banner ad

Kilijanek: Wolność czy liberalizm

Pomyłka w tytule? Czy to nie synonimy? Czymże innym może być liberalizm, niż właśnie filozoficznym uzasadnieniem wolności człowieka i jej przejawów w każdej sferze życia? A może to kolejny fetysz i słowo-koszyczek, do którego każdy włoży co chce, po czym nawet i katolicy zechcą go poświęcić?

Żadnej pomyłki w tytule nie ma. Pomyłka dotyczy raczej tych osób, które z miną wskazującą na niewzruszoną pewność prawdziwości swojego sądu twierdzą, że tak, owszem, jak najbardziej, liberalizm należy rozumieć jako system filozoficzny, skupiony na wolności człowieka. I to dobrze pojętej wolności. A jak należy rozumieć wolność? Jak rozumie ją liberalizm i czy robi to prawidłowo?

Wyżej zarysowany problem związku (bądź jego braku) liberalizmu z wolnością można łatwo rozwiązać. Wystarczy, że zdefiniujemy jedno z tych pojęć. Możemy zrobić to w dowolnej kolejności, a i tak osiągniemy prawidłowy wynik. Weźmy najpierw wolność. Jest to cecha duszy rozumnej, a więc charakterystyczna dla osób i urzeczywistnia się, kiedy mamy możliwość dokonać aktem woli wyboru dobra obiektywnego. Voila! Już wiemy, że wolność nie może być synonimem liberalizmu. Wolność nie oznacza, że możemy robić wszystko, co nam się podoba, jak długo nie wchodzi to w orbitę wolności drugiego człowieka. Wolność, to możliwość wyboru dobra. Wybierając  zło nie działamy w zakresie wolności, ale samowoli. Gdyby prawda i błąd miały te same prawa, tzn. gdyby wyrazem wolności był także wybór błędu, zła, to karząc kogoś za dokonane zło, karalibyśmy go za działanie według wolności, która jest przecież jednym z podstawowych składników człowieczeństwa. W wolności obowiązują nas zasady które są niezależne od naszej woli i które granice naszego działania stawiają tam, gdzie one powinny przebiegać, a nie dopiero tam, gdzie mogłyby naruszyć granice wolności innego człowieka. Te wszak są ruchome i obecnie przebiegają w zupełnie innym miejscu niż 100 lat temu. Zasada „nie cudzołóż” nie jest zależna od naszej woli, ale działa w każdym wypadku, stawiając granicę naszej decyzji nie tylko przed samym aktem cudzołóstwa, ale nawet, jak pouczył nas Pan Jezus Chrystus, przed aktem woli. Czy jeśli zabójstwo nie narusza czyjejś wolności, np. w przypadku prośby o pomoc w samobójstwie, to miałoby to być dozwolone?

A czym, w związku z powyższym, jest ten liberalizm? Sama nazwa odwołuje się do łacińskiego słowa liber  tj. wolny. Otóż liberalizm to taka filozofia wolności, która ostatecznie prowadzi do niewoli. Pełno tu zaprzeczeń, nieprawdaż? Diabeł tkwi w szczegółach. Trzeba uważać, bo możemy nigdy nie wyjść z labiryntu, który zbudowano wokół wolności i liberalizmu. W powszechnym przekonaniu, liberalizm to zespół poglądów, który cechuje silny nacisk na wolność jednostki. Szczególną uwagą cieszy się w tym systemie wolność gospodarcza i wiązane z tym określenie „wolny rynek”. Każdy liberał ceni w związku z wolnością gospodarczą, prawo własności oraz cechy, które pozwalają człowiekowi konkurować z innymi jak odwaga, skłonność do podejmowania ryzyka, zdolności biznesowe, pracowitość itd. Liberalizm, na pierwszy rzut oka, nie zajmuje się Bogiem i sprawami religijnymi, zostawiając je w prywatnej sferze każdego człowieka. I tu wyskakuje nam jeden z diabłów, których na niepozornej główce liberalnej szpilki znajduje się więcej niż mógłby policzyć najwytrwalszy nawet scholastyk. Wielu liberałów odnosi się do Boga jako do pewnej siły, która stworzyła świat, ale nie ingeruje w życie ludzi. Dla lubiących szufladki, postawę taką nazwano deizmem. Za tym poglądem szedł postulat państwa, nie popierającego żadnej religii. To jednak problemu z religią w systemie liberalnym nie kończy, a zaczyna. Gdzie bowiem miejsce na katolicyzm, jako religię prawdziwą i uznaną za taką także przez państwo? Nigdzie. Więc liberalizm nie tyle nie zajmuje się religią w ogóle, ile nie zajmuje się tą prawdziwą, stawiając ją wśród innych lub nawet nieco niżej. Sytuacja, w której znajdują się obywatele państwa liberalnego to rozdwojenie jaźni: możesz być gorliwym wierzącym w domu, ale wychodząc na ulicę nie powinieneś tego okazywać.

Tu już straszyć zaczyna kolejny diabeł i to nie lada jaki, mianowicie: zrównanie błędu z prawdą. Jeśli ludzka wolność jest nadrzędną wartością i ograniczona jest tylko wolnością drugiego człowieka, to właściwie możliwe jest wszystko, poza prawdą, dobrem i pięknem, co szczególnie powinno interesować miłośników cywilizacji łacińskiej. A skoro już o niej mowa, to wielu twierdzi, że liberałowie czasem jej bronią. A ci konserwatywni bronią jej etatowo. Tak się tylko zastanawiam, jak to możliwe, żeby pogodzić obiektywną prawdę fundowaną na bycie Boga osobowego i zainteresowanego losem każdego z ludzi z liberalną wolnością człowieka, której nie ogranicza nic, nawet ten deistyczny Architekt? Konserwatywni liberałowie, dla porządku zaznaczam, że mówi się o nich: konserwatywni światopoglądowo, a liberalni gospodarczo, mają problem nie tylko z Bogiem, choć jeśli od tego zaczniemy, to dalej nie ma już po co iść. Mają oni problem także z uznaniem religii prawdziwej i wciąż, tak jak inni liberałowie, uważają wolność człowieka za naczelną wartość. Obawiam się, że pomogą oni cywilizacji łacińskiej tak samo, jak ich ideologiczni przodkowie z czasów reformacji, na czele z Marcinem Lutrem. Ten też był, ujmując to nieco anachronicznie, liberalny, ale miał na tyle przyzwoitości, że nie pozostawiał swoim zwolennikom złudzeń. Owszem, każdy protestant mógł być sobie papieżem, o ile słuchał tego, co mówił Luter. Jak to napisał ojciec reformacji:  "Nie godzę się, aby nauka moja mogła podlegać czyjemukolwiek osądowi, nawet anielskiemu. Kto nie przyjmuje mojej nauki, nie może dojść do zbawienia". Liberałów nie stać na taką szczerość, bo co wyborcy powiedzą? Może dlatego chcieliby monarchię? Wtedy mogliby bez ogródek mówić, że to oni rządzą, że to ich wykładnia wolności obowiązuje i nie musieliby oglądać się na sondażowe słupki. Jeśli konserwatywni liberałowie będą tak pomagać Christianitas, czy raczej, używając słów Grzegorza Brauna, jej portretowi pamięciowemu, z którym mamy obecnie do czynienia, to może i oni kiedyś zasłużą na pochwałę. Może kiedyś ci katolicy, którzy widzą w konserwatywnych liberałach obrońców cywilizacji łacińskiej wystawią im laurkę jakiej ze strony jednego z wydawnictw katolickich doczekał się, w postaci książeczki z serii Wielcy Ludzie Kościoła, sam Luter?

Społeczności ludzkie według światopoglądu liberalnego, powstały na zasadzie „kontraktu społecznego”, czyli umowy miedzy wolnymi jednostkami, które miały, według klasyków liberalizmu, żyć w pierwotnym stanie wolności jako niezrzeszeni w żadną wspólnotę o charakterze państwowym. Umowa ta miała wypływać z egoistycznych chęci zabezpieczenia swojego interesu i prowadzić do egoistycznego celu osiągnięcia większej ilości dóbr dla jednostki, nie dla społeczności. Według liberałów, wspólnota państwowa nie jest pochodzenia naturalnego, ale jest nagięciem wolności jednostek, podyktowanym chęcią wyboru mniejszego zła. Większym złem miałaby być walka tych wolnych jednostek o różne dobra. Z podobnych pobudek powołano do życia moralność i prawa. Nie ma więc obiektywnej moralności.

Mimo że odmian liberalizmu jest bez liku, to wszystkie one opierają się na tych samych zasadach bazowych i nic nie da przebijanie się przez gąszcz liberalizmów w poszukiwaniu tego najlepszego, tego jedynego, tego, który można pogodzić z prawdą, chociaż może to być pociągające poznawczo. Naczelną zasadą tego nurtu filozoficznego jest niezależność człowieka od niczego i nikogo. Absolutny prymat jego woli stanowi kamień węgielny, którego nie można usunąć, ani ociosać – co przynajmniej w sferze estetycznej dałoby temu poglądowi jako taki powab – bez zupełnego zawalenia się całej konstrukcji. Prymat woli człowieka pociąga za sobą odrzucenie prymatu woli Boga, postulowanego przez katolicyzm. Beznadziejne próby pogodzenia katolicyzmu z liberalizmem podejmowano już wielokrotnie i podejmuje się nadal. Skutek zawsze jest mizerny. Te dwa systemy rozchodzą się już na samym początku, ponieważ jeden miarą wszystkiego czyni wolę Boga, a drugi wolę człowieka. Z tego miejsca drogi prowadzą już w dwóch różnych kierunkach, aby nigdy się nie spotkać. Najbliżej jest liberalizmowi do katolicyzmu na kartach licznych dokumentów kościelnych, jak chociażby encykliki Libertas papieża Leona XIII, gdzie ten zgubny pogląd na człowieka i stosunki panujące w społeczeństwie jest w czambuł potępiony.

Odkąd liberalizm wstąpił na arenę dziejów, wielu jego zwolenników z powodzeniem zajmowało się polityką. Z powodzeniem, dodajmy, z liberalnego punktu widzenia. Świat niewiele na tym zyskał, sporo stracił, a wielu ludzi zapłaciło za te wolnościowo-utopijne mrzonki najwyższą cenę. W sumie, największą ofiarą liberalizmu była cywilizacja łacińska, którą to ów pogląd przyprawił o tak wiele śmiertelnych chorób, że się już biedaczka nie odbudowała i obecnie znajduje się na katafalku. Wypychają go z kościoła sami katolicy, nie mogący się doczekać kolejnej dawki wolności, którą, jak mniemają za ich liberalnymi dilerami, skonsumują, gdy pochowają nieboszczkę Christianitas kilka metrów pod poziomem gruntu. Tego samego gruntu, który w wielu miejscach nasiąknął krwią męczenników, walczących o wolność z liberałami różnej maści, którzy nie mogli ścierpieć tego, że ktoś w swej wolności wybiera obycie się bez ich liberalnej wolności… W skrócie, jak to ujęło hasło rewolucji francuskiej: wolność, równość, braterstwo, albo śmierć. Nawiasem mówiąc, o ile równość i braterstwo pewnie jakoś by znosiło sąsiedztwo śmiertelnej sankcji, o tyle wolności musiało być bardzo niezręcznie w takim towarzystwie. No cóż, to właśnie kwintesencja liberalizmu.

Zostawmy już historyczne zaszłości i przenieśmy się na grunt współczesny. Dzisiaj być liberalnym to zadawać szyku! Oznacza to tolerancję dla poglądów innych, staranny rozdział poglądów na prywatne oraz te, które mogą wybrzmieć publicznie bez narażenia się na nietakt i oczywiście, przynajmniej dystans, a najlepiej niechęć do Kościoła. Nie można się też obejść bez wolnego rynku o niewidzialnych rękach, działających gospodarcze cuda. Jest to składnik kluczowy i, jako że w kwestiach stosunku do prawdy, moralności, Boga czy religii liberalizm nie różni się specjalnie od innych poglądów fermentujących w naszym zsekularyzowanym społeczeństwie, jest często przedstawiany jako charakterystyczny dla liberałów.

Mając na uwadze cechy liberalizmu, nie jestem pewien czy cieszyć się  z tego czy nie, ale obecnie w polskiej polityce nawet liberalizm się nie udał. Z większych partii zostały tylko te, które jednym wielkim susem przeskakują do najbardziej praktycznych zastosowań liberalizmu, czyli monopolizacji w sferze gospodarki, zniewolenia w sferze społecznej i totalnego upadku obyczajów i prześladowania Kościoła w sferze religijno-moralnej. Wśród małych partyjek mamy nieśmiertelnych korwinistów, którzy ostatnio swojej szansy zaczęli szukać w egzotycznym sojuszu z katolikami i narodowcami. Według niektórych jest to doskonałe połączenie wolnościowców, patriotów i katolików. Zapytałbym tylko po co tam ci katolicy, skoro społeczeństwo sekularyzuje się na potęgę i więcej głosów przyciągną raczej hasła niekatolickie? A poza tym, jeśli liberałowie są od wolności, narodowcy od patriotyzmu, to od czego są katolicy w partii, która chce rządzić społeczeństwem, uważającym księży za pedofili, a do kościoła chodzącym jedynie z przyzwyczajenia? Oby liberałowie z patriotami nie zadali sobie tego pytania, bo jeszcze kiedyś się okaże, że koalicyjni katolicy nie tylko nie są niezbędni, ale wręcz niepożądani.

Nie pierwszy to i, jestem przekonany, nie ostatni raz w historii myśli ludzkiej mamy do czynienia z systemami sprzecznymi, które maja dobrą prasę i będąc na ogół nierozumianymi, robią karierę na którą nie zasługują. Podobnie mamy z innymi pojęciami, które wbito nam do głów ciągłym ich powtarzaniem w pozytywnej konotacji jak demokracja, tolerancja czy równość.

Jak wiemy skądinąd, nieszczęścia zwykły chodzić parami. Nie inaczej jest z plagą liberalizmu, która w demokracji znalazła sobie godną towarzyszkę. Duet ten prześladuje świat, roztaczając wokół siebie nimb wolności i dobrobytu, który w rzeczywistości jest kurtyną, za którą dokonuje się sprzedaż wszystkiego, co opłaca się zbyć: od przedsiębiorstw i bogactw naturalnych począwszy, a na pojedynczych osobach i całych narodach skończywszy. Żeby nie było tak brutalnie, tak nieludzko, obcesowo i żeby jutrzence wolności maska nie zsunęła się na tyle, że będzie spod niej widać zepsucie obłudy i zniewolenia, niektórzy uznali za stosowne upstrzyć ją nieco elementami, kojarzonymi pozytywnie. Niektórzy liberałowie i chcący ich popierać katolicy czy konserwatyści, za dobre mają liberalizmowi nazywanie się konserwatywnym lub obnoszenie się z monarchizmem. Wygląda mi to na pudrowanie trupa, który i tak już cuchnie. Upudrować, nałożyć szminkę, spryskać drogą perfumą i wystawić na publiczny widok. Najgorsze jest to, że wielu nie zauważa maskarady i liberalny trup, ciągnący ze sobą w otchłań wolność, a więc i człowieczeństwo, staje się bożyszczem. Tylko czekać chwili, kiedy z grobu wychynie malowany upiór i rozpocznie swoje żniwa. A łupem jego padnie wolność.

Szaleńcza pogoń za tym, co ludziom szkodzi jest zaskakująca. Drogi prowadzące w stronę przeciwną niż zakładany cel są oblegane do granic. Liberałowie uważani są za speców od wolności. Zupełnie jakby wymyślili formułę, której dotąd nie miał nikt i nikt przedtem lepiej niż oni nie rozumiał wolności. Ludzie wyglądają, jakby męczyli się ze swoją wolnością, a liberałowie pomagają im sobie z tym poradzić. Wybierają za nich, rządzą nimi, mówią im, co mają robić, mówiąc przy tym o wolności, a tamci się cieszą, że są wolni (God terms naprawdę działają). Mówią, że to do nich należy wybór i że ten wybór jest dobry, bo jest wolny. No bo czy nie jest tak w kraju, gdzie możesz, ale nie musisz dokonać aborcji? A co, kiedy w takich warunkach w siłę urośnie światopogląd niekatolicki? Wtedy ludzie będą skłonni coraz częściej dokonywać aborcji, nie przejmując się sankcjami prawnymi, bo żyją w liberalnym kraju, ani sankcjami religijnymi, bo nie wierzą w Boga. Podobnie z rozwodami czy innymi przejawami zepsucia. Pewnie ktoś pomyśli: liberałowie konserwatywni są przeciwni aborcji. Po pierwsze, to zależy którzy, po drugie, cóż, dziś są przeciwni, a jutro nie. W końcu kwestia aborcji, jak wszystko w liberalizmie, podlega ostatecznej ocenie rozumu człowieka i jego woli, która jest zasadą naczelną. Do tego, nawet jeśli jacyś liberałowie są przeciwni, to jest to ich prywatne zdanie. Nie mogą tego narzucać innym wolnym ludziom. Więc aborcja w państwie liberalnym mogłaby  nie być dopuszczalna prawem, ale też nie byłaby poddana sankcjom. Społeczeństwo liberalne działa jak soczewka, która skupia w sobie całe zepsucie, jakie pojawi się wśród jego członków. Szczególnie widoczne to będzie w demokracji liberalnej, gdzie poparcie dla partii zależy od tego jak daleko w ustępstwach zepsuciu zechce się ona posunąć.

A co z obiektywnymi prawami? Zaraz, przecież wszystkie prawa uzależnione są od woli człowieka. Jeśli są jakieś obiektywne prawa, to dlatego, że tak nazwali je ludzie dla swojej większej korzyści. A jeśli ludzie nadali im taki status, to inni ludzie mogą to zmienić w dowolnej chwili. Dlaczego nie mamy mieć wolności zrobienia czegoś, co w swej wolności nazwaliśmy złem? Czy jeśli ktoś zabija, bo jest wolnym człowiekiem i może, to można go za to ukarać? Według liberałów tak. Ale pytając o podstawę, usłyszymy, że jest nią prawo. Ale to prawo w swej wolności człowiek może zmienić. Nie jest ono fundowane na woli Boga, na prawie naturalnym danym od Stwórcy. Jest umową miedzy wolnymi ludźmi, która może zostać zmieniona. W rzeczywistości więc, jeśli liberał karze kogoś za morderstwo, to robi to z powodu widzimisię twórców prawa lub jakiejś tradycji, a nie z powodu obiektywnej wartości życia ludzkiego, jako tworu, objętego konkretnymi zasadami boskiej proweniencji. Oto wolność aż po granice absurdu. Wolność, która na jednym posiedzeniu liberalnego sejmu może zmienić się w totalitaryzm, bo tak w swej wolności zadecydują ludzie.

 

Karol Kilijanek

Kategoria: Karol Kilijanek, Myśl, Publicystyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *