banner ad

Ávila, Sewilla, Kordoba, przygoda. Banachów „Dziennik podróży po Hiszpanii”

| 12 września 2015 | 0 Komentarzy

banachowie1Inkwizycji, inkwizycji nam trzeba!” – zgrzyta co jakiś czas zębami redaktor naczelny. Już na tej podstawie wnioskuję, że „Dziennik podróży po Hiszpanii” Eli i Andrzeja Banachów wciągnie nie tylko jego, ale też innych Czytelników, którzy darzą Hiszpanię swego rodzaju wdzięcznością.

 

Książka Andrzeja Banacha, krytyka sztuki i podróżnika, i jego żony Eli powstała w 1972 roku, gdy redaktorów Myslkonserwatywna.pl jeszcze nie było na świecie. Wyjazd do Hiszpanii była to wówczas wielka wyprawa pociągiem, często nawiedzanym o różnych porach przez celników,  i oczywiście wymagająca wiz oraz odpowiedniego zapasu lokalnej hiszpańskiej waluty. Była to wyprawa w inny świat, wystarczy wspomnieć, że w Amsterdamie, gdzie się zatrzymali, Banachowie zachwycili się… zmywarką do naczyń.

 

Kraj Cervantesa zwiedzili w miesiąc, na tyle pozwoliła im wiza. Zaplanowali miasto po mieście, prowincję po prowincji. Pieszo, autobusem, pociągiem, w towarzystwie rozwydrzonych chłopaków z tranzystorem przy uchu i lokalnych piękności w drodze do szkół. Wysiadka na stacji, po której latają wróble. Miasto. Przeglądu obiektów i dzieł sztuki ci dwoje dokonują w tempie ekspresowym, więc z początku trudno przebrnąć przez zapiski. Potem czas trochę zwalnia. Sporo w żywej opowieści retrospekcji i tła historycznego. Banachowie chętnie opowiadają: kto z kim walczył o tron i kto komu spuścił rzetelny łomot. Gawędzą głosem kronikarza o św. Teresie, która miała czas na modlitwę i budowę, kierowanie, szycie i "pisanie, wcale niekobiece". Zestawiają legendy i porzekadła dotyczące Hipszpanii z własnymi obserwacjami. Rozgryzają duszę  Hiszpanów, dumnych, opanowanych i skrytych. Podpatrują modlitwę i ekstazę kobiety  w barcelońskim kościele, by stwierdzić: "Wielki Inkwizytor jest modelem świętości hiszpańskiej".

 

Małżeństwo maszeruje przez Toledo, Kordobę, Madryt, Sewillę…

 

Jest rok 1972 i jest jeszcze Hiszpania generała Franco. Na progu domu podróżnik widzi grupę mężczyzn: nie mają w ręku butelek z wódką, rozmawiają i jak podsumowuje Andrzej, są daleko od zachodniego problemu z narkotykami. Banach to żaden tradycjonalista, mimo to Hiszpania generała nie jest w jego oczach czymś strasznym. Zauważa, że Generał hojnie wspiera Kościół i vice versa. Tradycja katolicka ma się dobrze, idą procesje, jakich nie ma w żadnym innym kraju, a Matka Boża ubiera się w rozmaite, bogato zdobione suknie. W kościele odprawia się msza, w której oprawie odnalazłby się polski trads: "Jest chwila milczenia, nabożeństwo zaczyna się od tego, co było przed nim, od ciszy, i ogarnia wszystkich fala śpiewu, porywająca nas od brzegu życia świeckiego, które zostało przed dziedzińcem. Fala świętego głosu jest poruszana chórem chłopców, którym dyryguje tenor godny opery".  Czy obecne tam damy noszą mantylki, o których tak marzą dla polskich kobiet redaktorzy PCH24.pl, tego nie wyjaśniono.

 

Dla szczerości należy dodać, że Banachów mniej intrygują świątynie niż na przykład zaułek, gdzie Cyganie tańczą flamenco i dziewczyny zamiast falbaniastych spódnic, unoszą do góry fałdy swoich dżinsów. Potem wchodzą do Alhambry. Andrzej dyskretnie wyraża żal za minioną kulturą arabską, która pozostawiła ślady w postaci barwnych kafli, słupów świątynnych, i jakiegoś targu, na którym można kupić metalowe naczynka. Przy okazji dostaje się dawnym katolickim władcom Hiszpanii, bo np. nie chcieli wielokulturowości. Ale uwaga – Banachowie nie są wielibcielami mauretańskiej "tolerancji" – oni po prostu żałują zniszczonych dzieł architektury.

 

Rozdziały w tej grubej książeczce są krótkie i na temat. Akcja toczy się wartkim strumieniem. Obok wielkich dzieł sztuki, kościołów, uniwersytetów i twierdz – prezentuje się podłej jakości architektura hotelowa, kręcą pucybuty chytrze podbijający ceny za usługi, albo trwa sjesta paraliżująca plany. Cudny jest ten sprzedawca monet, który zanim poda eksponaty z witryny, ostrzega z uśmiechem: "Ale ostrzegam, że wszystkie są fałszywe". Przebiegając przez plac (a zwiedzali chyba biegiem, a na pewno w dzień i w nocy), obserwują Banachowie sceny rodzajowe rozmów, oczekiwań, podchodów miłosnych i targów. Nie przytaczają słów, a tylko mimikę i gesty. Gra cieni. Jak gdyby malowali średniowieczny obraz…

 

O tym wszystkim myślałam w rynku Kazimierza Dolnego, ażeby zabić godzinę, pozostałą do kolacji. Kiszki marsza grały, było zimno, ale przestało mnie to obchodzić, bo książka wciągająca. Szybko uznałam, że mam wielką chętkę na tychże autorów „Odkrycie Amsterdamu”. O nim też będzie traktować następna recenzyja.

 

Aleksandra Solarewicz

 

„Dziennik podróży po Hiszpanii Eli i Andrzeja Banachów”, Kraków 1974

Foto. i egzemplarz do kupienia: http://antykwariat-ksiegarski.otwarte24.pl/11954,Banach-Ela-i-Andrzej-Dziennik-podrozy-po-Hiszpanii

Tags: , ,

Kategoria: Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *