Kisiel: Czy należy zabierać dzieci na „Tridentinę”?
Chciałbym podzielić się z Państwem kilkoma refleksjami które naszły mnie po niedzielnym nabożeństwie. Poruszają one kwestię udziału dzieci w celebrowaniu Mszy Świetej w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego. Oczywiście, rozmaici "gutmensche" (zazwyczaj kiepscy katecheci, jeszcze gorsi teologowie i nadopiekuńcze matki) powiedzą, że jako forma bardziej wymagająca pod kątem intelektualnym (łacina), duchowym (bo jest "dłuższy" i więcej w nim kontemplacji) jest dla nich nieodpowiedni lub trudny do pojęcia.
Chciałbym wysunąć szereg kontrargumentów wobec tego stanowiska:
a) po pierwsze i najmniej ważne, historycznie Nadzwyczajna Forma Rytu Rzymskiego liczy 400 lat, a tak naprawdę jest dużo starsza, bo Sobór Trydencki tylko "sformalizował" VOM. Ryt, żeby zapobiec teologicznym nieścisłościom. Dzieci chodziły zatem przez stulecia na tzw. "Tridentiny", wychowywały się w nim, "internalizowały" ją i często mieliśmy później z nich wspaniałych świętych, błogosławionych, świeckich, księży, króli i poczciwych mieszczan czy chłopów. Czyli dzieci będą dziećmi niezależnie od formy rytu – bo dzieci internalizują otoczenie jakie zastaną, więc co najwyżej nie będzie żadnej różnicy. Ale będzie, bo wyjaśniam dalej:
b) jasno trzeba podkreślić, że Msza Święta nie służy rozumieniu tego, co się mówi. Co prawda, lepsze zrozumienie czasami pomaga w lepszej kontemplacji bezkrwawej Ofiary, ale – skoro dziecko i tak ma ograniczone możliwości poznawcze i dopiero poznaje świat, to będzie bez znaczenia, czy ksiądz wypowie słowa konsekracji na głos i po polsku, czy po cichu i po łacinie. Dopiero z wiekiem – do tego służy odpowiednia katecheza – dziecko może pojąć, że pod postacią wina i chleba przychodzi do nas sam Jezus Chrystus, byśmy w Komunii Świętej mogli zjednoczyć się z Bogiem i posiąść życie wieczne. Kwestia "wypowiadanego" języka, chociaż ważna, jest dla dziecka identyczna niezależnie od rytu. Nie język gra tutaj rolę, a sama tajemnica. Dziecku taką kwestię należy wyjaśnić po Mszy Świętej, katechezie i zresztą ewidentne jest to, że trzeba to robić niezależnie od języka i formy liturgii!
Dodajmy też, że kwestia ta, gdy żyjemy w świecie masowych migracji, kompletnie straciła na znaczeniu (także dla turystów i gości z zagranicy lepszy jest już VOM, bo tutejszego NOM-u i tak nie pojmą!). Dzieci imigrantów często biorą udział w Mszach Świętych w języku, który nie do końca rozumieją – zależnie od wieku i języka myślowego.
c) Wychodząc z punktu b) musimy zastanowić się nad środkami, które lepiej oddają tajemnice Boga. Otóż, NOM jest rytem "aktywistycznym" (czasami wręcz "showmeńskim"), opiera się na nieustannym udziale (a czasami wręcz hałasie, jeśli dodamy do tego zespoły gitarowe, skrzywione sopranistki i fuszerkowych organistów) – przy czym przeszkadza takiemu małemu dziecku, mającemu problem z koncentracją, w znalezieniu istoty i sensu całości. VOM uczy mistyki, ciszy, skupienia, kontemplacji – wszystko to odpowiada ontologicznie temu, co nazywamy "wielką tajemnicą Wiary" (swoją drogą zabawne, że w NOM trzeba to wypowiadać na głos). Są to przymioty tajemnicy właśnie – czegoś niezrozumiałego, pośredniego, zakrytego, transcendentalnego. Tajemnicą nie jest to, co jest wykładane, albo daremnie próbuje się wykładać, bezpośrednio jak kawa na ławę (NOM), ale to, co jest w części "zapośredniczone", niejako "skryte". Mimo wypowiadania na głos i w j. ojczystym słów konsekracji ani trochę nie przybliża to człowieka do tajemnicy, jaką jest Przeistoczenie, jest to sprzeczny środek powzięty do tego, co jest tutaj celem. Dziecko, które z uwagi na swój stan niewiedzy wobec świata, dobrze rozumie naturę tajemnicy (czegoś niezrozumiałego i ukrywanego), ma podczas NOM mniejszą szansę zrozumieć tę Największą. Gdybym zaryzykował, to właśnie NOM jest formą nieodpowiednią dla dzieci, bo wysyła "sprzeczne sygnały" (jeśli wolno mi użyć takiego sformułowania, nie wiem, nie jestem teologiem).
d) z tego co zaobserwowałem, dzieci na VOM zachowują się grzecznie, a część, wręcz jak na swój wiek pietystycznie. Atmosfera VOM – czyli skupienie i kontemplacja, ewidentny teocentryzm i podniosłość, wymusza niejako w procesie wychowania to samo na dziecku. Co nie zmienia faktu, że dzieci te już w ogrodzie parafialnym wykazują masę życia i energii. Rodziny tzw. "tradycjonalistów" nie mają zatem czego się obawiać, chodząc ze swoimi licznymi daj Boże pociechami na VOM.
e) VOM lepiej nauczy absolutnej powagi i szacunku dla Boga, nie umniejszając nic z typowej radości dziecka. Argumenty o "męczeniu dziecka" można równie dobrze odnieść do NOM, bo jak mówiłem, i na NOM dziecko wszystkiego "nie pojmie".
Zatem kontrargumenty niektórych z rodziców, modernistycznych katechetów i liberalizujących księży można wsadzić między bajki – teologicznie, empirycznie, teoretycznie, praktycznie i historycznie nie ma to żadnego uzasadnienia.
To nie dzieci nie nadają się do udziału w tzw. "Tridentinie", tylko ci dorośli właśnie, bo oni przyzwyczaili się już do posoborowej formy Mszy – dzieci nie mają jeszcze tego balastu – tym samym podchodzą do Mszy Świętej carte blanche nie mając uprzedzeń wykazywanych przez ich rodziców i wychowawców.
Zabierajcie dzieci na "Tridentinę"!
Kamil Kisiel
- NOM – Novus Ordo Missae (nowy ryt)
- VOM – Vetus Ordo Missae (stary ryt).
Kategoria: Kamil Kisiel, Publicystyka, Religia, Wiara