banner ad

„Niewolnicy w Breslau. Wolni we Wrocławiu”

| 12 marca 2022 | 0 Komentarzy

Jeśli ktoś sądzi, że Niemcy przegrały wojnę, ten się grubo myli. Gospodarczo zwyciężyły. „Cokolwiek by rzec, już po poznaniu najnowszych badań w RFN, słuszna wydaje mi się i dziś moja wypowiedziana w 1985 opinia, że niezapłacona Polakom część wynagrodzeń – najłagodniej licząc – sięga 50% należnych im oficjalnie zarobków” – pisze Julian Bartosz, wrocławski dziennikarz, który poznał historię polskich niewolników w Breslau.

Przyjeżdżali do tego miasta tysiącami, w bydlęcych wagonach. Wypędzeni z Wielkopolski i Pomorza, złapani w Generalnej Guberni, ale też wygnani z powstańczej Warszawy. Pracowali przy budowie samolotów, produkcji samochodów, w warsztatach i fabrykach, potem budowali barykady i kopali rowy. Kobiety były pomywaczkami w bogatych domach. To oni przekonywali się o prawdzie stwierdzenia, jakoby złe było państwo, a zwykli Niemcy nie mieli pojęcia, co się dzieje, i nie mieli na sumieniu polskich niewolników. Ale przyszło oblężenie Festung Breslau i Wrocław wrócił w granice Polski. Ci, którzy przeżyli, często potem już zostawali w polskim już Wrocławiu i… świat o nich zapomniał.

„Niewolnicy w Breslau” są antologią krótkich wspomnień tych, których Julian Bartosz jeszcze zdążył spisać. Większość to chyba Wielkopolanie, ale są Ślązacy i warszawiacy, skupieni po wojnie w Klubie Ludzi ze Znakiem P, od znaczka, jaki musieli nosić w czasach niewoli. Opowiadają, jak trafili do niewoli, o dniach codziennych, ale i – to jest extra – o zorganizowanej konspiracji polskiej w Breslau. Mało kto o niej wie! Organizacja Olimp istniała w zburzonej potem kamienicy na roku dzisiejszych ulic Zelwerowicza i Sokolniczej. Zdekonspirowana, jej członkowie trafili do więzień i obozów. Teraz w miejscu kamienicy stoi skromny pomnik, a świadkowie czasów szybko odchodzą.

Oczywiście, lepiej było trafić do bauera i mieszczucha, niż do osławionego miejsca, z którego wyjście było możliwe tylko przez komin. Nie oznaczało to jednak godnych warunków bytowania. Byli tacy, którzy mieli szczęście i zatrudnieni w ciepłym biurze, jako kreślarze, albo jako służące u życzliwych Niemców, mogli względnie dobrze dotrwać do końca wojny. Regułą jednak było mieszkanie wśród pluskiew, wodnista zupa, praca od 6 do 22, bicie i poniżanie. Ich zarobki, regulowane przez niemieckie prawo, stanowiły nędzną część zarobków Niemców, a do tego były obciążane składkami na rzecz armii niemieckiej i innymi daninami społecznymi.  Polacy, Żydzi i psy byli – według oficjalnych napisów w mieście – jedną kategorią. Nie mogli wchodzić do parków, ZOO, teatrów, kin, a także uczęszczać do kościoła. W tramwaju miejsca nur fuer Deutsche. Spotykali się więc w zburzonym potem kościółku św. Rocha, na nieistniejącym już cmentarzu przy ul. Jaworskiej i tak długo, jak się dało, w osławionym Olimpie.

Wyzwolenie od Niemców przyszło razem z Armią Czerwoną. Ludzie ze znakiem P odbudowywali wtedy zburzony Wrocław, jego uczelnie i fabryki. Ale nigdy nie doczekali się zadośćuczynienia ze strony Niemiec. Droga do odszkodowań może być nazwana jednym wielkim przekrętem. Niemcy, swoimi sposobami, poprzez przeciąganie procedur i biurokrację doprowadziły do sytuacji przedawnienia roszczeń, a to, co udało się dawnym niewolnikom zyskać, wynosi mniej niż 50 procent wartości ich pracy. Dziwne fundacje, powołane podobno na rzecz pojednania, a działające potem na terenie Polski ,korzystały z funduszy niemieckich i do weteranów trafiały już ochłapy.

Antologia Juliana Bartosza jest mocno niepoprawna politycznie. Nie przeczyta jej Schulz ani Scholz, wątpliwe, by stała się lekturą szkolną. Jest oskarżeniem wymierzonym przeciwko cywilnym Niemcom, a także państwu kanclerza Brandta. Burzy misterną konstrukcję PR-ową narodu, który ponoć zmierzył się z własną winą. Kiedy byłam mała, nie miałam pojęcia o znaku Rodła, bo tego w szkole nie uczono, i nie miałam pojęcia, kim są Ludzie ze Znakiem P, których spotkania ogłaszano w gazecie. Niedługo zostanie tylko pomnik w pewnym zaułku.

 

Aleksandra Solarewicz

„Niewolnicy w Breslau – wolni we Wrocławiu. Wspomnienia Polaków wojennego Wrocławia”, oprac. A. Kosmulska, wyd. II, Wrocław 2020

Kategoria: Aleksandra Solarewicz, Recenzje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *