Danek: W obronie Soboru Watykańskiego II
Wydane niedawno przez papieża Franciszka motu proprio „Traditionis custodes”, które historia niewątpliwie oceni jako akt co najmniej niefortunny, odnowiło, a chyba należałoby nawet stwierdzić, że zaogniło dyskusję o spuściźnie Soboru Watykańskiego II – dokładnie wbrew intencji Ojca Świętego, dającego do zrozumienia, że chciałby ją raz na zawsze zamknąć, albo i uciąć. Dyskusja ta nie jest ani zjawiskiem nowym, ani też czymś, co byłoby domeną, nazwijmy to, środowisk skrajnych. Mocno krytycznie o skutkach posoborowych zmian w Kościele wypowiadał się przecież w 1968 i 1972 r. sam św. Paweł VI – papież, który przewodził obradom Soboru i doprowadził go do końca; czynił to również w 1992 r. kardynał Joseph Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary czy w 1995 r. kardynał Alfons Maria Stickler. Tym bardziej dziwić musi dzisiejsza postawa Stolicy Apostolskiej, sprowadzająca się do prób stłumienia jakiejkolwiek krytyki Vaticanum II i jego następstw za pomocą represji.
Zarówno w samym motu proprio, jak i w towarzyszących mu komunikatach władz kościelnych dają się wyczuć emocje, irytacja. We własnym liście-komentarzu do „Traditionis custodes” papież, raniąc wielu wiernych, obwieścił na dobrą sprawę, że katolików pragnących uczestniczyć w tradycyjnej liturgii czy kapłanów pragnących ją sprawować uważa bardziej za problem dla Kościoła niż za jego część. Instytucje nie powinny kierować się emocjami, ale niestety trzeba przyznać, że jest to w dużej mierze zrozumiała reakcja na fenomen „tradycjonalistów katolickich”, jak sami siebie z upodobaniem nazywają.
„Tradycjonaliści katoliccy” lubują się w krytyce Soboru Watykańskiego II. Nie brakuje wśród nich grup, dla których stała się ona głównym zajęciem i źródłem nieskrywanej przyjemności. Krytyczna dyskusja o owocach Soboru jest nie tylko dopuszczalna, ale potrzebna Kościołowi. We wspomnianych środowiskach przyjęła ona jednak w wielu przypadkach absurdalną, czy wprost karykaturalną formę. Od „tradycjonalistów katolickich” nierzadko usłyszeć można głoszone z powagą rewelacje, jakoby podczas Vaticanum II dochodziło do odprawiania masońskich czy okultystycznych obrzędów, uchwały soborowe były rezultatem spisku, a główny wpływ na ich treść wywarli protestanci, żydzi, komuniści, masoneria, tajne służby, sowiecka dyplomacja albo prawosławna hierarchia cerkiewna, oczywiście pracująca dla KGB. Nie wszyscy w tych kręgach uprawiają tak prymitywną „krytykę”, ale nawet aktywiści „tradycjonalizmu katolickiego” chełpiący się, że znają teologię czy najnowszą historię Kościoła znacznie lepiej niż zwykli katolicy (bo chełpliwość jest wśród nich w ogóle postawą rozpowszechnioną) opierają swoje, często bardzo ostre i mocno zabarwione emocjonalnie, twierdzenia przeważnie na słabych, niechlujnych publikacjach, dostępnych w internecie lub kolportowanych przez niskiej jakości wydawnictwa.
W myśleniu i wypowiedziach tych środowisk regularnie daje o sobie znać daleko idąca skłonność do upraszczania, także kosztem deformacji faktów. W praktyce zapomina się na przykład, że wprowadzenie nowego rytu Mszy świętej nie nastąpiło podczas Soboru, tylko kilka lat po jego zakończeniu i nie było bynajmniej jego nieuniknioną konsekwencją. Trzeba też odróżnić decyzję papieża Pawła VI o promulgowaniu nowego rytu od – podjętej równocześnie – decyzji o zakazaniu celebracji Mszy w rycie tradycyjnym, co nawet w warunkach reformy liturgicznej wcale nie musiało mieć miejsca. „Tradycjonaliści katoliccy” nagminnie jednak wrzucają to wszystko do jednego worka.
Oczywiście niektóre kierunki wytyczone na Soborze Watykańskim II przyniosły negatywne skutki – te podyktowane afirmacją nowoczesności i dążeniem do unowocześnienia (aggiornamento) na siłę również samego Kościoła. Krytyczna refleksja nad owocami Vaticanum II jest więc potrzebna, a nie pozwoli ona niczego rzetelnie przemyśleć, jeżeli nie będzie podejmowana w warunkach swobody dyskusji. Z drugiej strony, nie powinniśmy wylewać dziecka z kąpielą i pomijać pozytywnych przemian, które dokonały się na Soborze – a tak właśnie postępuje przykościelna subkultura „tradsów”, potępiając wszystko w czambuł.
Na całościowe omówienie postulatów wysuniętych podczas Soboru Watykańskiego II brak miejsca w krótkim tekście takim jak ten, który może stanowić co najwyżej jego początek; z pewnością jednak nie wszystkie były złe. Niektóre ścieżki otwarte przez Vaticanum II właśnie z tradycjonalistycznego punktu widzenia zasługują na wysoką ocenę, ponieważ zbliżają nas do świata tradycyjnego bardziej, niż to, co mówiono w Kościele w epoce przedsoborowej. W tym kontekście już tutaj podkreślić trzeba przynajmniej dwa dokonania Soboru.
Po pierwsze, Sobór Watykański II zamknął w końcu trwającą kilkaset lat epokę, w której katolicką teologię można było uprawiać wyłącznie na bazie filozofii tomistycznej. Stwierdzenie, że „nasz elegancki, logiczny, uporządkowany, łaciński tomizm” stracił monopol na filozoficzną podbudowę dla teologii należy do standardowych oskarżeń rzucanych pod adresem Vaticanum II i traktowanych przez oskarżycieli jako oczywisty dowód niesłuszności jego postanowień. Monopol ten okazał się jednak nieszczęśliwy: wyjałowił i zubożył kościelną myśl teologiczną oraz nałożył na rozwój duchowości ciężki, krępujący gorset. Sobór przywrócił Kościołowi świadomość, iż prawdy wiary można wyrażać i objaśniać językiem wielu szkół filozoficznych, a nie tylko jednej. W ten sposób właściwie cofnął Kościół do czasów przed Soborem Trydenckim, do epoki średniowiecznej, kiedy w warunkach swobodnej dysputy akademickiej rywalizowały ze sobą różne katolickie ujęcia filozoficzne i teologiczne. Sobór Watykański II umożliwił otwarcie na osiągnięcia nowszych kierunków filozofii, ale również na powrót starszych i bardziej tradycyjnych nurtów, niż nowożytny potrydencki tomizm – a także odkrycie przez katolicyzm całego uniwersum filozofii niezachodniej. Czy przed Soborem taka praca, jak „Pluralizm teologiczny” (1977) Cipriana Vagagginiego OSB (1909-1999) – autora skądinąd pozostającego pod silnym wpływem teologii wschodniej – mogłaby się w ogóle ukazać?
Drugim wielkim dziełem Vaticanum II było rozpropagowanie idei Ruchu Liturgicznego i wprowadzenie ich do głównego nurtu życia Kościoła. Ruch Liturgiczny po Soborze, ale także i przed nim, znalazł się w ogniu krytyki co bardziej twardogłowych kościelnych konserwatystów, świadczącej o zasadniczym niezrozumieniu jego charakteru. Zacznijmy więc od przypomnienia faktów oczywistych: Ruch Liturgiczny to fenomen przedsoborowy, którego korzenie sięgają pierwszej połowy XIX wieku, kiedy Dom Prosper Guéranger OSB (1805-1875) zamienił swoje opactwo w Solesmes w pierwszy we Francji ośrodek formacji liturgicznej. Najważniejsze dzieła Ruchu Liturgicznego, takie jak „O duchu liturgii” (1918) ks. Romana Guardiniego (1885-1968), „Chrześcijańskie misterium kultu” (1932) Odona Casela OSB (1886-1948), „Liturgia i osobowość” (1933) Dietricha von Hildebranda (1889-1977) czy „Liturgia pierwotnego Kościoła” (1959) Josefa Andreasa Jungmanna SJ (1889-1975) – również należą do epoki przedsoborowej. A warto po nie sięgać, bo i dziś potrafią zaimponować wnikliwością i głębią ujęcia tematu.
Teoretycy Ruchu Liturgicznego chcieli, aby dla katolików udział we Mszy świętej i nabożeństwach przestał być „spełnianiem obowiązku”, a stał się przeżyciem religijnym – z naciskiem i na „przeżycie”, i na „religijne”. W rezultacie autorzy spod znaku źle pojmowanego „tradycjonalizmu katolickiego” zarzucili im, że wprowadzają „magiczne” rozumienie liturgii. „Zgodnie z nową teorią, liturgia wywiera na wiernych wpływ mechaniczny czy też magiczny (…).” – zrzędzi na przykład znany „tradycjonalista katolicki”, profesor Roberto de Mattei (1). A przecież przywrócenie „magicznego” pojmowania liturgii to najgłębsze osiągnięcie Ruchu Liturgicznego. Aby nie pozostawiać nieporozumień: Ruch Liturgiczny postawił sobie za cel przywrócenie ludziom prawidłowego postrzegania liturgii, czyli postrzegania jej jako rytuału. Rytuału rozumianego właśnie tak, jak rozumieją go prawdziwi tradycjonaliści, nie tylko katoliccy (np. Mircea Eliade), to znaczy rozumianego jako czynność, poprzez którą człowiek odnajduje swoje miejsce w kosmosie i włącza się w życie Bóstwa. W ujęciu tradycjonalistycznym nie tyle ludzie działają w rytuale i przez rytuał, ile raczej rytuał działa w ludziach i przez ludzi; stąd uwaga cytowanego autora o „mechanicznym” wpływie liturgii na wiernych. Idee Ruchu Liturgicznego wyraźnie zainspirowała duchowość monastyczna, a ściślej mnisza, czyli benedyktyńska – niewątpliwie nie bez związku z faktem, iż wśród jego twórców przeważali benedyktyńscy mnisi (Lambert Beauduin, Ildefons Herwegen, Leo Cunibert Mohlberg czy wspomniani wcześniej Guéranger, Casel, Vagaggini).
Ocena tego, które zmiany zainicjowane przez Sobór Watykański II okazały się szkodliwe, a które korzystne jest więc kwestią złożoną i wymaga zniuansowanego podejścia. Na pewno nie można twierdzić, iż Sobór odegrał w dziejach Kościoła rolę jednoznacznie złą. „Tradycjonaliści katoliccy” zwykli narzekać, że w Watykanie wielu rzeczy nie rozumieją, co więcej – że nie wykazują zupełnie chęci ich zrozumienia. No dobrze, a czy tego samego nie da się powiedzieć o „tradycjonalistach katolickich”?
Adam Danek
1. Roberto de Mattei, Krzyżowiec XX wieku. Plinio Corrêa de Oliveira, przeł. Jerzy Wolak, Kraków 2004, s. 95.
Kategoria: Historia, Publicystyka, Religia, Wiara
Bardzo negatywnie zaskoczył mnie ten tekst tutaj. Sobór nie był soborem dogmatycznym, lecz pastoralnym, tymczasem podniosło się go do rangi superdogmatu, na temat którego może i można sobie trochę podyskutować, ale jak się ktoś z nim nie zgadza w naprawdę istotnych kwestiach, to stawia się poza kościołem. W tekście widać że zasadniczo Autor jest w stanie się z tym zgodzić.
Krytykom soboru zarzuca się tutaj de facto tępą i twardogłową krytykę, podczas gdy ten tekst sam jest jej pełen, chociażby wrzucając większość "tradsów" do jednego wora wyznawców teorii spiskowych nt. V2, dyskredytując ich z góry.
Tak, reforma liturgii nie została wprowadzona na soborze, lecz uchwały soborowe były jej prawną podkładką i były interpretowane w sposób założony z góry, odwołując się do potępianego wcześniej archeologizmu liturgicznego i wzorców protestanckich, a nawet żydowskich {np. ofertorium zastąpione zaczerpniętą z judaizmu modlitwą błogosławieństwa stołu). Polecam zapoznać się chociażby z krytyką reformy autorstwa kardynałów Ottavianiego i Bacciego.
Przywoływanie faktów i podstawowej wiedzy z zakresu tradycyjnej teologii, czy liturgiki przez środowiska tradycyjne, nazywa się tu "chełpliwością" i powoływaniem się na publikacje kiepskich wydawnictw. Gdyby renomowane wydawnictwa katolickie i diecezjalne nie były z reguły zamknięte na takie publikacje, to raczej nie byłoby powodow do takiego zarzutu. Już sam sposób posługiwania się pojęciem "tradycjonalistów" w tym tekście brzmi jak wyśmianie. Czy też będę chełpliwy, jeśli zwrócę uwagę, że większość twórców klasycznego Ruchu Liturgicznego była przeciwna wprowadzanym zmianom? Polecam zapoznanie się z tematem.
Chyba najbardziej zaszokował fragment, w którym Autor wskazuje jako wielką zaletę że Kościół przy okazji V2 odszedł od tomizmu, otwierając się na wielość teologicznych interpretacji. On sprawił, że piszę ten komentarz, mimo że unikam komentowania na fb. Od razu pomyślałem o spustoszeniu, jakie sieje dziś chociażby panteistyczna myśl Pierre'a Tellharda de Chardina. Późniejszy fragment powołujący się na Eliade nt. rytuału rozumianego jako czynność, poprzez którą człowiek odnajduje swoje miejsce w kosmosie i włącza się w życie Bóstwa" udowodnił, iż moja myśl była celna, a autor jest pod wielkim wpływem tejardowskiej wizji "kosmicznego Chrystusa". (Polecam z krytyczną perspektywą zapoznać się z myślą de Chardina.)
Otóż to, iż kościół potrydencki stanął twardo na tomizmie było jego siłą, nie słabością. Np. dlatego, iż w zasadzie ucięło plagę średniowiecznych herezji, która znalazła szczyt w reformacji. Tomizm niósł chociażby konkret konsekwencję, że Kościół jasno stawiał sprawę: czarne jest czarne, było czarne wczoraj, jest czarne dzisiaj i będzie czarne jutro, tak samo z białym. Po soborze myśl Kościoła jest rozwodniona, niepewna, zmienna. Wiele kwestii, które przed soborem było czarne/białe, dziś jest odwrotnością, szarością albo w sumie to nie wiadomo jakie. Dodatkowo wpływ "ducha soboru" (jedno z ulubionych pojęć apologetyków soboru i współczesnych teologów, które nie wiadomo co oznacza) doprowadził do faktu, iż Kościół stara się upodobnić do agendy ONZ, przez co rozmywa się jego podstawowy cel i zmartwienie: wskazywanie jasnej i klarownej drogi do Zbawienia.
Autor kończy zarzutem wobec tradycjonalistów, iż nie chcą zrozumieć tematu, podczas gdy to samo należy powiedzieć o nim. Mimo to, jeśli to przeczyta, to pozdrawiam. 😉
I się zesrau tradifacecik xddd
A artykuł krig i fashe, zgadzam się w 100%.
Co z nieomylnością papieską?
Co z ewolucją dogmatu nigdy wcześniej niewyznawaną jak w heretyckiej rzeczywistości po V2?
Wreszcie czy św. Pius X mylił się ws. modernizmu i jego zgubnych efektów, jako wyrafinowanej wersji wszystkich herezji? Wyrafinowany – czyt. ściek.
Czy ten portal to od teraz: myśl liberalna?
@Jan Cyraniak
Proszę proszę, klasa i szyk posoborowego kościoła przez małe "k", który tylko tyle potrafi odpowiedzieć na krytykę w punkt xD Poczuliśmy się lepiej w swojej komfortowej bańce, Panie Janie?
A co do samego artykułu, to jest chyba syndromem upadku tego portalu. Posoborowie nie jest sojusznikiem konserwatyzmu w pełnym tego słowa pojęciu. Pełen uprzedzeń, jadu i przeinaczania faktów.
@Natalia – Nawet nie tyle artykuł, co samo pojawienie się tutaj p. Adama Danka, który kiedy jeszcze próbował swych sił w polityce (na skalę niszową) chciał wejść w sojusz z… maoistami, jest syndromem upadku portalu. Chociaż mnie także wydawało się niepojęte, jak tacy hardkorowi, że aż baśniowi konserwatyści, mogą pałać takim uwielbieniem względem postaci pewnego panicza z Zułowa, który wybrał socjalistyczną ścieżkę ideową, a ta z kolei zaprowadziła go do stricte bandyckich napadów – vide Bezdany…
@Gierwazy
Cenię ten portal, ale tego typu wrzutki, które nie mają z konserwatyzmem nic wspólnego i wywołują we mnie tylko zniesmaczenie – nie mieszczą mi się w głowie. Gdybym chciała poczytać coś takiego, to potaplam się w ścieku na Deonie, albo wejdę na jakiś inny portal głównego nurtu KK. Kościół współczesny doprowadził mnie do utraty wiary i spaczenia poglądów. Dopiero gdy odkryłam jaki Kościół był przed całą tą demolką, to myślowo i religijnie wyszłam na prostą. A co do wspomnianego pana, to ma on tyle z konserwatyzmem wspólnego, co obecnie panujący reprezentant posoborowia, papież Franciszek, czyli niemal nic.
Szanowny Panie Redaktorze, niech Pan uzupełni swoją wiedzę nt modernizmu i jego kulminacji w postaci SV2. Ma Pan okazję bo wyszła ciekawa książka na ten temat: 100 lat modernizmu.