Małe ojczyzny Wielkiej Polski
Ludzie-„ameby”, zamknięci w swoich czterech betonowych ścianach. Miejskie osiedla, swoiste „koszary socjalizmu”, w których zupełnie obumiera duch zakorzenienia, przywiązania do ziemi rodzinnej. Tryumf uniformizmu, egalitarnej „urawniłowki”, zabijającej przywiązanie do tzw. „małej ojczyzny” – ziemi matczynej.
Aż dziw bierze, zupełna ignorancja naszej pogrążonej w demokratycznych przepychankach tzw. „prawicy”, beztrosko nieprzywiązującej żadnej wagi do ginących tradycyjnych wspólnot lokalnych. Cóż z tego, że tzw. „prawica” wszelkich odcieni wpisuje w swoje programy ochronę samorządów, czy pozostawienie w gminach większych pieniędzy. Jest to bardzo krótkowzroczne „gminolubstwo”, ograniczające się li tylko do spraw ekonomicznych.
Warto z większą uwagą przyjrzeć się zachodzącym aktualnie procesom w Europie zachodniej – w Belgii (Flandria), Francji (Bretania, Alzacja i inne), Wielkiej Brytanii (m.in. Walia, Szkocja), gdzie ruchy lokalne, separatystyczne, oparte na zasadzie obrony „małej ojczyzny”, stanowią większą część ofensywnych sił tzw. „skrajnej prawicy”. Pogrążeni w bezmyślności, nasi działacze prawicowi powinni wnikliwie przestudiować pisma ojca radykalnego konserwatyzmu francuskiego Karola Maurrasa, czy ideologów przedwojennego ONR-u, np. Pawła Musioła ze śląskiej Falangi.
„Małe ojczyzny” są jedyną siłą zdolną wbić osikowy kołek w elektroniczne serce brukselskiej Europy. Musimy o tym pamiętać, także w Polsce. Bo Polska, to nie tylko ulica Wiejska w Warszawie, Urzędy Rady Ministrów, czy Belweder Jak to się wydaje rodzimym centralistom. Polska, to rodzina rodzin, ojczyzna małych wspólnot, które na naszych oczach obumierają. Polska, to schludna i gospodarna Wielkopolska, melancholijni Kaszubi, żyjący własnym życiem Górale, Łemkowie, z których na siłę robi się dzisiaj Ukraińców, resztki polskich Tatarów i Ormian, Ślązacy coraz mniej śląscy, czy Krakowiacy, patrzący na wszystko z godnym „stołecznej wyższości” politowaniem. Osoba, która nie widzi tego, jest zupełnym ślepcem lub ignorantem, niezdolnym do zauważenia całej różnorodności narodu. Naród, to nie tłum w chińskich mundurkach, lecz związek rodów połączonych wspólnotą krwi, historii i krajobrazu, w który „lud wpisuje swojego ducha i swój los”, jak twierdził Frederich Ratzel.
Zachowanie odrębności tradycyjnych wspólnot lokalnych jest jednym z najważniejszych zadań ruchu nacjonalistycznego w Polsce. Naszymi sprzymierzeńcami w tym dziele są wszystkie organizacje, pielęgnujące stare regionalne zwyczaje, walczące o autonomię swoich zbiorowości, zwalczające zabójczy centralizm naszego „polskiego Weimaru”. Można postawić pytanie, dlaczego mamy walczyć o zachowanie odrębności poszczególnych regionów Polski.
Po pierwsze, tradycyjne wspólnoty lokalne są jednym z kręgów, w obrębie którego żyje każda jednostka obok rodziny, ojczyzny, cywilizacji. Obecny kryzys tożsamości narodowej Polaków ścisłe związany jest z wykorzenieniem przywiązania do „małych ojczyzn”.
Po drugie, „małe ojczyzny” są jeszcze niezwykłym pokładem wartości kulturowych. Wystarczy wspomnieć chociażby dziewiętnastowiecznego śląskiego poetę Józefa von Eichenndorffa, o którym komuniści kazali Ślązakom zapomnieć; również dziewiętnastowiecznego poetę Floriana Biesika z Wilamowic koło Bielska-Białej, tworzącego w specyficznym języku wilamowskim (polsko-anglo-sasko-fryzyjski język trzynastowiecznych osadników!), czy przebogatą kulturę góralską, huculską, łowicką, kurpiowską, mazowiecką, itd. Nie sposób wymienić wszystkich przejawów spontanicznej twórczości ludowej.
Po trzecie, wszystkie autentyczne wspólnotowości lokalne są z natury wrogo nastawione do procesów integracyjnych w stylu Zjednoczonej Europy, gdzie – wbrew zapewnieniom biurokratycznych centralistów – nie ma dla nich miejsca.
Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości, zamiast niebieskiej „szmaty” z żółtymi gwiazdkami, na budynku Sejmu Śląskiego – obok dumnie powiewającej biało-czerwonej flagi – załopocze błękitno-złota chorągiew Piastowskiego Górnego Śląska.
Ryszard Mozgol
Kategoria: Inni autorzy, Kultura, Polityka, Społeczeństwo