Rękas: Szczecin, Wilno, Wrocław i Lwów
Przynajmniej środowiska jako tako świadome złożoności dziejów Polski, a jednocześnie rozumiejące dramatyzm jej obecnej sytuacji – nie powinny ulegać dodatkowym podziałom i odgrzewać starej dyskusji: Polska Piastowska czy lepiej Jagiellońska? Nie chodzi nawet o to, że teraz w ogóle nie mamy takiego komfortu wyboru, ale że z obu tych historycznych strategii można wyciągnąć pozytywne i pouczające wnioski i nauki.
W żadnym razie nie należy ulegać manierze, w której jedni przerysowują wzdychając: „oddam Wrocław za Lwów!„, a drudzy kontrują wrzeszcząc: „Wilno to wiocha, tylko Szczecin!„. No przecież to jawny nonsens i dziecinada. Co mamy – to nasze i trzymajmy, pilnując, żeby nie stracić. A jakby nam kto coś dołożył – to przecież też płakać nie będziemy… Sam fakt, że niektórzy niekiedy dają wpędzać w takie dywagacje – może wręcz dowodzić pewnej bezradności, płytkości współczesnych rozważań geopolitycznych, strategicznych, bo dziś nie o drogach do historycznej mocarstwowości wypada rozmawiać – ale o odzyskaniu podstaw narodowego przetrwania, odbudowy potencjału i zachowania tożsamości. A że nie są to wcale tematy łatwe i rozwiązania proste do znalezienia i wdrożenia świadczy także i to jak łatwo za „kroki w dobrym kierunku” znaczna część społeczeństwa przyjmuje politykę obecnego rządu, i to jakie zamieszanie umysłowe u ludzi wydawałoby się niegłupich wywołało wyciągnięte mówiąc po dziecięcemu „z czapy” hasło Międzymorza-Trójmorza, które nagle zostało potraktowane jako poważny projekt geopolityczny, choć ani nigdy w przeszłości niczym takim nie było, ani też obecnie nie wiadomo zupełnie czym być miało i co dobrego Polsce przynieść.
Że w Polsce geopolityka, czy planowanie strategiczne leżą i kwiczą niczym niemowlęta w powiciu – to akurat wiadomym było właściwie od zawsze i obecny stan intelektualny III RP nie może być pod tym względem żadną niespodzianką. Że nawet aspirujący do pewnej świadomości politycznej słabo orientują się co się dzieje u sąsiadów Polski, także tych, których beztrosko dopisuje się do różnych konfiguracji dyplomatycznych – to również żadna nowość nie jest. Ale że w tak nachalnie, acz płytko i pozornie przesiąkniętym historią narodzie polskim zaczyna szwankować także znajomość własnych dziejów (bo z ich rozumieniem akurat zawsze było fatalnie) – to już upadku niepokojący symptom kolejny.
Nie pora to ani miejsce, by znowu omawiać wszystkie polskie stracone szanse, wszystkie scenariusze, których nie realizowaliśmy, wszystkie nadzieje zawiedzione i zatrzaskujące się kolejno drzwi do niedoszłej, złudnej, bądź nader krótkotrwałej i ulotnej mocarstwowości. Dość tylko przypomnieć, że (co ignorują neoficcy „neo-Piastowie”) dziejowym problemem nie było to bynajmniej, że zwróciliśmy się na Wschód, zamiast na Zachód – tylko, że zrobiliśmy to niekonsekwentnie i jak niemal wszystko – na pół gwizdka. Skracając ponad miarę, lecz zachowując sens: źle się stało, że na przestrzeni wieków utraciliśmy Śląsk i większą część Pomorza, były to bowiem ziemie mogące dać nam trwały potencjał rozwojowy. Jeszcze gorzej – że nie umieliśmy wykorzystywać pojawiających się niekiedy możliwości ich odzyskania czy choćby utrzymania w orbicie wpływów. Tak się jednak stało i słusznie szukaliśmy też innych źródeł potęgi. By ją jednak uzyskać i utrwalić powinniśmy jednak dążyć dalej i śmielej. W czasach jeszcze Jagiełły wspierać silniej Witolda nad Worsklą, w dobie Kazimierza Jagiellończyka uczynić wszystko by połączyć siły z Nowogrodem Wielkim i Pskowem, a przez cały czas starać się nie tylko pokonać, ale i całkowicie zastąpić Moskwę, zapewniając sobie trwałe panowanie na Wschodzie*. Nasi przodkowie zgrzeszyli jednak zaniechaniem, biernością i brakiem szerszych horyzontów. Co nie znaczy, że należy ich naśladować nadmiernie upraszczając historię Polski.
Fałszywe alternatywy
I z drugiej strony, deprecjonowanie obecnych zachodnich i północnych granic Polski tylko ze względu na sposób i moment ich uzyskania, co czynią czy choćby sugerują nieodpowiedzialnie mniemający się być nieledwie „następcami Jagiellonów (i Sarmatów)!” – to już nawet nie alternatywa geostrategiczna czy alternatywna wizja historii, to proste szkodnictwo i choćby nieświadome, ale uleganie tym wrogom Polski, którzy dążą do jej całkowitego zaniku, fragmentacji i rozdarcia między mniej lub bardziej bezpośrednie wpływy zewnętrzne: gospodarczą kolonizację niemiecką, zasiedlanie przez przybyszy z Ukrainy, rozsadzenie przez skażone, łże-regionalizmy, przy jednoczesnej utracie tożsamości własnej Polaków, z jednej strony zastępowanej „zachodniością”, „europejskością”, kosmpolityzmem, a z drugiej fikcyjnym utożsamieniem polskości z partyjniactwem i powierzchownym pseudo-patriotyzmem, służącym w istocie tym samym, zewnętrznym interesom.
Zarówno współczesna, rzeczywista, konkretna i bezsprzeczna polskość Wrocławia czy Szczecina, jak i równie bezdyskusyjna historyczna polskość Lwowa, Wilna i innych ośrodków kresowych – mogą i powinny być elementami odbudowywania siły polskiej, a nie tematami zastępczych, niczego pożytecznego nie wnoszących sporów w obrębie resztek myślących i czujących jeszcze po polsku. Tak postawiona alternatywa: „Kresy Zachodnie czy Wschodnie”, „Polska Piastowska czy Jagiellońska” jest dla naszej teraźniejszości zupełnie fałszywa, a dla przyszłości wręcz zgubna. Na próby dywagowania tego typu odpowiadam: Polska to Wrocław i Lwów, to Wilno i Szczecin. Bo Polska to jest, to musi być trwanie, ciągłość, dążenie i rozwój. Dlatego musimy widzieć i Bolesławów, i Jagiellonów, i Batorego, i Staszica, i Dmowskiego, i Piłsudskiego – bo kiedy we własnym gronie ścieramy się na polu nauki, to mieć to może i powinno wymiar edukacyjny. Kiedy jednak kusimy się o pisanie programów i kreślenie wizji przyszłości – to ani na takie spory nie ma miejsca, ani też na jakiekolwiek próby wyrzekania się tego co polskie. To myślenie o Polsce małej, Polsce poklepywanej przez możnych tego świata – doprowadziło Rzeczpospolitą do obecnego fatalnego położenia. Teraz by przetrwać – znowu konieczna jest Polska Wielka.
Konrad Rękas
* Oczywiście też z tego, że ostatecznie ulegliśmy Moskwie w rozgrywce dziejowej nie należy też w żadnej mierze wyciągać wniosków, że trzeba próbować w nieskończoność, nawet nie mając ku temu ni sił, ni przede wszystkim żadnych interesów – ale że prosta logika nakazuje nam wręcz takie ułożenie stosunków, by żywotne potrzeby rozwojowe narodu polskiego najlepiej zabezpieczyć.
za: xportal.pl
Kategoria: Inni autorzy, Kultura, Myśl, Polityka, Prawa strona świata, Publicystyka
100% racji, mieszkam na Dolnym Śląsku i tu widać jak na dłoni jak ten region wymyka się nam stopniowo z rąk. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że w tej kolonizacji uczestniczą Polacy lub raczej ludność posługująca się językiem polskim. Określić ich można tylko w jeden sposób – to zdrajcy.