Sąd najwyższy, Vaticanum II i fałszowanie rzeczywistości
26 lipca Sąd najwyższy Stanów Zjednoczonych, zawierający w swoim składzie większość (niestety tylko z nazwy) katolicką, połączył siły z anty-katolickim stronnictwem liberalnym w celu proklamowania decyzji nie mającej żadnych podstaw w rzeczywistości. Zniesiono bowiem federalny Defense of Marriage Act, zawierający oczywiste stwierdzenie, wynikające z natury: małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety, gdyż jakikolwiek inny typ związku pozostaje niezdolny do doprowadzenia do podstawowego celu wynikającego z aktu małżeństwa. Sąd Najwyższy uznał to prawo za niezgodne z konstytucją.
Opinia sądu została zaprezentowana przez sędzię Kennedy (nominalną katoliczkę), której wtórowała sędzia Sotomayor (także deklarująca przynależność do Kościoła). Mimo to, jak mi wiadomo, ani jeden biskup nie uznał obydwu pań za wyłączone z "pełnej komunii", której odmawia się dziś wielu spośród tych, którzy bronią wiary Katolickiej, a nie tym, którzy dążą do jej zniszczenia.
Twierdzenia, które wygłosiła Kennedy, poszły znacznie dalej, niż nakazywało by zwykłe unieważnienie prawa; jego zniesienie zostało bowiem dokonane na mocy uznania omawianego zapisu za naruszający godność i osobowość tych, którzy zaangażowani są w czyny sprzeczne z naturą. Na marginesie: są to słowa tej samej Justice, która odmawia ochrony godności i osobowości nienarodzonych dzieci, mordowanych w łonach matek. Podobna hipokryzja w sposób jednoznaczny ukazuje bezdenną pustkę tych nużących, politycznie poprawnych sformułowań.
Najsmutniejsze w przedmiotowej decyzji pozostają jednak te odmienne katolickie głosy wśród sędziów, którzy wprawdzie stanęli w obronie the Defense of Marriage Act, ale uczynili to tylko w oparciu o zasady liberalne. Opowiedzieli się za utrzymaniem tego prawa nie z uwagi na to, że jest ono powtórzeniem niewzruszalnego Prawa Naturalnego, lecz ze względu na to, że taka była "wola ludu".
To, czy rząd powinien przyznać prawa i przywileje należne małżeństwu, nie jest dla nich kwestią prawdy i sprawiedliwości, ale wyboru sposobu wyniesienia na polityczne salony. Dla przykładu: sędzia Scalia wyraził przekonanie, że lud powinien decydować o tym, czy zaprzeczyć rzeczywistości, czy też nie, a także ogłosić, że to, co nie jest małżeństwem, za takie ma być uznawane. Pisze on: "Mogliśmy okryć się dziś czcią obiecując wszystkim stronom toczącej się debaty, że ich rzeczą było zdecydować, a my uszanujemy ich rozwiązanie. Mieliśmy możność pozwolenia ludowi, by zdecydował". A więc cała chwała boskiemu objawieniu demosu… Lud przemówił w DOMA i dlatego też, zdaniem Scalii, sprawa jest zamknięta.
Prawo federalne, deklarujące sprzeczne z naturą związki równymi małżeństwu pozostawały by zatem w zgodzie z opinią Scalii tak długo, jak długo 51% bliżej nie określonej większości głosowało by w ten sposób. Innymi słowy: prawda jest względna i może podlegać zmianie zgodnie z wolą większości. Sędzia Alito zajmuje to samo stanowisko, co Scalia; broni obłąkania ludu ogłaszającego swoją własną realność: "Mam nadzieję, że Sąd ostatecznie zezwoli ludziom z każdego stanu, by zadecydowali o tej sprawie we własnym imieniu".
Jak to możliwe, że do tego doszło? Nauczanie Kościoła zostało porzucone przez posiadających większość katolickich sędziów; by użyć słów Św. Jana Fishera: "twierdza została zdradzona przez tych, którzy mieli jej bronić". Sobór Watykański II stał się zasadniczą przyczyną decyzji, którą podjęli. Zaaprobował fałszywą ideę, zgodnie z którą rzeczywistość może stać się czymkolwiek – tym, czym większość zechce ją ogłosić.
Jak zostało to udokumentowane z niemal naukową dokładnością przez Roberta de Mattei w książce The Second Vatican Council An Untold Story, Sobór zezwolił, by zwykła większość biskupów mogła w trakcie obrad zmienić całą rzeczywistość katolickiej doktryny. To, co setki lat Tradycji oraz niezmiennego nauczania Papieży określały jako złe, nagle zaliczono do rzeczy właściwych. Myśl o dopuszczeniu do kolektywnego kierowania Kościołem w miejsce rządów monarchicznych potępiono już w wiekach średnich. Katolickie uczestnictwo w ekumenicznych hucpach krytykował jeden papież po drugim. Propozycje, zgodnie z którą Kościół i Państwo mają być rozdzielone, a ludzie powinni mieć prawo do publicznego praktykowania fałszywych religii, zostały obłożone klątwą przez najwyższe instancje urzędu nauczycielskiego Kościoła.
A jednak Rewolucja Francuska w Kościele (jak nazwał prace soboru kardynał Suenens) zmiotło tę rzeczywistość i proklamowało nową – naznaczoną kolegialnością, ekumenizmem i wolnością religijną. Obecnie na fali mihi placet po-soborowi papieże deklarują, że to oczywiste przeciwieństwo jest w łączności z Tradycją.
Jeszcze bardziej współczesne ostatniemu orzeczeniu Sądu Najwyższego jest uderzające odwrócenie tradycyjnej definicji celu małżeństwa. Zgodnie z filozofią teleologii, której uczy Kosciół, to, czym rzeczy są, jest funkcją ich celu, a zatem zmiana definicji celu pociąga za sobą zmianę definicji tego, czym dana rzecz jest. W naszym przypadku podmiotem dyskutowanym jest istota małżeństwa. Kościół zawsze i wszędzie głosił, że podstawowym celem małżeństwa jest prokreacja i wychowanie potomstwa. Celem kolejnym pozostaje wzajemne wspieranie się małżonków. Trzeci – to wyciszenie pragnień wynikających z pożądliwości.
To nie tak – mówi Duch Soboru! Innowatorzy ztarali się znaleźć sposób na odwrócenie przywołanej tu definicji i zdegradować cel główny z jego dotychczasowego pierwszeństwa, co miało na względzie wywrócenie porządku, a także ukonstytuowanie niewspółmierności celów małżeństwa, jak również uznanie ich za równorzędne – nowatorska filozofia, którą potem rozwinęli John Finnis i Germain Grisez, broniący dokonań Soboru.
Jak pisze de Mattei: "Niestety moralność rodziny, sformułowana w rozdziale 'Godność małżeństwa i rodziny' Gaudium et Spes zawiera niemal wszystkie sugestie innowatorów, na niekorzyść tych wysuwanych przez obrońców tradycyjnej moralności".
Proroczy krytycyzm kardynała Rufiniego pod adresem nowych idei, wyrażany wówczas, dopełnił się obecnie w Sądzie Najwyższym USA. Kardynał pisał: "Wydaje się, że koncepcja małżeństwa taka, jaką uznawaliśmy, dogmatycznie i moralnie, ma się zmienić, przynajmniej w praktyce. Czy jest jednak możliwym, że oto Kościół mylił się aż do teraz i że adaptacja do współczesnego społeczeństwa zmusza nas do ogłoszenia, że to, co zawsze było uznawane za niemoralne, ma teraz być moralnym?".
Ruffini odwoływał się do innego typu nienaturalnego związku – problemu antykoncepcji, jednak jego obserwacje mają zastosowanie także w przypadku małżeństw homoseksualnych. Odkąd prokreacja nie jest już dłużej fundamentalnym celem aktu małżeństwa, a miłość obydwu stron oraz dążenie do zaspokajania potrzeb wynikających z lubieżności są mu równe lub względem niego nadrzędne, to wówczas odmówienie możliwości wypełnienia tych dwu celów osobom chcącym czynić tak z osobą tej samej płci jest istotnie, by użyć słów sędzi Kennedy, zaprzeczeniem ich godności. Jako że starają się spełniać nowo zdefiniowane cele małżeństwa, muszą być uznani za małżeństwo… Decyzja katolików dysponujących większością [w Sądzie Najwyższym] nie została jednak podjęta w Waszyngtonie, ale u Św. Piotra, a także w przywołanym wyżej rozdziale Gaudium et Spes – dokumencie, w odniesieniu do którego nawet Benedykt XVI otwarcie wyrażał obawę, że może on być nacechowany błędami pelagianizmu.
Jest tragedią, że nieefektywne odstępstwo katolickich sędziów w omawianej sprawie także zostało zdecydowane w Rzymie, w trakcie całego okresu trwania Soboru, który obradował tak, jak gdyby zwykła większość mogła przegłosować zmiany w prawdzie oraz tym, co realne. Jeżeli większość głosów soborowych obwoływała prawym to, co dotąd pozostawało złe, to widocznie w tej sytuacji należy respektować również wolę ludu. Dla Scalii i Alito oraz innych, którzy przyłączyli się do ich odstępstwa, błąd większości sędziów Sądu Najwyższego nie jest zaprzeczeniem przez nich realności małżeństwa, ale raczej rodzajem interwencji w celu ucięcia politycznej debaty nad tym, czy nasz naród powinien zagłębić się w to, co sprzeczne z naturą.
Smutne, że ci katoliccy prawnicy, a równocześnie odstępcy, w sposób oczywisty nie pozostający już w pełnej Komunii z rzeczywistością doktryny katolickiej, winni być żałowani bardziej niż poddawani krytyce. Są owcami, które poprowadzone zostały pod ostrze gilotyny przez swoich rewolucyjnych pasterzy w trakcie wydarzenia, które nawet Kardynał nazwał "rokiem 1789 w Kościele": II Soboru Watykańskiego. Są oni w pełnej komunii z konsekwencjami Soboru. Prawda nie jest już dłużej odpowiedzią naszego umysłu na rzeczywistość, lecz raczej naginaniem rzeczywistości do tego, co wola ludu zadekretuje.
Jeżeli nawet najświętsza ofiara Mszy – o pochodzeniu nadprzyrodzonym, może być przekształcona i dopasowana do gustów współczesnego człowieka, to czemu nie zrobić tego z doczesną instytucją małżeństwa? Kennedy i Sotomayor wykazują się po prostu większą konsekwencją w stosowaniu sprzeczności w Gaudium et Spes aniżeli inni odszczepieńcy, którzy najwyraźniej mogą żyć ze wszystkim, co przyniesie głosowanie na Synodach Kościelnych lub w Kongresie USA. To "święta wola ludu" znaczy najwięcej.
Ta ostatnia decyzja jest po prostu jeszcze jednym krokiem na śliskim zboczu, po którym schodzenie zaczęło się w trakcie Vaticanum II. Możemy oczekiwać nie mniej niż kontynuacji tego pikowania w dół aż do momentu, w którym papież lub kolejny Sobór zawróci hierarchów Kościoła na drogę pełnej komunii z rzeczywistością i prawdą.
Brian McCall
Tłum. Mariusz Matuszewski
Kategoria: Myśl, Społeczeństwo