarchistów jest poszukiwanie takich teorii ekonomicznych, których implementacja odbywa się z największym poszanowaniem prawa naturalnego, własności i tradycji. Z tego względu wzrok kierowany jest choćby ku dystrybucjonizmowi, zaś wykluczeniu ulegają rozwiązania bazujące na socjalistycznym bezprawiu.

Autor uważa, że próba odbudowy monarchii (a właściwie – jej ponownego instaurowania) będzie jedynie „fasadą”, która zawali się jak tylko zabraknie czynnika stabilizującego – tu za przykład posłużyła dyktatura gen. Franco. Spostrzeżenie to możnaby uznać za częściowo zasadne gdyby monarchiści dążyli do budowy „monarchii inżynieryjnej”, o założeniach i rozwiązaniach, które nie wynikają bezpośrednio z natury człowieka. Tymczasem autentyczni monarchiści pracują na rzecz podniesienia monarchii tradycyjnej, czyli takiej, w której interesy różnych klas i grup narodu są realizowane w sposób możliwie najbardziej efektywny i sprawiedliwy.

Ciekawa jest perspektywa przeistoczenia nowej, od razu upadłej, monarchii ku formie „straszącego establishment widma”. Jak widzimy w Europie, choć monarchie łączące formę i treść zostały w większości obalone, ostało się sporo ornamentalnych wydmuszek, które na pozór bywają obiektem establishmentowej krytyki, a faktycznie stanowią część tego właśnie establishmentu.

„W gruncie rzeczy dzisiejsi monarchiści to fantaści,…

…którym marzy się perfekcyjny świat poddanych i dobrych królów. Pociąga ich piękna estetyka, wyszukany rytualizm i pseudoelitaryzm urodzenia dawnych klas wyższych. Przypomina to bajkę, w której wolą się okopać, bo przeraża ich antykatolicyzm i zepsucie dzisiejszego świata. Debaty o przywróceniu tytułów szlacheckich i to, komu są one należne oraz wieczne kłótnie o to, czy lepszy na tron polski byłby Wettin, Habsburg, a może Burbon są niczym innym jak eskapizmem. Ułudną tęsknotą za światem, którego nigdy nie było”.

Pozwolę sobie tutaj zacytować odpowiedź na zarzut o monarchistyczną dążność do bycia poddanym, która została zamieszczona na twitterowym profilu ZM-R: „(…) pragniemy wyrwać się z poddaństwa wobec klik, mafii, lobby, lóż, sekt, obcych wywiadów, korporacji, banków, UE, Waszyngtonu, Moskwy, Izraela i innych po to by stać się poddanymi polskiego króla-patrioty, ojca narodu zatroskanego o nasz los” (16).  

Interesujący wątek stanowi „pseudoelitaryzm” dawnych klas wyższych. Czyżby autor nie zdawał sobie sprawy, że w historii większości monarchii pojawiały się rody, które przez pokolenia wypełniały powinność zawartą w maksymie nobles oblige, służąc swym królom za pomocą szabli i pióra? Jeszcze w przeddzień wojen światowych arystokracja odgrywała kluczową rolę polityczną i społeczną w swoich krajach, co oczywiście nie oznacza, że w całości była ona godna posiadanych przywilejów.

Zapewne autor miał na myśli „bańkę”, zamiast „bajki”, która znalazła się w tekście. W kwestii przerażenia wywołanego rosnącymi nastrojami antychrześcijańskimi i zepsuciem – zgadzam się. Problem z komentowaną wypowiedzią jest jednak taki, że autor sugeruje tendencję do okopywania na własnych pozycjach, podczas gdy nawet po 1989 r. monarchiści niejednokrotnie dawali przykład postawy aktywnej, a robią to także dziś, by wspomnieć choćby organizację obchodów święta niepodległości w dni faktycznej rocznicy odzyskania niepodległości, 7 października.

Marszałkowski ma prawo tego nie wiedzieć, jako że napisał swój krytyczny dla monarchizmu tekst bez odpowiedniego przygotowania, jednak dywagacje nad ukoronowaniem Wettina, Habsburga czy Bourbona, o ile kiedykolwiek miały, tak od lat nie mają większego znaczenia, podczas gdy na ogół nie jest kwestionowana wizja ukoronowania „króla Piasta”, Polaka.

W poszukiwaniu świeżości

„Polska prawica, by jakkolwiek zwyciężyć, musi proponować świeże rozwiązania. Nie może zapominać o tradycji i swoich ideowych korzeniach, ale musi być przy tym nowoczesna. Brak tej nowoczesności w działaniu i w myśleniu zepchnął ją na peryferia publicznej debaty, z których powoli próbuje się wygrzebać. Sny o „Wielkiej Polsce od morza do morza”, w której każdy obywatel jest nacjonalistą lub o średniowiecznej monarchii dzisiaj zostawmy ludziom, którzy nie chcą niczego zmieniać w swoich życiach”

W zakończeniu wcześniejszego akapitu autor pisał o monarchistach ułudnie tęskniących za światem, którego nigdy nie było. Skoro go nie było, to czy monarchia w pewnym sensie nie jest rozwiązaniem świeżym? Minęło przeszło sto lat odkąd po raz ostatni Polska nieomal znalazła się pod monarszym panowaniem arcyksięcia Karola Stefana (przez zwolenników określanym jako Stefan II), które nie doszło do skutku poprzez zabiegi zaborców. Jakie mamy alternatywy?

Marszałkowski zauważa, że za sprawą braku nowoczesności w działaniu polska prawica została zepchnięta na peryferia publicznej debaty. Nie da się ukryć, że szeroko pojęta prawica boryka się z tożsamościowym kryzysem, ale przecież po 1989 r. monarchiści niemal zawsze pozostawali na uboczu debaty publicznej, a zdecydowanie nie podejmowali walki politycznej na skalę zbliżoną do walki ich kolegów z 20-lecia międzywojennego. Nie mogli zatem przyczynić się do spychania prawicy na peryferia. Mało tego, okazuje się że dotychczas stosowane rozwiązania zawiodły – co zatem szkodzi by spróbować czegoś innego, w formie monarchistycznej? Podkreślę raz jeszcze, że ustrój monarchiczny cechuje bardzo duża zdolność do adaptacji, dlatego też nic nie stoi na przeszkodzi by monarchiści pojmowali rzeczywistość społeczną całkowicie w sposób nowoczesny, acz przy zachowaniu ideowych fundamentów wypracowanych przez minione pokolenia.   

„Sny o <Wielkiej Polsce od morza do morza>, w której każdy obywatel jest nacjonalistą lub o średniowiecznej monarchii dzisiaj zostawmy ludziom, którzy nie chcą niczego zmieniać w swoich życiach” – w II Rzeczpospolitej, z uwagi na kłopotliwe usytuowanie między Niemcami a Rosją, wielokrotnie formułowano myśl, wyrażaną między innymi przez Józefa Piłsudskiego, zgodnie z którą „Polska będzie wielka, albo nie będzie jej wcale”. Warto w tym miejscu przytoczyć także słowa Mieczysława Pruszyńskiego, który uważał, że „nie po to przez 123 lata krwawiliśmy się w bezprzykładnej w dziejach świata martyrologii, by osiągnąwszy własne państwo bimbać sobie z niego” (17).  

Współpraca czy rywalizacja?

„Kazus ruchu monarchistycznego to również cenna lekcja dla polskiego ruchu narodowego. Nie bądźmy biernymi epigonami, którzy w odpowiedzi na wyzwania nowoczesności kopiują wzory z przeszłości i nie proponują nic twórczego. Pisma dawnych autorów traktujmy jako dorobek, z którego można czerpać i, co ważniejsze, rozbudowywać. Nie bójmy się krytykować rzeczy i odrzucać tych rzeczy, które już od dawna straciły na aktualności”.

Gdyby pojęcia „ruch monarchistyczny” i „ruch narodowy” odwrócić, albo zastąpić dowolnym innym ruchem, to cały akapit miałby nadal dokładnie taką samą wartość jako atak na obóz, z którego tezami autor się nie zgadza. Tymczasem zamiast tworzyć wyimaginowany spór narodowo-monarchistyczny, należałoby raczej rozważyć, na jakich płaszczyznach współpraca na rzecz kraju i narodu jest możliwa.

Niewątpliwie zarówno narodowcy jak i monarchiści zdają sobie sprawę z coraz trudniejszego położenia, w którym się znajdujemy. Coraz częściej przypuszczane są ataki na wartości leżące u podstaw naszej cywilizacji: wiarę, rodzinę, własność, tradycję. Jest to powód, dla którego wszystkie środowiska, które zamiast Rewolucji wybierają Kontrrewolucję, powinny trzymać się razem. Mariusz Matuszewski w tekście zatytułowanym Czym jest monarchizm? pisał: „Monarchizm, jako postulat ustrojowy, może […] spełniać ważną rolę jednoczącą polską prawicę konserwatywną i narodową. Jest oczywistym, że wiele nas dzieli, ale równie wiele nas łączy”(18).  

Autor swój wywód podsumował następującymi słowami (jest to kontynuacja powyższego cytatu): „W przeciwnym wypadku staniemy tuż obok leśnodziadkowej, endeckiej piwnicy i młodocianych wielbicieli koronowanych głów”. Wspomniani młodociani wielbiciele, którzy kiedyś dorosną, stanowią przyszłość polskiego narodu, a nieustannie rosnące zainteresowanie monarchią wśród ludzi młodych stanowi dowód, że wysiłki monarchistów są dobrze ukierunkowane. Monarchizm z powodzeniem można potraktować jako platformę łączącą różne kierunki osadzone w nurcie kontrrewolucyjnym.

Nie jest wiadomym na ile redakcja portalu podziela poglądy wyłożone przez Jakuba Marszałkowskiego, a w jakim stopniu jest to swobodna publicystyka nie związana z linią ideową. Niemniej rozpatrując omawiany tekst z monarchistycznej perspektywy pragnę raz jeszcze podkreślić, że szeroko pojęta „prawica” powinna, a w obecnych realiach jest wręcz zobligowana do łączenia wysiłków. Kończąc zacytuję fragment zakładki O nas na portalu narodowcy.net: „Nie zgadzamy się na niszczenie wszystkiego co kochamy. Piękna, Dobra i Prawdy. Zło zawsze będziemy nazywać złem, a szkaradę szkaradą. Pragniemy Polski wielkiej i katolickiej, zakorzenionej w Europie silnej wiarą w Boga” (19) – my także się nie zgadzamy!

 

Tomasz Goździk 

 

 

Przypisy:

(1)  https://narodowcy.net/pulapka-nostalgii-czyli-przypadek-monarchizmu/.

(2) Grafika Związku Monarchiczno-Reakcyjnego z 3 czerwca 2023 r. poświęcona współpracy: https://twitter.com/ZwMonReakc/status/1664940820963766272.

(3) Oprócz ZM-R skonkretyzowany program posiada m.in. Organizacja Monarchistów Polskich.

(4) Zob. np. cykl Polski ruch monarchistyczny w pięciu częściach: https://myslkonserwatywna.pl/prof-bartyzel-polski-ruch-monarchistyczny-cz-1/.

(5) Po restauracji Bourbonów we Francji wyłoniła się frakcja ultrasów „bardziej królewskich od króla”, którzy nie godzili się z kompromisami wobec dziedzictwa rewolucji. Zob. J. Bartyzel, Obrońcy tronu i ołtarza w: J. Bartyzel, Umierać, ale powoli. O monarchistycznej i katolickiej kontrrewolucji w krajach romańskich 1815-2000, Kraków 2006.  

(6) R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Poznań 2012.

(7) Cyt. za: M. Zdziechowski, W obliczu końca, Wilno 1938, s. 343.

(8) Zob. http://www.legitymizm.org/krytyka-umowy-spolecznej.

(9) Za de Maistrem przyjmujemy bowiem, że odpowiedniego kandydata powinno się nie tyle wybrać – któż bowiem miałby tego dokonać i na jakiej podstawie? – ale dostrzec, wskazując na jednostkę niejako naturalnie predestynowaną do objęcia takiej roli. Zob. J. de Maistre, O rewolucji, suwerenności i konstytucji politycznej, Kraków 2019.

(10) Zob. http://www.legitymizm.org/kogo-franco-mogl-uczynic-krolem.

(11) Zob. https://myslkonserwatywna.pl/kozielewicz-absolutyzm-nie-istnial.

(12) Św. Tomasz, O królowaniu, Kraków 2006.

(13) E. Voegelin, Nowa nauka polityki, Warszawa 1992.

(14) Zob. https://nlad.pl/de-ecclesia-militante-o-kosciele-walczacym.

(15) J. de Maistre, O rewolucjiop. cit.

(16) Zob. https://twitter.com/ZwMonReakc/status/1710976122173771933.

(17) Cyt. za: M. Zakrzewski, Rewolucja konserwatywna – przypadek polski, Kraków 2021.

(18) A. Jakubczyk, M. Matuszewski, Dziedziniec tradycji, Częstochowa 2018.

(19) https://narodowcy.net/o-nas/.

 

 

 

 

Kategoria: Myśl, Publicystyka, Tomasz Goździk

Komentarze (1)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Jan Kazimierz pisze:

    >polski system monarchii mieszanej                                         

    >wydolny

    Ten sam system, który de facto zaprzepaścił dzieło Jagiełły i powiódł Polskę do upadku już raz miałby być wydolny, dobre żarty. Poza tym, co ma istnienie absolutyzmu czy nie, do tego, że pod koniec RON mimo formalnego posiadania króla uważano go za zagrożenie i chociażby środowiska skupione wokół konfederacji targowickiej przestrzegały przed monarchią jako taką? Każda monarchia dziedziczna>monarchia elekcyjna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *