banner ad

Matuszewski: Raz jeszcze o głosowaniu

| 26 czerwca 2020 | 0 Komentarzy

Wybory jak zwykle powodują gorące debaty i spory o to, który kandydat powinien objąć urząd stanowiący w danym momencie przedmiot walki wyborczej.

Co ma z tym zrobić konserwatysta? Kilka razy wypowiadałem się już na ten temat, zatem zamiast rozwijać temat ponad miarę, pozwolę sobie krótko powtórzyć za Nicolásem Gómezem Dávilą, że reakcjonista nie znajduje się na prawo od lewicy, ale naprzeciwko niej. Nie ma brać udziału w wyścigu, który ona kontroluje, lecz ma ten zgubny pęd ku przepaści zatrzymać, a w jego miejsce zaproponować pracę od podstaw i u podstaw w celu odbudowania gmachu cywilizacji, który od ponad wieku rujnują siły cywilizacji tej wrogie.

Ja wezwanie to rozumiem bardzo prosto. Nie głosuję, gdyż nie chcę brać udziału w stanowiącym fundament demokracji akcie wyborczym. Demokracja, niczym woda dla stworzeń w niej żyjących, pozostaje nieodzowna dla istnienia dzieci księcia tego świata, ja zaś nie chcę wybierać mniejszego zła, a zamiast tego poświecić czas i energię na położenie chociażby jednego kamienia w tym, co kiedyś stanie się fundamentem Restauracji i powrotu panowania Chrystusa i jego prawa.

Rozumiem jednak, że wielu z tych, którzy stoją po tej samej, co ja, stronie barykady, zechce wziąć udział w głosowaniu argumentując, że nie wolno dopuścić do wyboru kandydata idącego dalej od innych w popieraniu i propagowaniu grzechu, moralnego upadku, a także politycznego chaosu. Tych, którzy głos swój oddadzą, proszę o rozważenie sprawy w świetle odwiecznego nauczania Kościoła i płynących zeń norm etycznych, bez których zdrowe uprawianie polityki istnieć nie może.

Konserwatysta świadom zasad, którym przysiągł wierność, nie może głosować na kandydatów, którzy tym zasadom zaprzeczają, ani też popierać niezgodnego z nimi prawa. Często są to zresztą sprawy przenikające się nawzajem, gdyż polityk nie uformowany w oparciu o politykę taką, jakiej od dwóch tysiącleci naucza Magisterium Ecclesiae, w imię bieżącej gry politycznej zechce zapewne popierać prawa, na które konserwatyście zgodzić się nie wolno. Od takiego ujęcia spraw nie zwalnia ani karność partyjna, ani też wymówka oparta na pojęciu tzw. mniejszego zła, gdyż katolik może należeć do ugrupować politycznych tylko wówczas, gdy przynależność lub karność partyjna nie będą go zmuszały do czynów przeciwnych katolickiemu sumieniu.

Każdy uczestnik życia publicznego – czy to polityk, czy też (w warunkach reguł demokratycznych) wyborca, który daje mu mandat do reprezentowania siebie na niwie politycznej, musi wziąć na swoje barki odpowiedzialność za zgodny z etyką, tzn. prawem Bożym, stosunek do wszystkich wchodzących w jej skład zagadnień. Takiej zdecydowanej i jednoznacznej postawy oczekuje od nas zarówno Kościół w osobach swoich świętych, biskupów, papieży i wszystkich tych, którzy zgodnie z katolickim nauczaniem przez wieki starali się dążyć do budowy Miasta Bożego tu, na ziemi, jak i logika tradycji, owej uświęconej sztafety pokoleń, która przekazała nam bezcenny depozyt cywilizacji po to, byśmy – nienaruszoną – przekazali ją dalej. Tego wymaga dobro wspólnoty narodowej, a także tej lokalnej. Tego wreszcie domaga się zwykłe poczucie honoru – jak bowiem może człowiek honorowy, posiadający zdrowy kręgosłup moralny, usprawiedliwić niezgodne z własnym sumieniem głosowanie na kandydata znanego z braku zasad lub hołdującego bezbożnym hasłom bądź demoralizacji w ich najbardziej agresywnych formach?

Polityk godny zaufania ma za zadanie przeciwstawić się każdej ustawie, która uwłaczać może Prawu Bożemu lub zaszkodzi państwu. Wyborca musi wybrać tego, kto postawę taką gwarantuje. Niestety, w wielu przypadkach (przykładem jest Polska) głosując na danego kandydata, de facto oddaje się głos na partię polityczną, która pośrednio lub bezpośrednio decyduje o tym, jak postępować będzie poseł lub nawet prezydent (nie łudźmy się: bezpartyjność jest tu fikcją, nikt bowiem nie może zdobyć odpowiedniego poparcia bez wsparcia największych graczy na scenie politycznej, co powoduje zaciągnięcie długu, który zwycięzca musi potem spłacić).

Nie chcę w tym miejscu mówić o szczegółach lub prowadzić kampanii wyborczej. Namawiam jednak do głębokiego przemyślenia kwestii udziału w wyborach, a przynajmniej rezygnacji z myślenia w kategoriach tzw. mniejszego zła. Zło jest bowiem złem. Jeżeli nawet jest mniejsze, to nie zwiększa przez to dobra – prowadzi do zła niezależnie od jego skali. Co więcej: raz popełnione, odstępstwo od zasad prowadzić będzie do przesuwania linii granicznej i zwiększania tolerancji wobec błędu lub postaw z katolicką etyką nie licujących.

Jak pokazują liczne przykłady, nawet najbardziej godne urzędów jednostki dają się wciągnąć przez ruchome piaski demokracji, najlepiej zatem się do nich nie zbliżać. Jeżeli jednak sytuacja zdaje się wskazywać, że jest to niezbędne, to niech dłoń, która ma zakreślić nazwisko kandydata, prowadzona będzie przez niezmienne i osadzone w Prawie Bożym pryncypia katolickiej etyki. Konserwatysta innego przewodnika nie zna i znać nie chce, a kompromis z nimi uważa za niemożliwy.

 

Mariusz Matuszewski

   

Kategoria: Mariusz Matuszewski, Polityka, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *