Matuszewski: Konserwatyzm jako jedyna alternatywa dla „systemu” (na marginesie tekstu Ronalda Laseckiego)
Tekst kol. Ronalda Laseckiego, zatytułowany „Do przyjaciół antysystemowców”, przeczytałem z uwagą. Jest to wypowiedź o tyle ważna, że mało po naszej stronie tak wyraźnych wezwań do zjednoczenia wysiłków w walce z tym, co zatruwa zarówno Polskę, jak i cywilizację, której dziećmi pozostajemy, bez ciągłego odwoływania się do prawideł demokracji – co, jak pisałem w innym miejscu, oznacza de facto przyjęcie bitwy na warunkach przeciwnika i w miejscu przezeń wyznaczonym. Niestety, wiele tu również stwierdzeń, z którymi zgodzić się nie sposób, sporo nierozumienia, a także rad mogących powadzić na manowce.
Zrzucić konserwatywny balast?
Sprawą najważniejszą jest dla mnie krytyczne podejście kol. Laseckiego do konserwatyzmu, który uznaje on za przeszkodę w rozwoju akcji przeciw – jak rzecz określa – systemowi. Trudno mi było zrozumieć to podejście, ale w miarę lektury stawało się dla mnie coraz bardziej oczywistym, że po części wynika to z niezrozumienia przez Autora tego, czym konserwatyzm w swojej istocie jest.
W przedmiotowym artykule czytamy m. in., że
„Doktryna zachowawcza zbudowana jest wokół bronienia dóbr, które dany podmiot w danym momencie posiada. Gdy jakieś dobro zostanie stracone, konserwatysta ogranicza się do obrony tego, co ocalało, porzucając i wręcz zwalczając jako oderwane od rzeczywistości marzycielstwo i niebezpieczny radykalizm, wszelkie ambicje odzyskania straconego. W konserwatyście silniejszy jest strach przed utratą posiadanego – choćby nie wiadomo jak liche i nieznaczące ono było – niż gotowość ryzyka w imię zdobycia tego, co byłoby prawdziwym i pełnym dobrem, wartością kompletną i niezafałszowaną”.
Odpowiadam, że doktryna zachowawcza nie broni żadnych dóbr doczesnych, nie jest też strażnikiem współczesnych konserwatyście stosunków gospodarczych lub społecznych.
Istotą konserwatyzmu musi być stanie na straży pewnych stałych determinantów myślenia o państwie, narodzie, hierarchii, prawie, władzy, etc. Wszystkie one sprowadzają się do najważniejszego: podporządkowania zasadzie wierności prawu nadrzędnemu, jakim jest Prawo Boże. Chodzi o wypełnianie tym duchem rzeczywistości do głębi ludzkiej, dziejącej się teraz, ale bez polegania wyłącznie na konstrukcji będącej w pełni ludzkim wytworem. Tworzy się w ten sposób trwały i niezmienny fundament, do którego nawet w czasie najgorszego upadku będzie można wrócić i czerpać zeń to, co potrzebne do odnowy. Konserwatysta stoi na straży takiego właśnie biegu spraw. Zachowuje ów fundament, ocenia i kształtuje zastaną rzeczywistość przez pryzmat pewnych niezmiennych zasad etycznych.
Hieronim Tarnowski pisze na ten temat: „Nowe formy i warunki życia nie mają wynikać z przewrotu form dawnych, nie mają ponownie na gruzach przeszłości, lecz z tej przeszłości jak drzewo z pnia się rozrastać, czerpiąc z niej wszystko to, co w tej przeszłości było dobrym, prawdziwym i pięknym, aby wprowadzić je na nowo w życie. A przede wszystkim to, co po wszystkie czasy było, jest i będzie nieodzownym warunkiem prawidłowego i pomyślnego życia społeczeństw ludzkich i samej że ich egzystencji, tj. Religię, Etykę, Tradycję i Autorytet".
Jakże mylny jest więc pogląd, który właściwy jest poglądom kol. Laseckiego, a który najlepiej wyraził swego czasu Murray Rothbard: „Konserwatyzm nie ma do zaoferowania nic poza sterylną obroną status quo". Nic bardziej mylnego. Konserwatysta nie stoi na straży żadnego ziemskiego status quo, przechowuje natomiast zasady i dogmaty, które pozostają niezmienne i pozwalają na właściwą ocenę wydarzeń i procesów, jakie kształtują świat, w którym Bóg raczył go umieścić. Żyje tym, co wieczne w chwili, którą mu wyznaczono. Nie boi się utraty stanu posiadania, ten bowiem jest niezmienny, a dla sił rewolucji po prostu nieosiągalny; jego korzenie wrośnięte są w rzeczywistość znacznie trwalszą, aniżeli ziemska.
Niestety, współczesne życie polityczne zachęca (jakże skutecznie) do zapominania o tej prostej prawdzie, w konsekwencji wielu w nim dziś szarlatanów, którzy w swojej dialektyce konserwatyzmem wprawdzie się posiłkują, jednak niewiele mają z nim wspólnego. Problem nie jest nowy, to przecież o takich właśnie uzurpatorach imienia, którego nie są godni i do którego nie mają prawa, pisał w roku 1922 Kazimierz Marian Morawski: „Kandyduję, więc jestem, tak wydają się mówić o sobie – inaczej bowiem mnie niema, bo cóż sam ze siebie znaczę, ja człowiek bez zasady i silnych przekonań, jako jesienny liść na wietrze (…) dziejowej burzy, (…) ja, konserwatysta własnej nicości moralnej w obliczu ogromnych świata wypadków?”
Błąd, który popełnia Ronald Lasecki, to nazywanie konserwatyzmem tego, co nim nie jest. To z kolei prowadzi do błędnej oceny roli, jaką idea zachowawcza odegrać może – i musi, inaczej bowiem odbudowę gmachu naszej cywilizacji oprze się na fundamentach niepewnych, które wcześniej czy później zaczną ulegać ponownej korozji.
W dalszej części tekstu błędne pojmowanie istoty konserwatyzmu prowadzi do kolejnych mylnych wniosków. Kol. Lasecki pisze bowiem: „Gdyby jutro w Polsce pojawił się ruch dający szansę na Antyliberalny Przełom, ale mający na przykład rozwodnione stanowisko wobec aborcji lub nie biorący sobie na sztandary walki z LGBT, po drugiej zaś stronie wystąpiła neokonserwatywna, projankeska, systemowa partia taka jak PiS, można by się spodziewać, że wczorajsi skrajnie prawicowi wyborcy i agitatorzy na rzecz Andrzeja Dudy, zwróciliby się przeciwko nam i naszemu ruchowi, bo większe znaczenie mają dla nich parafiańskie gesty i monomania rozporkowo-obyczajowa”.
Dziwny to wpis. Rozumiem zatem, że w imię walki z systemem możliwa jest dla kol. Laseckiego tolerancja stanowiących dno upadku postulatów LGBT? Że trzeba na nie czasem przymknąć oko? I czym ma być ów antyliberalny przełom? Kolejną rewolucją, stworzoną na sztucznych ideologiach lub sojuszu sił nie mających ze sobą nic wspólnego? Jedną tyranię zastąpi wówczas druga. Konserwatyzm z żadną partią w rodzaju PiS sojuszu zawiązywać nie ma zamiaru, z drugiej jednak strony nigdy też nie będziemy w stanie zaakceptować zła i zgodzić się na tolerowanie go w żadnej formie ani pod żadnym pretekstem. To zresztą, co kol. Lasecki tak nieroztropnie bagatelizuje, to nie jakaś „monomania rozporkowo-obyczajowa”, lecz najmocniejszy taran w arsenale anty-cywilizacji, uderzający w rodzinę i tradycyjną strukturę społeczną, którego obawiać się trzeba i który osłabić należy natychmiast. Niestety, póki co po stronie upadku stanęło prawodawstwo wielu krajów, wpływy polityczne, a także praktycznie nieograniczone zasoby finansowe. Na liberalny przełom nie należy zatem czekać patrząc na rosnące wpływy anty-cywilizacji i zastanawiać się, czy jakaś przypadkowa iskra zaprószy się w twierdzy wroga, czy też nie. Zmianę, którą stawiamy sobie za cel, trzeba zaplanować, mozolnie wypracować, zdobyć nań środki, uformować szeregi – a przede wszystkim utrzymać fundamenty naszej cywilizacji nietknięte herezją tak polityczną, jak religijną (zresztą, często chodzi o to samo). Konserwatyzm to właśnie gwarantuje.
Komuniści i wojujący islam – czyli gdzie szukać sprzymierzeńców
Najważniejszych punktem odniesienia jest dla kol. Laseckiego system. Hasło to wskazuje wprawdzie przeciwnika i nadaje mu podmiotowość, ale równocześnie nazbyt upraszcza sprawę. W zaprezentowanych przez niego uwagach brakuje mi definicji samego pojęcia, dokładnego określenia jego zasięgu instytucjonalnego, ideowego, politycznego i ekonomicznego. W ujęciu takim, jakie prezentuje Ronald Lasecki, można tu w zasadzie podciągnąć wszystkie zjawiska społeczne i polityczne, z którymi nie zgadza się użytkownik dyskutowanego pojęcia. Niestety, brak definicji pociąga za sobą niebezpieczne uproszczenia, czasem dość daleko idące, które również i tutaj prowadzić mogą do wniosków równie niebezpiecznych jak to, z czym przychodzi nam się mierzyć.
Na pierwszy rzut oka można przyjąć, że (by ująć rzecz ogólnie) w zamyśle Ronalda Laseckiego przez system można rozumieć sieć powiązań oraz procesów politycznych i ekonomicznych, które definiują kształt współczesnego nam świata zachodniego i prowadzą do jego destrukcji.
Niestety, to, gdzie kol. Lasecki szuka sprzymierzeńców, budzi moje zdumienie. Na arenie globalnej wymienia on m. in.: Mahmuda Ahmadineżada (islamskiego konserwatystę, a zarazem populistę, który znaczną część swojej popularności buduje na ślepej i pokazowej nienawiści do USA i Izraela), Recepa Tayyipa Erdoğana (coraz częściej działającego na niekorzyść Europy, za to starającego się wzmocnić pozycję Turcji w świecie islamskim), Muhammada Mursiego (islamskiego fundamentalisty, członka Bractwa Muzułmańskiego), Rodrigo Duterte (prezydenta Filipin, socjalistę nie stroniącego od przemocy), a także przywódców latynoamerykańskich – jak Daniel Ortega (prezydent Nikaragui, socjalista, szef Sandinistowskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego), Manuel Zelaya (przedstawiciel wielkiego kapitału, początkowo liberał, z czasem coraz bardziej przesuwający się w lewo), Hugo Chávez (zdeklarowany komunista), Nicolás Maduro (kolejny komunista), czy Evo Morales (jeszcze jeden komunista).
Komunizm i będący jego bardziej zawoalowaną wersją socjalizm to jedno z głównych zagrożeń dla cywilizacji zachodniej. Jak zatem dążąc do jej uzdrowienia uznawać za sprzymierzeńców tych, którzy reprezentują takie właśnie poglądy? Czy ich niechęć do USA jest wystarczającą legitymacją do zignorowania ich politycznej afiliacji? Czy w imię niechęci do jednego z globalnych imperiów wolno sprzymierzyć się z anty-cywilizacją? Czy ten sam powód może usprawiedliwiać poparcie islamskich fundamentalistów w sytuacji, gdy islam – od swego zarania dążący do podboju i podporządkowania całego świata, dokonuje dynamicznej i jakże skutecznej ekspansji w Europie, poważnie zagrażając jej tożsamości?
Ja uważam, że nie. Nie tędy droga.
Konserwatyzm, w przeciwieństwie do fantastyki politycznej w rodzaju tego, co proponowali niegdyś zwolennicy tzw. sojuszu ekstremów, dysponuje twardym i niezmiennym fundamentem, tym samym, z którego wyrosła cała zachodnia tradycja polityczna, społeczna i prawna. To na nim należy budować i w myśl jego wytycznych formować zarówno myśl, jak i strategię działania obozu, którego zadaniem stało się rozpoczęcie procesu odbudowania Christianitas. To również przez pryzmat tego fundamentu dobierać należy sprzymierzeńców, z którymi staniemy w jednym szeregu. Romantyczne, niedookreślone mrzonki o anty-systemowcach spod znaku Lenina i Mahometa uznać należy za niezwykle szkodliwe i nie mogące mieć miejsca po stronie obozu oddanego budowie poważnej alternatywy dla współczesnej rzeczywistości.
Oczywiście, na arenie międzynarodowej każde państwo ma swoje interesy, a uczestnicząc w toczącej się tam grze należy obserwować wszystkie kształtujące ją podmioty, również te, o których pisze kol. Lasecki. Niestety, realne podejście do tematu obliguje do zadania następującego pytania: czy ci, którzy w imię Mahometa lub socjalizmu sprzeciwiają się Stanom Zjednoczonym lub zaprowadzanej przez wielkie koncerny przymusowej globalizacji, robią to tylko i wyłącznie w odruchu obronnym? Otóż nie. Islam i socjalizm mają wpisane w swój kod genetyczny dążenia ekspansjonistyczne, w których realizacji pokonanie systemu będzie tylko etapem. System – a zatem liberalny ateizm, dominacja Zachodu na czele z USA, a także globalizacja, po prostu stoją im na drodze.
Twierdzę, że nasza cywilizacja w pełni może się odrodzić wyłącznie za pomocą energii wewnętrznej, wypływającej z jej dziedzictwa. Albo do tego dojrzeje, albo wpuści na swój teren siły, które ją po prostu zadepczą w swoim marszu po prymat na świecie. Tertium non datur.
Głosować?
W innym miejscu przedmiotowego tekstu czytamy:
„Zaznaczmy na początek, że bojkot demokratycznego głosowania nie jest uniwersalnym imperatywem politycznym i że w pewnych okolicznościach oddanie głosu może być nawet wskazane, pomimo generalnego odrzucenia demokracji i wyłaniania władzy w czteroprzymiotnikowych wyborach. Są to oczywiście te nieliczne sytuacje, gdy wśród startujących w wyborach podmiotów pojawia się realna alternatywa dla Systemu. Gdyby pojawiła się szansa zniszczenia Systemu przez wyniesienie do władzy w drodze głosowania siły mu przeciwnej, odmowa udziału w głosowaniu ze względu na sam fakt że jest ono demokratyczne, byłaby podobnie nierozsądnym doktrynerstwem jak odrzucenie niegdyś przez hrabiego Chambord tronu Francji ze względu na trójkolorowy sztandar”.
Otóż bojkot demokratycznego głosowania JEST imperatywem politycznym. Po pierwsze dlatego, że akt wyborczy jest filarem demokracji, bez którego nie może ona istnieć. Demokracja nie dba przy tym o to, na kogo głosujemy – ważny jest sam udział w wyborach. Dzięki temu pompuje się frekwencję, legitymizuje demokrację, a nadto poprzez udział w wyborach przyjmujemy zasady gry ustalone przez przeciwnika na jego terenie. Co więcej, głosując – legitymizujemy ideologie będące zaprzeczeniem cywilizacji, której bronimy, przyznajemy im bowiem prawo ścierania się Prawdą na równych prawach; zło równamy z dobrem, a cywilizację – z anty-cywilizacją. Jako przeciwnik tej jedynej na trwałe wprowadzonej w życie publiczne utopii, nie mogę przyłożyć ręki do utrwalania jej fundamentu, jakim jest akt wyborczy.
Idźmy dalej. Kol. Lasecki uznaje, że w przypadku pojawienia się szansy na zniszczenie systemu za pomocą głosowania warto tę szansę wykorzystać. Jest to przejaw niezwykle daleko idącego braku politycznej wyobraźni. Po pierwsze: wytknąłem już wyżej, że nie przedstawia on definicji systemu. Po drugie: system rozumiany jako zespół zjawisk i podmiotów politycznych oraz gospodarczych nie da się obalić przy pomocy głosowania z uwagi na to, że kontroluje on proces demokratyczny po to, by wykorzystać go do swoich celów. I rzecz jasna kontroli tej nie odda. Trudno oczekiwać, że podmioty czerpiące korzyści z demokratycznego bezwładu będą łaskawe poddać pod głosowanie własną delegalizację, a także równoczesne z nią wprowadzenie na tron monarchy, który ukróci ich bezkarność…
Uważam zresztą, że głosowanie może dotyczyć jedynie tej części systemu, w której mowa o kształtowaniu zagadnień politycznych. A są przecież jeszcze wpływy gospodarcze, do których demokracja i proces wyborczy nie ma dostępu, a które w stosunku do spraw politycznych pozostają często nadrzędne dzięki możliwości wywierania wpływu budowanego na nieograniczonym dostępie do środków finansowych.
Możliwość wykorzystania procesu wyborczego jako narzędzia naprawy stosunków politycznych uznać zatem należy za nietrafiony, a także oparty na błędnej, zbyt moim zdaniem optymistycznej, ocenie sytuacji. Obóz zachowawczy, a wraz z nami każdy, kto chce na poważnie przedsiębrać wysiłek mający na celu odbudowę świata opartego na klasycznej filozofii, rzymskim prawie i katolickiej etyce, musi najpierw oderwać się od myślenia o polityce w realiach demokratycznych. Oddzielić politykę od demokracji, a tym samym od tych, którzy poprzez demokrację wpływają na naszą rzeczywistość w sposób destrukcyjny. Udział w wyborach stanowi w obecnej chwili dziejowej zaprzeczenie naszego posłannictwa. Konserwatyście czynić tego nie wypada. Tymczasem kol. Lasecki uznaje, że głosować nie należy, ale można czasem iść na kompromis… Nie można. My z tego typu stanowiskiem zgodzić się nie możemy z uwagi na to, że kompromis oznacza poddanie wyznawanych dogmatów i uchylenie przeciwnikowi drzwi.
Inwestycje
Przygotowując się na odbicie cywilizacji z rąk systemu należy zdaniem kol. Laseckiego inwestować
„w gromadzenie broni. Zarówno broni białej, miotanej, wytwarzanej samodzielnie, jak i palnej – w takim zakresie, w jakim zaopatrzenie się w nią jest w danym przypadku możliwe. Inwestycje w broń, czy też lokowanie kapitału w broni należy oczywiście rozumieć szeroko: nie tylko jako nabywanie kolejnych egzemplarzy broni, ale też naukę posługiwania się nią, ćwiczenie się w sztukach walki etc. Pewnym punktem odniesienia mogą tu być północnoamerykańskie antysystemowe milicje i niektóre dawne organizacje murzyńskie, takiej jak Czarne Pantery. Obecny kryzys w USA unaocznia, że uzbrojone i zorganizowane grupy są w stanie występować jako czynnik sprawczy w adekwatnych okolicznościach historycznych”.
Zgodzę się, że zorganizowane grupy zbrojne mogą występować jako czynnik sprawczy, ale nie jestem pewien, czy organizowanie bojówek w rodzaju marksistowskich Czarnych Panter jest celem godnym rozważenia. Bojówki zawsze będą autonomiczne, mogą współpracować, ale nie muszą. My musimy stworzyć jednolity front, podporządkowany jednemu celowi, jednej doktrynie, jednej wierze, jednemu prawu – a także jednemu kierownictwu. Watażkowie z wioski na Podlasiu lub jednego z osiedli w wielkim mieście nie będą się w stanie porozumieć i uzgodnić jednej strategii działania – chyba, że uznamy, iż możliwe będzie przywrócenie cywilizacji poprzez zwołanie wszystkich w jednym miejscu i o określonej porze w celu wywołania zamieszek. Bo mniej więcej tym był Majdan, na który powołuje się kol. Lasecki, tyle, że inspirował go właśnie ów System, który chce zwalczać. Nie jest to więc zbyt szczęśliwy przykład. Zresztą, to samo, co proponuje on w swoim tekście, stosuje Antifa, demolująca obecnie miasta w USA. Poza tym my mamy odbudować cywilizację, a zatem w grę wchodzić będzie koordynacja tysięcy takich grup w całej Europie. Zadanie niemożliwe do wykonania.
Postulat kol. Laseckiego budzi mój sprzeciw także z innego powodu. To metody rewolucyjne, zakładające kolejne przewroty, niszczenie, zamieszki, ofiary, etc. Naszym zadaniem jest odbudowa, zatem za o wiele rozsądniejsze uważam przejęcie określonych obiektów, instytucji i zasobów poprzez mozolne wprawdzie, ale skuteczniejsze od zamieszek odzyskiwanie kontroli nad nimi i uzyskanie możliwości stanowienia prawa.
Konserwatywny marsz przez kulturę i instytucje – to nasza droga i taktyka działania, która – jestem tego pewien – nie zawiedzie.
Nie uważam, by gromadzenie bogactw było „wyrzucaniem pieniędzy w błoto”. Należy je gromadzić, podobnie jak środki finansowe, gdyż bez nich kontrrewolucja będzie jedynie pustym hasłem. Każdą działalność polityczną trzeba sfinansować. Kontrrewolucję też. Zakładajmy zatem firmy, mnóżmy kapitał, zdobywajmy stanowiska i zmieniajmy instytucje, w których pracujemy. Dobrym pomysłem jest proponowane przez kol. Laseckiego inwestowanie w ziemię, choć to tylko jeden z elementów programu ekonomicznego, który wypadnie nam wcielić w życie. Może ona być kapitałem bezcennym – bo dającym podstawy gospodarczej niezależności.
Starajmy się gromadzić wokół siebie ludzi podobnie myślących. Przede wszystkim jednak – odzyskajmy uniwersytety i szkoły. To jest wojna o każde biuro, każdą szkołę i każdy umysł. Jeżeli tego nie zrozumiemy – już przegraliśmy.
Konserwatyzm poprzez osadzenie jego filozofii politycznej na stałych, jasnych i niezmiennych zasadach, a także przeniknięcia go Etyką wywodzącą się z jednej, przez Boga objawionej, religii, stanowi platformę porozumienia ponad narodami. Reprezentuje wspólnotę trwalszą od jakiekolwiek innej. Może zjednoczyć wysiłki osób, grup i organizacji pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego, ale wpatrzonych w ten sam Krzyż i ten sam Tron, będących atomami tego samego Mistycznego Ciała naszego Zbawiciela zarówno w jego wymiarze teologicznym, jak i politycznym.
Złączone wspólnym celem i wspólną wizją świata firmy, instytucje i jednostki łatwo nawiążą współpracę – także ponad granicami. Bojówek, których celem będzie walka z systemem, nie łączy nic. Chyba, że wzorem jest dla kogoś Antifa, której członkowie chcą zaprowadzić niczym nie ograniczony chaos i sprowadzić Zachód do poziomu żyjących we wspólnotach plemiennych szczurów.
Inwestujmy zatem nie w broń, lecz w czas, kadry i zasoby, które mogą wspomóc misję, którą nam powierzono. Czy zamiast szkolić bojówki – nie lepiej przejąć kontrolę nad siłami zbrojnymi i policją? Czy zamiast walczyć z niesprawiedliwym prawem nie lepiej zmienić je po objęciu funkcji do tego predestynujących? Lepiej nie znaczy rzecz jasna łatwiej. Nie mam złudzeń, że nie stanie się to w ciągu roku lub nawet dekady. To projekt na dziesięciolecia, a nasze zadanie polega na rozpoczęciu jego realizacji i przekazaniu sztafety dalej. Resztę pozostawmy Bogu.
Okruchy żelaza
O ile z wieloma tezami kol. Laseckiego zgodzić mi się trudno, o tyle w przedmiotowym tekście stawia on również postulaty bardzo ważne i godne nie tylko uwagi, lecz przeformowania w myśl ich wytycznych dalszej strategii działania.
Najważniejszym z tych postulatów jest niewątpliwie osobiste uniezależnienie się od systemu. Jakkolwiek rozumiemy system, chcąc dokonać kontrrewolucji nie wolno myśleć w narzuconych przezeń kategoriach. Chodzi tu zarówno o płaszczyznę polityczną, jak i narzucone społeczeństwu formy rozrywki, świat wirtualny, kulturę, seksualizację życia codziennego, konsumpcjonizm, ateizm, etc.
Jeszcze istotniejsze jest rozpoznanie i zlokalizowanie potencjalnych sojuszników. Może się to dokonywać zarówno w przestrzeni wirtualnej, jak i przy okazji wydarzeń takich, jak wybory – kol. Lasecki proponuje np. wystąpienia w formie listów otwartych, które będą obliczone nie tyle na doraźny efekt polityczny, co na zauważenie się nawzajem przez podmioty myślące podobnie i nawiązanie kontaktów.
Jesteśmy nieliczni, to prawda, a także rozsiani zarówno w przestrzeni politycznej, jak i geograficznej. Czasem osamotnieni. Trochę jak cząsteczki żelaza zagubione w piaskach pustyni, która przytłacza je i przysłania. Jeżeli jednak ktoś te cząsteczki zbierze razem, może je przetopić i wykuć z nich żelazną koronę, której całości i majestatu nic nie zdoła naruszyć.
Tym co może te atomy zebrać w jedną całość, jest fundament konserwatywny – niezmienny bo oparty na tym co wieczne. Niewzruszony – a jednocześnie obejmujący wszystko to, co stworzyło cywilizację, której jesteśmy spadkobiercami, a przez to tworzący płaszczyznę spotkania wszystkich żywiołów cywilizację tę rozumiejących i dążących do jej odbudowy. Jedyne, co może konserwatyzm unicestwić, to kompromis. Dopóki jednak są jednostki, których kompromis nie interesuje, a które za wytyczną swojej działalności przyjmują katolicką myśl polityczną ostatnich dwóch mileniów, jest szansa i jest nadzieja.
Mariusz Matuszewski
Kategoria: Mariusz Matuszewski, Myśl, Polityka, Publicystyka