Danek: Jedyny program polskiego imperium
18 marca 2021 r. minęło dokładnie sto lat od podpisania traktatu ryskiego. Akt ten ostatecznie pogrzebał jedyną w naszych nowoczesnych dziejach próbę zbudowania polskiego imperium. Bo jedynym realnym programem budowy imperium przez odrodzoną Polskę był program federacyjny obozu piłsudczykowskiego. Z pozycji endeckich i tzw. narodowych zwykło się zarzucać mu brak „realizmu politycznego”, tymczasem to właśnie on był realistyczny, ponieważ miał jakiekolwiek (nawet jeśli niewielkie) szanse powodzenia.
Jeżeli chce się zbudować wielką strukturę polityczną na obszarze zamieszkanym przez tak wiele narodów i ludów, to należy uznać za skazany na niepowodzenie każdy plan odmawiający uznania (przynajmniej w jakimś stopniu) ich tożsamości i podmiotowości oraz potrzeby szukania ich dobrowolnej współpracy. Federalizm ten czynnik uwzględniał. Natomiast zupełnie nierealistyczny był endecki plan kopiowania w Europie Wschodniej francuskiego modelu nacjonalizmu i państwa narodowego – budowania państwa jednolitego narodowo na obszarze wieloetnicznym. Podobny brak realizmu cechował wszystkie późniejsze wizje tworzenia polskich imperiów, których autorzy chcieli powtarzać endecki aneksjonizm i „polonizację” ludności na jeszcze większą skalę – na przykład te głoszone pod koniec lat trzydziestych w środowisku Ruchu Narodowo-Radykalnego (Falangi), czy projekt „Imperium Słowiańskiego” wysunięty podczas II wojny światowej przez Konfederację Narodu.
W Europie Wschodniej, takiej, jaka istniała do czasu stalinowskich i hitlerowskich masowych eksterminacji i wysiedleń, wielka struktura polityczna musiała mieć charakter tolerancyjny, niejednolity i pluralistyczny. Stąd powodzenie Austro-Węgier i titoistycznej Jugosławii, a niestabilność tworów typu „francuskiego” (i rzeczywiście wydźwigniętych politycznie przez Francję), takich jak Królestwo SHS, Czechosłowacja czy powiększona po I wojnie światowej Rumunia, w których „narodowy” charakter państwa oznaczał system ucisku mniejszych narodowości przez naród panujący. Zdawali sobie z tego sprawę nawet bolszewicy, o czym świadczy ich polityka z lat 1917-1921, kiedy budowali własne imperium. Sowiecki model federalizmu – wielostopniowy i asymetryczny, nawiązujący do carskiej metody dobierania odmiennej organizacji zarządu do specyfiki różnych prowincji cesarstwa – gdyby z czasem nie stał się martwym zapisem w konstytucji, maskującym skrajnie scentralizowany i jednolity system polityczny, byłby wzorem ustroju federalnego. Asymetryczny federalizm został zachowany w porządku konstytucyjnym Federacji Rosyjskiej, który może dziś pod tym względem świecić światu przykładem.
Piłsudczykowski federalizm jako element szerszego zjawiska wyrósł nie z prawicowej myśli politycznej (1), lecz z tradycji tak zwanego w Europie Zachodniej (zwłaszcza we Francji) „radykalizmu”, tzn. lewicy nie liberalnej i nie komunistycznej, będącej pewną odmianą socjaldemokracji, o zabarwieniu lekko masońskim. Korzenie tej tradycji sięgały czasów rewolucji francuskiej i stronnictwa żyrondystów, które z pozycji federalistycznych sprzeciwiało się centralizmowi jakobinów i w końcu chwyciło przeciw niemu za broń. Konserwatysta Ksawery Pruszyński (1907-1950) tak charakteryzował ten nurt: „Aż do ostatnich lat przed wojną to, cośmy w Europie nazywali »lewicą«, dzieliło się właściwie na dwa kierunki myślowe: jeden z nich, starszy, wywodził się z Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z roku 1789, Rewolucji Francuskiej, dawnej masonerii i karbonaryzmu. Był to radykalizm. Drugi, młodszy, posuwał się za tamtym jako druga linia tyraliery. Wyrósł z ekonomii socjalistycznej, frazeologii francuskiego roku 1848, okrzepł ostatecznie w marksizmie, w socjaldemokracji niemieckiej. Był to socjalizm. Przez lata całe przedwojenne socjalizm w krajach europejskich deptał po piętach starzejącemu się radykalizmowi, podobnie jak dziś socjalizmowi depce po piętach komunizm, komunizmowi zaś robotnicze ruchy narodowe.” (2). Jednak w specyficznych warunkach polskich ten ogólnoeuropejski szablon ideowy nałożył się na całą jagiellońską i sarmacką przeszłość kraju, zyskując odmienne zabarwienie: piłsudczykowski federalizm bezpośrednio wskrzeszał idee polityczne kręgu Hotel Lambert i jego przywódcy, księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, wyrażone zwłaszcza w jego „paneuropejskim” dziele „Esej o dyplomacji” (1830). Uwagę zwracał na to związany z powojennym, emigracyjnym ruchem federalistów historyk Marian Kamil Dziewanowski (1913-2005), autor m. in. szkicu „Czartoryski, an European federalist” (1950) i książki „Joseph Piłsudski: a European federalist 1918-1922” (1969).
Przeciwko programowi federacyjnemu powtarzano i dalej powtarza się zarzut, że nikt z Polską nie chciał „federować” (co jest zniekształconym cytatem z wypowiedzi Romana Dmowskiego na paryskim posiedzeniu Komitetu Narodowego Polskiego 2 marca 1919 r., poświęconym kwestii granic wschodnich niepodległej Polski). Nie odpowiadało to prawdzie. Pryncypialnie współpracę z Polską odrzucały tylko elity rządzące na Litwie i to nie całe, lecz ich nacjonalistyczne skrzydło. W innych litewskich środowiskach politycznych nie brakowało zwolenników porozumienia z Polską; dość powiedzieć, że jeszcze w 1927 r. polskie władze znalazły wśród nich chętnych (socjaldemokratów Jeronimasa Plečkaitisa) do dokonania propolskiego przewrotu w Kownie. Stanowisko antypolskie zajmowała Zachodnio-Ukraińska Republika Ludowa, która toczyła z Polakami wojnę o Galicję Wschodnią, ale nie położona dalej na wschód i większa od niej Ukraińska Republika Ludowa z atamanem Symonem Petlurą na czele, która nawiązała stosunki dyplomatyczne z Polską już w lutym 1919 r. Polskiej pomocy szukały też niepodległe Gruzja, Armenia i Azerbejdżan, w związku z czym w 1919 r. na Kaukaz wyruszyła polska misja dyplomatyczno-wojskowa. Tatarskie Zgromadzenie Narodowe na Krymie 17 maja 1920 r. przekazało sekretarzowi generalnemu Ligi Narodów prośbę o objęcie półwyspu protektoratem Polski. Oparcia w Polsce szukała również część antybolszewickich elit rosyjskich na czele z Borysem Sawinkowem, a związana z tym ostatnim „biała” 3 Armia Rosyjska sformowana została w 1920 r. na terytorium Polski.
Egzystencja państwa polskiego może mieć trwałą podporę jedynie w szerszej strukturze, jaką geopolityka nazywa „wielką przestrzenią” (Grossraum). Pod koniec lat trzydziestych polskie władze kategorycznie odmówiły wprowadzenia kraju do „wielkiej przestrzeni”, którą zaczęły organizować Niemcy, za co Polska zapłaciła najwyższą cenę. Po strasznej ofierze poniesionej podczas II wojny światowej została jednak włączona do „wielkiej przestrzeni” organizowanej przez Związek Sowiecki (Rosję), pozostając jej ogniwem przez następne kilkadziesiąt lat.
Piłsudczykowski program federacyjny był jedyną w epoce nowoczesnej praktycznie podjętą przez Polskę próbą samodzielnego zorganizowania „wielkiej przestrzeni”. Trzeba jednak pamiętać, że próba ta realizowana była w konkretnej koniunkturze dziejowej i do niej przykrojona: gdy imperium rosyjskie leżało w rozbiciu, na jego zachodnich i południowych granicach powstawały państwa limitrofowe, bolszewicy się jeszcze nie umocnili, a w Rosji szalała wojna domowa. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej wszystko to uległo zasadniczej zmianie. Do 1921 r. bolszewicy zakończyli podbój Kaukazu. W tym samym roku stłumili powstania w guberni tambowskiej i w Kronsztadzie. W 1923 r. rozprawili się z „narodowo-bolszewicką” opozycją Mirsaida Sułtana Galijewa (1892-1940). Do 1924 r. pokonali basmaczestwo – antykomunistyczny ruch zbrojny ludów Azji Środkowej. Do końca lat dwudziestych spacyfikowali separatyzmy i opozycję narodową w aparacie władzy, którą na Ukrainie reprezentowali Mykoła Skrypnyk (1872-1933), Chrystian Rakowski (1873-1941) i Ołeksandr Szumski (1890-1946), a w Gruzji Filipe Macharadze (1868-1941) i Budu Mdiwani (1877-1937); jej ostatnim akordem była tzw. sprawa Skrypnyka, zakończona jego śmiercią, podobno samobójczą. W rezultacie stopniowego stłamszenia tendencji odśrodkowych i destabilizujących w państwie sowieckim piłsudczykowski program federacyjny zdezaktualizował się. Ale to idiotyzm zarzucać programowi z roku 1918, 1919 czy 1920, że nie był aktualny dziesięć lat później.
Adam Danek
1. Notabene, endecja też z niej nie wyrosła i przez cztery pierwsze dekady swego istnienia kształtowała się w stałej walce z ruchem konserwatywnym.
2. Ksawery Pruszyński, Rewizja pojęć, [w:] tenże, Niezadowoleni i entuzjaści. Wybór tekstów 1931-1939, Warszawa 1990, s. 224. Pierwotnie tekst ukazał się w wileńskim „Słowie” w 1935 r.
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka
Pan Danek nałogowo ostatnio cytuje Ksawerego Pruszyńskiego, zwanego Czerwonym Hrabią i, być może, nie ma w tym przypadku, gdyż dialektyka historyczna uprawiana przez p. Adama sytuuje go zdecydowanie bliżej obozu, z którym łączono przydomek Ksawerego P. niż z konserwatyzmem. Oto bowiem zwyczajne mrzonki, które kosztowały Polskę krwawy, ledwo odparty bolszewicki najazd urastają do rangi jedynego realistycznego programu polskiego imperium. Faktycznie "realistycznie" wygląda program wspólnego państwa już nie tylko z wrogimi nam Rusinami i Litwinami, ale jeszcze w ścisłym sojuszu z takimi potęgami jak: Gruzja, Armenia i Azerbejdżan (te dwa ostatnie państwa żyją, jak wiemy, w odwiecznej przyjaźni…), a na dokładkę do owego aliansu dochodzi jeszcze sam Borys Sawinkow i "związana z tym ostatnim „biała” 3 Armia Rosyjska" (cztery karabiny na krzyż…) Oczywiście, jak zwykle w tym przypadku, p. Danek nie zająknie się jak taka federacja, ba imperium, miałaby funkcjonować w praktyce, czyli w republice, gdzie władza wyłaniana była na demokratyczną (gdyż jak pamiętamy, "dalekowzroczny" samozwańczy "Wielki Marszałek" odrzucił powrót monarchii) modłę… W sumie zrozumiałe, bo i sami piłsudczycy w swoim "realistycznym planie" na takie – excusez le mot – "duperela" uwagi nie zwracali; przynajmniej nic nie wiem, by powstał kiedykolwiek jakiś projekt w szczegółach w tym zakresie. Nie, w zamian woli rzucić kilka nieznanych nazwisk Rusinów i Gruzina, które mają zapewne podkreślić jego erudycję…
Oprócz fantasmagorii historycznych, p. Danek (znowu muszę napisać: jak zwykle) uracza nas kuriozalnymi tezami. Oto dowiadujemy się, iż "powodzeniem" okazał się być charakter federacyjny "titoistycznej Jugosławii", zakończony krwawą łaźnią tamtejszej ludności, zaś w opozycji do niego, p. Adam, stawia nam "niestabilne twory typu"francuskiego"", jak trwająca przeszło 20 lat dłużej niż Jugosławia pod wodzą Tity Czechosłowacja, która rozpadła się "aksamitnie", a nawet istniejąca po dziś dzień Rumunia. Uff…
Z jednym wszakże się zgadzam. Nie tyle sam "piłsudczykowski federalizm", co sama piłsudczykowska sitwa "wyrosła nie z prawicowej myśli politycznej, lecz z tradycji tak zwanego w Europie Zachodniej (zwłaszcza we Francji) „radykalizmu”, tzn. lewicy nie liberalnej i nie komunistycznej, będącej pewną odmianą socjaldemokracji, o zabarwieniu lekko masońskim. Korzenie tej tradycji sięgały czasów rewolucji francuskiej". Naprawdę w punkt!…
Polska "zapłaciła najwyższą cenę" podczas II wojny światowej nie dlatego, że nie została "włączona do „wielkiej przestrzeni”" w wersji jaką sufluje nam Autor, ale dlatego, że jej władze obrały fatalny kurs gospodarczo-militarno-polityczny (chyba w tej kolejności), ze wskazaniem na rządy pomajowe. I całkiem spora terytorialnie i ludna Polska przystępowała do niej słaba.
A poza tym stwierdzam, że p. Jakubczyk nie dotrzymał danego słowa, tj. polemiki z tekstem p. Danka pt. "W obronie bł. Jozafata Kocyłowskiego".