Solarewicz: Msza św. limitowana. Pierwsza niedziela
Limity ksiądz proboszcz zapowiedział wczoraj, i to z ogromną przykrością. Internet już o tym wie, więc osiedle także. Poziom dyskusji na facebooku sytuuje się na poziomie historycznych twierdzeń: „chrześcijanie podpalili Rzym”, a „Żydzi przenoszą tyfus”. Ale pyskówka, czego by nie rzec, to jednak teoria. Praktyka jest wcielana w życie dopiero od dzisiaj rano.
Dominikanie, w samym centrum Wrocławia, zawiesili publiczne sprawowanie Mszy, od 14.03 do odwołania. Wstrząs. Zadzwoniłam do znajomych sióstr grekokatolickich. By zapytać, jak tam u nich, czy Msze też stanęły na głowie. Siostra, wychowana według tak zwanego zimnego chowu cieląt (bo to się wyczuwa w rozmowie), nie owijała w bawełnę. – Będą ludzie bardziej szanować Komunię, Ola. A tak, to chodzą z przyzwyczajenia, misjonarz nam opowiadał. Słucham dalej. – Mamy Wielki Post – stwierdziła sucho Siostra – i tak to możemy traktować. Siostra ma jednak rację. Post zaczął się jakiś czas temu. Wielki zaczyna się dzisiaj.
Kto rano wstaje, temu Pan Bóg DAJE
Rano odpaliłam trampki. Przed drzwiami kościółka stał wikary i po prostu liczył wchodzących. Silił się na pogodę ducha, ale się na nią silił. W kościele może 30 osób. Kazania nie ma, bo za godzinę ma być kolejna Msza, więc trzeba zdążyć. Komunia św. na rękę uchroni może księdza, ale też niekoniecznie. Czy dłoń, w której przed chwilą trzymałam forsę, zasługuje na to, żeby spożywać z niej cokolwiek, o hostii nawet nie mówiąc?
A te limity, wymyślone przez urzędników pewnie w dobrej intencji? Jak ktoś nie chce, albo ma uzasadnione powody, to i tak nie przyjdzie. Kto bardzo chce, wręcz pragnie, ten za Chiny (nomen omen) nie zrozumie, co to za tablica stoi przed wejściem i dlaczego ksiądz nie pozwala już wchodzić. Ach, dodam jeszcze, że zwolennicy "teorii o podpalaczach Rzymu" zdenerwowali się bardzo apelem, aby wspierać datkami pensje organisty i sprzątaczki (mniej wiernych na Mszy, to i mniej datków). Księża są beznadziejnie głupi i chciwi! No bo kto by pomyślał, że pensje tych, którzy dbają o kościół, zależą ode mnie i moich sąsiadów?
Spowiedź. Boże, jak dobrze, że jest. A człowiek durny, odkładał i odkładał. Nigdy nie wiemy, która spowiedź ostatnia. Dziewczyna, która czeka w kolejce zaraz przede mną, uśmiecha się i potwierdza. Moja kolej. – Dziękuję, że nas nie opuściliście. – My księża nigdy was nie opuścimy, bo oddaliśmy dla was życie – odpowiada wzruszony głos zza kratek konfesjonału.
Msza krótka, może 40 minut, i tylko dlatego, że śpiewamy Suplikacje. Drzwi otwierają się, potok słońca wpływa do kruchty. Cisza, spokój, puste jeszcze ulice. Jeszcze nie obudzili się ci, którzy przyzwyczajeni do uczestnictwa w sumie albo rodzice małych dzieci. Za iks tygodni, jak Bóg da, wrócimy do dawnego rytmu. Mam kilka konkretnych obaw, ale nie będę ich wymieniać, wnioski wyciągnie każdy sam. Czuję po prostu, że te „kościołowe” obostrzenia, narzucone przez rząd, będą miały jednak więcej skutków złych. Leczenie koronawirusa jeszcze inną cholerą.
Dziecinne nawyki ratunkiem dla świata
Należy więc starannie myć rączki i nie dotykać buzi. Nie objadać się, a w ogóle zacząć szanować jedzenie. Nie przesiadywać w tak zwanych galeriach, czyli domach towarowych (o domach publicznych już nie wspominając), a skupić się na własnej rodzinie. Oszczędzać pieniądze, bo z wypłatami ostatecznie też nie wiadomo. Zatankować auto do pełna, i nie tam, gdzie jest o 5 groszy taniej, tylko na najbliższej stacji. Mieć auto, ale jeździć tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Korzystać ze świeżego powietrza, kiedy tylko można.
Brzmi strasznie, ale nie jest to nic innego jak rady Dziadka – parazytologa. Ja bym jeszcze dodała: wyjście do kościoła z katarem i kaszlem jest denną głupotą. Spotkałam się z teorią, że przełamywanie takiej słabości świadczy o pobożności, no bo skoro (jeszcze) trzymam się na nogach, to i do kościoła dojdę. "Katar to nie choroba". Ale niestety katar chorobą jest, Bracia i Siostry. W nienormalnej sytuacji musimy wracać do normalności.
Wymogi sanitarne dla duszy
Zdążyć, zdążyć, zdążyć. Jak w czasie wojny w byłej Jugosławii zdążyć, zanim uszczelnią granice. Jak latem 1997 zdążyć na ostatni pociąg z Opola, bo zamykają most na wezbranej Odrze. Jak 13 marca 2020 zdązyć z zapaleniem miazgi (które się objawiło w nocy) do ostatniego dentysty, który się jeszcze nie "zwinął". Teraz mamy internet, więc rzadziej trzeba zdążać. Ostatnio najczęściej na promocje w Biedronce.
Zdążyć na liturgię dzisiaj się udało. Mam nadzieję, że – brzydko mówiąc – za tydzień też się załapię. Ale Wielki Post to przecież czas porządków. Jako że kto pierwszy, ten lepszy, trzeba wstać rano i celować w najwcześniejszą Mszę, a nie w ostatnią. Rano leniuch nie przyjdzie, więc jest największa szansa. A co gorsza, skończy się spóźnianie na Mszę, no bo drzwi zostaną zamknięte o konkretnej godzinie (u nas w trakcie Mszy ktoś się nawet dobijał). Spowiedzi nie odłożysz, bo za chwilę jakiś socjalistyczny geniusz zawnioskuje, ażeby zamknąć konfesjonały.
Wszystko trzeba robić wcześniej, na zapas, z myślą o dniu jutrzejszym. A i tak skutki są niewiadome. Szczęśliwy teraz, kto przywykł do wszelkiego niedostatku.
Aleksandra Solarewicz
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Religia, Społeczeństwo
A tak było miło w tym ( i tamtych) Poście:koncerty, festwale – muzyki religinej , a jakże, jarmarki wielkanocne od Popielca wzwyż, no i uwijający się nadzwyczajni szafarze -komu komu bo idę do domu. A teraz? Smętna cisza i zakazy. Co za uzrednicy! Dobrze, że umartiwajacych się pozostała warzywna dieta oczyszczająca.
He, he. Toteż napisałam: post zaczął się wtedy, a wielki od dzisiaj. Co do szafarzy, to osobny temat, ale u nas w parafii już brakuje księży.
Szanowna Pani,
czy będzie nowy tekst o wczorajszej niedzieli?
Ukłony,
Dominik W. Feliks
Dominik W. Feliks – Szanowny Panie, już jest…