banner ad

Matuszewski: Alternatywna tradycja? (w sprawie tekstu A. Danka)

| 30 lipca 2022 | 3 komentarze

Polska zarówno jako państwo, ale też jako koncepcja polityczna, odrodziło się w 1918 roku po 123 latach nieobecności na mapie Europy po to tylko, by dwie dekady potem zostać zmiażdżonym przez kataklizm II wojny światowej. Kolejne 70 lat – to wymazywanie naszej narodowej tożsamości, wprowadzanie nowego – sztucznego i wymuszanego siłą porządku społecznego,  zerwanie ciągłości myśli politycznej, zahamowanie życia gospodarczego w jego normalnej formie, a także likwidacja lub uciszenie elit, które życie polityczne i społeczne mogły budować w zgodzie z polską racją stanu i naszym narodowym przeznaczeniem.

Po roku 1989 – rzecz naturalna – pojawiły się próby odbudowania zerwanej ciągłości i dokonania redefinicji polskich interesów geopolitycznych oraz tożsamości. Niestety – wszystko to dokonywało się w tym samym czasie, koncepcje z czasów minionych – i do czasów minionych się odnoszące – wplatano we współczesne stosunki polityczne i gospodarcze. Wobec miałkich intelektualnie prądów umysłowych zaczęto szukać pomysłów wyróżniających się oryginalnym i co bardziej wyrazistym postrzeganiem rzeczywistości. Jakkolwiek intelektualnie interesujące, wymagają one podejścia niezwykle ostrożnego, gdyż pomimo atrakcyjnych haseł lub chwytliwych poglądów niosą ze sobą spore zagrożenie dla naturalnego porządku politycznego, w którym (przynajmniej dla konserwatysty) Prawo Boże przenikać ma prawo ludzkie, a Państwo służyć ma wypełnianiu Jego woli.

Ostatnio na naszych łamach próbę przyjrzenia się tego typu zagadnieniom podjął dr Adam Danek w artykule pt. Polska tajemna. Jest to tekst oparty na znakomitej znajomości faktografii, a z wieloma postulatami i uwagami dra Danka zgadzam się bez zastrzeżeń. Niestety, jest też w nim wiele uwag trudnych do zaakceptowania z integralnie zachowawczego punktu widzenia.

Po kolei zatem.

I.

Zgadzam się z dr Dankiem, że „nadal dominuje u nas przekonanie, że osią historii Polski są patetyczne klęski oraz zbiorowe akty autodestrukcji lub bezmyślności, rzecz jasna zawsze pod bogoojczyźnianymi hasłami, bo dla polskiej tromtadracji najważniejsze są hasła, nie skutki. Że to właśnie one są dla nas wzorem, zobowiązaniem, inspiracją. (…)”

Zgodnie z tym, co uczy krakowska szkoła historyczna, tradycja to rezultat dokonania wyboru z historii wydarzeń kluczowych dla zbiorowej tożsamości narodu. Wyboru tego dokonuje rozum stanu, czy też rozum polityczny. Zamiast więc dać się ponieść emocjom lub próbować budować jakiś nowoczesny naród, oderwany od swojej naturalnej ewolucji i zamknięty w sztucznych ramach pojęciowych dziewiętnastowiecznych myślicieli, mądrzej jest spojrzeć na Polskę tu, gdzie ona się znajduje i w czasie, w  którym przyszło nam istnieć. Chodzi o tę „Polskę, której wyrazicielami byli wszyscy ci, co uczyli Polaków, jak zamieszkiwać swój świat, zamiast go niszczyć i podpalać: stańczycy, organicznicy, ugodowcy, trójlojaliści, „kataryniarze”, „żubry kresowe”, „krajowcy” litewscy i ukraińscy, nawet tak często lekceważeni przez nas w latach szkolnych polscy pozytywiści – a nie demagogia i polityczna żulia insurekcjonistów, socjalistów, endeków, ludowców”.

Dalej czytamy: „wzywam więc: wynieśmy na śmietnik nawarstwione stereotypy tromtadrackie, nacjonalistyczne, demokratyczne, republikańskie, endeckie, PiS-owskie i wydobądźmy zagrzebaną pod nimi przez tyle lat – Polskę tajemną”.

To ważne słowa i każdy konserwatysta chętnie się pod nimi podpisze – zwłaszcza tam, gdzie pada wezwanie do odrzucenia demokratycznej herezji, populistycznych haseł i wizji dziejów z prawdą nie mającej nic wspólnego. Godne uwagi są niektóre przykłady, o których czytamy w przedmiotowym tekście. Margrabia Wielopolski czy ks. Hieronim Kasjewicz znajdą się na pewno na czele tej listy. Problem w tym, że inne postacie, które dr Danek pragnie wydobywać z zapomnianych otchłani dziejowych, budzą zdziwienie, a czasem i poważne wątpliwości, czy nie lepiej je tam zostawić.

II.

W jednym z akapitów czytamy: „niech za figurę dla ruchu ludowego archetypiczną przestanie robić Wincenty Witos, a miejsce to zajmie prawdziwy patriarcha ruchu, ksiądz Stanisław Stojałowski”. Ksiądz Stojałowski wyrokiem z 16 września 1889 został uznany winnym przestępstw kościelnych i skazany na utratę probostwa w Kulikowie i na 6-tygodniowe rekolekcje w klasztorze w Sanoku. Władze kościelne nałożyły sekwestr na dochody księdza Stojałowskiego, został też zasuspendowany, a w sierpniu 1896 wyklęty przez Watykan (klątwę po złożeniu obszernych wyjaśnień cofnięto we wrześniu 1897). Dwukrotnie aresztowany przed wyborami do parlamentu austriackiego (6 października 1888 i 15 listopada 1894), a także w październiku 1896 przed uzupełniającymi wyborami do Sejmu Krajowego Galicji VII kadencji w Sanoku… Ogółem więziono go 27 razy. Ów ludowiec i monarchista (jak nazywa go dr Danek) był członkiem Galicyjskiej Partii Socjaldemokratycznej, a także politycznym awanturnikiem, o którym Kazimierz Chłędowski tak pisał: „do reszty obrzydliwą figurą był ksiądz Stojałowski, przywódca (…) ludowców, istna figura zbrodniarza. Chudy, blady, bez cery, w zasmarowanej brudnej sutannie, nie umyty, nie uczesany, o spojrzeniu stępionym, podstępnym pełnym fałszu i obłudy. Wyglądał tak, jakby się ciągle walał po szynkach i domach publicznych, a dla odpoczynku przychodził czasem do parlamentu. Usta jego zapełnione były śliną ropuchy, która truje, gdy padnie na inne żywe stworzenie; gdy te usta się rozwarły, to na to by wyrzucać z siebie słowa nienawiści, podburzania poszczególnych klas ludności przeciwko sobie i przekleństwa. Obraz Stojałowskiego zostanie mi w pamięci jako typ wyrzutka społeczeństwa polskiego”.

Czy rzeczywiście chcemy, by to był wzór do naśladowania? Rozwinę myśl: ks. Stojałowski był przede wszystkim kapłanem, trudno zaś dać moralne prawo do kształtowania sumień politycznych księdzu, który non stop pozostawał w konflikcie z hierarchią duchowną, w stosunku do którego musiano posunąć się do kary ekskomuniki, a także – który w celach politycznych stawał w jednym szeregu z ludźmi reprezentującymi wszystko, co Kościołowi i wierze było wrogie.

Idźmy dalej: „Politycy, którzy podczas II wojny światowej starali się znaleźć modus vivendi w stosunkach Polski z Niemcami lub Sowietami” – to zdrajcy. Nie mogę sobie wyobrazić żadnej wizji politycznej, mającej na celu dobro Polski, w latach 1939 – 1945 współpracującej z hitlerowską władzą, której celem było wybicie naszej inteligencji i zaprowadzenie na naszych ziemiach porządku, w którym ludność polska stanowić miała warstwę służebną wobec swoich nowych panów. „Komuniści i działacze PZPR, którzy wprowadzali realne zmiany na lepsze w życiu zbiorowym narodu” – znów, zdanie zupełnie nie zrozumiałe, gdyż komuniści – co pięknie podkreślił jakże hołubiony przez niektórych łże-patriotów Mieczysław Moczar, nie Polsce służyli, a jeżeli wprowadzali zmiany, to nie w polskim interesie. Pisał on: „Związek Radziecki nie jest tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, dla partyjniaków Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro na Gibraltarze”.

„Konserwatyści i katolicy, którzy popierali PRL” – nie mają nic wspólnego z konserwatystami i katolikami. Chyba, że katolikiem nazwiemy zdrajcę i tchórza Bolesława Piaseckiego, który do swojego tchórzostwa dorobił ideologię ratowania tkanki narodu, katolika, którego pisma trafiły na Index, piszącego peany na cześć Stalina – a zarazem człowieka, który na tej kolaboracji i łgarstwach dorobił się wcale znacznego majątku. „Antysemici w KOR, ROPCiO i „Solidarności”” – dlaczego akurat antysemityzm ma być wyznacznikiem czegokolwiek? Kilka linijek wyżej Dr Danek jako przykład wart uwagi podaje Leopolda Kronenberga – finansistę i przedsiębiorcę żydowskiego pochodzenia, jednego z głównych działaczy stronnictwa białych. Przypominam zresztą, ze zgodnie z nauczaniem Piusa XI antysemityzm – to grzech, którego z postawą katolicką pogodzić nie sposób.

Skądinąd rozumiem podejście autora Polski tajemnej: ulega on pokusie odejścia od miałkiej i intelektualnie bardzo prymitywnej polityki dnia dzisiejszego, ale czyni to szukając bardziej wyrazistych przykładów myśli zrodzonej wśród tych samych oparów sztucznej, zrodzonej po obaleniu naturalnego porządku politycznego, rzeczywistości, opanowanej przez motłoch i tych, którzy chcą mu się podobać. Nawet, jeżeli w zalewie ideowej trucizny znajdzie się jedna zdrowa myśl, to otaczające ją zło nie zmieni swojej natury. Dalej pozostanie złem i będzie zatruwać rzeczywistość, w której tkankę wniknie – jak rak. Realizm nie polega na dostosowaniu się do choroby; należy uzdrawiać życie publiczne wykorzeniając trawiące je zło w celu przywrócenia naturalnego biegu spraw.

III.

Jednym z bardziej niezrozumiałych dla mnie punktów wywodu dra Danka jest sympatia (przynajmniej ja tak to odczytuję) wobec myśli prof. Aleksandra Dugina. Nasz redakcyjny kolega uznaje, że autora Templariuszy proletariatu demonizuje się ponad miarę, że jest on niezrozumiany, a krytyka jego poglądów to wyraz kompleksu niższości… Ci, którzy ujadają na Dugina, „w całej Polsce nie znajdą nikogo, kogo mogliby przeciwstawić [mu] pod względem wizji politycznej – jej rozmachu, żywości, pogłębienia”.

Tyle tylko, że jest to wizja tyleż wyrazista, co niszczycielska i anty-polska. Dugin reprezentuje połączenie brutalnego, bolszewickiego imperializmu z myślą cywilizacyjną skupioną wyłącznie na tym, co kompatybilne z sakralną rosyjską tradycją polityczną. Dla niczego innego nie ma w jego wizji miejsca, zwłaszcza zaś dla Polski i innych krajów Europy Centralnej. Dugin tak o tym pisze:

„Na eurazjatyckim kontynencie dla Polski miejsca nie ma. […] Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej postaci. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki”.

I dalej: „Rosja musi zniszczyć kordon sanitarny, utworzony z małych, gniewnych i historycznie nieodpowiedzialnych narodów i państw, z maniakalnymi roszczeniami i niewolniczym uzależnieniem od talassokratycznego Zachodu. W roli takiego kordonu sanitarnego tradycyjnie występuje Polska i kraje Europy Wschodniej… Zadaniem Eurazji jest to, aby ta bariera nie istniała”.

W artykule „Wybawić Europę Zachodnią od Wschodniej” Aleksander Dugin proponuje zagrać na rozbieżnościach między państwami Unii Europejskiej i zaleca rosyjskim dyplomatom przekonywanie krajów Europy Zachodniej, przede wszystkim Niemiec i Francji, m. in. do skończenia z krajami Europy Środkowej i Wschodniej.

„My, Rosjanie i Niemcy, nie jesteśmy zainteresowani istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. (…) Trzeba zniszczyć kordon sanitarny! Można to zrobić na wiele sposobów. Bolszewicy, żeby go unicestwić, zawarli niegdyś traktat brzeski. Wtedy wiele straciliśmy, ale powstała granica rosyjsko-niemiecka. Potem był pakt Ribbentrop-Mołotow, który miał ten sam cel. Wspaniały pakt! Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, razem z Niemcami pokonalibyśmy Anglosasów. […] W wielkim starciu cywilizacji atlantyckiej i kultury eurazjatyckiej to wszystko, co znajduje się między nami – Polska, Ukraina, Europa Środkowa – musi zniknąć, zostać wchłonięte”. I dalej: „Przyjmijcie Rosję do Europy wtedy Europa będzie ruską Europą, wtedy Rosja skończy z tymi »przyjaciółmi« (państwami Europy Środkowowschodniej – red.) raz na zawsze. To jakieś nieporozumienie, dlaczego mamy je znosić! Wtedy przyjdzie Rosja i powie: Aha! Złapaliście się! Powiemy do nich: Chcieliście uciec przed nami, co?”.

Problem z Duginem polega na tym, że ta bolszewicka myśl polityczna jest myślą rodem z azjatyckich stepów, której znacznie bliżej do mentalności mongolskich hord z XII wieku aniżeli do Europy. Czy tu jest z czymkolwiek dyskutować? Ktoś, kto szuka koncepcji politycznych, mogących służyć odbudowie i wzmocnieniu polskiej państwowości, z pewnością nie może polegać na fantasmagoriach tego bolszewickiego szamana, którego wizja istnienia Polski po prostu nie przewiduje. Ten, któremu droga jest (jak mnie) wizja Europy świętej kultem Jedynego Boga i Jego Syna, z kultu tego czerpiącej normy etyczne prawa opartego na dorobku wielkiego Rzymu, a myśl swoją opierającej na fundamencie greckiej filozofii, wizja rosyjskiej dominacji w kształcie takim, jakiego chce Dugin, musi wydać się przerażająca. Wyrazistość poglądów tego człowieka nie może być wytłumaczeniem dla akceptacji jego szaleństwa i zła, którego jest orędownikiem. Z tym nie ma sensu polemizować, to należy potępić i zniszczyć.

W jednym z akapitów Dr Danek pisze: „dla większości naszych podwórkowych hejterów Dugina wciąż jedynym punktem odniesienia, a wcale nierzadko zgoła jedynym źródłem wiedzy o nim, pozostaje wywiad, jakiego ówczesny ideolog rosyjskiej Partii Narodowo-Bolszewickiej udzielił Grzegorzowi Górnemu już przed prawie ćwierćwieczem, w 1998 r. Dugin powiedział wówczas między innymi: Stanowczo bliższe są mi słowiańsko-eurazjatyckie źródła polskości, ich element etniczny, a nawet pogański. Pociągają mnie pewne pierwiastki wschodnie czy też orientalne, kultura mniejszości. Myślę, że to, co najlepsze w polskiej historii, to tradycja żydowska w małych miasteczkach wschodniej Polski. Właściwie interesuje mnie w Polsce wszystko, co było antykatolickie: polska masoneria i okultyści, Jan Potocki i Hoene-Wroński, Mienżyński i Dzierżyński… Oni wszyscy wybrali drogę eurazjatycką. Dalej autor Polski tajemnej dodaje: „Zawsze fascynowały mnie te słowa. Nie dlatego, żebym miał sympatyzować ze wszystkim w dziejach Polski, co antykatolickie. Ze względu na to, co one pokazują: jak ważna i potrzebna jest świadomość istnienia alternatywnej tradycji, możliwości zinterpretowania historii własnej wspólnoty narodowej według innego klucza, niż to się najczęściej, sztampowo czyni”.

Alternatywna tradycja? Dugin dostrzega bliskie sobie wartości w tym, co anty-polskie i anty-katolickie, a zatem również anty-europejskie. Polska masoneria, okultyści komunistyczni zbrodniarze pokroju Dzierżyńskiego i Mienżyńskiego – to nie odmienny sposób postrzegania polskich dziejów, a po prostu punkt widzenia wroga Polski, który dostrzega w jej przeszłości to, co korzystne dla sprawy, którą reprezentuje – a zatem wymazania polskiej państwowości, kultury oraz tradycji duchowej z mapy Europy. Jakakolwiek idea, której bliska jest Tradycja wieków i pokoleń, której Polska jest częścią, nie może z tej trucizny czerpać niczego. Było by to równe politycznemu samobójstwu.

Należy też zrozumieć, że w naszym przypadku każdej analizie takiej, jakiej poświęcił swój tekst dr Danek, towarzyszy pewna trudność: otóż – jak pisze Konstanty Broel-Plater: „chcemy myśleć po zachodniemu, a nie jesteśmy w pełni tego słowa zachodnią formacją. Ale też nie wschodnią, przed którą zachodu bronić pragniemy i winniśmy. Nie tworzymy przytem bezwzględnej przełęczy duchowej między tymi dwoma światami, a jednak lepiej jednych od drugich rozumiemy”. Wszelkie próby bezkrytycznego odwoływania się do obcych tradycji politycznych są zatem sztuczne i szkodliwe – a fascynacja koncepcją euro-azjatyckiej dominacji (czyli po prostu odbudowy sowieckiego imperium) z pewnością do takich należy. My nie jesteśmy częścią tej cywilizacji, a jeżeli myśl prof. Dugina ma się czemukolwiek w naszej refleksji politycznej przysłużyć, to chyba jedynie w roli ostrzeżenia.

IV.

Ma rację dr Danek, kiedy wzywa: „wydobądźmy zagrzebaną przez tyle lat (…) Polskę rozświetloną perspektywą uniwersalistyczną, stanowiącą ogniwo szerszego porządku świata”. Tylko że nie może to być świat bolszewickiego barbarzyństwa – w tym również tego intelektualnego. Powinno to być zanurzenie na powrót w to, co Polskę współtworzyło. Katolicka tradycja naszego narodu nie da się oddzielić od jego dziejów, a zaprzeczenie jej – to okaleczenie własnej pamięci, ducha narodowego i wypaczenie mającej się zeń wyłonić myśli politycznej (nie bez podstaw pisał Szujski, że zła historia jest mistrzynią złej polityki).

Konstanty Broel-Plater pisze dalej: „Naszym obowiązkiem jest dokładnie zbadać sytuację, w której się znajdujemy i nie dać się z jednej strony pokryć pleśnią przeżytych form istnienia, z drugiej zaś nie popaść w szaleństwo apostolstwa zupełnie nowego życia, przerywającego ciąg, jaki nas łączy z przeszłością, z której wyrośliśmy. Temu dogmatowi sprzeniewierzyć się nie możemy, bo inaczej byłoby to tworzeniem fikcji i powierzchownem stawianiem gmachów, skazanych na zawalenie przy pierwszym silniejszym podmuchu wiatru”.

Nie należymy ani do Wschodu, ani do Zachodu, zatem całkowite przechylenie się w którąkolwiek stronę poprowadzi polską politykę, a tym samym państwo polskie, na manowce i sprowadzi na nie zagrożenie.  Tak, jak przed dwoma wiekami Polska, w przeciwieństwie do innych narodów, zmuszona była funkcjonować w pełnej zależności od woli politycznej trzech różnych państwowości i tradycji politycznych, tym samym nie mając szans na rozwinięcie własnej, tak teraz wyrzeka się tej możliwości z własnej woli – a to za sprawą bezmyślnego i bezrefleksyjnego kopiowania wzorców z Zachodu. Dr Danek przyjmuje tę samą metodę – tyle, że w drugą stronę. Fascynuje go Dugin i jego myśl – tyle że ta myśl skrojona jest na miarę rosyjskich celów, dążeń i aspiracji. Nie mówimy tu przy tym o Rosji sprzed 200 lat, lecz o jej karykaturze, bolszewickiej i prymitywnej, żądającej kultu niemalże religijnego, która żyje wyłącznie myślą o tym, czym była od czasu rewolucji z roku 1917 – choć twór ten nie miał i nie reprezentował niczego poza rozmiarem i groźbą zniszczenia świata w atomowej apokalipsie, którą zaciekle epatował.

Rozumiem poszukiwania myśli oryginalnej i wystającej ponad intelektualny marazm, którym jesteśmy otoczeni. W tym samym czasie musi nam jednak towarzyszyć umiejętność prostego rozróżniania dobra od zła i odrzucenie tego, co szkodliwe. Bolszewizm, jakkolwiek by nie mutował, jest złem, polityczną emanacją gnostyckiego dążenia do ubóstwienia człowieka i jego wytworów przy jednoczesnym odrzuceniu wszystkiego, co Boże. Nienawidzi on tego, co legło u podstaw powstania polskiej państwowości, a zatem twierdzenie, że oparty na tej ideologii rosyjski szowinizm może mieć nam coś ciekawego do zaoferowania, uważam za wiarę tyleż naiwną, co bezpodstawną.   

 

Mariusz Matuszewski

Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka, Publicystyka

Komentarze (3)

Trackback URL | Kanał RSS z komentarzami

  1. Dobry ogółem tekst polemiczny i cieszę się, że pojawił się na stronie, dobrze że nie cała prawica poddała się putinizacji – ale: 

    1) Kwestia współpracy z zaborcą i "organicznej" pracy u podstaw;

    pan Danek jednym tchem wymienił A. Wielopolskiego i A. Zamoyskiego (Tow. Rolnicze), gdzie akurat na tle ich trochę prywatnego konfliktu, dobrze widać, kto z nich lepiej rozumiał wielopokoleniowy interes narodu i rzeczywiście dążył do niepodległości kraju, a kto tylko pozorował dążenia emancypacyjne przedłużając niewolę; to samo można odnieść do dwóch założycieli Ligi Polskiej/Narodowej – postaw Z. Miłkowskiego i R. Dmowskiego.

    2) Kwestia demokracji i ograniczeń jej wad;

    serio monarchiści popadają w jakieś rozdwojenie, z jednej strony wzdychają do zamierzchłej bezpowrotnej przeszłości a nie potrafią (nie chcą?) dostrzec pozytywów ewolucji demokracji po doświadczeniach z lat 30-tych i 40-tych; gdy narodowe rządy Europy dostrzegły, że demokracja wymaga utworzenia mechanizmów wprost ją osłabiających dla ochrony przed populistami i "zmienną łaską ludu", stąd wzrost znaczenia sądów centralnych i organów paneuropejskich. Swoją drogą, klasycy tacy jak Herodot, Pizystrat i Tukidydes wprost pisali o oligarchicznej "izonomii" w kontrze do egalitarnej "ochlokracji", czyli dem. praworządnej ograniczonej i jej wulgarnemu wypaczeniu ("Konstytucja wolności" F. von Hayeka się kłania).

    3) Kwestia półwiecza 1939-89; 

    nawet patrząc na obecną wojnę na Ukrainie i odnosząc się do wydarzeń z lat II wojny, najlepiej wyszły z konfliktu te narody, które oficjalnie kolaborowały i równolegle tworzyły ruch oporu – jak Francuzi, Czesi, Słowacy, Serbowie czy nawet Rumuni i Włosi u schyłku znaczenia Hitlera. Odnosząc to do Polski, wiadomo że ofertę kolaboracji odrzucił W. Witos – tylko jak na tym Polska końcowo wyszła?

    Co do lat powojennych, pomijając okres udawanej "jedności narodowej" spod znaku Mikołajczyka i Gomułki (lata 1944-47); trzeba jednak zniunasować ocenę wobec tych, którzy rzeczywiście normalizowali i destalinizowali Polskę w ćwierćwieczu 1956-81, sekretarze Ochab, Gomułka, Gierek i Kania wykonywali gesty pojednania wobec katolików i liberałów w zniewolonej Polsce, choć nie mogli zbyt mocno poluzować systemu wobec zależności kraju od Sowieckiego Sojuszu. Nie wolno też zapominać o dowódcach obiektywnie zasłużonych dla Polski (mimo ogromnych wad powojennego ustroju) – marszałkach Rokossowskim i Spychalskim czy generałach Berlingu i Jaroszewiczu.

  2. Skanderbeg pisze:

    Tekst napisany przez intelektualnego małolata? Jak to w glowie autora się klei.? Z jednej strony niemal wielbii Stańczyków. Tych Stańczyków,który dbali przede wszystkim o samych siebie i własne kariery a nie o kształtujący się naród. W interesie własnym szli na kolaborację z Domem Habsburgów. Z tymi odwiecznymi wrogami i faktycznymi twórcami ukraińskiego nacjonalizmu? A jednoceśnie nazywa zdrajcami ludzi, którzy chcieli przysłużyc sie Polakom nawet idąc na współpacę z hitlerowcami czy Sowietami? Cóz, hraia Ronikier czy niektórzy budowniczy Polski Luoowej bardiej przysłuyli się Polakom niż kolaboranci w XIX wieku. Galicja to była bieda i zacofanie. Masowy anlfabetym. Okupacja niemiecka powinna stac się walką o przetrwanie, a nie propagandą wysyłającą na śmierć dzieci.

    ORL zaś po Bierucie był względnie suwerenny. Na pewno Gomulka więc dbał o interesy polskie niż kolaboRANCI W Galicji. Gomułka był bardziej asertwny wobec Sowietów niż ci co lizali tyłki Hansburgom. czyli  doprowadzali swój region do nędzy, ale dbali o własne kariery. I byli tak małolotni, że nie zauważyli narodzin ruchów masowych

  3. rtj pisze:

    Dr. Danek się w pewnych punktach zapędza (i jak zwykle źli wszyscy poza piłsudczykami – a przecież PiS, po części, żeruje na szkodliwej złotej legendzie przedwojennej sanacji), i podobnie autor repliki (a robienie z Dugina bolszewika zakrawa na śmieszność – nie przytoczono tu żadnego argumentu przemawiającego za jego bolszewizmem w znaczeniu encyklopedycznym – chyba że autor używa słowa "bolszewizm" jako ideologicznej pałki odpowiadająca "faszystowskiemu" postrachowi głównego ścieku).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *