Kincaid: Skończyć z finansowaniem marksistowskich medres!
Noam Chomsky, marksistowski profesor, twierdzący, że spędził w MIT (Massachussets Institute of Technology – przyp. tłum.) 65 lat, utrzymuje, że potrzebny jest nam nowy system ekonomiczny. Propaguje on twór o nazwie "następny system", mający – jak się wydaje – zastąpić wolnościowy kapitalizm. Moja kontrpropozycja – to zastąpić Chomsky'ego i innych marksistów na naszych uczelniach. Mój dobry znajomy, legendarny "Jimmy z Brooklynu"[1], zagorzały antykomunista, uważa, że należy skończyć z dotacjami dla owych "marksistowskich medres", znanych pod nazwą collegów i uniwersytetów.
Ja idę dalej: proponuję zabronić działania instytucji, które zatrudniają marksistów zajmujących się praniem mózgów naszej młodzieży w ramach studiów nie dających miejsc pracy, za to pozostawiających ją na koniec z ogromnym długiem.
Ostatnio wpływ kulturowego marksizmu na nasze uniwersytety, a także szerzej – ogół społeczeństwa, udokumentował Michael Walsh. W książce The Devil’s Pleasure Palace: The Cult of Critical Theory and the Subversion of the West tłumaczy on, w jaki sposób Chomsky oraz jemu podobni przejęli amerykańskie instytucje. Niestety kulturowi marksiści nie oddadzą władzy nad umysłami młodych ludzi, zatem rozwiązanie nie polega tu wyłącznie na samym li tylko wskazaniu problemu lub reformie. Wyjściem jest wytworzenie nowych instytucji, które przyciągną rodziców i młodzież do rozwiązań alternatywnych, zachęcających możliwością zdobycia poszukiwanych kwalifikacji oraz szansą znalezienia pracy w realnych warunkach ekonomicznych.
Alternatywy tego typu mają najczęściej wspólny mianownik w postaci nauczania drogą internetową. To z kolei, nie wymagając nakładów finansowych takich, jak w przypadku tradycyjnych uniwersytetów, dodatkowo rozwiązuje jeszcze jeden problem: ogromny dług, zaciągany przez młodych ludzi w ramach pożyczek na studia z rezerw federalnych, w 40% nigdy nie spłacanych. Obecne zadłużenie, jakie w ten sposób wytworzono, oscyluje na poziomie 1.2 biliona dolarów. Jest to system nie do utrzymania.
Rzecz jasna Chomsky nie chce likwidacji systemu, który mu płaci i dostarcza platformy do głoszenia jego marksistowskich poglądów. Realna alternatywa musi więc zdjąć ze społeczeństwa ciężar finansowania szkolnictwa wyższego, które ma na swojej liście płac marksistów takich, jak Chomsky, i podważa tradycyjne wartości.
Mówi się, że Chomsky to filozof, językoznawca i krytyk społeczny… Cokolwiek to znaczy. Można odnieść wrażenie, że spędza on więcej czasu na promowaniu swoich marksistowskich teorii, aniżeli na uczeniu studentów czegoś godnego uwagi. Możliwe, że to jego zamiar. Nie ucząc studentów niczego praktycznego pozbawia ich nadziei, a także zniechęca do systemu, który sam pragnie znieść. Uczestnicy jego prelekcji stanowią rodzaj mięsa armatniego w walce o następny system. Ma on bowiem zostać wprowadzony w życie przez studentów, którzy po praniu mózgów na wykładach podobnych do tych, które wygłasza Chomsky, zostają aktywistami.
Dla pewności oferuje się tym aktywistom kilka miejsc pracy. Jednak trzymanie transparentów lub okupowanie Wall Street nie wymaga większej inteligencji i nie wytwarza znaczącego przychodu. Co więcej: znaczna część studentów woli przy tym zostać częścią systemu, aniżeli go zmieniać. Ludzie ci chcą prowadzić firmy, zostać inżynierami, księgowymi lub naukowcami. Chcą wytwarzać i budować. To właśnie grupa zaniedbana przez uniwersytety i college, skupiające się dziś na społecznej roli kobiet i promujące queer studies.
"Mamy fundamentalne problemy, spowodowane fundamentalnymi pływami w naszym systemie ekonomicznym i politycznym" – głosi jedna z tez następnego systemu. "Kryzys, rozwijający się dziś na tyle sposobów w całym kraju, sumuje się w kryzys systemowy".
Przyczyna kryzysu tkwi w szkolnictwie wyższym. Senator Bernie Sanders przywołał niedawno realny problem – dług studencki, ale nie ma on żadnego rozwiązania poza dalszym subsydiowaniem tego samego, zepsutego, systemu. Wall Street Journal opublikował 7 kwietnia artykuł, zgodnie z którym musimy mieć świadomość, że Amerykanie obciążeni są długiem rzędu 1.2 biliona dolarów z tytułu pożyczek studenckich, a 40% z nich nigdy nie zostanie spłacona. Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest to, że ci ludzie nigdy nie będą w stanie znaleźć pracy, która wygeneruje przychód pozwalający na pokrycie pożyczki.
Niestety artykuł ten, jakkolwiek będący próbą uczciwego spojrzenia na zadłużenie studentów, nie zwraca uwagi na koszt samego procesu edukacji, który ten dług generuje.
Kilka lat temu Bloomberg przyjrzał się kosztom administracyjnym na Purdue University. Zwrócono uwagę, że "Purdue ma zarabiającego 313.000 $ rocznie rektora, oraz sześciu wice rektorów, ponadto kosztującego uczelnię 198.000 $ rocznie kierownika biura do spraw różnorodności". Bloomberg zauważa, że "w roku 2009 amerykańskie uniwersytety zatrudniały ponad 230.000 pracowników administracyjnych, o 60% więcej niż w 1993, dziesięciokrotnie więcej, niż w przypadku wzrostu zatrudnienia kadry naukowej (…) – co potwierdza analiza danych Departamentu Edukacji".
Ci "urzędnicy do spraw różnorodności" pojawiają się wszędzie bez wyjątku, w tym na University of Virginia, gdzie tydzień poświęcony promocji Queer Studies zawiera np. warsztaty prawidłowego posługiwania się zaimkami. UVA proponuje "Kobieta, płeć, seksualność" – interdyscyplinarny program, w ramach którego studenci "poświęcają się problematyce gender studies i [badaniu] seksualności ze szczególnym uwzględnieniem perspektywy międzynarodowej".
Tzw. dług jest więc po części rezultatem wzrostu kosztów w college'ach i na uniwersytetach, które w dodatku nie przygotowują studentów do życia w realnych warunkach ekonomicznych, a zamiast tego manipulują ich poglądami na społeczeństwo i życie w nim.
W międzyczasie, zauważa Wall Street Journal, Departament Edukacji powołał do życia "jednostkę zajmującą się badaniami behawioralnymi". Ma ona za zadanie przeprowadzić studia psychologiczne nad studentami, którzy zaciągnęli pożyczki o łącznej wartości 1.2 biliona dolarów i odpowiedzieć dlaczego ich nie spłacają". Możliwe, że badania nie są tu konieczne. Zapewne odpowiedź jest bardzo prosta: studenci nie spłacają swoich kredytów, gdyż politycy tacy, jak senator Sanders obiecują darmowe college i umorzenie długu.
WSJ cytuje ekonomistę, Carlo Salerno, który stwierdza, że rząd nie stosuje praktycznie żadnych metod sprawdzania wiarygodności kredytowej kredytobiorców, nie wymaga gwarantów i nie sprawdza przygotowania kandydatów do podjęcia studiów na poziomie college'u. Salerno pyta dalej: "na jakiej planecie machina finansowa, oparta na takich warunkach i w ten właśnie sposób funkcjonująca, ma jakikolwiek sens?"
Sytuacja, gdzie ludzie nie są przygotowani do studiowania w college'u, jest zła. Niestety to nie wszystko: jest gorzej, ponieważ po kilku latach takiego "nauczania" nie są oni w jakikolwiek sposób przygotowani do życia w realnym świecie. Wysoki wynik Sandersa w wyścigu prezydenckim sugeruje, że sednem kryzysu jest brak umiejętnego przygotowania studentów przez ich uczelnie na czekającą ich przyszłość, a zamiast tego pozostawienie ich z ogromnymi długami, będącymi efektem kredytów studenckich.
Niestety Ci, którzy popierali Sandersa, zostali przekonani, że wyższe podatki i jeszcze większy dług to rozwiązanie problemu. Takie podejście zostawia marksistów takich, jak Chomsky, bezpiecznych w murach uniwersytetów, gdzie dalej mogą propagować kolejny socjalistyczny "następny system", który wepchnie młodych ludzi w jeszcze głębszą beznadzieję.
Tak, jak w przypadku komisji, która zamknęła przestarzałe bazy wojskowe, Ameryka musi rozpocząć proces zakręcania kurka z pieniędzmi dla instytucji, które drenują kieszenie studentów bez żadnej realnej legitymacji i godnego uwagi celu edukacyjnego. Proces ten w odniesieniu do urzędów odpowiedzialnych za tzw. różnorodność na uczelniach w zasadzie już się rozpoczął. W Tennessee, z inicjatywy deputowanego Micaha Van Huss wprowadzono HB 2248, ustawę mającą na celu zablokowanie funduszy dla działającego na University of Tennessee Biura ds. Różnorodności i Włączania (Office of Diversity and Inclusion). Stanowiło to odpowiedź na użycie przez pracowników tego biura pieniędzy stanowych na organizację tzw. "Sex Week", mającego na celu promocję neutralnych płciowo zaimków i namawianie do organizowania "przyjęć wakacyjnych", które nie podkreślały by związków z żadną religią lub kulturą.
"Po przejęciu kontroli nad uczelniami – pisze Michael Walsh w swojej książce – pozostawili oni swoją spuściznę w postaci rozrastających się na podobieństwo komórek rakowych kolejnych kierunków 'studiów' (gender, rasa, queer, i cokolwiek tam jeszcze), które opanowują współczesny uniwersytet kosztem klasycznego procesu nauczania".
Ten proces degradacji trwa zbyt długo, by można było mieć nadzieję na skuteczną reformę instytucji akademickich, przejętych i gnijących od środka. Musimy zaprzestać finansowania tych, które istnieją, a także powołać do życia nowe w celu wyparcia uczelni znajdujących się w rękach kulturowego marksizmu. Takimi instytucjami są struktury zbudowane na platformach cyfrowych – jak np. Amberton University i Western Governors University.
Mój przyjaciel, Jimmy, twierdzi, że w odniesieniu do istniejących już collegee'ów i uniwersytetów powinniśmy iść znacznie dalej i zażądać "oddzielenia Marksa od państwa" tak, by można było przeprowadzić akcję poparcia dla konserwatywnie myślących profesorów, a tym samym domagać się realnej równości i prawdziwej różnorodności.
Konserwatyści muszą być prawdziwymi rewolucjonistami i nazywać socjalistów takich, jak Sanders, po imieniu: mówić o nich otwarcie jako o obrońcach zgniłego systemu.
Za: Traditioninaction.org
Tłum. Mariusz Matuszewski
Kategoria: Myśl, Publicystyka, Społeczeństwo