Sztajer: Baćka a sprawa polska
Od dłuższego czasu kusi mnie, żeby wypunktować (zwłaszcza moim kolegom ze środowisk konserwatywnych, którzy o to pytają), dlaczego na obecnym etapie popieranie urzędującego (?) prezydenta Białorusi jest błędem, a ja nie idę pod sztandarem „Łuka quand meme”, w pewnym zakresie popierając (a przynajmniej rozumiejąc i sympatyzując) z protestami u naszego wschodniego sąsiada.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że nie robię tego z pozycji demokratyczno – prawo człowieczo – „europejskich”, ale z ostrożności procesowej zaznaczam to jednak na samym początku – będzie to krytyka Baćki z pozycji konserwatywnych.
Jeszcze tytułem wstępu: większość informacji i danych do analizy czerpię z kontentu dostarczanego przez Nową Konfederację i Strategy&Future (Bartosz Radziejewski, Jacek Bartosiak, Marek Budzisz), więc jeżeli ktoś uważa, ze geopolityka w tym wydaniu to fantazmaty (a wiem, że tacy są), to może sobie odpuścić dalsze czytanie. Większość informacji – ale nie wszystkie. Czytuję też, co pisze Witold Jurasz, rozmawiam ze znajomymi Białorusinami, obserwuję działalność Białoruskiego Domu w Warszawie, korzystam też z tego, co o Białorusi wiem z wcześniejszych lektur i swoich wizyt w tym pięknym kraju (chyba moim ulubionym na całym świecie, miejsce w sercu zaraz po ojczyźnie).
Jeśli są jakieś ośrodki informacyjno – propagandowe, których raczej nie biorę pod uwagę, jest to Biełsat i OSW. Jeżeli jakieś ich wnioski są zbieżne z moimi, to ta zgoda wynika z tego, że podążamy w stronę danej konkluzji z biegunowo odmiennej flanki.
Z jakiej perspektywy patrzę na Białoruś? Przede wszystkim z perspektywy interesów Rzeczpospolitej oraz kolektywnego bezpieczeństwa krajów przestrzeni poradzieckiej i krajów leżących w czymś, co umownie nazywa się czasem pasem Międzymorza (politycznie niestety niezrealizowana mrzonka), dalej z perspektywy chrześcijańskiej (stąd sprzeciw dla zdziczenia OMONu, którego mogłoby teoretycznie nie być, gdyby rozważać sprawy tylko z punktu widzenia racji stanu), na końcu zaś z osobistej sympatii dla Białorusi i Białorusinów. W tej kolejności.
Najpierw parę słów o tym, dlaczego według mnie NIE MA ANALOGII POMIĘDZY UKRAIŃSKIM MAJDANEM A BIAŁORUSKĄ PŁOSZCZĄ, a przynajmniej – nie ma ścisłej analogii i nie należy tych sytuacji specjalnie porównywać.
Po pierwsze, Ukraińcy „chcieli do Unii”, a co poniektórzy nawet do NATO, a ich „europejski sen” (zupełnie zresztą naiwny, jeśli chodzi o pokładanie wiary w te akurat struktury) był bezpośrednim impulsem do wystąpień na Majdanie. Białorusini nie chcą „do Europy” (i bardzo dobrze, bo nie ma do czego). Oni chcą pozbyć się „tarakana” i zmienić swój kraj gospodarczo. Tylko tyle i aż tyle.
Po wtóre, Majdan był sfinansowany i organizowany przez USA i/lub Niemcy. Nikt (oprócz Chińczyków, ale oni z protestami politycznymi raczej nie mają nic wspólnego) nie był na tyle mądry, by zainteresować się Białorusią i tam „robić płoszczę”. „Rewolucja” (dalej wyjaśnię, dlaczego używam cudzysłowu) organizuje się sama, oddolnie, i ogarnia bardzo szerokie kręgi społeczeństwa. Soros (nazwiska używam jako figury, więc nie należy od razu pisać, żebym ściągnęła foliową czapeczkę) mógł postawić miasteczko na Majdanie i nagnać tam aktywistów, ale nikt nie porozpuszczał swoich komórek wpływu po Bobrujskach, Witebskach, Homlach, Połockach etc etc. Białorusini spontanicznie i kolektywnie mają dość „tarakana” – za chwilę będzie o tym, dlaczego tak się dzieje.
Dalej; Ukraińcy wymienili jednego złodzieja na innego, tego zaś na komika – marionetkę w ręku kolejnego złodzieja. Ukraina jest oligarchią i w przewidywalnej przyszłości nią będzie, dlatego tam można wymienić co najwyżej jednego oligarchę na drugiego i „wiele się zmieni, żeby zostało tak, jak było”. Na Białorusi jest inaczej. Wymiana Łukaszenki na kogoś innego miałaby szansę być realną zmianą. Straszenie, że „po rewolucji na stabilnej i cichej Białorusi będzie tak samo jak na Ukrainie” wynika z nierozpoznania tego faktu. Kraj nie musiałby wcale pogrążyć się w chaosie – to już zależałoby od tego, kto przejąłby władzę. Niewątpliwymi zasługami Łuki jest wyplenienie powszechnej korupcji i zapewnienie bezpieczeństwa (w sensie technicznym – nie strach chodzić po miasteczku czy wsi białoruskiej, nie trzeba się bać, że zza rogu wychynie bandyta i każe wyskakiwać z pieniędzy), ale to są zasługi z innej epoki. A jednak (między innymi dzięki Łuce, ale nie tylko) Białorusin nie ma w mentalu „życia na krawędzi” jak Ukrainiec – zatem zmiana władzy nie musiałaby w sposób konieczny oznaczać nagłej erupcji korupcji i przestępczości.
Tak też więc z powyższych powodów uważam, że paralele pomiędzy Majdanem a Płoszczą są nietrafione (zwłaszcza, że na Białorusi nie ma jednej płoszczy – przeciwnicy obecnej władzy są w każdym mieście, miasteczku i kołchozie).
Dlaczego zatem nie jest tak, że „mimo wszystko Baćka”?
Do pewnego momentu popieranie Łukaszenki miało swoje uzasadnienie. Po pierwsze, póki miał poparcie, był po prostu prezydentem Białorusi, z którym należało robić interesy i wciągać naszego wschodniego sąsiada w orbitę wpływów Rzeczpospolitej. Zakrywanie nosa „bo to dyktator”, a my mamy promować „wartości demokratyczne”, to oczywiście infantylizm i niedojrzałość polityczna, niemniej myśmy się dokładnie tak zachowywali – mam wrażenie, że zachód podobnie, tyle że u nich nie wynikało to raczej ze szczerej wiary w demokrację, ale raczej z tego, ze nierozpoznania w sposób właściwy swoich interesów, tak więc zostawili cały ten kramik Rosji – a może wrażliwe nozdrza nie mogły znieść zbyt kołchoźniczych aromatów? W każdym razie Białoruś leżała odłogiem. Wtedy to Witold Jurasz w swojej publicystyce często odwoływał się do źle rozpoznanych, a właściwie nierozpoznanych interesów – ale to się skończyło, teraz na handlowanie z Baćką jest już za późno.
Dlaczego?
Dlatego przede wszystkim, że nie ma sensu popierać kogoś, kto właśnie upada z hukiem. Popierając go, spada się razem z nim na dno.
Ci, dla których najważniejszy jest interes świętej Rusi, powinni wiedzieć, że nawet Putin go już nie popiera. Żeby wstrzelić się w obecną mądrość etapu, trzeba by było popierać Babarykę – to taki gruby jegomość z denkami od słoików przed oczami, prezes największej białoruskiej spółki gazowej, która kupowała ropę od Rosjan – tyle, że Łuka w swoim czasie go zapuszkował.
Tak więc Baćki nie popiera już nikt – ani społeczeństwo, ani Rosjanie, ani nawet jego własne otoczenie, a przynajmniej nie w całości, bo i tu zaczyna się kruszyć. Są chyba jeszcze przy nim siłownicy, co jest dość istotne i być może jest tą ostatnią nitką, dzięki której nie spadł jeszcze ze stolca, ale sytuacja jest dynamiczna.
Czemu nie popiera go społeczeństwo?
Ano, dlatego, że Baćka coś przespał. I wcale nie jest to „rewolucja proeuropejska”. Nazwałabym to raczej „wściekłością wywołaną egzystencją w sowchozie”.
Zostając prezydentem po raz pierwszy, Łukaszenko dał Białorusi to, czego wówczas potrzebowała, czyli stabilność i bezpieczeństwo. I jak to zwykle bywa, olśniony sukcesem zatrzymał się na tym etapie. A w międzyczasie minęło dwadzieścia lat , gospodarka siadła, wymieniły się pokolenia, zmienił się świat i zmieniły się warunki brzegowe tego, żeby być skutecznym „ojcem narodu” (zostaje się nim dzięki sprytowi i umiejętności adaptacji, a nie dzięki cosplayowi).
Jak wygląda osławiona stabilność białoruska – ktoś może powiedzieć, że to kraj mlekiem i miodem płynący, nie ma bezrobocia itd. Istotnie nie ma bezrobocia, bo zawsze można na przykład zostać Osobą Od Otwierania Drzwi w jakimś muzeum w kompletnej dziurze, którego i tak nikt nie odwiedza. Pracuje z tobą Osoba Od Sprzedawania Biletów, Osoba od Stania w Sali Numer Jeden i Osoba Od Stania w Sali Numer Dwa, Osoba Od Mówienia Dzień Dobry, Osoba Od Czyszczenia Klopa i Osoba Od Pucowania Klamek, i wszyscy niewiele zarabiają, bo płaci państwo. Albo można być kołchoźnikiem w kołchozie i też niewiele zarabiać, bo gospodarka jest sterowana centralnie i kompletnie niewydolna. Jeszcze przed koronawirusem w Białoruś uderzył kryzys gospodarczy będący konsekwencją przedłużającego się braku reformy. Mińsk funkcjonuje na pożyczkach od Moskwy, Pekinu i Zachodu (btw seryjny cyrk pod tytułem „połączenie z Rosją” to były kolejne odsłony negocjacji pożyczek). Łuka jest sprytnym negocjatorem, ale nie ukrywajmy – dalsze zadłużanie się nie uchroni tej gospodarki przed zapaścią.
Wracając – za tę marną płacę da się jakoś przeegzystować na prowincji, może i tak. Inaczej rzecz ma się z życiem w mieście. Dla przykładu: moja znajoma znalazła pracę w Mińsku – dobrą, w strukturach państwowych – tyle, ze nie była w stanie utrzymać się z pensji w mieście sama – siebie, jednej osoby! Pracowała więc w Rosji, potem trochę w Polsce, ostatecznie mieszka w Polsce. Młodzi w ogóle stamtąd wyjeżdżają, jeśli tylko mogą. Łuka został wygwizdany nawet przez robotników z fabryki w Mińsku – i to wybranych specjalnie na wiec, wyselekcjonowanych, bez historii wywrotowej – tak więc nawet grupa społeczna, której zapewniał tę niby – stabilizację, ma już owej stabilizacji dość. Bo ona przestała ekonomicznie i społecznie wystarczać. Łuka żyjący w świecie, który zatrzymał się dwadzieścia lat temu, nie jest w stanie tego zrozumieć. I to właśnie czyni z niego kiepskiego dyktatora. On po prostu przespał coś, czego przespać nie było można. W tym sensie nazwałam to, co się dzieje na Białorusi nie – rewolucją, rewolucją ujętą w cudzysłów – bo to nie jest jakiś gejzer, który wybuchł nagle opłacony dolarami Sorosa, tylko ropień, który pojawił się z powodu pęknięcia, na które zbierało się od dłuższego czasu.
Białoruś jest „zwornikiem i sworzniem” bezpieczeństwa Europy Środkowej – kto kontroluję Mińsk, kontroluje i Moskwę, i Warszawę. W zasadzie więc wszyscy powinni dosłownie zabijać się o Mińsk, c o n a j m n i e j tak, jak zabijali się o Kijów – nic takiego się jednak nie dzieje.
Czemu? My tego nie robimy, bo jesteśmy państwem niedojrzałym i mamy błędną interpretację doktryny Giedroycia. A Moskwa? Czemu Moskwa nie kwapi się do działania? Przecież w Moskwie na pewno rozumieją strategiczne znaczenie Białorusi.
Rozumieją, a jakże. I mają stracha. Po pierwsze dlatego, że wiedza, ze jeśli wyślą te czołgi, to stracą Białoruś tak, jak stracili Ukrainę – owszem, mają ten swój Donbas jako wieczny odcisk na ciele Kijowa, i w tym sensie jakoś tam trzymają Ukrainę w szachu, ale stracili ją zupełnie w sensie społecznym. I z Białorusią może stać się to samo.
Ponadto Putin zorientował się, że przespał coś, tak samo jak przespał to Łukaszenka.
Stawiam tezę, że w Moskwie też zaczną się problemy, z podobnego paragrafu co w Mińsku. Może już przy kolejnych wyborach. A to wcale nie będzie zabawne, ani trochę. Niemniej, na razie to zostawmy, będziemy się tym martwić później.
Jeśli ktoś ma problem konkretnie z Cichanowską, to niech pamięta, że ona jest tylko etapem przejściowym. Nie aż tak istotne jest, k t o będzie rządził w Mińsku – sami Białorusini tego nie wiedzą i do końca nie wiedzą, czego chcą. Wiedzą natomiast dobrze, czego nie chcą.
Zadaniem Rzeczpospolitej jest przejąć w tym strategicznym momencie wpływy i pod wspólną flagą Orła i Pogoni znów budować imperium, którego bronią jest kulturowy softpower i położenie geostrategiczne, które – jeśli dobrze wykorzystane – może być atutem.
A zatem: жыве Беларусь!!!
Agnieszka Sztajer
Kategoria: Agnieszka Sztajer, Polityka, Publicystyka
Fajny tekst ale konkluzje wydają mi się mocno naiwne. To że nie ma oligarchi to niekoniecznie zaleta zwłasza w społęczeństwie dosyć mocno zrusyfikowanym. A bandytyzm – tez pojawił się w Polsce bardzo szybko – jak tylko upadły struktury siłowe PRL. Więc na Białorusi też mogło by tak być zwłaszcza że rosyjskie ( i ukraińskie) mafie chętnie by pomogły.