Abp. Viganò krytykuje posoborowy rozdział Kościoła od państwa
Regnum meum non est de hoc mundo.
„Królestwo moje nie jest z tego świata.” -Jn 18:36
1. Wprowadzenie
Rana zadana Kosciołowi przed sześćdziesieciu laty przez Sobór Watykański II, a w konsekwencji, również całemu społeczeństwu, nie została niczym uleczona, a wręcz przeciwnie, na naszych oczach nadal ulega gangrenie. Entuzjastyczne i pełne samozadowolenia tony, którymi bergogliański Sanhedryn wychwala Sobór, nie są w stanie ukryć ruiny, jaką przyniósł ten Sobór Kościołowi i duszom wiernych.
W moim poprzednim eseju na temat samo-identyfikacji „kościoła soborowego”, zwróciłem uwagę na kilka istotnych aspektów kryzysu tożsamości, do których niedawno dołączył kolejny element, który uważam za fundamentalny dla zrozumienia wywrotowej natury Soboru. Mam na myśli list, który Benedykt XVI wysłał 7 października do rektora Uniwersytetu Franciszkańskiego w Steubenville. Chciałbym zająć się tym tematem głębiej. Zbadanie tezy Ratzingera jest niezbędne dla zidentyfikowania przesłanek ideologicznych oraz praktyki rewolucji, zainaugurowanej przez SWII na frontach: doktrynalnym, moralnym, liturgicznym i dyscyplinarnym.
2. Permanentna rewolucja
Użyłem wyrażenia „rewolucja zainaugurowana przez SW II”, ponieważ wydaje mi się teraz jasne, że niedopuszczalne ekscesy, których dopuszczał się Jorge Mario Bergoglio przez prawie dziesięć ostatnich lat, są po prostu praktycznym zastosowaniem w sferze kościelnej zasady permanentnej rewolucji, którą w sferze społecznej uknuli Marks, Engels i Trocki. Idea „permanentnej rewolucji” wywodzi się z pewnej obserwacji ideologów bolszewizmu, którzy doszli do wniosku, że proletariat nie był znów tak bardzo entuzjastycznie nastawiony do metod komunistycznych i że jeśli chcą oni rozprzestrzenić walkę klasową na cały świat, to trzeba ją wymusić siłą i uczynić nieodwracalną, ponieważ tylko w rewolucji pojawia się chaos, który napędza działania wywrotowe przeciwko porządkowi społecznemu.
Podobny sposób postępowania został przyjęty przez kościół bergogliański. Ponieważ rewolucja soborowa nie została przyjęta z entuzjazmem przez „proletariat katolicki”, Komitet Centralny Santa Marta ucieka się do tego, co Lenin nazwał „instrumentalizacją rewolucji”, rozszerzając mentalność SW II również na te obszary doktrynalne, których początkowo żaden z jego zwolenników nie odważyłby się dotknąć.
Dlatego konieczny jest synod o synodalności, czyli ustanowienie czegoś w rodzaju „stałego Soboru”, a raczej „stałego aggiornamento”, które czyni się promotorem rzekomych intencji bazy czyli kościelnej wersji proletariatu – takich jak diakonat kobiet i „radykalne włączenie” par rozwiedzionych i powtórnie żonatych, konkubinatów, poligamistów i par homoseksualnych z adoptowanymi dziećmi, które wyznają ideologię LGBTQ.
Zauważymy, że te intencje, które wszystkie są całkowicie niedopuszczalne z doktrynalnego i moralnego punktu widzenia Magisterium, nie stanowią wiernego i spontanicznego odbicia tego, czego Duchowieństwo i wierni domagają się od Najwyższej Władzy Kościoła, ale raczej jest oszukańczą fikcją bergogliańskiej propagandy, na wzór manipulacji, których doświadczono już wcześniej na Synodzie o Rodzinie, który zrodził heretyckie monstrum zwane Amoris Lætitia.
3. Ratzingerowska synteza Ludu Bożego i Mistycznego Ciała
Benedykt XVI, w liście z 7 października 2022 r. wyłożył to, co już wcześniej stwierdził w przemówieniu do niemieckiego parlamentu 22 września 2011 r.. Jego pierwsze sformułowanie krytyki średniowiecznego augustianizmu[1] nastąpiło już dawno temu, w Paryżu, przy okazji Kongresu Augustyńskiego w 1954 r. , gdzie wygłosił konferencję „Lud i Dom Boży w augustyńskiej nauce o Kościele”.
Posługując się metodą wypracowaną przez szkołę Harnacka, Ratzinger stwierdza:
„Dwa Civitates nie oznaczały żadnych zbiorowości, lecz raczej reprezentację dwóch podstawowych sił; wiary i niewiary w historii. […] Civitas Dei nie jest po prostu tożsama z instytucją Kościoła. Pod tym względem Augustyn popełnił rzeczywiście fatalny błąd, który dziś, na szczęście, został ostatecznie przezwyciężony.”
Tematem podjętym w tej konferencji i pokrótce poruszonym we wspomnianym liście, jest doktryna o Mistycznym Ciele, której kres, zdaniem autora, przyniosła encyklika Piusa XII Mystici Corporis. W końcówce lat pięćdziesiątych, gdy Pius XII chorował, nastąpiło odrodzenie rerum novarum cupiditas[2] (pragnienie rzeczy nowych) postępowych teologów, dla których nadprzyrodzony wymiar Kościoła był zbyt duchowy i dlatego należało go zastąpić bardziej uwodzicielskim augustiańskim zwrotem „lud Boży”, łatwo interpretowalnym zarówno w kluczu ekumenicznym ze względu na włączenie do niego narodu żydowskiego Starego Prawa, jak i w kluczu demokratycznym ze względu na możliwe zastosowanie socjologiczne i polityczne. Oczywiście, ta ideologiczna definicja ujawnia swoje modernistyczne tło, doskonale spójne z myślą Harnacka i jego ucznia.
Nie umyka naszej uwadze, że zagadnieniem poruszonym przez 25-letniego Ratzingera, zajął się również SWII, dlatego nie dziwi duma, z jaką emerytowany papież odnosi się do tematów, które były decydujące w jego formacji teologicznej i w jego karierze kościelnej, a które teraz są realizowane w praktyce, przez jego Następcę.
Podejście filozoficzne Josepha Ratzingera jest zasadniczo heglowskie, a więc przesiąknięte „idealizmem absolutnym”[3], przebiegającym według schematu „teza-antyteza-synteza”. W tym przypadku, ze starcia pomiędzy katolicką tezą Mistycznego Ciała a progresywistyczną antytezą ludu Bożego, SW II i posoborowie przyjęło syntezę, którą sformułowaj Ratzinger w swojej konferencji z 1954 roku: „Kościół jest ludem Bożym istniejącym jako Ciało Chrystusa”, w którym Chrystus udziela się wierzącemu jako Ciało i przekształca go w swoje Ciało.
Ta śmiała teza, która przy bliższym przyjrzeniu grozi pomyleniem istotnej różnicy między Ciałem Chrystusa rzeczywiście obecnym w całości w eucharystycznej Postaci a Ciałem Chrystusa urzeczywistnionym mistycznie przez zjednoczenie żywych członków Kościoła z jego boską Głową. To zamieszanie pozwoliło następnie, wcale nielicznym, postępowym lub całkowicie heretyckim teologom, na mruganie okiem do protestantów dzięki nieprecyzyjnemu sformułowaniu „Ciało Chrystusa”. Dało to również Franciszkowi okazję do przywłaszczenia sobie śmiałych pauperystyczno-eucharystycznych metafor Raniero Cantalamessy, który definiuje ubogich jako „prawdziwe Ciało Chrystusa”, którego „prawdziwa obecność” urzeczywistnia się rzekomo wśród tych, którzy przyjmując ich, przyjmują Jego.
4. Civitas Dei i civitas diaboli
Powstały problem jest złożony i rozbudowany. Składa się z dwóch aspektów, jednego ad intra, dotyczącego tego, czym jest i czym chce być „kościół soborowy”; drugiego ad extra, dotyczącego jego roli w świecie i relacji z innymi religiami. Aspekt ad intra dotyka samej natury instytucji, dążąc do jej dekonstrukcji w kluczu demokratycznym i synodalnym pod fałszywym pretekstem odkrycia na nowo „szerszego wymiaru duchowego” ze szkodą dla dogmatów. Aspekt ad extra zakłada „ekumeniczne” podejście do świata, dialog z sektami i fałszywymi religiami oraz rezygnację z ewangelizacji narodów, zastępując ją przesłaniem ekologicznym i filantropijnym, które nie posiada ani dogmatów, ani moralności.
Błąd „średniowiecznego augustianizmu”, zdaniem Emeryta, polegał rzekomo na tym, że chciał on utożsamić Civitas Dei z widzialnym Kościołem, choć jest to oczywiste, ponieważ obowiązuje on jako model Christianitas: to znaczy społeczeństwa ponadnarodowego, w którym prawa i przepisy realizują nadzieje Psalmisty: Beatus populus, cuius Dominus Deus eius -Błogosławionym nazwali lud, który to ma; błogosławiony lud, którego PAN Bóg jego. (Ps 143, 15).
Doktryna uczy nas, że właśnie ze względu na swój ziemski wymiar, Kościół Walczący jest jednocześnie święty jak niebieskie Jeruzalem i grzeszny w swoich członkach, nieomylny w swoim Magisterium i zawodny w swoich sługach. Ani Augustyn ani jego średniowieczni komentatorzy nie wskazywali na państwo jako na civitas diaboli; przeciwnie, uznawali jego opatrznościową rolę w ekonomii zbawienia i konieczność podporządkowania władzy cywilnej nie tylko prawu naturalnemu, ale także katolickiemu Magisterium.
Jeśli istnieje civitas diaboli, rozpoznawalne przez swoje ontologiczne zło, to należy je raczej widzieć w Nowym Porządku Świata i we wszystkich tych ponadnarodowych organizacjach, które działają na rzecz ustanowienia globalistycznej synarchii. Wyjątkiem nie jest tutaj sekta bergoglian, która nieprzypadkowo jest sojusznikiem i zwolennikiem tych wywrotowców i przestępców.
5. Ratzingerowska krytyka średniowiecznego augustianizmu
Inny bardzo poważny błąd teologiczny, który fałszuje prawdziwą naturę Kościoła, leży w zasadniczo sekularystycznych podstawach soborowej eklezjologii, która stara się dostosować obiektywną rzeczywistość do własnego schematu ideologicznego, ulegającego ciągłym mutacjom.
Używam terminu „sekularyzm” [„świeckość”], ponieważ wydaje mi się jasne, że wizja ta jest całkowicie pozbawiona spojrzenia nadprzyrodzonego czyli wszechogarniającego spojrzenia, które potrafi widzieć rzeczywistości ziemskie sub specie æternitatis (z punktu widzenia wieczności) nie dla zwykłej spekulacji intelektualnej, ale dlatego, że jest ożywiona cnotami teologicznymi. Z nonsensów tych intelektualistów wyłania się beznadziejny brak namiętności, odwagi i ekspresji intelektualnej: wszystko jest teoretyczne, wszystko ustanowione w celu jałowego zaprzeczania Odkupienia i anulowania ordo christianus, stosując orwellowskie metody kultury anulowania.
Ten błąd, suflowany w tekstach Soboru Watykańskiego II, a w szczególności w Dignitatis Humanæ dotyczącym wolności religijnej oraz w Nostra Aetate dotyczącym stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich i judaizmu, „po raz pierwszy”, według słów Benedykta XVI, stawia „kościół soborowy” w pozycji zerwania ciągłości z Kościołem katolickim. Stwierdza on:
„Odnosiła się ona do wolności wyboru i praktykowania religii, jak również do wolności jej zmiany, jako do podstawowych praw człowieka. Właśnie na mocy swoich najgłębszych racji, taka koncepcja nie mogła być obca wierze chrześcijańskiej, która weszła w świat z twierdzeniem, że państwo nie może decydować o prawdzie i nie może żądać żadnego rodzaju kultu. Wiara chrześcijańska domagała się wolności dla przekonań religijnych i dla ich praktykowania, nie naruszając tym samym prawa państwa do własnego porządku. Chrześcijanie modlili się za cesarza, ale nie oddawali mu czci. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że chrześcijaństwo wraz ze swoimi narodzinami przyniosło światu zasadę wolności wyznania.”[4]
Nieporozumienie wynika z podwójnego znaczenia, jakie przypisuje się terminowi „wolność wyznania”. W sensie katolickim wskazuje ono na wolność osoby ochrzczonej do publicznego wyznawania Prawdziwej Wiary, bez przeszkód ze strony państwa. W sensie modernistycznym odnosi się do abstrakcyjnej wolności każdego, kto posiada jakąkolwiek wiarę, do posiadania takich samych praw i takiej samej wolności, uznawanej i gwarantowanej przez państwo.
Inne nieporozumienie powstaje wtedy, gdy państwo uznające szczególne prawa i przywileje Kościoła jest porównywane z państwem, które wyznaje religię fałszywą lub ogłasza się „świeckim” i zabrania wyznawania Religii Prawdziwej lub zrównuje ją z jakimkolwiek innym kultem. Kościół w ciągu wieków zawsze starał się roztropnie godzić swoje prawa z różnorodnymi sytuacjami w państwach, w których katolicyzm nie był tolerowany lub był prześladowany. Prowokowanie antykatolickich władców do prześladowania swoich katolickich poddanych byłoby działaniem lekkomyślnym lub nierozważnym. Niemniej jednak fakt, że Kościół może prosić o tolerancję dla siebie i dla swoich wiernych w sytuacjach, gdy znajduje się w mniejszości, nie oznacza, że równe prawa dotyczą innych sytuacji, w których Kościół jest instytucjonalnie uznany przez państwo, które oficjalnie wyznaje katolicyzm.
Pomimo tego, w imię „wolności religijnej” sformułowanej przez SWII, to sama Hierarchia zwróciła się do państw takich jak Hiszpania czy Włochy o rezygnację z uznania katolicyzmu za religię państwową, modyfikując Konkordaty i znosząc przywileje, którymi przez wieki cieszył się katolicyzm. Z tego punktu widzenia niewłaściwe jest więc stwierdzenie, że „chrześcijaństwo, wraz ze swoimi narodzinami, przyniosło światu zasadę wolności religijnej”, gdyż z powodu swojej odmienności musiało stawić czoła prześladowaniom i męczeństwu własnych wiernych. Pierwsi chrześcijanie nie prosili o przyjęcie Trójcy Przenajświętszej do Panteonu, ale raczej o pozostawienie im swobody praktykowania własnego monoteizmu, który tak zadziwiał Rzymian. Takiej „wolności religijnej” domagali się dla siebie, a już na pewno nie dla pogan, których pomimo prześladowań, starali się (z powodzeniem) nawracać na Prawdziwą Wiarę.
Kościół jest posiadaczem praw, które pochodzą bezpośrednio od Boga, a do państwa należy ich uznanie i ochrona
Wygląda na to, że ktoś zapomniał o tym, że Kościół jest posiadaczem praw, które pochodzą bezpośrednio od Boga, a do państwa należy ich uznanie i ochrona, nie tylko ze względów ilościowych, ale dlatego, że religia katolicka jest obiektywnie prawdziwa i społecznie niezbędna do realizacji dobra wspólnego. W tym względzie warto zacytować Leona XIII:
„Jeśli istnieje lekarstwo na zło świata, to nie może się to stać w żaden inny sposób, jak tylko przez powrót do chrześcijańskiego życia i obyczajów. Jest to podstawowy warunek podniesienia społeczeństwa z jego upadku. Należy przywrócić je do zasad, które doprowadziły do jego powstania. Doskonałość każdego społeczeństwa wyraża się poprzez wysiłki zmierzające do osiągnięcia jego celu. Zasady generujące ruchy i działania społeczne powinny być takie same, jak te, które leżały u powstania danej wspólnoty. Dlatego też, odejście od pierwotnego celu jest zepsuciem; powrót do niego jest zbawieniem.”[5]
Państwo może odmówić uznania tych praw, a Kościół może również postanowić, że nie będzie się narzucał; ale nie jest rolą Kościoła domaganie się praw dla tych, którzy szerzą błąd, tylko po to, by się z nimi zjednać lub dać dowód ekumenicznej gorliwości, która jest całkowicie obca Jego misji.
6. Fałszowanie rzeczywistości w celu nadania fałszywej idei pozorów prawdziwości
Tradycyjna myśl o wiele bardziej zwraca uwagę na rolę osób, które zajmują stanowiska instytucjonalne – papieży, królów, hierarchów, wiernych i poddanych – niż na abstrakcyjną koncepcję instytucji. Nasz Pan umarł, aby zbawić nasze dusze, a nie podmioty prawne. Kościół ma za zadanie nawrócić wszystkie ludy, w tym władców państw. Rola, którą oni odgrywają, może być ożywiona łaską i może przyczynić się do większego dobra ludzi, którymi rządzą.
Ten mityczny „średniowieczny augustianizm” nie popełnił żadnego błędu: ani we wskazaniu nadprzyrodzonego paradygmatu, do którego muszą się dostosować ziemskie władze – zarówno duchowe, jak i doczesne – ani w zasadzie podporządkowania władzy świeckiej, władzy religijnej, przy czym obie razem podlegają władzy Boga.
Fatalny błąd został raczej popełniony po stronie silnie zideologizowanego frontu kościelnego neomodernizmu i politycznego progresywizmu, którego zwolennicy starają się bez żadnych podstaw przypisać politycznemu augustianizmowi sformułowania doktrynalne, które według nich nie odpowiadają przesłaniu pierwszych wieków. Święty Augustyn nigdy nie twierdził, że autorytet państwa jest w jakiś sposób oderwany od prawdziwej Religii. Wręcz przeciwnie, biskup Hippony oświadcza:
„Powiadamy, że [chrześcijańscy władcy] są szczęśliwi, jeśli rządzą sprawiedliwie; jeśli nie unoszą się wśród pochwał tych, którzy oddają im wzniosłe honory, i posłuszeństwa tych, którzy pozdrawiają ich z nadmierną pokorą, ale pamiętają, że są ludźmi; jeśli czynią swoją władzę służebnicą Jego majestatu, używając jej do jak największego rozszerzenia Jego kultu; jeśli boją się, kochają i czczą Bog bardziej niż siebie, kochają to królestwo, w którym nie boją się mieć wrogów; jeśli są powolni w karaniu i skorzy do ułaskawienia; jeśli stosują karę tylko wtedy, gdy jest to konieczne do rządzenia i obrony państwa, a nie do zaspokojenia własnej rządzy; jeśli udzielają ułaskawienia, nie po to, aby naruszenie prawa mogło pozostać bezkarne, ale z nadzieją, że przestępca może zmienić swoje postępowanie.
Jeżeli surowe decyzje, które często zmuszeni są podejmować, rekompensują łagodnością współczucia i wspaniałomyślnością; jeżeli ograniczają swoje luksusy na tyle, na ile mogliby ich nieograniczać; jeżeli bardziej wolą panować nad własnymi zdeprawowanymi namiętnościami niż nad wieloma narodami i jeżeli postępują w ten sposób nie z tęsknoty za próżną chwałą, ale z miłości do wiecznej szczęśliwości; jeżeli nie zaniedbują składania prawdziwemu Bogu ofiary pokory, łaski i modlitwy za swoje własne grzechy. Mówimy zatem, że władcy chrześcijańscy obdarzeni takimi przymiotami są szczęśliwi w czasach w których żyją, a w przyszłości, która nastąpi, będą szczęśliwi, gdy przedmiot naszego oczekiwania się spełni.”[6]
Nie jest bowiem możliwe, aby społeczeństwo złożone z poszczególnych jednostek, z których każda ma moralny obowiązek uznania Bożego Objawienia i posłuszeństwa wobec przykazań Bożych oraz autorytetu Kościoła, uchylało się od tego obowiązku. Tak samo jak nie jest prawdą, że obecność innych religii, niezależnie od od ich liczebności i aberracji doktryny przez nie nauczanej, może legitymizować postawę rezygnacji i marginalizacji Jedynej Prawdziwej Religii. Nie jest to prawdą szczególnie wtedy, gdy ta utrata zgody i poparcia ze strony państwa i społeczeństwa wynika głównie z abdykacji Hierarchii Katolickiej na podstawie odstępstw soborowych.
7. Świętość władzy, a odchylenia totalitarne.
Słowa Św. Augustyna – które nie wyczerpują się jedynie w De Civitate Dei, ale znajdują obszerne ortodoksyjne wyjaśnienie w całym zestawie jego pism – należy odczytywać w spójności z Pismem Świętym i Magisterium katolickim, które również są świadectwem istnienia zastępczej wizji władzy świeckiej, która występowała w państwie izraelskim, a którego królowie byli przedstawicielami władzy Boga, podobnie jak monarchowie chrześcijańscy, począwszy od Bizancjum.
Sakralność władzy cywilnej, odziedziczona po cywilizacji grecko-rzymskiej, była tak głęboko zakorzeniona w świecie chrześcijańskim, że przybierała nawet uroczyste konotacje właściwe dla święceń. Mamy tutaj na myśli namaszczenie monarchy Krzyżmem, szaty liturgiczne cesarza Wschodu i carów Rosji, rytuał koronacji cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego i podobne ceremonie dotyczące doży Wenecji. Podobne zwyczaje panowały nawet w Comuni Italii, traktowanej jako bardziej „świecka”koncepcja dobrze uporządkowanej res publica w stosunku do Monarchii. Dowodem tego są freski Ambrogio Lorenzettiego w Palazzo Publico w Sienie, zatytułowane; Alegoria Dobrego Rządu.
Sztuczne rozdzielanie harmonii i hierarchicznego uzupełniania się władzy duchownej i władzy doczesnej było niefortunnym zabiegiem, który stwarzał przesłanki – ilekroć był realizowany – do tyranii lub anarchii. Przyczyna jest aż nazbyt oczywista: Chrystus jest Królem zarówno Kościoła, jak i państw, ponieważ wszelka władza pochodzi od Boga (Rz 13,1). Zaprzeczanie temu, że rządzący mają obowiązek poddania się panowaniu Chrystusa, jest bardzo poważnym błędem, ponieważ bez Prawa moralnego państwo może narzucać swoją wolę, niezależnie od woli Boga, a więc obalać boskie κόσμος (porządek) Civitas Dei, aby zastąpić go arbitralną wolną wolą i piekielnym χάος (chaos) civitas diaboli.
Mamy tutaj do czynienia z dwoma modelami świata. Rozumiemy również, jak za tymi wyłącznie intelektualnymi spekulacjami, kryje się idealistyczne stanowisko heglizmu, które wyrasta z pragnienia stworzenia fikcyjnej rzeczywistości, aby przeciwstawić się rzeczywistości zamierzonej przez Boga. Jest to w istocie, narzucenie prometejskiej alternatywy dla Męki Zbawiciela, co jest zgorszeniem właśnie z powodu Odkupieńczej roli Krzyża i faktu, że w ekonomii Odkupienia, Krzyż jest tronem królewskim: regnavit a ligno Deus. Przekonanie, że świat nie musi być chrześcijański i może obejść się bez Boga, że może istnieć sam, jest piekielnym i bluźnierczym urojeniem.
8. Sekularyzacja władzy kościelnej
Z drugiej strony, ci, którzy chcieli nadać teologiczną patynę świeckiej naturze państwa – jako koniecznej konsekwencji „wolności religijnej”, którą teoretycznie przyznano jednostkom – musieli koniecznie zanegować doktrynalne przesłanki Pisma Świętego, Ojców Kościoła i Magisterium, odwołując się do rzekomego zepsucia prawdziwego chrześcijańskiego przesłania przez średniowiecznych myślicieli. Jak widać, dewiacje doktrynalne zawsze opierają się na kłamstwie, fałszerstwie historycznym i ignorancji odbiorców, którym chcą narzucić swoje błędy.
…Modelem, który inspiruje zwolenników Soboru Watykańskiego II, jest raczej model civitas diaboli…
Konsekwencje są druzgocące i widoczne dla wszystkich. Jeśli societas perfecta(doskonała wspólnota) nie musi uznawać Pana Jezusa za swojego Suwerena, to z konieczności musi to dotyczyć również ziemskiego Kościoła, którego Hierarchia może zatem zdecydować się na sprawowanie władzy po prostu w celu jej utrzymania, a nie w ściśle określonych granicach ustanowionych przez Jego Boskiego Założyciela. Nie jest przypadkiem, że okres posoborowy [il postconcilio] zrobił wszystko, aby unieważnić doktrynę o Królewskiej Godności Chrystusa, manipulując tekstami liturgicznymi święta ustanowionego przez Piusa XI w 1925 r.
Ratzinger mówi o „mojej eklezjologii”, stwierdzając, że Kościół nie może nazywać się Civitas Dei ani uważać za aktualną doktryny, którą Pius XII zdefiniował w encyklice Mystici Corporis z 1943 roku. Emeryt pisze: „Ale całkowite uduchowienie koncepcji Kościoła, ze swej strony, mija się z realizmem wiary i jej funkcjonowania w świecie. Tak więc na SWII, kwestia Kościoła w świecie, stała się w końcu prawdziwie centralnym problemem.” Tak centralnym, że aż modyfikującym doktrynę katolicką, aby dostosować się do współczesności, do dialogu, inkluzywości, dobroczynności.
Ale to właśnie utrata roli Domina gentium doprowadziła „kościół soborowy” do marginalizacji i nieistotnej społecznie roli. To pretium sanguinis (cena krwi), którą się splamił, zdradzając nakaz Chrystusa i pozwalając się pohańbić ideami świata. Jeśli Kościół aż do Piusa XII miał za wzór Civitas Dei i uważał się za Mistyczne Ciało Chrystusa, pomimo słabości jego członków, to wydaje się, że w ostatnich dziesięcioleciach modelem, który inspiruje zwolenników SW II, jest raczej model civitas diaboli, sądząc po wsparciu, jakie Stolica Apostolska oferuje ideologii globalistycznej, neomaltuzjańskim urojeniom „zielonej gospodarki”, transhumanizmowi oraz całemu repertuarowi gender i LGBTQ.
+ Carlo Maria Viganò, Arcybiskup
30 października 2022 r.
Domini Nostri Iesu Christi Regis
[Przypisy:]
1.Termin „średniowieczny augustianizm” oznacza rozwój myśli augustiańskiej, w szczególności w odniesieniu do politycznych i społecznych konsekwencji doktryny o Civitas Dei i civitas diaboli, która według innowatorów wypaczała pierwotną myśl Św. Augustyna, odnoszącą się np. teokratycznej wizji władzy, zarówno cywilnej, jak i kościelnej. Nie trzeba dodawać, że krytyka ta opiera się na zafałszowaniach danych historycznych. Idea, że wszelka władza pochodzi od Boga, była bardzo jasna dla biskupa Hippony, a jej wyjaśnienie w średniowiecznym augustynizmie politycznym jest doskonale spójne z Tradycją.
2. Sallust, Bellum Catilinæ, 48 Rerum novarum cupiditas Catilinæ animum incendebat. Katylina płonął pragnieniem rewolucji [dosłownie: pragnieniem nowości].
3. Idealizm heglowski oznacza porzucenie logiki arystotelesowskiej (zwanej też logiką niesprzeczności) na rzecz nowej, tzw. logiki substancjalnej. Byt nie jest już statycznie przeciwstawiany niebytowi, lecz zrównuje się z nim poprzez przejście w stawanie się. Idealizm heglowski, rozwiązujący wszystkie sprzeczności rzeczywistości w absolutnym Rozumie, będzie miał efekt immanentystyczny, uznając w sobie, a nie w transcendentnej zasadzie, cel i ostateczne zadanie filozofii.
4. [4] Joseph Ratzinger, Opera omnia, tom VII/1, Gli insegnamenti del Concilio Vaticano II, Libreria Editrice Vaticana, 2016, Przedmowa (Castel Gandolfo, 2 sierpnia 2012).
5. Encyklika Rerum Novarum, 27 (15 maja 1891).
6. De Civitate Dei,V, 24.
Tłum. Sławomir Soja
Źródło: bibula.com
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka, Religia, Wiara