banner ad

Solarewicz: Spalone notatki

| 13 września 2019 | 0 Komentarzy

Trwała właśnie przerwa między wykładami i lekarze krążyli w atelier lub spacerowali po korytarzach. Joanna, młoda lekarz dermatolog, podeszła do okna. – Przepraszam – usłyszała za sobą głos – pani pozwoli, że o coś zapytam. Odwróciła się. Stał za nią mężczyzna w zbliżonym wieku, także uczestnik krakowskiej konferencji. – Przysłuchiwałem się pani wystąpieniu. Pani nosi znajome mi nazwisko. Czy pani jest może rodziną dra Stanisława Stuchłego?

Joanna drgnęła. Był rok 1962, nikt jeszcze nie odważyłby głośno rozmawiać o krewnym tak jednoznacznie kojarzonym ze Związkiem Walki Zbrojnej, nawet w domu unikano rozmów. Teraz po raz pierwszy usłyszała to nazwisko „na ulicy”, i to z ust osoby zupełnie sobie obcej. – Tak – odpowiedziała ostrożnie – dr Stuchły był moim teściem. Mężczyzna pokiwał głową. Dowiedziała się, że człowiek, z którym rozmawia, to dr Garliński (Garlicki?), syn jednego z krakowskich lekarzy, który także działał w Podziemiu. On znał chirurga i dyrektora sądeckiego szpitala. – Kiedy pani teść zmarł, to zmarło wielu rannych młodych partyzantów, bo już nikt nie chciał podejmować się ich operowania. – Czy ojciec opowiadał coś więcej o Teściu?! – dopytywała lekarka. – Niestety, już nie żyje, a wcześniej spalił wszystkie swoje wojenne notatki. W domu Joanna opowiedziała o tym spotkaniu mężowi. Janusz natychmiast uciął temat. Ojciec major Wojska Polskiego, sowiecki jeniec w 1939, oboje z matką uczestnicy obrony Lwowa w 1918 i członkowie Armii Krajowej. Kto wie, jakie nieprzyjemności mogłyby i jeszcze z tego powodu czekać? 

Pod koniec lat 60. Stuchlowie wyemigrowali do Kanady. Tam Joannie postać teścia nie dawała spokoju. Dopytywała małomównego męża i szwagra – gawędziarza, starannie notując każdy drobiazg. Spisała historię rodziny dla jedynego wnuka, Camerona. Z uporem brała sprawę w swoje ręce. Korzystając z pomocy krewnych i znajomych w kraju, uczyniła wszystko, by tu, w Polsce kresowianin – bohater Sądecczyzny został przywrócony ludzkiej pamięci, po dłużej niż pół wieku milczenia.   

Nienaganna opinia

Stanisław Jakub Stuchly urodził się 5 maja 1888 roku w kresowym Stryju, jako najstarszy syn Michała, maszynisty, i Julii z Kolasów. Dorastał we Lwowie. Tu skończył IV Gimnazjum Męskie im. Jana Długosza typu staroklasycznego, a potem medycynę na uniwersytecie. W momencie wybuchu wojny pracował już jako asystent prof. Ludwika Rydygiera, bo wybrał specjalizację z chirurgii[1]. Prace tę przerwała mobilizacja. Stanisław Stuchły jako poddany austriacki przeszedł szlak bojowy przez Kresy, Jugosławię, Austrię i Włochy. W 1918 roku wrócił do ojczyzny i wziął udział w obronie Lwowa przed Ukraińcami, razem ze swoją przyszłą żoną. Piękna Żydówka Helena Miszel, studentka medycyny i gorąca polska patriotka, była ochotniczką w szpitalu wojennym na Politechnice.

Po wojnie Stanisław odszedł z wojska w stopniu majora. Obejmował kolejno posady w rozmaitych szpitalach, kolejno: w Przemyślu, Stryju, Lwowie i Żółkwi, a były to głównie stanowiska kierownicze. Z Heleną pobrali się w 1924 roku we Lwowie. Cztery lata później przenieśli do Nowego Sącza, gdzie Stanisław objął stanowisko dyrektora Szpitala Powszechnego, a Helena lekarza okulisty.     

Wzorowy lekarz

Jak wynika ze wspomnień prof. Jana Słowikowskiego, chirurga który zaczynał swoją pracę zawodową w Nowym Sączu tuż przed wybuchem wojny, szpital pod kierownictwem Stuchłego cieszył się szacunkiem pacjentów, a sam „dyrektor Stuchły miał nienaganną opinię jako bardzo dobry człowiek, dbający o chorych, wspaniale ogólnie wykształcony lekarz, a w szczególności wybitnie manualnie uzdolniony chirurg z ogromnym doświadczeniem”[2]. Przede wybuchem wojny dyrektor rozbudował i unowocześnił placówkę. W czasie wojny znajdzie w niej ratunek wielu potrzebujących.

Pomoc dla więźniów

Jesienią 1939 roku Stanisław Stuchły, wojskowy w stopniu majora, walczył na froncie wschodnim, gdzie dostał się do sowieckiej niewoli. Na pewno był więziony w Tarnopolu, skąd spodziewał się rychło wyruszyć – jak to zgryźliwie napisał – „na wycieczkę krajoznawczą po Syberii”. Z niewoli dzięki kontaktom żony i z jej pomocą, uciekł. Wygląda na to, że pomogli kresowi Żydzi, w tym pewien lekarz. Z przemyconego do brata we Lwowie listu wiadomo, że dramatyczna ucieczka na niemiecką stronę odbyła się pod koniec października i wiodła przez wzburzony San w Jarosławiu, gdzie już czekali „nasi ludzie” i żona.

Potem, szczęśliwie, wszyscy znaleźli się w domu: ukochana Helena i dwoje dzieci, Staś i Janusz (także  urodzeni lwowianie). Nowy Sącz okupowali Niemcy, ale dr Stuchły jako wysoko ceniony chirurg, świetnie znający  język niemiecki, zachował posadę dyrektora. W cytowanym artykule prof. Słowikowski dodaje: „Wiadomym mi jest, że tak dyrektor szpitala, dr Stuchły, jego żona i dr Stanisław Bogusz byli w konspiracji, co, zrozumiałe, zachowywali w najgłębszej tajemnicy”. Członkowie szpitalnego personelu byli oddani Ojczyźnie. Ponadto Słowikowski informuje, że szpital sądecki w 1939 roku stał się bazą przerzutową polskich oficerów za granicę słowacką i punktem kontaktowym kurierów. Wszystko to w bliskim otoczeniu Niemców, którzy przecież leczyli tutaj swoich ludzi.  

Dyrektor Stuchły, który przymusowo pozostawał w służbowych kontaktach z okupantem, kontakty te umiejętnie przekuwał na pomoc dla swoich rodaków. Młodszy brat dr. Stanisława Bogusza, doc. Jerzy Bogusz, wykładowca Politechniki Krakowskiej (zm. 2016 w Krakowie), przypuszczał, że to wstawiennictwu dyrektora brat zawdzięczał zwolnienie ze stalagu. Nie wykluczał, że on sam – Jerzy – zawdzięcza Stuchłemu swoje zwolnienie z KL Auschwitz (dokąd trafił w pamiętnym, pierwszym transporcie 14 czerwca 1940[3]). Dyrektor był znany jako społecznik. W kronikach starosądeckich Klarysek zachowały się zapisy o bezpłatnej pomocy lekarskiej dla sióstr, którą niósł ten – jak go określiły siostry – „bardzo dobry, religijny, miłosierny lekarz“.  

Dyrektor, który „nic nie wiedział”

Młodszy syn Stuchłych, Janusz przekazał, że w szpitalu, w pomieszczeniach zajmowanych przez siostry miłosierdzia – pielęgniarki – oraz na oddziale zakaźnym (dokąd Niemcy panicznie bali się wchodzić) jego ojciec potajemnie operował rannych partyzantów, a chorych leczył także w ich kryjówkach. W  swoim służbowym mieszkaniu przy ul. Młyńskiej 3 (obecnie siedziba dyrekcji) dr Stanisław i Helena Stuchłowie udzielali pomocy doraźnej, wydawali podstawowe lekarstwa. Maryna Zubkowa – żona „Tatara”, a krewna Stuchłego – potwierdza znane sobie przypadki leczenia partyzantów w szpitalu.

Jak podkreśla Maryna Zubek: „Dyrektor Stuchły oficjalnie <<nic nie wiedział>>, ale faktycznie wiedział o wszystkim”. Latem 1940 roku z sądeckiego szpitala członkowie ZWZ wyprowadzili rannego kuriera Jana Karskiego (właśc. Jan Romuald Kozielewski),  niemieckiego więźnia. Opieką i organizacją ucieczki zajął się na terenie szpitala Jan Słowikowski. Ucieczka się udała, choć jej cena miała okazać się wysoka. 9 miesięcy później dyrektor Stuchły ostrzegł Słowikowskiego przed grożącym aresztowaniem i kazał mu „zniknąć”. Słowikowski zdążył uciec z Nowego Sącza, ale wielu innych uczestników akcji, w tym jego brat, zapłaciło życiem. Zostali rozstrzelani przez Niemców z karabinu maszynowego 21 sierpnia 1941, w Biegonicach.

Praca 24 h na dobę    

Dr Helena Stuchłowa w pewnym momencie zaczęła się ukrywać, by nie podzielić losu krewnych, którzy zginęli w lwowskim getcie. Wspomagana i przemycana przez Jezuitów, Niepokalanki i Siostry Miłosierdzia – przetrwała wojnę u rodziny męża w Warszawie, a po Powstaniu tułała się od kryjówki do kryjówki. Dziś nie ma ścisłych danych, ale jako miejsca ukrycia typowane są klasztory żeńskie w miejscowościach: Szymanów (niepokalanki) i Kalwaria Zebrzydowska (szarytki). Mąż dalej prowadził pracę – oficjalną i konspiracyjną, trawiony niepokojem o los żony. W każdej chwili mógł się spodziewać wizyty Niemców i rozpracowania całej siatki konspiracyjnej. Janusz Stuchly wspomina, że w nocy do ich domu rodzinnego przyjeżdżało Gestapo z poleceniem zoperowania niemieckich żołnierzy. Stanisław Stuchły pracował pod lufą karabinu, dosłownie i w przenośni. 24 godziny na dobę.

Dla najwartościowszych 

Jak dowiedziałam się podczas mojej wizyty w Nowym Sączu w 2010 roku, notatki chirurgiczne dyrektora szpitala, które przetrwały do początku XXI wieku, spaliły się podczas pożaru archiwum. Obecnie jedynym i bezcennym świadectwem są listy Stanisława do brata Zbigniewa i jego żony Ireny (we Lwowie) oraz analogiczne listy ich siostry Janiny. Janina po wyjeździe dr Stuchłowej, na prośbę doktora w 1943 roku przyjechała ze Lwowa do Nowego Sącza i prowadziła mu dom. Dopiero wiosną 1944 Zbigniew z żoną i dwojgiem dzieci opuścił Lwów i także zamieszkał u brata w Nowym Sączu.

Wspomniane listy z oczywistych przyczyn nie zawierają szczegółów, a jednak mówią wiele. Wiadomo, że Zbigniew Stuchly (używał nazwiska we właściwym brzmieniu i pisał się przez „l”) był biologiem i kierownikiem działu produkcji szczepionki w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym prof. Rudolfa Weigla. Za wiedzą profesora pewną ilość szczepionki przekazywał również bratu –   lekarzowi. Stanisław dziękuje za dar i zaznacza, że zamierza podawać ją rodzinie oraz „tym spoza rodziny, którzy najbardziej na to zasługują”, tym „najwartościowszym”. Niewątpliwie chodzi o partyzantów.

Janina w jednym ze swoich pierwszych listów do Lwowa jednoznacznie potwierdza pobyt „bratowej Heleny” u rodziny (Nowickich) w Warszawie. Domyśla się, że brat – Stanisław jest w konspiracji, ale szczegółów nie zna. „Stach milczy, bo mu nie wolno się mnie zwierzać” – podsumowuje. Donosi, między wierszami, o częstych, nocnych wyprawach „Stacha” do chorych partyzantów, w tym o pewnej wyprawie, w czasie której doktor się potłukł, bo pojazd był niesprawny. Poselstwa z prośbą o pomoc w pewnym okresie miały być tak częste, że Janina odmawiała – jak pisze – litanię do św. Judy Tadeusza w intencji uspokojenia się sytuacji.

Ma się rozumieć, że takie listy ze Lwowa i do Lwowa nie szły pocztą, ale przewozili je zaufani doktora. W listach pojawiają się następujące osoby: dr Wroniewicz, pan radca Fedyna, siostra Aniela (szarytka, pielęgniarka), p. Rzymkowa (Rzemykowa?), pani Koch i pan Drexler (lekarz urolog ze Starego Sącza). Wojenne listy rodzeństwa Stuchłych stanowią zatem ważny dokument z dziejów okupacyjnych Nowego Sącza.

Jesienny zmierzch  

W latach 1943-1944 w należącej do Stuchłych kamienicy przy ul. Jagiellońskiej 34 działała skrzynka kontaktowa Armii Krajowej (dokładniej, w zakładzie zegarmistrzowskim Antoniego Barbackiego). Z domowej kuchni przekazywano codziennie żywność dla partyzantów, a odbierał ją zaufany człowiek nazwiskiem Reguła, prawnik. Przekaz rodzinny głosi również, że dr Stuchły był członkiem Delegatury Rządu na Kraj. Jego dom, jak potwierdził po wojnie o. Antoni Kuśmierz, jezuita (i nie tylko on) – członek AK, był „dzień i noc” strzeżony przez żołnierzy podziemia. To oni musieli zastrzelić szmalcownika, który po śmierci doktora (o  czym za moment) przychodził na Jagiellońską i szantażował jego krewnych.

W listach Stanisław Stuchły podkreśla wielokrotnie, że przy życiu utrzymuje go wiara w Boże miłosierdzie oraz obecność ukochanych synów, Staszka i Janusza. Fizycznie dopalał się jak świeca. Przez całe lata cierpiał na wrzody żołądka i chorobę serca, ratował się zastrzykami. Praca w dzień i w nocy, wciąż pod nieludzką presją, niepokój o ukrywającą się żonę, troska o licznych krewnych, o szpital – to wszystko przyczyniło się do przedwczesnej śmierci doktora. Miał poddać się operacji u swego kolegi, dra Glazera, chirurga i kierownika departamentu sanitarnego Okręgowej Delegatury Rządu na Kraj (Kraków)[4], ale nie chciał już zabiegu. – Nie spędzałem płodów ludzkich, nie składałem mego podpisu pod wyrokami śmierci – wyznał w ostatniej spowiedzi. Zmarł 16 września 1944 roku. Dla sądeczan była to znacząca strata. Pogrzeb miał w piękny, słoneczny dzień. Trumnę wyniesiono z budynku szpitala do paradnego karawanu, za którym podążyły na cmentarz tłumy. Jeszcze teraz starsi sądeczanie wspominają doktora, który ich leczył w ich dziecięcych latach.

W Nowym Sączu i Calgary

Dr Helena Stuchłowa wróciła do Nowego Sącza po tułaczce, wczesną wiosną 1945 roku. W sądeckim szpitalu pracowała do swojej śmierci 4 września 1955. Wspominana jest jako wielka polska patriotka. Zachował się przekaz pisemny o jej zdecydowanej postawie wobec ubeków, którzy w 1948 roku chcieli zabrać ze szpitala skatowanego przez nich ks. Wojciecha Zygmunta – kapelana partyzantów.

W XXI wieku Janusz Stuchly z żoną Joanną, wnuk Michał i prawnuk Cameron ufundowali tablicę ku czci dr. Stanisława Stuchłego. Wykonał ją uznany sądecki artysta, Józef Stec. Lokalna Grupa Działania Partnerstwo dla Ziemi Sądeckiej w osobie Leszka Konstantego wsparła rodzinę w kwestii uzyskania zgody na umieszczenie tablicy w starym holu sądeckiego szpitala. Została ona zamontowana 10 września 2013 roku, a symbolicznie odsłonięta w październiku rok później.

Joanna Stuchly zmarła po ciężkiej chorobie w lutym 2017 roku i jest pochowana na cmentarzu St. Mary’s w kanadyjskim Calgary. Na sądeckim cmentarzu komunalnym ostał się grobowiec Stanisława i Heleny, z symboliczną tablicą ku pamięci ich starszego syna Stanisława. Łatwo znaleźć ten grób, idąc prosto aleją od bramy przy ul. Rejtana. W poprzek drogi pojawia się duży XIX-wieczny, niedawno wyremontowany grobowiec, do pleców którego przylega grobowiec rodziny Stuchłych z różowawego kamienia. Zaś po drugiej stronie muru, od strony ulicy Młyńskiej – biały, rozłożysty budynek. Patrzą na nekropolis okna szpitala, w którym zręczne ręce chirurga przywracały życie tylu ludzkim istnieniom, tylu chłopcom z beskidzkich lasów.
 

Aleksandra Solarewicz

 


[1] O czym wspomina S. Laskownicki w książce „Szpada, bagnet, lancet. Moje wspomnienia”, Wrocław 1970

 

[2] J. Słowikowski, „Wspomnienia z pracy w szpitalu nowosądeckim w latach 1935-1941”, „Sądeczanin”, 2008, t. XXXVI

 

[3] A. Solarewicz, „Człowiek, który uratował Jana Karskiego”, „Rzeczpospolita”, 08.02.2011

 

[4] Z przekazu brata Zbigniewa wynika, że latem 1944 roku dr Stuchly wyjawił mu, iż on sam jest członkiem Delegatury i ma dowodzić akcją zbrojną w Nowym Sączu, tj. akcją „Burza”. 

 

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Historia, Publicystyka, Reportaż

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *