Prof. Bartyzel: Odyseusze Tradycji
Jeżeli do Itaki wybierasz się w podróż,
niech będzie to podróż długa,
pełna przygód i nauk.
(Konstandinos Kawafis, Itaka, przeł. Antoni Libera)
Historia współczesnego polskiego monarchizmu i integralnego (tradycjonalistycznego) konserwatyzmu, której trzecia dekada dobiega właśnie końca, skłania raczej do melancholii, ale jest pouczająca. Wszystko zaczęło się pod sztandarem „Pro Fide Rege et Lege” (z którego wyrósł znamienity periodyk), ze sporym impetem i entuzjazmem, naturalnym zresztą u ludzi bardzo (wówczas) młodych, często jeszcze licealistów. Rozmach działalności w tamtym okresie, jak również chłonność intelektualna w czerpaniu ze skarbnicy konserwatywno-monarchistycznej filozofii politycznej, mogły budzić szacunek i nawet podziw. Zapewne niejednemu dziś już „weteranowi” łza w oku się kręci na wspomnienie Europejskiego Kongresu Monarchistycznego, zorganizowanego w 1990 roku w Warszawie przez Klub Zachowawczo-Monarchistyczny. A przecież, co niezwykle istotne, ruch ten nie ograniczał się do stolicy, gdzie mógłby ginąć w kakofonii „gorączki czasu przemian” (jak to określili historycy), lecz był mądrze zdecentralizowany. Konserwatywne i konserwatywno-monarchistyczne kluby oraz organizacje powstawały w wielu miastach (m.in. Wrocławiu, Łodzi, Katowicach), wydawały interesujące periodyki, pośród których bez wątpienia najtrwalszy dorobek miał wrocławski „Stańczyk”. Jakość tych przedsięwzięć skutecznie przytłumiała też inicjatywy niepoważne, a nawet groteskowe i szkodliwe, jak pewnego „księcia-regenta” rodem z PZPR, które monarchistyczny sztandar uparły się (może na zamówienie?) unurzać w partyjnym błocie.
Potem entuzjazm zaczął wygasać, sztandar płowieć, zapewne po części także z nazbyt rozbudzonych nadziei na rychłe ziszczenie zasadniczego celu. Niemało działaczy dało się wessać w struktury niby to „sojuszniczych”, ale przecież mających na oku inne cele, stronnictw politycznych, działających na gruncie „konstytucyjnych realiów”, albo obiecujących wprawdzie coś w rodzaju kontrrewolucji, lecz w innym duchu, bo ultraliberalnej utopii. Wstępujący do partii republikańskiej prawicy i centroprawicy monarchiści rychło przekonywali się, że aby osiągnąć jakąś w niej pozycję, muszą porzucić mrzonki o ich „monarchizacji”, toteż sami krok po kroku zaczęli się „republikanizować”, a niektórzy nawet demokratyzować. Nieco później, wraz z technologicznym przełomem (pojawieniem się i upowszechnieniem Internetu), nadzieję na rewitalizację zaczęto pokładać w @-konserwatyzmie, dającym większą niż tradycyjne, papierowe środki przekazu szansę docierania do szerszych kręgów odbiorców i formowania z nich adeptów. Nie było to przeświadczenie niemądre, bo opierało się na słusznej intuicji. Tak postępowali również nasi ideowi kompatrioci i wystarczy pobuszować w sieci, aby zobaczyć, jak obficie wykorzystali tę szansę na przykład hiszpańscy karliści czy francuscy legitymiści oraz rojaliści narodowi. I u nas wprawdzie zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu portale tego rodzaju, cóż z tego jednak, kiedy niektóre z nich zaczęły uprawiać dziwną politykę (także „historyczną”, bo gloryfikowania PRL i jego „prawicowych” kolaborantów) hojnego udostępniania strony osobnikom i organizacjom osobliwej proweniencji i mniemań.
Koniec końców, u progu 30-lecia tego ruchu nie pozostało z niego wiele. Trwa placówka Organizacji Monarchistów Polskich z Portalem Legitymistycznym, acz uprawia ona splendid isolation nawet wobec potencjalnych, szczerych koalicjantów. Większość klubów przestała istnieć, albo formalnie się rozwiązując, albo po prostu popadając w „uśpienie”, jak ongiś największy z nich, czyli KZM, którego organ prasowy rozrósł się wprawdzie, ale do rozmiarów opasłego periodyku naukowego, dającego szansę na zdobycie punktów parametryzacyjnych młodym naukowcom, ale zupełnie niepełniącego już funkcji ideowo-formacyjnej. I trudno, żeby było inaczej, skoro sam szef i organizacji, i czasopisma (posiadający bez wątpienia ogromny dorobek naukowy, przede wszystkim w zakresie historii myśli konserwatywnej), przyznał się publicznie do utraty fides monarchicznej, a później i konserwatywnej w integralnym sensie. Co gorsza, z jakąś niepojętą wprost zaciekłością jął ostatnimi czasy zwalczać i ośmieszać wszystkie fundamenty tradycjonalistycznego konserwatyzmu, z duchowymi (sakralnego wymiaru władzy) na czele, także wszystkie tradycje z „narodowego kościoła pamiątek”, przy okazji karykaturując ich rzeczywisty sens i nierzadko „demaskując” ich uwarunkowania podług iście marksistowskiej „strategii podejrzeń”, w zamian za to proponując konserwatystom jakiś cudaczny zlepek liberalnych praw podmiotowych i „nacjokratyzmu”. W pewnym sensie historia się powtarza, bo przecież w 1926 roku większość działaczy ówczesnego Stronnictwa Zachowawczego też dopadła przypadłość „realnego myślenia” (ulubiona wymówka i zaklęcie wszystkich uciekinierów z okopów Tradycji) i przesadnego nabożeństwa do empirii, i dali się omamić „fuzji” ze Stronnictwem Chrześcijańsko-Narodowym, będącym zwykłą „endecką jaczejką” w ruchu konserwatywnym. Nic dziwnego, że w tej sytuacji pustkę wypełniają inicjatywy poronione z innego powodu, czyli organizacje głoszące (i nawet „konfederujące się” w tym zamiarze) szybką „restaurację”, wszystko jedno jak i z byle kim, nawet przez nałożenie korony demokracji.
Taka jest jednak tajemnica dziejów, że Bóg nigdy nie zostawia w desperacji swoich wiernych, lecz zsyła im pomoc, aby mogli przetrwać gorycz osamotnienia („W byciu reakcjonistą najtrudniej zaakceptować osamotnienie”). Szeregi obrońców Tradycji raz wzrastają, raz rzedną, jedni przychodzą, inni odchodzą, szukając łatwiejszych rozwiązań i pól samorealizacji. Nikomu nie życzymy źle, niech eskapiści uprawiają jak najlepiej swoje nowe poletka, my jednak radujemy się zawsze, ilekroć pojawiają się nowi, niezrażeni porażkami starszych, gotowi iść po ciernistej drodze i walczyć, zapaśnicy. Nieraz odsiecz nadchodzi z nieoczekiwanej strony. Taką niespodzianką było pojawienie się kilka lat temu portalu Konserwatywna Emigracja, który następnie przekształcił się w portal Myśl Konserwatywna. Śledziłem z zainteresowaniem ich pierwsze, a później coraz dojrzalsze kroki, bywało, że „po ojcowsku” krytykowałem (co chyba wyszło na dobre), nawiązałem z nimi sam współpracę publicystyczną. Od początku widać było wyraźnie, że wybijającymi się (choć nie jedynymi) autorami portalu byli pp. Mariusz Matuszewski i Arkadiusz Jakubczyk (pierwszego z nich poznałem już wcześniej jako publicystę pism krajowych, a potem jako autora monografii o Konstantym hr. Broel-Platerze). Dziś obaj ci autorzy zdecydowali się opublikować wybór swoich tekstów z Myśli Konserwatywnej w zwartym druku, zatytułowanym znacząco Dziedziniec Tradycji.
Decyzję tę należy uznać za słuszną i rad jestem, że mogę napisać poniższą przedmowę do tego tomu. Panowie Jakubczyk i Matuszewski reprezentują „polsko-rzymski” konserwatyzm niezłomny o marmurowej krystaliczności, niekłaniający się okolicznościom, nieidący na żadne kompromisy z Weltgeistem. Dumnie przyjmują szlachetne i nienawistne światu miano reakcjonistów. Penetrują i udatnie popularyzują osiągnięcia myśli konserwatywnej w różnych narodowych tradycjach, od świata anglosaskiego po romański. Równocześnie potrafią dokonać sprawiedliwego i wyważonego osądu tych polskich tradycji, które – jak obóz narodowy czy piłsudczykowsko-państwowy – per se konserwatywne nie były, ale odegrały znaczącą rolę w XX-wiecznej polskiej historii, a konserwatyzm z różnych powodów musiał wchodzić z nimi w koincydencje. Rozumieją, że monarchizm bez zakotwiczenia w Tradycji katolickiej i we wzorze ładu, który odkryła filozofia polityczna, a w transcendencję rzutowała polityczna teologia, monarchizm bez legitymizmu – acz w naszej obecnej sytuacji może to być na razie jedynie legitymizm celu – musi zdegenerować się w pustą formę bez duchowej treści albo w symulakr, czyli symbol bez pierwowzoru („Współczesny monarchizm albo przyjmuje chrzest legitymizmu, albo staje się jarmarczną atrakcją, której nikt nie bierze poważnie”). Rozpoznają wszystkie autentyczne wartości rodzimej, sarmackiej tradycji („Sarmatyzm był synonimem duszy polsko-rzymskiej”; „Dwór szlachecki i wieża kościoła to synteza polskiego etosu”), ale też nie wahają się wskazać i napiętnować zgubnych jej wynaturzeń, aż po nieszczęsne i nieroztropne liberum conspiro postszlacheckich rewolucjonistów XIX i XX wieku. Przede wszystkim jednak znamionuje ich ta cnota, o którą tak trudno nawet konserwatystom, chociaż zdawałoby się, że predestynują ich do tego sama metoda i styl konserwatywnego myślenia, to znaczy patientia, cnota cierpliwości. Wiedzą i dowodzą tego po wielokroć, że integralny konserwatysta nie może łudzić ani innych, ani siebie, łatwym i szybkim zwycięstwem („Jednym z głównych grzechów współczesnego konserwatyzmu jest to, że nie potrafi czekać”); że droga do urzeczywistnienia wzorca monarchii tradycyjnej będzie bardzo długa, trudna i wyboista, a z pewnością przekraczająca horyzont pokoleń żyjących obecnie („Tragizm reakcyjnej odysei zawiera się w tym, że do Itaki dotrą dopiero przyszłe pokolenia”); że nie obędzie się bez jakiejś autentycznej Wielkiej Przemiany serc i umysłów. Dlatego całkiem słusznie rolę i podobnie myślących widzą jako podtrzymanie, przechowanie i przekazanie następnym pokoleniom żagwi idei konserwatywnej i monarchistyczno-legitymistycznej („Nasze zadanie to przekazać sztafetę. Resztę zostawmy Bogu”). Są świadomymi katolikami, postępują więc zgodnie z nakazem, który dał nam Pan, aby nosić „w glinianych naczyniach” (2 Kor 4,7) czcigodny i święty depozyt, ufając, że „trzcina zgnieciona nie złamie się, a knot tlący się nie dogaśnie” (Mt 12, 20).
Zachęcam Państwa z całym przekonaniem do sięgnięcia po ten metapolityczny itinerariusz konserwatystów bez trwogi.
Profesor Jacek Bartyzel
Przedmowa do: Arkadiusz Jakubczyk, Mariusz Matuszewski, Dziedziniec Tradycji. Publicystyka monarchistyczna z lat 2010 – 2017, Wydawnictwo 3DOM, Częstochowa 2018, ss. 5-9.
Kategoria: Jacek Bartyzel, Kultura, Myśl, Publicystyka
Panie Profesorze, Bóg zapłać za wspaniałe wprowadzenie. "Cnota cierpliwości", któż dzisiaj jest w jej posiadaniu? Przecież trzeba szybko zjeść i iść dalej, kto myśli o pokoleniu,nie dzieci, a chociażby wnucząt, nie sięgając dalszej perspektywy czasowej. Ja również uważam, że to co jest konieczne jest możliwe. Wszechświat ma dopiero kilka miliardów lat (prawdopodobnie), więc co znaczą te nasze chwile? Królowie istnieją, są tylko "uśpieni" i jak trzeba będzie, pokażą swą moc. Eksperyment demokratyczny pozostanie jedynie eksperymentem, ale do tego czasu trzeba wykazać się "cnotą cierpilwości"…………………….. Czekajmy więc !!!!
Przecież Ludwik XVI był dzieckiem Oświecenia, już w 1775 roku wraz z braćmi (późniejsztm Ludwikiem XVIII i Karolem X został inijowany do dworskiej loży wolnomularskiej Trois-Frères à l'Orient de la Cour. W tym świetle decyzja o zwołaniu Stanów Generalnych w 1789 roku nie była jego suwerenną decyzją. Fraternizacja z paryskimi komunardami na Ratuszu (gdzie został przywitany masońskim Voûte d'acier pozwala przypuszczać, że cała ta tzw. rewolucja francuska był inscenizacją jak nie przymierzając pucz Janajewa w 1991 roku…