Louis de Funes – komik, katolik, rojalista
– Oczywiście, oczywiście.
Od dawna?
Od zawsze… Jezus był wpływowym towarzyszem mojego dzieciństwa, jest wpływowym towarzyszem mojego życia zawodowego i mego życia w ogóle.
Czy pomaga Panu w życiu zawodowym?
-Nieustannie. Byłem bardzo szczęśliwy i to z pewnością dzięki niemu.
Jakie ma Pan wyobrażenie o Jezusie?
Na obrazkach mego katechizmu był zawsze kimś bardzo delikatnym, jasnowłosym i czuło się, że każdy poryw wiatru może go unieść… Choć był on synem cieśli. Uwierz mi, że był facetem, który miał metr dziewięćdziesiąt, niezwykłą siłę i że miał takie bicepsy! Kiedy wyrzucał kupców za drzwi świątyni brał ich po trzech… i hop! Mówił donośnym głosem, czynił cuda… Przewodził ludziom i mnie również, widzę go śmiejącego się.
(Fragment książki Eric Léguebe’a pt. “Louis de Funès, Roi du Rire” będący zapisem wywiadu telewizyjnego udzielonego Guy’owi Béartowi w Wigilię B.N. 1981 roku)
Louis de Funes, którego 95 rocznica urodzin przypada właśnie dziś (tj. 31 lipca, tekst pochodzi z 2009 roku – red.), nie jest w Polsce znany inaczej, jak przez pryzmat zagranych przez siebie ról filmowych. Niewielu widzów ma świadomość, że ciepłe i serdeczne poczucie humoru z jakim traktował w swojej twórczości Kościół zbudowane było na głębokiej wierze. Wątki religijne nie są wprawdzie w jego filmach nadmiernie eksponowane, bo był mistrzem dziedziny dalekiej od koniecznej powagi, ale nawet nieliczne zapadają w pamięci.
Widz świadomy jego katolickiej gorliwości i tradycjonalistycznych poglądów z pewnością pomiędzy „wierszami” odczyta wiele aluzji i komentarzy – ot, choćby pierwszy z brzegu, jakim była scena z udziałem częstej bohaterki serii z „Żandarmem”, gdy siostra szarytka spotkawszy inspektora Cruchota na plaży – a trzeba dodać, że ubrana była w skąpe bikini i wielki kornet siostry miłosierdzia – tłumaczy mu, że oto „wychodzi do ludu jak to teraz czynią księża-robotnicy”. W zakończeniu „Kapuśniaczka”, który miał być jego ostatnim filmem, odlatujący ku niebu w statku kosmicznym Claude Ratinier i jego przyjaciel Garbus śpiewają Ave Maria – refren pochodzącej z Lourdes maryjnej pieśni "Po górach, dolinach". Podobnych fragmentów jest w filmach de Funesa wiele. Trzeba dodać, że ten rodzaj poczucia humoru nie budził protestów katolików, ale właśnie zwolenników „laickiej republiki”, których mierziło każde, najmniejsze nawiązanie do religii.
Poglądy de Funesa sprawiały, że udzielał wsparcia Bractwu Św. Piusa X i jego założycielowi arcybiskupowi Lefebvre’owi domagającemu się po Soborze prawa do „eksperymentu Tradycji”. Sławny komik wspomagał finansowo księdza Ducaud-Bourget w czasie pierwszych, trudnych lat „okupacji” paryskiego kościoła Saint-Nicolas du Chardonnet, który tradycjonalistyczni wierni zajęli w 1977 roku. Samemu Bractwu zapisał w testamencie 1/3 swego pokaźnego majątku. Patriotyzm i rojalizm sprawiały, że nigdy nie zapominał o 21 stycznia – dniu śmierci Ludwika XVI, i uczestniczył w stosownych obchodach.
Żal, że słysząc nazwisko de Funes większość z nas kojarzy je najczęściej z „Żandarmem z Saint-Tropez”, a w najlepszym razie z molierowskim Harpagonem. Żal, że telewizja wypełniając swą „misję publiczną” pokazuje widzom „Gwiazdy tańczące na lodzie”, a nie np. wczesne role de Funesa, równie znakomite jak te późniejsze.
konserwatyzm.pl
za: http://jacquesblutoir.blogspot.com
Kategoria: Wiadomości