banner ad

Orban. Jak on to robi? Rozmowa z węgierskim politologiem Tamasem Borosem

| 14 czerwca 2014 | 0 Komentarzy

orbanWszystko, co Orban robi, czy to na arenie międzynarodowej, czy na froncie domowym, służy wzmocnieniu jego pozycji. W tej chwili na przykład usiłuje balansować złe relacje z Unią dobrymi z Rosją. Węgierski premier uważa, że swoista równowaga między Wschodem a Zachodem wzmocni pozycję kraju. Węgry mają być postrzegane jako silny kraj w UE z równie silnymi więziami na Wschodzie – mówi Tamas Boros , dyrektor budapeszteńskiego think tanku Policy Solutions w rozmowie z "Nową Konfederacją".

Fidesz wygrał wybory parlamentarne, choć z o wiele gorszym wynikiem niż cztery lata temu. Premier Viktor Orban twierdzi, że ponownie odniósł zwycięstwo przy urnach, bo „Węgry są bardziej zjednoczone niż kiedykolwiek”. Lewicowa opozycja mówi, że dlatego, iż zmienił ordynację wyborczą na swoją korzyść. Kto ma rację?

Ani jedni, ani drudzy, choć opozycja jest zdecydowanie bliżej prawdy. Fidesz stracił wiele głosów w porównaniu do 2010 roku, a dokładniej ponad 600 tys. głosów. To ok. 20 proc. elektoratu. To najniższe poparcie, które partia Orbana odnotowała od ponad piętnastu lat. Nigdy jeszcze żadne wybory parlamentarne nie zostały na Węgrzech tak zdecydowanie wygrane przy tak niskim poparciu. To daje do myślenia. Węgry nie są więc wcale zjednoczone, tylko opozycja jest rozbita, sfragmentowana. Ci, którzy chcieli zmiany władzy, mieli do wyboru sojusz składający się z różnych partii lewicy, skrajną prawicę i Zielonych. Czyli wiele małych partyjek zamiast jednej, dużej opozycyjnej siły i to zadziałało na korzyść Fideszu. Głosy się rozproszyły. Kolejnym powodem jest to, że zmiana ordynacji wyborczej, w tym obowiązek rejestracji wyborców i „premia” dla zwycięzcy, spowodowała, że Fidesz przy mniejszym poparciu otrzymał podobną liczbę mandatów. Co nie oznacza, że wygrali wyłącznie dzięki temu. Fidesz ma wciąż duże poparcie wśród ludności, a w każdym razie o wiele większe niż pozostałe partie. Blisko 2 mln Węgrów oddało na nich głos. To wielki polityczny sukces dla nich i wielka porażka dla opozycyjnej lewicy.

Jeśli chodzi o węgierską lewicę, to dokąd ona zmierza? Wydaje się, że nie podniosła się od chwili, gdy straciła władzę i musiała przyznać, że zrujnowała węgierską gospodarkę i okłamywała obywateli…

Kiedy Fidesz w 2010 roku po ośmiu latach rządów odsunął socjalistów od władzy, wpadli, można powiedzieć, do czarnej dziury. To była kompletna porażka, wizerunkowa, polityczna. Wtedy wszyscy mówili o końcu Partii Socjalistycznej. Patrząc na to z tej perspektywy, poradzili sobie nie najgorzej. Przeżyli i nieco się wzmocnili, wbrew prognozom. Zgarnęli w obecnych wyborach 20 proc. więcej głosów niż w ostatnich, choć to oczywiście wciąż mało, za mało. Prawdopodobnie wypadliby o wiele lepiej, gdyby nie popełnili wielu błędów, z których najpoważniejszym było podpisanie paktu wyborczego z rozłamowymi grupami na lewicy kierowanymi przez skompromitowanych byłych premierów Ferenca Gyurcsanyego i Gordona Bajnaia. To oni doprowadzili Węgry na skraj gospodarczej ruiny. Ludzie im tego nie zapomnieli.

Węgierska opozycja twierdzi, a Unia Europejska się w dużej mierze z nią zgadza, że Orban stworzył system klientelistyczny na Węgrzech, ograniczył wolność słowa, zmniejszył uprawnienia Trybunału Konstytucyjnego i podjął wiele innych działań, by zapewnić sobie władzę. Czy ta krytyka jest uzasadniona? A jeśli tak, to dlaczego głosy protestu, które słychać, są tak słabe?

Mamy tu dwie strony medalu: gospodarkę i państwo prawa. Orban bardzo dobrze wie, że Węgrzy są materialistami. Jeśli poziom życia będzie rósł, to ludzie będą wspierać rząd. Jeśli się pogorszy, to zagłosują na kogoś innego. Tylko niewielka część węgierskiego społeczeństwa interesuje się polityką. Orban ogranicza więc uprawnienia Trybunału Konstytucyjnego, wystawiając na szwank system hamulców i równowagi, majstruje przy konstytucji i prawie medialnym, bo może. Tak długo, jak daje ludziom to, czego chcą, oni nie będą mu w tym przeszkadzać. To polityka krótkoterminowa, nastawiona na zaspokajanie bieżących społecznych potrzeb. Nie obchodzą go demokratyczne wartości. Jego interesuje tylko władza, a tę zapewniają mu ludzie przy urnach.

Przytoczę przykład: kiedy Orban wdał się w spór z Komisją Europejską, zaczął uderzać w zdecydowanie eurosceptyczne tony. Szybko okazało się jednak, że Węgrzy są zdecydowanie proeuropejscy. Od razu zmienił śpiewkę. Stał się może nie prounijny, ale proeuropejski. Zaczął podkreślać, że miejsce Węgier jest w UE. Mówił to, co ludzie chcieli usłyszeć. Można go więc spokojnie nazwać populistą, a obecny węgierski system nieliberalną demokracją. Bo to wciąż demokracja. Wciąż mamy wybory, nikogo nie wtrąca się do więzień, opozycja może działać swobodnie. Tyle że Orban nie jest politykiem, który ma moralne skrupuły w dążeniu do utrzymania władzy i na pewno nie będzie się przejmował czymś takim jak demokratyczne zasady. I to należy mieć na uwadze.

Orban wdał się w ostatnich latach w poważny spór m.in. z Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym, co spowodowało, że chwilami był dość osamotniony na arenie międzynarodowej. Zdecydował się więc na zbliżenie z Rosją. Co kryje się za tym nowym otwarciem na Wschód?

Wszystko, co Orban robi, czy to na arenie międzynarodowej, czy na froncie domowym, służy wzmocnieniu jego pozycji. W tej chwili usiłuje balansować złe relacje z Unią dobrymi z Rosją. Węgierski premier uważa, że swoista równowaga między Wschodem a Zachodem wzmocni pozycję kraju. Węgry mają być postrzegane jako silny kraj w UE z równie silnymi więziami na Wschodzie. Drugi powód zbliżenia z Rosją jest nieco bardziej pragmatyczny. Orban potrzebował wysokiej pożyczki i miał do wyboru MFW, który w zamian zażądałby cięć budżetowych, bądź pożyczki od jakiegoś kraju, który nie obwarowałby jej zbyt surowymi warunkami. Na cięcia budżetowe nie mógł się zgodzić, bo pogorszenie sytuacji ekonomicznej w kraju odebrałoby mu szanse na reelekcję. Wybrał więc pożyczkę od Rosji. W zamian Putin zażądał wejścia rosyjskich firm na węgierski rynek. Rosja zbuduje na Węgrzech m.in. elektrownie atomowe. To wybór strategiczny, bo to zapewni mu popularność.

Krytyka płynąca z różnych stron go nie obchodzi?

Zupełnie. Nie interesuje go, co myśli o nim wąskie grono węgierskich intelektualistów czy zagraniczne media. Bo to nie oni będą głosowali na niego w wyborach. Orban kiedyś powiedział, że przeciętni Węgrzy nie czytają „Financial Times”, więc nie musi się przejmować, co tam o nim piszą.

Orban przyjął strategię obrony obywateli przed monopolami i obcym kapitałem. Obłożył międzynarodowe koncerny podatkami i spowodował, że wiele zagranicznych banków wycofuje się z Węgier. Czy ta strategia popłaci długofalowo?

Przy pomocy tych wszystkich sztuczek, czyli walki z unijnymi biurokratami i międzynarodowym kapitałem, udało mu się ukryć rzeczywiste problemy gospodarcze kraju. I ludzie znów na niego zagłosowali. W rzeczywistości jednak sytuacja gospodarcza wcale nie jest taka różowa.

Kraj od dwóch lat balansuje na granicy recesji. Fidesz obiecał stworzenie setek tysięcy miejsc pracy, ale ich nie stworzył, bo zagraniczny kapitał wobec wrogiego nastawienia władz w Budapeszcie woli omijać Węgry. Strategia ta ma więc swoje granice. Oczywiście jest wielu ekonomistów, którzy twierdzą, że to coś więcej niż populizm. Że metody Orbana na dłuższą metę ożywią gospodarkę. Nie jestem ekonomistą, więc wolę nie stawiać żadnych prognoz. Jeśli gospodarka się zdecydowanie podniesie do czasu następnych wyborów, może się okazać, że Orban miał rację. Na razie na ocenę, czy to tylko populistyczne sztuczki, czy głębokie reformy, jest jeszcze za wcześnie.

Podczas gdy Fideszowi nieco zmalało poparcie, skrajnie prawicowemu Jobbikowi wzrosło. Jak pan to tłumaczy, biorąc pod uwagę, że to prawica rządzi na Węgrzech?

Jobbik zdobył 100 tys. głosów więcej niż w 2010 roku. To na razie tylko lekki wzrost. Jednak Jobbik może być niebezpieczny na dłuższą metę, bo naśladuje strategię francuskiego Frontu Narodowego. Złagodził swą retorykę i swe metody, ukrywając fakt, że jest ksenofobiczną i antysemicka partią. Zaprezentował podczas kampanii wyborczej bardzo umiarkowany profil. To przysporzyło mu spore grono nowych zwolenników. Politycy Jobbiku mają powiązania z neonazistami, którzy co roku świętują urodziny Hitlera. W środku są więc wciąż w gruncie rzeczy neonazistowską bojówką, ale na zewnątrz starają się o wizerunek demokratów.

Niektórzy z nich podczas kampanii, niczym Putin, przytulali małe, puszyste pieski i kotki. To było naprawdę wzruszające. Przekaz był prosty: jesteśmy fajni i wszystkich was tak przytulimy. Uwierzyli w to szczególnie ludzie na prowincji i w małych wsiach, gdzie reformy Orbana zupełnie nie są odczuwalne. Nie ma pracy, a wysokie ceny, spowodowane m.in. dotkliwą podwyżką podatku VAT, dają się ludziom we znaki. Ludzie mają tam dość Fideszu, bo uważają, że nic dla nich nie zrobił, oraz socjalistów, bo to oni doprowadzili do tej sytuacji. Ci ludzie nie głosują na Jobbik, dlatego że ta partia to faszyści, tylko dlatego, że nie mają na kogo głosować. Chcą realnych zmian i Jobbik im to obiecuje.

Rozmawiała Aleksandra Rybińska

Za. Rebelya.pl

 

Tags: , , , , , , , , , ,

Kategoria: Polityka, Społeczeństwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *