Solarewicz: Boskie jedzenie
Często przeglądam pisma bynajmniej niereklamowe i obserwuję, że chociaż mają one coraz mniej do przekazania, to objętość się nie zmniejsza. Puste miejsce skutecznie wypełniają porady kulinarne dziennikarek, aktorek, polityków i podróżników. Kiedyś z dumą nosiło się chorągiew i ordery. Dzisiaj wszyscy z dumą noszą kraciaste fartuchy. Gotowanie, które może być sztuką i wyrazem kultury, stało się celem samym w sobie.
Jedzenie, jeśli dobre, nie powinno wywoływać mdłości. Ja jednak przyznam, że kiedy widzę w gazecie dział kulinarny, wszystko podchodzi mi do gardła. Doznaję wrażenia, że mam do czynienia z atakiem jakiejś obcej kultury. Jak lewica swą działalnością chce zmusić do nieustannego myślenia o fizjologii współżycia, tak pismacy dążą do analizy fizjologii trawienia. Nie chcę krakać o czasach ostatecznych, ale współczesne skupianie się na zawartości talerza wydaje się trochę niezdrowe.
„Jedzenie darzę szczególną miłością”
– wyznała pewna dama, redagująca felietony jedzeniowe w jednym z miesięczników opinii. Tworzy ona regularnie teksty z życia swej rodziny i sąsiadek, gdzie opisuje panią Wandzię, u której kupuje świeży czosnek, pana Stanisławka, który zaopatruje ją w mleko, i kuzynkę Franię, która podziwia te wszystkie zakupy. ¾ to zwierzenia autorki, 1/3 receptura na ulubione danie. Ażeby było swojsko, pani ta wkłada w teksty wiele uczucia, a więc „mężusia” i „córcię”. Jesteśmy zaproszeni do kuchni pani Ani i podążając za jej recepturą, tworzymy wspólnotę miłośników jedzenia. Niewykluczone, że (płodną) produkcją tekstów kulinarnych zajmują się regularnie żony redaktorów naczelnych i wydawców, występujące wszakże pod nazwiskiem panieńskim.
W Ameryce powiedzieli
Przepisy i porady zasypały oczywiście gazety codzienne. Najzabawniejsze są złote myśli nawiązujące do wiedzy, jaką posiadały przed 100 laty nasze, niekoniecznie kształcone na Harwardzie, prababcie. Są to tezy w rodzaju: „Amerykańscy naukowcy odkryli, że jedzenie późnej kolacji źle wpływa na trawienie”, „Brytyjscy uczeni ostrzegają, że picie zimnych napojów przyprawia o skurcze jelit”. Porady doskonale wkomponowują się w treść gazety, dlatego że do pisania takich rzeczy nie trzeba mieć kwalifikacji, a poza tym nikt nie będzie sprawdzał w internecie, czy naukowcy ze „Science” faktycznie wyrazili opinię o czeskich ziemniakach. Wypełnia się gazeta i wypełnia się żołądek. Pytanie, jak długo można się karmić sieczką…
Z miłości do zwierzątek
Pośród licznych znajomych, jakich mają zawsze właściciele psów, spotykam osoby zafascynowane przysmakami dla czworonogów. Dowiedziałam się, że w domowych piekarnikach produkuje się obecnie specjalne ciasteczka dla psów, a nawet konie mają specjalne, by użyć modnego słowa, dedykowane cukiernie. Właściciel wczuwa się w psychikę zwierzęcia i podsuwa mu pod nos to, co chciałby sam dostawać, a więc chrupki, słodycze i specjalne kompozycje suszonych owoców. Ja jem cukierki i pies ma swoje cukierki, ja dostaję na urodziny tort i pieskowi mogę zamówić specjalny torcik (z mięsa, rzecz jasna). Widuję u znajomych fotorelacje z „urodzinek naszych psinek”, tam się podaje takie delicje.
Będę ci grillował na najwyższych pagórkach
Moda nie ominęła przewodników krajoznawczych. Tam również pojawiają się staranne opisy restauracji i knajp, a także uroczystości ku czci jedzenia. W Polsce (tak, opisuję Stary Ład, niecovidowy) odbywają się akcje wspólnego gotowania w Rynku, pobijanie rekordów w smażeniu jajecznicy i konsumpcji pączków i festiwale smaków, konkursy dziedzictwa kulinarnego regionów. W modzie jest nie tylko zaprosić na piwo, ale i spotkać się przy grillu. Mój kolega widząc spotkania przy akademikach, parafrazował Psalm: „Będę ci grillował na najwyższych pagórkach”. Czytam o tym dziedzictwie kulinarnym i nie mogę zrozumieć, dlaczego ma ono być wartością równorzędną wobec na przykład dziedzictwa architektury drewnianej? A przecież imprezy konsumpcyjne, czy to w oparach dymu, czy w waniliowej mgiełce, ściągają setki ludzi. W języku pojawiły się pojęcia „festiwal smaków”, „święto smaku”, jak gdyby wyraz jakiegoś kultu. Jak gdyby ten tam dym o zapachu karkówki miał zasłonić coś istotnego.
Post, detoks, dieta
Słyszałam, że nasz tradycyjny post od mięsa (i inne posty) wynika z przymusu, a przymus jest Panu Bogu niemiły. Pozytywnie zaś brzmi słowo detoks. Detoks jest postem, ale uzasadnionym naukowo, bo niemającym nic wspólnego z ograniczeniami płynącymi „z religii oraz ideologii”. Za detoksem idą rozmaite diety, o których pisać tutaj nie będę, bo to rzecz znana i powszechnie obśmiana. Na koniec zaś, na dnie beczki pełnej mądrości odnajduje się rada podstarzałej już osobistości, która – stojąc nad grobem – stwierdza, że właściwie diety są na nic. Trzeba było jeść wszystko, byle tylko z umiarem.
Baba Jaga nie dorówna
Kiedyś były tam książki kucharskie, pisane przez magistrów technologii żywności. Teraz półki uginają się pod różnymi „moimi kuchniami”, „gotowaniem z panią Iksińską”, która ociepla swój wizerunek i macha do czytelnika z okładki wielką łyżką. „Czekaliśmy na tę książkę!” – pisze na okładce recenzent – „Wreszcie uchyliła rąbka tajemnicy!”.
Że wszyscy teraz muszą być ekologiczni, składniki też muszą być dobierane z nadzwyczajną starannością. Przeglądałam takie książki i co chwilę parskałam śmiechem. „Bierzemy 5 mg serka z Prowansji (do kupienia w dobrych sklepach), buteleczkę wina z Burgundii (znajdzie się w każdym szanującym się domu), palony cukier z Meksyku (można go zastąpić polskim cukrem, ale nie będzie to już to samo” i… tworzymy wybitną kompozycję smakowo-zapachową (bo tak teraz wypada nazywać danie). Dla wątpiących, podaje się czas gotowania, liczbę porcji (zazwyczaj 4) oraz ilość kalorii. Ale to składniki, oczywiście, luksusowe. A są też zwykłe dodatki i taki pospolity, najprostszy składnik należy opisać w taki sposób, żeby wydał się on niezwykły. Jakaś zagraniczna nazwa, włoska – francuska, ha! a jeszcze łacińska – bo przecież teraz mało kto zna łacinę – i pospolita babka lancetowata albo inna pokrzywa znaleziona przez autorkę w mazowieckim ogródku tworzy wokół kuchni aurę tajemnicy, zaś samą autorkę stawia na piedestale naukowca. Swoją drogą, zastanawiam się, dlaczego mięso faszerowane hormonami jest niezdrowe, a kobieta faszerowana hormonami żyje zdrowo i ekologicznie na dodatek? No, tego w książkach kucharskich nie ma. Widocznie amerykańscy naukowcy jeszcze nad tym pracują.
Aleksandra Solarewicz
Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Publicystyka, Społeczeństwo