Kard. Ratzinger (Benedykt XVI): Gospodarka rynkowa a etyka
Pozwólcie Państwo, że również w imieniu dwóch pozostałych organizatorów, kardynałów Höffnera i Etchegaray’a serdecznie powitam wszystkich uczestników kongresu, „Kościół i ekonomia. Odpowiedzialność za przyszłość gospodarki światowej”. Jestem bardzo zadowolony, że współpraca między Papieską Radą do spraw Świeckich, Międzynarodową Federacją Uniwersytetów Katolickich, Instytutem Niemieckiej Gospodarki i Fundacją Konrada Adenauera umożliwiła te, ogólnoświatowe rozmowy dotyczące zagadnienia stanowiącego ogromną troskę nas wszystkich.
Gospodarcza nierówność między półkulą północną i południową naszego globu staje się coraz większym zagrożeniem na horyzoncie ludzkiej rodziny. Niebezpieczeństwo to wydaje się być nie mniej realne niż to wypływające z nagromadzenia arsenałów broni Wschodu i Zachodu. Dla wszystkich staje się też jasne, że należy w tym względzie podjąć zupełnie nowe wysiłki, gdyż wszystkie dotychczasowe działania okazały się nieskuteczne i nieadekwatne. W praktyce społecznej okazało się, że pomimo optymizmu lat sześćdziesiątych, w ciągu ostatnich trzydziestu lat nędza na świecie powiększyła się w szokującym stopniu. Dla znalezienia rozwiązań, które faktycznie pozwolą sprostać nowym wyzwaniom potrzebne będą zupełnie nowe pomysły gospodarcze. Takie jednak środki wydają się niewyobrażalne lub niemożliwe do wprowadzenia bez nowych impulsów moralnych i aksjologicznych. W tym właśnie punkcie coraz bardziej pożądany staje się dialog między Kościołem a gospodarką. Według kryteriów klasycznej teorii ekonomii bardzo problematyczną wydaje się możliwość sensownej wypowiedzi Kościoła w dziedzinie gospodarki, pomijając oczywiście fakt, że Kościół posiada przedsiębiorstwa i jest również elementem rynku. Coraz powszechniejsze jest dziś jednak przekonanie podzielane także w rozmaitych kręgach laickich, że Kościół powinien podejmować dialog o współczesnej gospodarce z racji swej misji kulturowej i społecznej. Można mówić, powołując się na nauczanie Soboru Watykańskiego II, o autonomii poszczególnych dziedzin życia społecznego, że gospodarka winna działać według własnych zasad, bez ingerencji z zewnątrz. Można również w ślad za tradycją zainicjowaną przez Adama Smitha utrzymywać, że rynek jest zupełnie niekompatybilny z etyką, ponieważ dobrowolne działania „moralne” są sprzeczne z zasadami rynku i wyłączają moralizującego przedsiębiorcę z rynkowej gry1. A zatem przez długi czas pojęcie „etyki handlu” brzmiało w tej optyce jak pusty dźwięk metalu. Twierdzono bowiem, że gospodarka działa na zasadach wydajności a nie moralności2. Wewnętrzna logika rynku – powiadano – powinna uwolnić jego członków od jakiegokolwiek zewnętrznego uzależnienia. Prawdziwa gra praw rynku najlepiej gwarantuje postęp, a nawet sprawiedliwość rozdzielczą. Wielkie sukcesy tej teorii na długo skryły jej ograniczenia. Teraz, w zmienionej sytuacji, jej milczące założenia i wynikające z nich problemy stają się jednak coraz wyraźniejsze. Chociaż stanowisko to udaje się afirmować wolność indywidualnych przedsiębiorców i w tym sensie może być określone jako liberalne, to w istocie jest ono rdzennie deterministyczne. Zakłada ono bowiem z góry, iż wolna gra sił rynkowych działać może tylko w jedną stronę, w kierunku samoregulacji podaży i popytu oraz wzrostu gospodarczej wydajności, w pełni podporządkowując sobie naturę człowieka i otaczającej go rzeczywistości.
Taki wolnorynkowy determinizm – w którym człowiek całkowicie poddany jest prawom rynku, choć jednocześnie wierzy, że działa w pełnej wolności – zawiera jeszcze jedno, być może nawet bardziej zdumiewające, założenie. Sugeruje bowiem, że naturalne prawa rynku są z zasady dobre i – jeśli wolno tak powiedzieć – z konieczności tworzą dobro wspólne, niezależnie od tego, jaka by nie była prawda o moralności jednostki. Te dwie przesłanki nie są całkowicie fałszywe, jak to zresztą ilustrują, sukcesy gospodarki rynkowej. Z drugiej jednak strony pamiętać należy, że nie są one ani uniwersalnie stosowalne, ani bezwyjątkowo słuszne, co dobrze uwidaczniają problemy dzisiejszej gospodarki światowej. Nie rozwijając tego problemu w szczegółach, pozwólcie, że zacytuję w tym miejscu Petera Koslowskiego, który powiada, że „gospodarka rządzona jest nie tylko prawami ekonomicznymi, ale określana jest także przez ludzi”3. Działanie i powodzenie każdego, w tym również wolnorynkowego systemu gospodarczego nie może oparte być wyłącznie na określonej sieci instytucji i przepisów prawnych, które w pełni określałyby sposoby i granice ludzkiej aktywności. Nie można bowiem również na rynku abstrahować od ludzkiej podmiotowości, nie można uczynić człowieka zbędnym w wymiarze jego moralnej wolności i odpowiedzialności. Staje się to coraz bardziej oczywiste zwłaszcza dzisiaj, gdy coraz boleśniej uświadamiamy sobie związek między powodzeniem naszych zabiegów gospodarczych, a rozwojem światowej społeczności i solidarności powszechnej rodziny ludzkiej. Widzimy bowiem wyraźniej niż kiedykolwiek, że fundamentalnym warunkiem dalszego rozwoju naszych społeczeństw jest wzrost ich sił duchowych. Te duchowe i moralne siły nabierają dziś na terenie gospodarki co najmniej takiego samego znaczenia, jak inne składniki procesu gospodarczego, jak inne dobra rzadkie. Rynek funkcjonować może bowiem tylko przy istniejącej i ciągle odradzającej się społecznej świadomości i jednomyślności w zakresie duchowych norm moralnych.
Jeśli do tej pory próbowałem wskazać na teoretyczne napięcie między czysto liberalnym modelem gospodarki a rozważaniami etycznymi, to teraz podkreślić muszę aspekty bardziej praktyczne. Pytanie o relację między rynkiem a etyką już dawno przestało być problemem jedynie teoretycznym. Ponieważ wrodzona nierówność poszczególnych podmiotów ekonomicznych naraża wolną grę rynku na niebezpieczeństwo, już od pięćdziesiątych lat naszego wieku czyniono próby przywrócenia równowagi w rozwoju polityki antymonopolowej. Nie można dłużej nie zauważać, że próby te zawiodły, a nawet nasiliły istniejącą nierówność. Skutek jest taki, że szerokie obszary Trzeciego Świata, które początkowo z nadziejami zmierzały do udziału w wolnej grze rynkowej, wypatrując jednocześnie pomocy wielkich funduszy rozwojowych Zachodu, przyczyny swej nędzy rozpoznają dziś w gospodarce rynkowej, postrzegając ją jako teren zorganizowanej postkolonialnej eksploatacji, zinstytucjonalizowaną formę grzechu i niesprawiedliwość. Model gospodarki centralnie sterowanej jawi się im jako poważna, także moralnie alternatywa, w stronę której zwracają się z zapałem niemal religijnym, który sam właściwie staje się religią. Jak długo gospodarka rynkowa opierać się będzie wierze w dobroczynne skutki egoizmu, ograniczanego jedynie przez inne konkurujące z nim egoizmy, tak długo nadzieje na sprawiedliwy podział dóbr i społeczną kontrolę skłaniać będą wielu ku gospodarce zcentralizowanej, gdzie równe prawa dla wszystkich i proporcjonalny rozdział dóbr są określane jako cel fundamentalny. Przykłady znane dotychczas z historii nie są oczywiście zbyt zachęcające. Jednak nadzieja, że mimo wszystko ktoś mógłby skutecznie i praktycznie urzeczywistnić moralne marzenia dziewiętnastowiecznych socjalistów, nie zostaje tym samym obalona. Wielu uważa bowiem, że gdyby całość próbowano postawić na silniejszym moralnym fundamencie, to w społeczeństwie zorientowanym nie w kierunku maksymalnego zysku, lecz raczej powściągliwości i wspólnej służby możliwe byłoby pogodzenie moralności i wydajności. W tej perspektywie relacja między ekonomią i etyką staje się jeszcze bardziej atakiem na gospodarkę rynkową i jej duchowe fundamenty, z jednoczesnym wskazaniem korzyści gospodarki centralnie sterowanej, która uzyskać może przez to moralną legitymację.
Pełny wymiar relacji między gospodarczą wydajnością i etyką staje się bardziej widoczny z chwilą włączenia do naszych rozważań gospodarczych i teoretycznych trzeciego elementu, gdy przyjrzymy się problemowi przez pryzmat światopoglądu marksistowskiego. Jak powszechnie wiadomo, zarówno w wymiarze ekonomicznej teorii jak gospodarczej praktyki, system marksistowski ze swą gospodarką admininistrowaną centralnie postrzega siebie jako radykalną antytezę gospodarki rynkowej. W tej perspektywie nadzieje na przezwyciężenie moralnych niedostatków gospodarki kapitalistycznej wiąże się z brakiem prywatnej własności środków produkcji, z zastąpieniem mechanizmu harmonijnego równoważenia podaży i popytu drogą rynkowej konkurencji, systemem centralnego zarządzania, ze zwalczaniem skłonności do prywatnego zysku i akumulacji kapitału. A jednak, mimo tak radykalnego przeciwstawienia marksizmu i ustrojów wolnorynkowych zarówno w założeniach filozoficznych, jak i w konkretnych mechanizmach ekonomicznych obydwu systemów łączą je również pewne punkty styczne. Jeden z nich zawiera się w fakcie, że marksizm podobnie jak liberalna teoria wolnego rynku jest z natury deterministyczny, to znaczy, że jako owoc swego funkcjonowania obiecuje doskonałe wyzwolenie kulturowe i społeczne. Jasno widać taką logikę, na przykład w leninowskiej akceptacji tezy W. Sombarta, że nie ma w marksizmie ziarna etyki, lecz tylko ekonomiczne prawa. Determinizm jest tu jednak bardziej radykalny i fundamentalny niż w liberalizmie, gdyż ten drugi uznaje przynajmniej podmiotowość człowieka i uważa ją za przestrzeń etycznego dylematu. Marksizm zaś całkowicie redukuje wymiar ludzkiego bytowania, ludzkiej historii do kategorii gospodarczych, a wytyczenie przez człowieka granic własnej podmiotowości interpretuje jako opór wobec obiektywnych praw historii, jako reakcję przeciw postępowi, której tolerować nie można. Etyka zostaje w tym ujęciu zredukowana do filozofii historii, a filozofia historii redukuje się do strategii partyjnej. Jedną z konsekwencji, takiego deterministycznego oglądu rzeczywistości jest oczywiście degradacja niezależności ontycznej jednostki w jej wyborach etycznych, i to nie tylko na terenie gospodarki. Szczególnie dramatycznie widać to w marksizmie. Swą wiedzę o religii, na przykład, wywodzi on z ekonomii, widząc w niej emanację burżuazyjnego systemu gospodarczego, a więc jednocześnie zasadniczą przeszkodę na drodze do prawdziwej wiedzy i działania na drodze postępu, ku któremu zmierzają naturalne prawa historii. Jest w nim również determinujące założenie wstępne, że historia, która bierze swój sens z dialektycznego napięcia oraz konfrontacji negatywności i pozytywności musi, ze swej wewnętrznej istoty i bez podawania dalszych racji, zakończyć się ostatecznie całkowitym zwycięstwem elementów pozytywnych. Jest poniekąd oczywiste, że w takiej optyce Kościół, ani żaden inny podmiot społeczno-moralny, nie może wnieść niczego pozytywnego do rozwoju gospodarki światowej. Jedyne znaczenie tych instytucji w polu ekonomii, polega na tym że ostatecznie muszą być one złożone na „ołtarzu historii”. To, że taktycznie można czasem użyć ich jako instrumentu „pozytywnych sił historii” nie zmienia oczywiście niczego w fundamentalnej tezie. W tej teorii cały system społeczny powinien bowiem być oparty o apoteozę centralnej administracji, w której duch świata działałby najdoskonalej. Że jest to mit, w najgorszym tego słowa znaczeniu, zostało udowodnione dawno i nadal jest empirycznie weryfikowane. Dlatego właśnie głoszone przez tę teorię radykalne zaprzeczenie możliwości dialogu między Kościołem i światem gospodarki jest najlepszym potwierdzeniem jego potrzeby.
W próbie opisania możliwych konstelacji dialogu między Kościołem a gospodarką odkryłem jeszcze jeden aspekt. Można go dostrzec w znanej uwadze Teodora Roosevelta, który w roku 1912 stwierdził: „Uważam, że asymilacja krajów Łacińsko-Amerykańskich ze Stanami Zjednoczonymi będzie długa i trudna tak długo, jak kraje te pozostaną katolickie”. W takim ujęciu religia, a nawet rodzaj chrześcijańskiego wyznania, traktowany jest z góry jako ważny czynnik socjo-ekonomiczny, który pełni istotną rolę w prawidłowym funkcjonowaniu politycznych struktur i decyduje o ich społeczno-gospodarczych możliwościach. To przypomina oczywiście tezę Maxa Webera o wewnętrznym związku między kapitalizmem a kalwinizmem, między formacją ekonomicznego porządku a określeniem jego kulturoworeligijnego zaplecza. Mamy tu więc do czynienia z dokładnym zaprzeczeniem teorii Marksa. Nie jest bowiem w tym ujęciu tak, jak twierdził adwokat z Trewiru, że gospodarka kreuje pojęcia i fakty religijne, lecz odwrotnie, zakłada się samoistność pewnej podstawowej orientacji religijnej, która decyduje o możliwościach rozwoju systemu ekonomicznego. Wyraźnie widać to w znanej tezie, że tylko protestantyzm jest w stanie sprzyjać wolnej gospodarce podczas, gdy katolicyzm nie zawiera w sobie niezbędnego dla kapitalizmu przesłania o ludzkiej wolności i samodyscyplinie, faworyzując przez to systemy autorytarne. Nie możemy jednak z drugiej strony dalej naiwnie uważać, że system liberalnokapitalistyczny, nawet przy całej jego autokorekcie, będzie jakimś cudownym wybawieniem od społecznych bolączek współczesnego świata. Nie żyjemy już w erze Kennedy’ego z jej optymizmem i wiarą w Korpusy Pokoju. Dzisiejsze bolesne pytania Trzeciego Świata o światowy system gospodarczy mogą być stronnicze, ale nie są bezpodstawne. Samokrytycyzm pokuty. chrześcijańskiej pod względem politycznej i ekonomicznej aktywności jest dziś wymogiem pierwszorzędnym. Taki proces nie może mieć oczywiście charakteru dialogu wyłącznie wewnątrz Kościoła. Będzie on bowiem owocny tylko wtedy, gdy włączą się do niego wszyscy ci świeccy chrześcijaninie, którzy żyjąc w „świecie” kierują gospodarką, polityką, życiem, społecznym. Tu trzeba jednak pamiętać, że owo „życie w świecie” doprowadziło wielu z nich do spojrzenia na własne chrześcijaństwo jako na perspektywę osobistą, prywatną, zupełnie nie przydatną do opisu aktywności społecznej czy gospodarczej, gdzie adekwatne są wyłącznie prawa ekonomii. Religia z jej przesłaniem moralnym oraz świat rynku, pracy i kapitału zaczęły jawić się im jako dziedziny wzajemnie wykluczające się, zgodnie ze znaną współczesności tendencją do rozdziału rzeczywistości subiektywnej i obiektywnej. Cały sens a jednocześnie trudność naszych starań polega jednak na tym, by uświadamiać możliwość i konieczność owocnego spotkania przedstawicieli obydwu tych stron, przy zachowaniu podmiotowości i integralności każdej z nich. Dlatego coraz bardziej oczywista we współczesnej myśli ekonomicznej i gospodarczej staje się świadomość, że rozwój systemów ekonomicznych koncentrujących się na dobru wspólnym zależy od określonego systemu etycznego, który z kolei zrodzony być może i utrzymany tylko na mocnych przekonaniach religijnych. I odwrotnie, stało się również oczywiste, że zanik takiej dyscypliny może faktycznie spowodować zapaść w funkcjonowaniu rynku. Polityka gospodarcza, która podporządkowana jest nie tylko interesowi grupy społecznej czy określonego państwa, ale dobru powszechnemu rodziny ludzkiej, wymaga maksimum etycznej dyscypliny a więc maksimum religijnej siły. Polityczna formacja ludzkiej woli odwołująca się do wrodzonych instynktów ekonomicznych i społecznych, wydaje się dzisiaj – mimo uroczystych deklaracji humanistycznych – prawie niemożliwa. Może być ona zrealizowana jedynie, gdy wyzwoli się nowe siły etyczne. Ostatecznie trzeba pamiętać, że moralność, która chciałaby zabierać głos w sprawach gospodarczych, bez dbałości o podstawową wiedzę dotyczącą praw ekonomicznych nie jest moralnością lecz moralizatorstwem, a więc antytezą moralności. Interioryzacja zasad życia gospodarczego abstrahująca od duchowej i moralnej kondycji człowieka, głównego podmiotu aktywności rynkowej, jest niepełna. Nie może zatem pretendować do miana stanowiska naukowego. Potrzeba nam dzisiaj maksimum kompetentnego i racjonalnego rozumienia skomplikowanych procesów gospodarczych, lecz także i maksimum świadomości ludzkiej natury i etosu, by tę wyspecjalizowaną perspektywę ekonomiczną pogodzić z koniecznością realizowania słusznych i pożądanych etycznie celów. Tylko w ten sposób gospodarcza wiedza i aktywność człowieka będzie zarówno politycznie stosowalna, jak i społecznie akceptowalna.
Kardynał Józef Ratzinger
Za: Dystrybucjonizm.pl
Kategoria: Myśl, Polityka, Publicystyka, Religia, Wiara