Żak: O wolności albo rozpaczy – do wyboru do koloru
Jeśli jestem tylko myślą o rzeczach, ludziach, uczuciach, jeśli jestem jedynie kartezjańskim “myślę, więc jestem”, to kim, tak naprawdę, jestem? Czy jestem wtedy czymś więcej niż ulotną myślą, która skacze z przysłowiowego kwiatka na kwiatek, nigdzie nie potrafi zatrzymać się na dłużej i bezustannie tratuje nawet najmniejsze zalążki ciszy? Czy moje dumne “człowieczeństwo” jest zaproszeniem do czegoś więcej niż “myśl o człowieczeństwie”? – pisze Artur Żak.
Po wielu latach praktyki chrześcijańskiej medytacji, coraz częściej udaje mi się spojrzeć na własne myśli z boku. Mam wrażenie, że stoją wtedy zaskoczone i nieco zażenowane, niczym przyłapany na gorącym uczynku złodziej, który bezkarnie buszował w domu i naraz natknął się na właściciela. I tak jak włamywacz, próbują zniknąć. Udają, że trafiły tutaj przez przypadek, a tak między Bogiem a prawdą, to winny jestem ja i mój zakuty łeb, który zwabił je swoją próżnością.
Nie dyskutuje z nimi. Przyznaję im rację i pozwalam odejść.
Za oknem mży. Poranna kawa jest już przeszłością i czuję, jak wślizgują się do mojej wyobraźni wspomnienia ciepłej kołderki. Moje ciało dyskretnie podąża za obrazem i robi się coraz bardziej ospałe, wręcz półsenne. Te odczucia obłapują mnie i odciągają od pisania, a przecież od tygodni próbuję napisać coś o wolności. Od tak dawna z dziecięcą naiwnością pytam sam siebie, czym dla mnie jest wolność, ale gdy zaczynam dochodzić do jakiś wniosków, gdy podpieram je mądrymi cytatami wszelakiej maści większych i mniejszych autorytetów, na końcu zamiast wolności odkrywam zniewolenie.
Poznałem wszystkie piękne teorie wolności. Po ich kilkukrotnej lekturze bez trudu można odkryć, że pisali je ludzie, których bardziej podniecało brzmienie słów, niż realna wolność. I pewnie dlatego są one tak niebezpieczne, bo urzekają powabem, a prowadzą do zniewolenia. Chyba jedynie Jezus nie silił się na finezję i definiując wolność powiedział, że trzeba wziąć swój krzyż, i pewnie dlatego tak dużo ma wyznawców, a tak mało naśladowców…
Postawiłem wielokropek i od kilku minut gapię się bezmyślnie w okno. W tym czasie o czymś myślałem, ale nie wiem o czym. Jakieś zamglone myślokształty lęgły się i znikały. Na parapecie mam kwiaty i naszkicowany przez moją córkę portret Sørena Kierkegaarda, który dostałem przed dwoma laty na urodziny. Już słyszę, jak prycha nade mną i sarkastycznie przypomina mi swoje słowa z pierwszego tomu “Albo-albo”: “Wartość człowieka łatwo poznać na łonie natury, gdy się chce odstraszyć ptaki od drzew owocowych, sadza się na nich coś, co przypomina człowieka i nawet tak dalekie podobieństwo, jakie zachodzi między strachem na wróble a człowiekiem, wystarczy, aby napełnić ptaki lękiem.”
Jak zawsze ma pan rację, panie Kierkegaard i tak niechcący przypomina mi pan, aby unikać wielokropków. Dlatego nie będę tutaj pisał o tych najbardziej elokwentnych myślicielach, którzy piszą o wolności jako możliwości nieskończonego samostanowienia człowieka i pogardzie do wszystkiego i wszystkich, którzy nawet nieśmiało ośmielają się wspomnieć o zapyziałym “wspólnym dobru”. Nie będę również pisał o tych, którzy z karabinem w dłoni głoszą równość i braterstwo. Od ich broni bardziej przerażają mnie ich myśli, od których robi mi się niedobrze i mam ochotę po prostu zwymiotować.
Ludzie wierzą, że ich myśli to jedyna i ostateczna rzeczywistość. Tak jest wygodniej. Prościej! Choć… Przyjmując własne myśli za jedyny i słuszny punkt odniesienia babrzemy się w nieustającym porównywaniu się do innych, w ocenianiu, weryfikowaniu i nie jesteśmy w stanie pojąć, dlaczego ta “cholerna” rzeczywistość nijak nie chce się dostosować do naszej wyjątkowej wizji świata i ludzi. Pewnie również dlatego zamiast wybrać wolność ulegamy myślom i budujemy nasze wyobrażenie wolności – któremu czarowi, tak jak z każdą ideą, ulegamy i pozwalamy się jej zniewolić.
A gdyby tak na chwilę, na malutką chwilę, odstawić myśli na bok i przyjrzeć się rzeczywistości, zobaczyć jak manifestuje się i wyraża samą siebie? Przywołam pana jeszcze raz, panie Kierkegaard sięgając po “Bojaźń i drżenie”: “Jeżeli nie istnieje żadna wieczna świadomość w człowieku, jeżeli na dnie wszystkiego czai się tylko dziko działająca moc, która kłębiąc się w wirze ciemnych namiętności zrodziła wszystko to, co było wielkie, i to, co nie miało żadnego znaczenia, jeżeli pustka bezdenna i nigdy nie nasycona kryje się pod wszystkim, czymże innym staje się życie, jeśli nie rozpaczą?”
Nieco parafrazując, pozwolę sobie zapytać: jeżeli moje życie jest niczym innym, jak nieustannym kłębieniem się myśli i negowaniem wszystkiego wkoło w imię myśli, która sama z siebie koronowała się na jedyną władczynię mojego życia, to czy życie może być czymś innym niż rozpaczą?
Żeby nie było smętnie, na zakończenie coś wesołego i oczywiście z Kierkegarda: “Zdarzyło się w pewnym teatrze, że powstał pożar za kulisami. Pajac wyszedł przed kurtynę, aby powiadomić o tym publiczność. Myślano, że to żart, i klaskano w dłonie, pajac powtórzył wiadomość; bawiono się jeszcze bardziej. Tak właśnie myślę – koniec świata nastąpi przy ogólnym śmiechu i oklaskach dowcipnisiów, którzy będą myśleli, że to żarty.”
I pewnie tak będzie, gdy rozszarpani rozrywką i przestymulowanie bodźcami na kilka minut przed końcem świata zatęsknimy za wolnością Jezusa z Nazaretu i zostawiając wszystkie myśli na boku, tak po prostu weźmiemy krzyż…
Artur Żak
Kategoria: Artur Żak, Publicystyka, Religia, Wiara