Mariański: Konserwatysta, czyli historiozof? – wstęp do rozważań o historii
Tradycja, która powinna być istotowym celem działalności każdego konserwatysty, jest jednym z trudniejszych do zdefiniowania terminów leżących u podstaw szeroko pojętej prawicy. Prób jej sformułowania było już wiele, zawsze jednak pozostawiają one pewien niedosyt, skoro po dziś dzień brak konsensusu w tej kwestii. Do tradycjonalistów zaliczamy zarówno zwolenników pogańsko-solarnego imperium nazywających pierwotne chrześcijaństwo „synkopą zachodniej Tradycji” [1] i oskarżających je o antytradycyjną postawę, jak i radykalnych katolików, którzy bronią Magisterium w przedsoborowej postaci za wszelką cenę, wywodząc rozkład współczesności z szeroko pojętego poganizmu. Są nimi zarówno współcześni spadkobiercy procesarskiego i imperialnego gibelinizmu, jak i zwolennicy propapieskiego i kościelnego gwelfizmu. To co staje się osią problemu dla konserwatystów jest więc istota ich własnej tożsamości – nie tylko naderwanej przez współczesne zacieranie się terminów aktualnej polityki, ale także swoiście pozbawionej ścisłego, metafizycznego jądra – terminu własnego «ja».
Współcześnie naturalnym więc źródłem dla konserwatysty musi stać się historia. Musi być ona z konieczności matką wszystkich rozważań – gdzie indziej szukać „tradycji” jak nie w świecie przez nią właśnie rządzonym? W istocie celem działania jest przecież dla każdego mieniącego się konserwatystą to, co podaje jego definicja – «conservare», czyli zachowywać. Ten przedmiot działania, to co godne zachowania, musi być właśnie Tradycją, umiejscowioną z konieczności w przeszłości. „Życie można zrozumieć, patrząc nań tylko wstecz. Żyć jednak trzeba naprzód.”[2] – ta cenna rada Kierkegaarda jest w zasadzie, oczywiście odpowiednio zinterpretowana, manifestem tego, co powinien czynić współcześnie konserwatywny myśliciel. Poznanie dla tradycjonalisty musi być efektem badań historycznych, choć słusznie Oswald Spengler zauważał, że nie chodzi tu o współczesne podejście o charakterze rekonstrukcji i ustalenia stanu faktycznego, lecz o zapatrywanie się na głęboki sens historii. „Uprawiamy – jak się sądzi – badania historyczne, jeśli śledzimy przedmiotowy związek przyczynowo-skutkowy, ale inaczej niż fizyk i matematyk historyk wywołuje wrażenie nierozsądnego, gdy tylko zaczyna przechodzić od gromadzenia i porządkowania swego materiału do interpretacji”. [3] Historiozofia staje się więc centralnym zainteresowaniem konserwatysty, a on sam wydaje nam się naturalnie poszukiwaczem sensu w dziejach – „poza koniecznością przyczyny i skutku istnieje jeszcze organiczna konieczność przeznaczenia, logika czasu”[3]
Zarzut współczesności wobec konserwatysty o brak programu pozytywnego jest właśnie zarzutem ewangelicznej Marty do Marii słuchającej Jezusa [4]. Nie mamy programu w duchu Marty – programu dla świata bez Boga. Mamy natomiast program wierny duchowi – w historii, której chcemy słuchać, szukamy praw i wzorów nie dla codzienności bios, lecz dla tego co staje ponad nim. Żeby tradycjonalista miał coś do wykonania, musi najpierw zobaczyć to, co jest konieczne, swoisty cel – a to znajdzie właśnie w badaniu dziejów. Często jednak zapominamy o makrohistorii, skupiając się tylko na drobnych z perspektywy magnitudy całości naszego istnienia wydarzeniach, zazwyczaj tych współczesnych zasłaniających nam sprawy wieczne. Dziś częściej widzi się nas deliberujących na temat sensu Powstania Warszawskiego czy ocenie Żołnierzy Wyklętych niż na tematy praw dziejowych, sensu historii i naszego miejsca w jej ogromie. Czyniąc tak jesteśmy więc jednak podobni właśnie do zajętej światem i codziennością Marty, która z wyrzutem mówi o Marii, zajmujących się wtenczas rzeczami, bez których reszta przestaje mieć sens.
Sam ojciec tradycjonalizmu – hrabia Joseph De Maistre – był także historiozofem.
Podobnie Arthur de Gobineau, który podszedł do tematu rewolucji i degeneracji z perspektywy dziejowej. U samego początku obrona Ancien Regime musi być obroną wartości historycznych, wychodzących z przeszłości. Czy więc obrona ich sensu oraz praw, swoistego planu na rzeczywistość, nie jest niejako istotą słowa «conservare»? Zachowujemy bowiem wieczną treść i przesłanie tego, co minęło. Dawnych instytucji, będących symbolami wyższej rzeczywistości, dawnych praw, będących wyjściem do zrozumienia natury ludzkiej, oraz dawnych społeczeństw, które miały swój punkt wyjścia i dojścia. Szczególnie ważna jest historiozofia właśnie w czasach ahistorycznych – współczesność odgradza się od historii wtedy, gdy przeczy ona abstrakcyjnym założeniom, które będąc teorią mającą regulować życie a nie je poznać, pozostają tylko śladem długopisu czy ołówka na kartkach pamiętnika jakiegoś oświeconego reformatora.
Wiek XX przyniósł prawicy wielu wybitnych myślicieli historiozoficznych – ich myśl stanowi wielkie dzieło, z którego możemy korzystać obecnie. Trójca wybitnych historiozofów wybija się tu szczególnie – baron Juliusz Evola, niemiec Oswald Spengler i nasz rodak, Feliks Koneczny. Zadaniem tradycjonalistów jest dziś kontynuować ich dzieło – wielokrotnie ich teorie mogą zostać skorygowane, często są też już nieprzystające do dzisiejszej rzeczywistości. Nie możemy odtwórczo tylko przekładać ich myśli na współczesny świat – ten błąd popełniamy bardzo często, myśląc, że dogmaty naszych autorytetów są wystarczająco udowodnione. Takie zjawisko dotyczy np. współczesnego kultu Konecznego, który zamarł w stałych ramach jednoznaczności – zupełnie zapominamy dziś o jego własnych słowach: „Powiodło mi się, jak przypuszczam, wskazać kierunek nowej drogi dla pielgrzymujących do Prawdy. Chodzi o metodę nauki o cywilizacji. Pragnę tylko, by książka okazała się godną tego, żeby ją poprawiano i żeby dostarczała wątku do dalszych roztrząsań. Wiem, że daję niniejszym zaledwie szkic.”[5] – dziś zupełnie brak nam pracy nad systematyką Konecznego, a największym jego kontynuatorem, którego niektórzy określiliby mianem „naśladowcy” jest amerykański badacz, Samuel Hutington, któremu daleko jest jednak od jakiejkolwiek duchowej prawicy.
Konserwatysta, jeżeli nim jeszcze nie jest, musi stać się historiozofem – to zasadnicza teza całego tego wywodu. Tylko w ten sposób będzie nie rozpaczającym z pustymi rękami żebrakiem, któremu odebrano cały majątek, lecz arystokratą, który ma ostatni zamek wznoszący się na wzgórzu za Tybrem, gdzie przesiaduje w bibliotekach ze skarbami dawno upadłych cywilizacji. Często tradycjonalistom zarzuca się bezczynność – szczególnie słychać to ze strony plebejskich ruchów nacjonalistycznych – i o ile trudno za aktywność uznać próbę rozwodnienia konserwatyzmu w przyswajalnym dla mas pokarmie, o tyle racją jest to, że przestaliśmy być prawdziwie twórczy. Spisujemy myśli naszych przodków, jednak nie rozwijamy rozumienia naszej starej doktryny – jesteśmy martwą tkanką żywego organizmu. Dlatego spójrzmy w przeszłość nie jak kronikarz, lecz jak historiozof – stańmy się tym drugim a będziemy mieli bogactwo „nie z tego świata”.
Bartosz Mariański
1 – Dosłowne tłumaczeniu tytułu rozdziału o chrześcijaństwie z „Rivolto contra il Mondo Moderno” Juliusza Evoli
2 – Søren Kierkegaards skrifter. Bind 18. Journalerne
3 – O. Spengler „Zmierzch Zachodu”, Warszawa 2014, Aletheia s. 22-23
4 – Łk 10, 38-42
5 – F. Koneczny „O wielości cywilizacji”, Warszawa 2015, Capital, s. 410
Kategoria: Myśl, Publicystyka